ROZDZIAŁ 629

PETRE

Przez pierwszych kilka chwil Petre nie rozumiał, dlaczego Ilarie powtórzyła imię Arii i dlaczego zrobiła przy tym dziwną, niemal karykaturalną minę, jakby nachalnie chciała mu coś zasugerować. Mężczyzna zmarszczył brwi, zamrugał, a gdy już naszło go oświecenie, roześmiał się w głos.

— Aaaa — zawołał — bo ty myślisz, że ja i ona, że ten…? Nieee — uspokoił. — Po prostu stwierdzam fakt, że całkiem miło mi się z nią rozmawiało. Widać od razu, że to rezolutna kobietka, i że to taki typ, z którym każdy się dogada przy odrobinie dobrej woli. I tak, pamiętam, że ma męża — odparł z udawaną pretensją za zwracanie mu uwagi na taką oczywistość. — Ba!, to ich małżeństwo jest tak zaawansowane, że dziecka się spodziewają! No! Powiedziała mi, tak przy okazji. Więc nie martw się, zbyt prędko bratowej ci nie skombinuję.

Choć oczywiście Ilarie doskonale to wiedziała i tylko się z nim droczyła, Petre nigdy nie zawiesiłby oka na zajętej kobiecie — a nawet gdyby już to zrobił, to nieświadomie, a zaraz po otrzymaniu informacji o jej stanie cywilnym, zrezygnowałby z podbojów. Zdecydowanie nie był typem amanta kradnącego żony; w tych sprawach stawał na całkowitą uczciwość. A że z Arią rozmawiało mu się wyjątkowo wręcz dobrze — temu też nie mógł zaprzeczyć.

Gdy Ilarie wspomniała o spotkaniu z łowcami, od razu uznał, że wolałby pozostać przy poprzednim temacie. Ale niestety, przyjemności należało odłożyć na bok, zwłaszcza w obliczu tak poważnej kwestii jak ich dość kruchy rozejm z łowcami. Do spotkań z nimi dochodziło stosunkowo rzadko i na szczęście zwykle było to dogadanie pewnych szczegółów, warunków umowy lub zwrócenie na jakieś kwestie szczególnej uwagi. Sam nie wiedział, do której grupy można było zakwalifikować to nadchodzące spotkanie, choć być może do tej drugiej i trzeciej.

Oby nie było potrzeby tworzyć czwartej grupy, pomyślał ponuro Petre.

— Biblioteka to dobre miejsce — przyznał. — Tylko może już zawczasu ustalmy, czego dokładnie od nich oczekujemy i na jakie ewentualne ustępstwa się zgadzamy, bo nie oszukujmy się, na pewno coś wymyślą. Nie ma szans, by przepuścili taką okazję. W ogóle — Petre nagle się zamyślił — zastanawiam się, dlaczego oni w ogóle aż tak się do nas zbliżyli. Musieli mieć jakieś konkretne podejrzenia. Łowcy są czujni, ale nie nazwałbym ich aż tak narwanymi, żeby samemu pchać się w gips.

Gdy siostra zaczęła się odrobinę żalić na trudy kierowania hotelem, natychmiast do niej doskoczył, obejmując szczelnie ramionami. Bardzo nie lubił, gdy smuciła się choć na chwilę, a dobrze wiedział, że to on był tym jedynym wybrańcem, który zawsze potrafił poprawić jej humor.

— Pewnie, że zostawienie tego wszystkiego w cholerę jest kuszące — przyznał — i że każdemu czasami przychodzą takie myśli. Ale szybko zaczęlibyśmy tego żałować. Poza tym: nie ma takich trzech, jak nas dwoje! Co nie, siostra?! — rzucił dziarsko z wesołym śmiechem.

Poruszenie kwestii demonów sprawiło, że Petre spoważniał nieco. Zdawał sobie sprawę ze swojej słabości, jaką było ocenianie ludzi po pozorach — czego zresztą nienawidził i starał się unikać. Łatwo też było wpłynąć na jego ocenę, toteż powiedzenie, że dobre wrażenie można zrobić tylko raz, u niego kompletnie nie działało. W oczach Petre’a można było się łatwo i szybko zrehabilitować, ale równie szybko można było stracić zaufanie.

A potem znowu je odzyskać. Petre, krótko mówiąc, działał pod tym względem trochę jak chorągiewka na wietrze, czego całkowicie w sobie nienawidził. Walczył z tym, ale nie szło, niestety, zbyt łatwo.

— Ten jeden na mnie nawrzeszczał i na razie ich nie lubię — odparował niczym małe, naburmuszone dziecko. — I w ogóle mam mętne, niczym nieuzasadnione podejrzenie, że ci łowcy też wyczuwają pismo nosem i też chcą zawiesić oko na tych demonach. I dlatego się tu zbliżyli. Sama widzisz, że oni są jacyś… dziwni. I na pewno mają tu jakieś swoje podejrzane sprawki do załatwienia. Ja tam bym się, siostra, nie pyrkolił — oznajmił pewnym tonem — i po prostu ich sprawdził. Bez zasłania się złotymi zasadami. Ja też nie lubię wkładać palców między drzwi gości, ale tym razem chodzi o większe dobre. A już zwłaszcza, jak po spotkaniu z łowcami się okaże, że oni faktycznie są demonami zainteresowani.

Teorią o zniewoleniu tej niejakiej Wiery Ilarie go niemal wystraszyła. I zmartwiła — bo czyż to nie byłby kolejny problem wiszący nad ich głowami? Jeszcze tego im brakowało, by ich hotel, ich małe, wspólne dziecko z betonu, było miejscem przestępstwa? Już zatrucie pana Drawsona wystarczająco dało im w kość — nie potrzebowali innych atrakcji.

— Myślisz, że mogliby ją tu więzić? — spytał, nadal mocno przejęty tą jakże ponurą teorią. — Obyś się myliła. Ale masz rację, że ta kobieta, ilekroć ją zobaczę, wygląda jak jakiś upiór: jest blada, zmęczona i jakby cały czas znerwicowana. To znaczy, wiesz, w takim sensie, że spięta, niespokojna. To by, cholerka, wszystko pasowało. I tak! — zakrzyknął, klasnąwszy energicznie w dłonie. Robił tak całkiem często, gdy się z czymś zgadzał. — Ali to jest znakomity pomysł! Wiesz co? Wydaje mi się, że Ali jest dziś w robocie, ale na wszelki wypadek jeszcze to sprawdzę. Moment… — Petre wygrzebał swój telefon, szybko wyszukując w nim grafik pracowników. — Tak, jest już. To, siostra — rzekł, wpatrując się w Ilarie ze śmiertelną, zupełnie niepodobną do niego powagą — skup się, bo teraz idzie ważne. Ja pójdę po Aliego i wprowadzę go w szczegóły, a przy okazji mogę zadzwonić do Grigora, żeby zrównoważyć ilość i trafność zadań. Bo ty będziesz miała to gorsze: wybawić Wierę z paszczy lwa i przetransportować ją jakoś dyskretnie do Aliego. Możesz to zrobić dowolnymi środkami, po dobroci albo nie — masz tu duże pole do popisu. Ale, jak powiedziałaś, że ona może nie jest tu z własnej woli, to całkiem mi spokój zaburzyłaś i nie wytrzymam, jeśli nie zrobimy tego od razu. Dobra, siostra, to rozchodzimy się i działamy!

Zadzwonienie do Grigora było prostym zadaniem, tym bardziej, że w głosie szefa ochrony usłyszał cień aprobaty, co oznacza, że bardzo pochwalał pomysł ze spotkaniem. Petre wcale mu się nie dziwił — musiał wiedzieć, co dzieje się wokół, a skoro łowcy zachowywali się ostatnio zbyt swawolnie, należało to wyjaśnić i ewentualnie uspokoić nastroje, jeśli sytuacja będzie tego wymagać. Grigor miał natychmiast dać znać, gdy otrzyma odpowiedź, choć miał wstępnie zasugerować jutrzejsze południe. Gdyby dało się to zrobić prędzej, nikt by nie narzekał, ale przypuszczał, że odpowiednie „przygotowanie się” do spotkania mogło zająć nieco czasu.

Natomiast znalezienie Aliego było zadaniem nieco trudniejszym — pan jasnowidz gdzieś przepadł, co, niestety, było bardzo mocno w jego stylu. Lubił się kręcić tu i tam, jednocześnie nie spuszczając z oka swojego baru. Miał swoich pracowników do dyspozycji, dlatego mógł sobie pozwolić na dalsze eskapady, choć najczęściej spotkać go można było właśnie za barem.

— Ali, do jasnej ciasnej — mamrotał Petre pod nosem — gdzie ty, byku, jesteś?

Gdy w końcu się znalazł, warczał akurat na dostawcę piwa butelkowanego. Gdy zaś zobaczył Petre, tylko kiwnął na bogu ducha winnego mężczyznę, aby odszedł, po czym z jak zawsze kamienną twarzą zbliżył się do swojego szefa.

— W czymś pomóc? — spytał bez cienia emocji w głosie.

Jak na kogoś, kto specjalizuje się w emocjach, jest w nim ich dramatycznie mało, pomyślał Petre.

Co więcej, emocje kojarzyły się Petre’owi z kolorami, a więc z jakiegoś rodzaju ożywieniem i pogodnością. Ali natomiast nie miał w sobie ani trochę koloru. Był bardzo, bardzo wysokim, szczuplutkim mężczyzną o gładko ulizanych, krótkich, czarnych włosach, elegancko i fikuśnie zakręconym wąsie i wyjątkowo wodnistych, szarych, mętnych oczach. Mówiąc wprost, Ali nie sprawiał zbyt pogodnego wrażenia, ale był bardzo lojalnym i sumiennym pracownikiem, a to wystarczało.

No i jego umiejętność bardzo często się przydawała.

— Tak, Ali — odparł natychmiast Petre — chciałbym cię prosić, abyś kogoś wysądował. To nie będzie problemem?

— Żadnym — odpowiedział niemal mechanicznie.

— Świetnie. Zatem chodźmy; na razie do twojego baru, choć to miejsce mało dyskretne, ale potem najwyżej znajdziemy jakieś inne. Ilarie i osoba do przesądowania zapewne już na nas czekają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^