ROZDZIAŁ 623

ATHANASIUS

Rozmowę o potencjalnym bracie Arii musieli przełożyć na nieco później, ponieważ w tamtej chwili mieli inne, znacznie ważniejsze zajęcia. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że to spotkanie skończy się tak przyjemnie, ale nie zamierzał narzekać. Wystarczył ten jeden krótki moment, kiedy poczuł zapach jej skóry, tak charakterystyczny, tak zmieniający się pod wpływem podniecenia, które oboje zaczęli odczuwać. Głodny tego zapachu, głodny tej miękkości, głodny jej dotyku, nie myślał już o niczym innym, powoli, niespiesznie, a jednocześnie bardzo dokładnie badając każdy centymetr jej ciała: zupełnie tak, jakby robił to po raz pierwszy, jakby dopiero je poznawał. I tak się właśnie czuł, kiedy zatracał się w kolejnych, coraz głębszych i bardziej namiętnych pocałunkach, kiedy jego dłonie, działające już zupełnie machinalnie, zakradały się tam, gdzie wstęp miał tylko i wyłącznie on. Czuł tę samą nerwową ekscytację, to świeże, gorące, odwadniające go bez reszty podniecenie. Lekka mgła utkana z ich przyspieszonych oddechów zaćmiła całkiem jego umysł. Chciał skupiać się już tylko na jej ciele, tak pięknym, tak rozpalonym, tak cudownie, ponętnie nagim. Chciał już tylko tego, bo tak bardzo tęsknił za tą bliskością, tak bardzo mu jej brakowało. I tego samego brakowało jej, czuł to wyraźnie. Czuł to w każdym geście, w każdym pocałunku, w każdym głośnym, żarzystym jęku.

Do szarej rzeczywistości nie powrócili od razu. Dali sobie czas na oddech, dosłownie i w przenośni. Niemal fizycznie czuli, jak radosne, najsłodsze zmęczenie wypływało z ich ciał barwnymi, niemal widocznymi falami, jak poddawali się ostatecznemu odprężeniu i rozluźnieniu. Mogliby trwać w tym stanie całą wieczność, całą nieskończoność. Ale z czasem ta przyjemnie otępiająca mgła zaczynała się podnosić, ukazując im szare realia, dopuszczając do głowy kolejne, coraz chłodniejsze i twardsze myśli. Myśli mniej przyjemne, myśli kłopotliwe. Myśli złe.

I wtedy właśnie wrócił z tej cudownej podróży, mocno i gwałtownie uderzając w mur. Przypomniał sobie, jak weszli tu z Arią, co mu powiedziała o swoim szokującym odkryciu… Przypomniał sobie wszystko, co mu powiedziała.

Tekst Arii o traktowaniu jej jak inkubator przemilczał. Poczuł się nim bardzo dotknięty, a wręcz urażony, ale nie chciał psuć między nimi tak dobrej atmosfery — nawet jeśli tak już niedługo mocno zgęstnieje i spoważnieje, gdy powrócą do tematu Petre. Ale w głowie cały czas brzęczał mu jej głos pełen wyrzutu, zresztą w parze z niezadowoloną miną. Naprawdę traktował ją w ten sposób? Albo inaczej: ona naprawdę sądziła, że tak ją traktował? Nie jak kobietę, którą kochał, tylko jak klacz rozpłodową? Im dłużej o tym myślał, tym czuł się gorzej, ale może na tym polegał ich problem — cały czas się nie rozumieli. Ona, tragicznie pozbawiona instynktu samozachowawczego, najwyraźniej nie umiała zrozumieć, że ktoś się o nią martwił. A on martwił się nieustannie. I co z tym miała wspólnego ciąża? Dużo, ale wbrew temu, co wydawało jej się Arii, nie chodziło mu o dzieci, a o nią. O to, że przez wyjątkowy stan, w którym się znalazła, była bardziej osłabiona, bardziej rozproszona, bardziej narażona. Martwił się, gdy tylko robiła się choć odrobinę bardziej blada, ale wmawiała sobie i jemu, że czuje się dobrze i nie musi odpoczywać. Martwił go każdy jej zawrót głowy, martwił się, kiedy budziły ją poranne mdłości, rujnując jej całe przedpołudnie. Więc ona nie rozumiała pewnych rzeczy. On zaś nie rozumiał, że Aria ponad wszystko walczyła o swoją niezależność, a tak wielkie zamartwianie się o nią zapewne w jakiś sposób jej uwłaczało i spychało do roli wspomnianej klaczy rozpłodowej, której jestestwo skupiać się miało już wyłącznie na urodzeniu i wychowaniu dzieci. Athan ani przez chwilę tak o niej pomyślał, ale być może nie był w tym temacie specjalnie precyzyjny.

Co miał jej więc powiedzieć? Wywołać szok stwierdzeniem, że gdyby lekarz przy porodzie kazał mu wybrać między matką a dziećmi, bez wahania wybrałby ją?

Milczał. Ale czuł się z tym bardzo źle.

Inną sprawą był fakt, że przecież użył ciąży w kontekście rozwiązania ich problemu Petre’a, który mógł być Louisem. Być może źle i niewłaściwie to zabrzmiało, być może został źle zrozumiany, ale nie sugerował, że Aria strada zmysły przez swój stan błogosławiony. Podszedł do kwestii jej brata z czysto logiczno-medycznego punktu widzenia i jeśli Aria naprawdę chciała rozwiązać tę zagadkę, powinna brać wszystkie opcje pod uwagę, nawet te najdziwniejsze, najmniej wygodne i najmniej prawdopodobne. Rozumiał, że miała silne przeczucie, że z miejsca wykluczyła jego wątłą teorię, ale — no właśnie! — to była tylko teoria, jedna z wielu. Jedna z tych, które musieli przytoczyć, aby je odrzucić lub pozostawić do dalszego rozpatrywania. Ta sugestia była tylko elementem procesu, który wspólnie przetwarzali.

Ale zamiast tego zarzucono mu, że traktuje ją jak inkubator.

Czuł się z tym źle. Bardzo źle.

Ale milczał.

— Wiem, że nie odpuścisz — powiedział, postanawiając przerwać ciszę przetykaną wyłącznie ich nieco przyspieszonymi oddechami. — Nie spodziewam się tego po tobie ani tego od ciebie nie oczekuję. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej, zresztą całkiem cię rozumiem. Też bym dociekał, gdybym znalazł się w podobnej sytuacji.

W to, że Aria nie zaangażuje się w te poszukiwania i nie będzie przesadzać ani siebie samej zbytnio nadwyrężać, nie uwierzył. Ale i tego nie powiedział na głos. Niespodziewanie poczuł, że teraz nie powinien wielu rzeczy wypowiadać na głos. Bolało go to i buntowało, bo nie chciał postępować wbrew sobie i temu, co nieraz powtarzał: by wraz z Arią przede wszystkim ze sobą rozmawiali. Sam nie wiedział, co go tak przyblokowało, ale podejrzewał, że właśnie zarzut, iż jego zamartwianie się przyrównano do traktowania jak inkubator. Nie chciał jeszcze bardziej drażnić Arii, a wyglądało na to, że całkiem łatwo było to uczynić.

Problem w tym, że gdy Aria już dojdzie do momentu, kiedy to zaangażowanie zajdzie za daleko — a był więcej niż pewien, że do tego w końcu dojdzie — będzie musiał ją jakoś przystopować. I jak on to niby miał zrobić, skoro z góry wiedział, że jego żona odbierze to jako atak albo próbę zbagatelizowania czegoś, co dla niej było tak ważne? Ukradkiem westchnął, czując się z tymi wszystkimi myślami coraz gorzej.

— Pomogę ci — odezwał się nagle z pewnością w głosie. — Oczywiście, że ci pomogę. Nie wiem jeszcze jak, ale co dwie głowy, to nie jedna. Dobrze, że zwróciłaś uwagę na to, że podchodzę do tematu na chłodno — zauważył. — Będzie nam potrzeba tego, co mamy oboje: mojej logiki i twoich emocji. Jedno napędza drugie, więc to dobre połączenie.

Bał się tylko, że w ich przypadku wszystkie mieszanki są wybuchowe, więc i tym razem mogło stać się tak samo. On musiał być ostrożny, ale wiedział, że jeśli Aria zbyt pospiesznie podąży za emocjami, nic jej już nie zatrzyma. I wtedy on, ten logicznie myślący, nie będzie sojusznikiem, a wrogiem.

— Nie wierzę, że to mówię — odparł z westchnieniem, cały czas przytulając do siebie Arię — ale chyba warto by było pogadać o tym z tymi cholernymi demonami. Oni, zdaje się, wiedzą wszystko, a przynajmniej znacznie więcej od nas, a na pewno więcej widzieli. Może oni nas naprowadzą na jakiś trop. Ale, jeśli mógłbym coś zaproponować, z tą konsultacją warto poczekać, aż się tutaj rzecz uspokoi, albo aż wrócą do Londynu, zakładając, że atmosfera im nie sprzyja. Zwłaszcza jeśli mowa o Goro, bo jemu, zdaje się, całkiem coś dziwnego... ah!, właśnie! — zawołał, przypominając sobie o jeszcze jednej kwestii. Postanowił poruszyć ją teraz, zanim znowu zapomni. — Likar wpadł na pomysł, byśmy przechowali u siebie tego całego Imrego na jakiś czas. Podobno boi się wrócić do swojego domu w Grecji, bo to stamtąd zaczął uciekać przed tym całym Xunem. Wiera miała się nim zaopiekować, ale oni wszyscy tu zostają. Jak się na to zapatrujesz? — spytał, patrząc na nią z uwagą. — Ja nie mam nic przeciwko, choć wkurza mnie, że w ten czy inny sposób wciągają nas w swoje sprawki... no ale bliźniemu pomocy nie odmówię. Tylko Goro znowu zachowuje się dziwnie — zauważył — a przynajmniej moim zdaniem. Kazał mi się potem wstrzymać z tym Imrem, bo on sobie uznał, że sobie go przekona, żeby został, bo może im pomóc. Rozumiesz to? — pytał ze wzburzeniem. — Widziałaś tego albinosa. Przecież on się boi, nie chce tu zostać, zwłaszcza że Goro i reszta siłą go w tę gierkę wciągnęli. I ten jeszcze mi każe się wstrzymywać. Im dłużej o tym myślę — burknął — tym chętniej i szybciej zabrałbym stąd tego Imrego. Ale to tylko moje przemyślenia, bez ustalenia tego z tobą nic nie zamierzam robić.

Nie miał żadnej ochoty o tym rozmawiać, kłopot z Xunem był czymś, co Athan chciał od siebie odsunąć możliwie jak najdalej. Poza tym, jak znał Arię, nie tylko nie będzie miała nic przeciwko przechowaniu w Blickling Imrego, ale wręcz pochwali ten pomysł. Wszystko zapewne zależało od Goro i jego samolubnych pomysłów dotyczących wykorzystania Bogu ducha winnej, przerażonej istoty.

No proszę, pomyślał kpiąco, a myślałem, że to ja jestem egoistą.

— Ale wracając... nie bardzo mam pomysł, jak wyjaśnić to, co ci się przytrafiło. Jak zauważyłaś, dysponuję nieco chłodniejszym, logicznym spojrzeniem. To nie oznacza, Aria — podkreślił niemal dobitnie — że to bagatelizuję. Tylko że postaram się znaleźć jakieś rozwiązanie, do którego pasowałyby wszystkie te puzzelki. Na razie nie mamy wiele — zauważył — i jedyne, co od razu przychodzi mi na myśl, to reinkarnacja. Zdaje się mocno pasować do profilu, plus młody wiek Petre’a też tej teorii sprzyja. Znałem kiedyś faceta — opowiadał, choć głosem znacznie cichszym i bardziej ponurym — który twierdził, że pamięta swoje poprzednie wcielenie. Brzmiał całkiem przekonująco, bo to nie były jakieś zwykłe przechwałki, to nie brzmiało w takim tonie. On szczerze w to wierzył. Opowiadał mi, że niegdyś miał być podrzędnym wojakiem, który miał żonę i dzieciaka, który zmarł dwa lata po porodzie. Że zginął w młodym wieku od ciosu pod żebra. Mówił, że cały czas czuł tam delikatny ból, gdy o tym myślał, i że nie umie tego wytłumaczyć, ale jest pewien, że to nie żadne jego ułudy, wymysły czy sny, ale wspomnienia, które jednocześnie były cudze i jego. Wątpię, by jeszcze żył, bo to znajomość z bardzo, ale to bardzo dawnych czasów. Też był wampirem, ale... cóż, prowadził tak samo buńczuczny tryb życia, co ja. Długo się razem po Mongolii kręciliśmy, więc mógłbym spróbować go odszukać. O ile nie zmienił nazwiska. I o ile żyje. To na pewno zajmie mi bardzo dużo czasu, ale… w zasadzie… tylko się na mnie nie wściekaj — ostrzegł niemal buntowniczo — za to, co powiem i jak to brzmi, ale… w pewnym sensie: mamy czas. W końcu nie ścigamy się z żadnymi poszukiwaniami, bo na dobrą sprawę Petre już jest… no wiesz, odnaleziony. Teraz tylko trzeba dojść, o co tu właściwie chodzi, ale wiemy, gdzie go w razie czego znaleźć. Więc ja mogę spróbować dotrzeć do tego kontaktu. Mogę też ogólnie poszperać na temat reinkarnacji — zaproponował. — Nauka raczej sceptycznie podchodzi do tego tematu, choć są tacy naukowcy, którzy upatrują w tym konkretnej dziedziny nauki. Przy czym warto podkreślić, że mówimy tu tylko o ludzkich badaczach. Nie mam pojęcia, co nasi wiedzą na ten temat, ale pewnie znacznie więcej. To też mógłbym spróbować zbadać. Ale… — westchnął — nie wiem, co by tu jeszcze zrobić.

Jakbyśmy mieli mało kłopotów, to teraz jeszcze to, pomyślał ponuro. Bo czy cieszyła go wizja odkrywania w Petre brata Arii? Nie. Nie cieszyło go nic, co martwiło Arię ani co mogło ich miedzy sobą poróżnić, choćby wtedy, gdy jego żona uzna, że wcale jej nie pomaga, że jest nieprzydatny i tylko ją dołuje swoim sceptycyzmem. Miał bardzo złe przeczucia dotyczące tej całej historii.

Oby tylko się mylił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^