Gdy Aria coś ukrywała, można było
się spodziewać po tej tajemnicy absolutnie wszystkiego. Ukradła jakąś
drogocenną biżuterię? Adoptowała cztery kotki? Poderżnęła gardło jakiemuś
złodziejowi, który próbował obrabować staruszkę? A może przelała siedem
milionów funtów na ratowanie zagrożonego gatunku w Amazonii? Athan nigdy nie umiał tego przewidzieć, dzięki czemu dość prędko przestał się nawet starać. I
tak dużym osiągnięciem był fakt, że częściej niż pozostali, których znała,
potrafił odgadnąć, kiedy rzeczywiście było coś nie tak. Znał język jej oczu, potrafił
odczytać skryte w nich znaki. Niestety, czasami te zwoje hieroglifów były tak
skomplikowane, że nawet on się poddawał. Albo jeszcze gorzej — niczego nie
dostrzegał, nie umiał znaleźć różnicy. A i to Aria potrafiła; potrafiła się zakamuflować
i tak dobrze ukryć swoje niepokoje, że nikt, włącznie z nim, nie podejrzewałby
jej o złe samopoczucie.
Tym razem jednak Athan odczytał
sygnały, że działo się coś złego. Ba!, Aria sama mu je wysłała, używając ich sekretnego
znaku. Oczywiście pierwsze, o czym pomyślał, to że Petre w jakiś sposób
dobierał się do Arii. Być może byli w jego gabinecie sami, on uznał, że skoro łania
wpadła w jego sidła na jego terenie, to się zabawi jego kosztem. Athan z
morderczą satysfakcją powiesiłby go na jego własnych flakach, ale najpierw
musiał dostać potwierdzenie swoich potwornych podejrzeń.
Tych na szczęście nie dostał.
Dostał natomiast coś zupełnie innego.
I aż nie wiedział, co powiedzieć.
W tym momencie całe szczęście, że Aria się uruchomiła i zaczęła o wszystkim
opowiadać, na przemian kręcąc się po pokoju i opadając na łóżko. A Athan,
kompletnie oniemiały i zszokowany, wysłuchiwał wszystkiego w ciszy i spokoju. W
międzyczasie natomiast rozmyślał, planował, analizował. I zastanawiał się, jak
delikatnie poruszyć ten temat, jak tu jak najdelikatniej zasugerować jej, że…
Że to, co mówiła, było
niemożliwe?
Petre to mój brat.
Istniało całe mnóstwo dowodów na
to, że Petre nie mógł być jej bratem. Pochodził z innej rodziny, miał siostrę,
był Rumunem czystej krwi. Nie wspominając już o tak małym szczególe jak fakt,
że brat Arii, Louis, zginął na morzu dziesiątki lat temu. Mimo to Athan nie
odezwał się ani słowem. Bo czy to wszystko oznaczało, że jej nie wierzył? No
właśnie… niezupełnie. Powinien nie wierzyć, gdyby miał się kierować
logiką, ale coś mu tu nie pasowało. Nie wspominając już nawet o tym, że Aria
wyglądała na bardzo przejętą, a coś takiego nie wydarzyłoby się bez powodu.
Gdy Aria opadła na łóżko, on
dokładnie oglądał zdjęcie, które mu pokazała. Po tak starym zdjęciu można było
się spodziewać, że było niewyraźne i rozmazane, ale rzeczywiście, twarze było
widać całkiem dobrze. I musiał przyznać, że w Louisie było coś, co bez trudu
można było odnaleźć także w Petre. Czy to był dowód na cokolwiek? Nie, ale nie
można też było tego zignorować.
Odkładając telefon na bok,
delikatnie usiadł tuż obok Arii, delikatnie ją obejmując i przyciągając do
siebie. Chciał, by czuła, że był tu przy niej; domyślał się, że nie chciała teraz
zostać sama. A fakt, że od razu mu o wszystkim opowiedziała, wiele dla niego
znaczył. Choć jednocześnie naszła go ponura refleksja, że skoro byli
małżeństwem, coś takiego powinno być oczywistością, a nie powodem do radości. Ale
Athan wiedzieli, że oboje musieli jeszcze pracować nad swoją relacją — czemu
zamierzał się z przyjemnością oddać.
— W tym wszystkim — powiedział
cicho, kciukiem lekko masując obejmowane przez niego ramię — jest dużo
niejasności, dużo domysłów i dopowiedzeń. Ale dwie rzeczy wiemy na pewno.
Pierwsza jest taka — wyliczał spokojnym tonem — że nigdy nie można ignorować
swojego przeczucia. To naprawdę duża moc i choć nie jest nieomylna, ignorowanie
jej jest wielkim głupstwem. A ty, kochanie, nie przejęłabyś się tym tak mocno,
gdybyś nie miała tego przeczucia. No a po drugie… diabelnie dobrze znasz się na
ludziach — ocenił z lekkim uśmiechem. — Zawsze to w tobie podziwiałem i nieraz
się nawet zastanawiałem, czy to może nie jest jakaś twoja wampirza umiejętność.
Wiem, że już masz jedną, ale kto wie, może jesteś pierwszym na świecie
przypadkiem wampira z dwiema wyjątkowymi umiejętnościami? A może to po prostu
twoja intuicja. Cokolwiek by to nie było, nie mam powodu, by nie wierzyć w to,
co mi powiedziałaś.
Ale na tym koniec dobrych
wiadomości, pomyślał. Bo nie mogli się oszukiwać — prawdopodobieństwo, że
Petre jakimś cudem był Louisem, było dramatycznie niskie. Athan mógłby wręcz powiedzieć,
że było ono życzeniowe, ale nie śmiał bardziej dobijać swojej małżonki, która
teraz była wyraźnie niesiona na wątpliwej jakości, lekko pokrwawionych
skrzydłach nadziei. Jednak znał Arię i wiedział, że na razie nie należało
zabijać w niej tych wszystkich zagnieżdżonych myśli. Gdy ochłonie, sama spojrzy
na tę sprawę racjonalnie i pojmie, że Petre nie mógł być Louisem. Ale dopóki
Aria sama o tym nie zdecyduje, Athan nie chciałby robić tego za nią.
— Spróbujmy spojrzeć na to zupełnie
realnie — zaproponował. — Ile mamy opcji? W zasadzie niewiele. To możliwe, by
Louis jakimś sposobem przeżył? Istnieje przecież taka opcja… może on wcale na
ten statek nie wsiadł? Albo wsiadł, ale jakoś przeżył. Może stracił pamięć na
wskutek obrażeń, to się zdarza. A o tym, że pozornie martwi potrafią wracać do
żywych, dowiedzieliśmy się już dwukrotnie… I mam tu na myśli nie tylko Gudrun,
ale i Lari — dodał nieco ponuro i ostrożnie. — Ona też, wedle wszystkich moich
informacji, powinna być martwa. Istnieje przecież prawdopodobieństwo, że z
Louisem było podobnie. To znaczy — urwał nagle, robiąc duże oczy — kochanie…
musimy pamiętać, że to tylko teorie, po których nie możemy sobie za dużo
obiecywać. Ale możemy chociaż spróbować dojść jakoś do ładu i składu. Co właściwie
wiesz o tym Petre? — dopytywał. — Bo ja prawie nic… ale…
Wpadł na pewien pomysł. Wyjął z
kieszeni swój telefon, napisał wiadomość, po czym znowu go schował.
— Mamy tu przecież stałego bywalca
tego hotelu. On na pewno wie coś więcej.
Minutę później do ich pokoju, bez
pukania, wparował Likar. Minę miał nietęgą — najwyraźniej nie był zachwycony,
że Athan ganiał go tu i tam.
— No? Czego ty ode mnie chcesz? —
burknął.
— Co wiesz o tym całym Petre? —
spytał, kompletnie nieprzejęty tym niezbyt przyjemnym tonem.
Likar zmarszczył brwi, pogładził
swoją koszmarnie splataną brodę.
— A po diabła ci to? No co, to
synek bogatych rodziców — zaczął odpowiadać, sam ignorując swoje pierwsze
pytanie — którzy siedzą w tutejszej Radzie, ale nie pamiętam, jak ona się tam
nazywa. To duży, potężny, w diabły stary ród. No i on se tu z siostrą hotel
prowadzi… Jego siostra to Ilarie. Nie wiem, od kiedy oni tu ten hotel mają…
wpierwiej to sama Ilarie go dostała, bo ona starsza, ale że ona z braciakiem dobrze
bardzo żyje, to go wzięła za wspólnika. No i tyle.
— A ile oni mogą mieć lat? Idzie
w setkach?
— No skąd — prychnął. — To
dzieciaki. Oboje mają jakoś ponad trzydziestkę… i to nie od przemiany w wąpierza,
ale od… no, od zawsze. Od urodzenia. No mówię, że dzieciaki. On chyba z trzydzieści
cztery ma, ona może z trzydzieści sześć. Czy tam siedem. Nieważne.
To mocno komplikowało sprawę, bo
całkowicie skreślało teorię o cudownym przeżyciu Louisa.
— Ale jesteś pewien? — próbował z
nadzieją Athan.
— Jestem — odparował natychmiast.
— Jak żem tu bywał, to żem jeszcze jego matkę brzuchatą widział, a potem tych tutejszych
właścicieli jako biegające pod nogami smarki. No to jestem.
Wtem Athan nagle się wyłączył, przestawiając na zupełnie inny, bliższy mu wątek.
— Czyli to też para wampirza, która miała dzieci? I to aż dwójkę?
— Ta — odparł Likar bez przekonania. — Mawiają, że ona się do bożków jakowyś wymodliła, to ją bożek dwa razy wybrzuchacił. No ale ta, tak było.
Athan kiwnął głową i podziękował
Likarowi, który natychmiast się ulotnił. Wampir zaś westchnął ciężko, dobrze
wiedząc, że ta rozmowa nie tylko w niczym nie pomogła, ale zapewne jeszcze trochę
mocniej zdołowała Arię. Ale przynajmniej wiedzieli nieco więcej niż przed
paroma minutami.
— Czyli tę teorię możemy wykluczyć.
Jest jeszcze inna — zaryzykował ostrożnie. — Możliwe, że przez ciążę stajesz
się powoli bardziej… sentymentalna. Może podświadomie częściej wspominasz
swoich bliskich, których już z tobą nie ma, dostrzegając w innych ludziach
podobieństwo do nich. Nie twierdzę — podkreślił — że tak na pewno jest, ale to
po prostu jedna z opcji. Bo co jeszcze nam zostało? Inne wcielenie? Masz jakieś
swoje teorie? Bo ja nie chcę tego ignorować, ale… ale nie chciałbym — Athan
uważnie przyjrzał się jej twarzy — abyś za dużo o tym myślała. Wiem, że to
prawie niemożliwe, ale to dla ciebie jeszcze jeden powód do zmartwień, a tych,
sama wiesz, powinnaś się wystrzegać jak ognia.
Wraz z tymi słowami jeszcze mocniej
ją do siebie przytulił, wprawiając ich ciała w bardzo delikatne kołysanie. Martwił
się o Arię, cholernie się o nią martwił. Nie znosił, kiedy brała na swoje barki
coś, czego nie miała możliwości unieść — a ta sprawa wyglądała jak jedna z takich
beznadziejnych przypadków. Żeby jej ulżyć, mógł albo jej wytłumaczyć, że to
prawdopodobnie ślepy trop, albo spróbować tę zagadkę realnie rozwiązać. I sam
nie wiedział, która z opcji byłaby lepsza.
— Ale chociaż mi ulżyło — szepnął
jej do ucha z lekkim uśmiechem, całując delikatnie płatek i skraj ucha — że
jednak czułaś przy nim to wszystko nie dlatego, że ci się podobał. Czyli mogę nieśmiało
założyć, że nadal podobam ci się tylko ja?
Chciał choć delikatnie rozładować
napięcie, jakkolwiek sprawić, by na twarzy Arii choć na moment zakwitł jej
przepiękny uśmiech. Ostatnio zdecydowanie za mało się uśmiechała i miała zbyt
mało powodów, by to robić. A przecież teraz powinna robić to nieustannie, powinna
każdego zarażać swoją radością i świeżością kojarzącą się z wiosennym,
usłonecznionym porankiem. Tęsknił za tym czasem, kiedy mógł wsłuchiwać się z
uwielbieniem w jej śmiech, tak perlisty, tak szczery, brzmiący jak miliony
maleńkich dzwoneczków poruszonych ciepłym wiatrem.
Tęsknił za tymi czasami. Lecz jakże pocieszający był fakt, że sam mógł sprawić, że oboje do tych czasów wrócą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz