PETRE
Przez pierwszych kilka chwil Petre nie rozumiał, dlaczego
Ilarie powtórzyła imię Arii i dlaczego zrobiła przy tym dziwną, niemal
karykaturalną minę, jakby nachalnie chciała mu coś zasugerować. Mężczyzna
zmarszczył brwi, zamrugał, a gdy już naszło go oświecenie, roześmiał się w głos.
— Aaaa — zawołał — bo ty myślisz, że ja i ona, że ten…?
Nieee — uspokoił. — Po prostu stwierdzam fakt, że całkiem miło mi się z nią rozmawiało.
Widać od razu, że to rezolutna kobietka, i że to taki typ, z którym każdy się
dogada przy odrobinie dobrej woli. I tak, pamiętam, że ma męża — odparł z
udawaną pretensją za zwracanie mu uwagi na taką oczywistość. — Ba!, to ich
małżeństwo jest tak zaawansowane, że dziecka się spodziewają! No! Powiedziała
mi, tak przy okazji. Więc nie martw się, zbyt prędko bratowej ci nie
skombinuję.
Choć oczywiście Ilarie doskonale to wiedziała i tylko się z
nim droczyła, Petre nigdy nie zawiesiłby oka na zajętej kobiecie — a nawet
gdyby już to zrobił, to nieświadomie, a zaraz po otrzymaniu informacji o jej
stanie cywilnym, zrezygnowałby z podbojów. Zdecydowanie nie był typem amanta
kradnącego żony; w tych sprawach stawał na całkowitą uczciwość. A że z Arią
rozmawiało mu się wyjątkowo wręcz dobrze — temu też nie mógł zaprzeczyć.
Gdy Ilarie wspomniała o spotkaniu z łowcami, od razu uznał,
że wolałby pozostać przy poprzednim temacie. Ale niestety, przyjemności
należało odłożyć na bok, zwłaszcza w obliczu tak poważnej kwestii jak ich dość
kruchy rozejm z łowcami. Do spotkań z nimi dochodziło stosunkowo rzadko i na
szczęście zwykle było to dogadanie pewnych szczegółów, warunków umowy lub zwrócenie
na jakieś kwestie szczególnej uwagi. Sam nie wiedział, do której grupy można
było zakwalifikować to nadchodzące spotkanie, choć być może do tej drugiej i
trzeciej.
Oby nie było potrzeby tworzyć czwartej grupy, pomyślał
ponuro Petre.
— Biblioteka to dobre miejsce — przyznał. — Tylko może już
zawczasu ustalmy, czego dokładnie od nich oczekujemy i na jakie ewentualne ustępstwa
się zgadzamy, bo nie oszukujmy się, na pewno coś wymyślą. Nie ma szans, by
przepuścili taką okazję. W ogóle — Petre nagle się zamyślił — zastanawiam się,
dlaczego oni w ogóle aż tak się do nas zbliżyli. Musieli mieć jakieś konkretne
podejrzenia. Łowcy są czujni, ale nie nazwałbym ich aż tak narwanymi, żeby
samemu pchać się w gips.
Gdy siostra zaczęła się odrobinę żalić na trudy kierowania
hotelem, natychmiast do niej doskoczył, obejmując szczelnie ramionami. Bardzo
nie lubił, gdy smuciła się choć na chwilę, a dobrze wiedział, że to on był tym
jedynym wybrańcem, który zawsze potrafił poprawić jej humor.
— Pewnie, że zostawienie tego wszystkiego w cholerę jest
kuszące — przyznał — i że każdemu czasami przychodzą takie myśli. Ale szybko zaczęlibyśmy
tego żałować. Poza tym: nie ma takich trzech, jak nas dwoje! Co nie, siostra?! —
rzucił dziarsko z wesołym śmiechem.
Poruszenie kwestii demonów sprawiło, że Petre spoważniał
nieco. Zdawał sobie sprawę ze swojej słabości, jaką było ocenianie ludzi po pozorach
— czego zresztą nienawidził i starał się unikać. Łatwo też było wpłynąć na jego
ocenę, toteż powiedzenie, że dobre wrażenie można zrobić tylko raz, u niego
kompletnie nie działało. W oczach Petre’a można było się łatwo i szybko
zrehabilitować, ale równie szybko można było stracić zaufanie.
A potem znowu je odzyskać. Petre, krótko mówiąc, działał pod
tym względem trochę jak chorągiewka na wietrze, czego całkowicie w sobie
nienawidził. Walczył z tym, ale nie szło, niestety, zbyt łatwo.
— Ten jeden na mnie nawrzeszczał i na razie ich nie lubię —
odparował niczym małe, naburmuszone dziecko. — I w ogóle mam mętne, niczym
nieuzasadnione podejrzenie, że ci łowcy też wyczuwają pismo nosem i też chcą
zawiesić oko na tych demonach. I dlatego się tu zbliżyli. Sama widzisz, że oni
są jacyś… dziwni. I na pewno mają tu jakieś swoje podejrzane sprawki do
załatwienia. Ja tam bym się, siostra, nie pyrkolił — oznajmił pewnym tonem — i
po prostu ich sprawdził. Bez zasłania się złotymi zasadami. Ja też nie lubię
wkładać palców między drzwi gości, ale tym razem chodzi o większe dobre. A już zwłaszcza,
jak po spotkaniu z łowcami się okaże, że oni faktycznie są demonami
zainteresowani.
Teorią o zniewoleniu tej niejakiej Wiery Ilarie go niemal wystraszyła.
I zmartwiła — bo czyż to nie byłby kolejny problem wiszący nad ich głowami?
Jeszcze tego im brakowało, by ich hotel, ich małe, wspólne dziecko z betonu,
było miejscem przestępstwa? Już zatrucie pana Drawsona wystarczająco dało im w
kość — nie potrzebowali innych atrakcji.
— Myślisz, że mogliby ją tu więzić? — spytał, nadal mocno
przejęty tą jakże ponurą teorią. — Obyś się myliła. Ale masz rację, że ta
kobieta, ilekroć ją zobaczę, wygląda jak jakiś upiór: jest blada, zmęczona i
jakby cały czas znerwicowana. To znaczy, wiesz, w takim sensie, że spięta,
niespokojna. To by, cholerka, wszystko pasowało. I tak! — zakrzyknął,
klasnąwszy energicznie w dłonie. Robił tak całkiem często, gdy się z czymś
zgadzał. — Ali to jest znakomity pomysł! Wiesz co? Wydaje mi się, że Ali jest
dziś w robocie, ale na wszelki wypadek jeszcze to sprawdzę. Moment… — Petre
wygrzebał swój telefon, szybko wyszukując w nim grafik pracowników. — Tak, jest
już. To, siostra — rzekł, wpatrując się w Ilarie ze śmiertelną, zupełnie
niepodobną do niego powagą — skup się, bo teraz idzie ważne. Ja pójdę po Aliego
i wprowadzę go w szczegóły, a przy okazji mogę zadzwonić do Grigora, żeby zrównoważyć
ilość i trafność zadań. Bo ty będziesz miała to gorsze: wybawić Wierę z paszczy
lwa i przetransportować ją jakoś dyskretnie do Aliego. Możesz to zrobić
dowolnymi środkami, po dobroci albo nie — masz tu duże pole do popisu. Ale, jak
powiedziałaś, że ona może nie jest tu z własnej woli, to całkiem mi spokój zaburzyłaś
i nie wytrzymam, jeśli nie zrobimy tego od razu. Dobra, siostra, to rozchodzimy
się i działamy!
Zadzwonienie do Grigora było prostym zadaniem, tym bardziej,
że w głosie szefa ochrony usłyszał cień aprobaty, co oznacza, że bardzo
pochwalał pomysł ze spotkaniem. Petre wcale mu się nie dziwił — musiał
wiedzieć, co dzieje się wokół, a skoro łowcy zachowywali się ostatnio zbyt swawolnie,
należało to wyjaśnić i ewentualnie uspokoić nastroje, jeśli sytuacja będzie
tego wymagać. Grigor miał natychmiast dać znać, gdy otrzyma odpowiedź, choć
miał wstępnie zasugerować jutrzejsze południe. Gdyby dało się to zrobić
prędzej, nikt by nie narzekał, ale przypuszczał, że odpowiednie „przygotowanie
się” do spotkania mogło zająć nieco czasu.
Natomiast znalezienie Aliego było zadaniem nieco
trudniejszym — pan jasnowidz gdzieś przepadł, co, niestety, było bardzo mocno w
jego stylu. Lubił się kręcić tu i tam, jednocześnie nie spuszczając z oka
swojego baru. Miał swoich pracowników do dyspozycji, dlatego mógł sobie
pozwolić na dalsze eskapady, choć najczęściej spotkać go można było właśnie za
barem.
— Ali, do jasnej ciasnej — mamrotał Petre pod nosem — gdzie
ty, byku, jesteś?
Gdy w końcu się znalazł, warczał akurat na dostawcę piwa butelkowanego.
Gdy zaś zobaczył Petre, tylko kiwnął na bogu ducha winnego mężczyznę, aby
odszedł, po czym z jak zawsze kamienną twarzą zbliżył się do swojego szefa.
— W czymś pomóc? — spytał bez cienia emocji w głosie.
Jak na kogoś, kto specjalizuje się w emocjach, jest w nim
ich dramatycznie mało, pomyślał Petre.
Co więcej, emocje kojarzyły się Petre’owi z kolorami, a więc
z jakiegoś rodzaju ożywieniem i pogodnością. Ali natomiast nie miał w sobie ani
trochę koloru. Był bardzo, bardzo wysokim, szczuplutkim mężczyzną o gładko
ulizanych, krótkich, czarnych włosach, elegancko i fikuśnie zakręconym wąsie i
wyjątkowo wodnistych, szarych, mętnych oczach. Mówiąc wprost, Ali nie sprawiał
zbyt pogodnego wrażenia, ale był bardzo lojalnym i sumiennym pracownikiem, a to
wystarczało.
No i jego umiejętność bardzo często się przydawała.
— Tak, Ali — odparł natychmiast Petre — chciałbym cię
prosić, abyś kogoś wysądował. To nie będzie problemem?
— Żadnym — odpowiedział niemal mechanicznie.
— Świetnie. Zatem chodźmy; na razie do twojego baru, choć to miejsce mało dyskretne, ale potem najwyżej znajdziemy jakieś inne. Ilarie i osoba do przesądowania zapewne już na nas czekają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz