ROZDZIAŁ 621

ATHANASIUS

Gdy Aria coś ukrywała, można było się spodziewać po tej tajemnicy absolutnie wszystkiego. Ukradła jakąś drogocenną biżuterię? Adoptowała cztery kotki? Poderżnęła gardło jakiemuś złodziejowi, który próbował obrabować staruszkę? A może przelała siedem milionów funtów na ratowanie zagrożonego gatunku w Amazonii? Athan nigdy nie umiał tego przewidzieć, dzięki czemu dość prędko przestał się nawet starać. I tak dużym osiągnięciem był fakt, że częściej niż pozostali, których znała, potrafił odgadnąć, kiedy rzeczywiście było coś nie tak. Znał język jej oczu, potrafił odczytać skryte w nich znaki. Niestety, czasami te zwoje hieroglifów były tak skomplikowane, że nawet on się poddawał. Albo jeszcze gorzej — niczego nie dostrzegał, nie umiał znaleźć różnicy. A i to Aria potrafiła; potrafiła się zakamuflować i tak dobrze ukryć swoje niepokoje, że nikt, włącznie z nim, nie podejrzewałby jej o złe samopoczucie.

Tym razem jednak Athan odczytał sygnały, że działo się coś złego. Ba!, Aria sama mu je wysłała, używając ich sekretnego znaku. Oczywiście pierwsze, o czym pomyślał, to że Petre w jakiś sposób dobierał się do Arii. Być może byli w jego gabinecie sami, on uznał, że skoro łania wpadła w jego sidła na jego terenie, to się zabawi jego kosztem. Athan z morderczą satysfakcją powiesiłby go na jego własnych flakach, ale najpierw musiał dostać potwierdzenie swoich potwornych podejrzeń.

Tych na szczęście nie dostał. Dostał natomiast coś zupełnie innego.

I aż nie wiedział, co powiedzieć. W tym momencie całe szczęście, że Aria się uruchomiła i zaczęła o wszystkim opowiadać, na przemian kręcąc się po pokoju i opadając na łóżko. A Athan, kompletnie oniemiały i zszokowany, wysłuchiwał wszystkiego w ciszy i spokoju. W międzyczasie natomiast rozmyślał, planował, analizował. I zastanawiał się, jak delikatnie poruszyć ten temat, jak tu jak najdelikatniej zasugerować jej, że…

Że to, co mówiła, było niemożliwe?

Petre to mój brat.

Istniało całe mnóstwo dowodów na to, że Petre nie mógł być jej bratem. Pochodził z innej rodziny, miał siostrę, był Rumunem czystej krwi. Nie wspominając już o tak małym szczególe jak fakt, że brat Arii, Louis, zginął na morzu dziesiątki lat temu. Mimo to Athan nie odezwał się ani słowem. Bo czy to wszystko oznaczało, że jej nie wierzył? No właśnie… niezupełnie. Powinien nie wierzyć, gdyby miał się kierować logiką, ale coś mu tu nie pasowało. Nie wspominając już nawet o tym, że Aria wyglądała na bardzo przejętą, a coś takiego nie wydarzyłoby się bez powodu.

Gdy Aria opadła na łóżko, on dokładnie oglądał zdjęcie, które mu pokazała. Po tak starym zdjęciu można było się spodziewać, że było niewyraźne i rozmazane, ale rzeczywiście, twarze było widać całkiem dobrze. I musiał przyznać, że w Louisie było coś, co bez trudu można było odnaleźć także w Petre. Czy to był dowód na cokolwiek? Nie, ale nie można też było tego zignorować.

Odkładając telefon na bok, delikatnie usiadł tuż obok Arii, delikatnie ją obejmując i przyciągając do siebie. Chciał, by czuła, że był tu przy niej; domyślał się, że nie chciała teraz zostać sama. A fakt, że od razu mu o wszystkim opowiedziała, wiele dla niego znaczył. Choć jednocześnie naszła go ponura refleksja, że skoro byli małżeństwem, coś takiego powinno być oczywistością, a nie powodem do radości. Ale Athan wiedzieli, że oboje musieli jeszcze pracować nad swoją relacją — czemu zamierzał się z przyjemnością oddać.

— W tym wszystkim — powiedział cicho, kciukiem lekko masując obejmowane przez niego ramię — jest dużo niejasności, dużo domysłów i dopowiedzeń. Ale dwie rzeczy wiemy na pewno. Pierwsza jest taka — wyliczał spokojnym tonem — że nigdy nie można ignorować swojego przeczucia. To naprawdę duża moc i choć nie jest nieomylna, ignorowanie jej jest wielkim głupstwem. A ty, kochanie, nie przejęłabyś się tym tak mocno, gdybyś nie miała tego przeczucia. No a po drugie… diabelnie dobrze znasz się na ludziach — ocenił z lekkim uśmiechem. — Zawsze to w tobie podziwiałem i nieraz się nawet zastanawiałem, czy to może nie jest jakaś twoja wampirza umiejętność. Wiem, że już masz jedną, ale kto wie, może jesteś pierwszym na świecie przypadkiem wampira z dwiema wyjątkowymi umiejętnościami? A może to po prostu twoja intuicja. Cokolwiek by to nie było, nie mam powodu, by nie wierzyć w to, co mi powiedziałaś.

Ale na tym koniec dobrych wiadomości, pomyślał. Bo nie mogli się oszukiwać — prawdopodobieństwo, że Petre jakimś cudem był Louisem, było dramatycznie niskie. Athan mógłby wręcz powiedzieć, że było ono życzeniowe, ale nie śmiał bardziej dobijać swojej małżonki, która teraz była wyraźnie niesiona na wątpliwej jakości, lekko pokrwawionych skrzydłach nadziei. Jednak znał Arię i wiedział, że na razie nie należało zabijać w niej tych wszystkich zagnieżdżonych myśli. Gdy ochłonie, sama spojrzy na tę sprawę racjonalnie i pojmie, że Petre nie mógł być Louisem. Ale dopóki Aria sama o tym nie zdecyduje, Athan nie chciałby robić tego za nią.

— Spróbujmy spojrzeć na to zupełnie realnie — zaproponował. — Ile mamy opcji? W zasadzie niewiele. To możliwe, by Louis jakimś sposobem przeżył? Istnieje przecież taka opcja… może on wcale na ten statek nie wsiadł? Albo wsiadł, ale jakoś przeżył. Może stracił pamięć na wskutek obrażeń, to się zdarza. A o tym, że pozornie martwi potrafią wracać do żywych, dowiedzieliśmy się już dwukrotnie… I mam tu na myśli nie tylko Gudrun, ale i Lari — dodał nieco ponuro i ostrożnie. — Ona też, wedle wszystkich moich informacji, powinna być martwa. Istnieje przecież prawdopodobieństwo, że z Louisem było podobnie. To znaczy — urwał nagle, robiąc duże oczy — kochanie… musimy pamiętać, że to tylko teorie, po których nie możemy sobie za dużo obiecywać. Ale możemy chociaż spróbować dojść jakoś do ładu i składu. Co właściwie wiesz o tym Petre? — dopytywał. — Bo ja prawie nic… ale…

Wpadł na pewien pomysł. Wyjął z kieszeni swój telefon, napisał wiadomość, po czym znowu go schował.

— Mamy tu przecież stałego bywalca tego hotelu. On na pewno wie coś więcej.

Minutę później do ich pokoju, bez pukania, wparował Likar. Minę miał nietęgą — najwyraźniej nie był zachwycony, że Athan ganiał go tu i tam.

— No? Czego ty ode mnie chcesz? — burknął.

— Co wiesz o tym całym Petre? — spytał, kompletnie nieprzejęty tym niezbyt przyjemnym tonem.

Likar zmarszczył brwi, pogładził swoją koszmarnie splataną brodę.

— A po diabła ci to? No co, to synek bogatych rodziców — zaczął odpowiadać, sam ignorując swoje pierwsze pytanie — którzy siedzą w tutejszej Radzie, ale nie pamiętam, jak ona się tam nazywa. To duży, potężny, w diabły stary ród. No i on se tu z siostrą hotel prowadzi… Jego siostra to Ilarie. Nie wiem, od kiedy oni tu ten hotel mają… wpierwiej to sama Ilarie go dostała, bo ona starsza, ale że ona z braciakiem dobrze bardzo żyje, to go wzięła za wspólnika. No i tyle.

— A ile oni mogą mieć lat? Idzie w setkach?

— No skąd — prychnął. — To dzieciaki. Oboje mają jakoś ponad trzydziestkę… i to nie od przemiany w wąpierza, ale od… no, od zawsze. Od urodzenia. No mówię, że dzieciaki. On chyba z trzydzieści cztery ma, ona może z trzydzieści sześć. Czy tam siedem. Nieważne.

To mocno komplikowało sprawę, bo całkowicie skreślało teorię o cudownym przeżyciu Louisa.

— Ale jesteś pewien? — próbował z nadzieją Athan.

— Jestem — odparował natychmiast. — Jak żem tu bywał, to żem jeszcze jego matkę brzuchatą widział, a potem tych tutejszych właścicieli jako biegające pod nogami smarki. No to jestem.

Wtem Athan nagle się wyłączył, przestawiając na zupełnie inny, bliższy mu wątek.

— Czyli to też para wampirza, która miała dzieci? I to aż dwójkę?

— Ta — odparł Likar bez przekonania. — Mawiają, że ona się do bożków jakowyś wymodliła, to ją bożek dwa razy wybrzuchacił. No ale ta, tak było. 

Athan kiwnął głową i podziękował Likarowi, który natychmiast się ulotnił. Wampir zaś westchnął ciężko, dobrze wiedząc, że ta rozmowa nie tylko w niczym nie pomogła, ale zapewne jeszcze trochę mocniej zdołowała Arię. Ale przynajmniej wiedzieli nieco więcej niż przed paroma minutami.

— Czyli tę teorię możemy wykluczyć. Jest jeszcze inna — zaryzykował ostrożnie. — Możliwe, że przez ciążę stajesz się powoli bardziej… sentymentalna. Może podświadomie częściej wspominasz swoich bliskich, których już z tobą nie ma, dostrzegając w innych ludziach podobieństwo do nich. Nie twierdzę — podkreślił — że tak na pewno jest, ale to po prostu jedna z opcji. Bo co jeszcze nam zostało? Inne wcielenie? Masz jakieś swoje teorie? Bo ja nie chcę tego ignorować, ale… ale nie chciałbym — Athan uważnie przyjrzał się jej twarzy — abyś za dużo o tym myślała. Wiem, że to prawie niemożliwe, ale to dla ciebie jeszcze jeden powód do zmartwień, a tych, sama wiesz, powinnaś się wystrzegać jak ognia.

Wraz z tymi słowami jeszcze mocniej ją do siebie przytulił, wprawiając ich ciała w bardzo delikatne kołysanie. Martwił się o Arię, cholernie się o nią martwił. Nie znosił, kiedy brała na swoje barki coś, czego nie miała możliwości unieść — a ta sprawa wyglądała jak jedna z takich beznadziejnych przypadków. Żeby jej ulżyć, mógł albo jej wytłumaczyć, że to prawdopodobnie ślepy trop, albo spróbować tę zagadkę realnie rozwiązać. I sam nie wiedział, która z opcji byłaby lepsza.

— Ale chociaż mi ulżyło — szepnął jej do ucha z lekkim uśmiechem, całując delikatnie płatek i skraj ucha — że jednak czułaś przy nim to wszystko nie dlatego, że ci się podobał. Czyli mogę nieśmiało założyć, że nadal podobam ci się tylko ja?

Chciał choć delikatnie rozładować napięcie, jakkolwiek sprawić, by na twarzy Arii choć na moment zakwitł jej przepiękny uśmiech. Ostatnio zdecydowanie za mało się uśmiechała i miała zbyt mało powodów, by to robić. A przecież teraz powinna robić to nieustannie, powinna każdego zarażać swoją radością i świeżością kojarzącą się z wiosennym, usłonecznionym porankiem. Tęsknił za tym czasem, kiedy mógł wsłuchiwać się z uwielbieniem w jej śmiech, tak perlisty, tak szczery, brzmiący jak miliony maleńkich dzwoneczków poruszonych ciepłym wiatrem.

Tęsknił za tymi czasami. Lecz jakże pocieszający był fakt, że sam mógł sprawić, że oboje do tych czasów wrócą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^