ROZDZIAŁ 619

ATHANASIUS

— Mamy wylot o szóstej rano. Właściwie, Ish czuje się już na tyle dobrze, że moglibyśmy wylecieć jeszcze dzisiaj, ale nie ma co się spieszyć. Jeśli do jutra nic się nie zmieni, tym bardziej będziemy mieć pewność, że z Ishem wszystko jest już w porządku.

Athan mówił o swoim przyjacielu w trzeciej osobie, choć mógłby zwrócić się bezpośrednio do niego, ponieważ leżał tuż obok na łóżku i uważnie przysłuchiwał się rozmowie. Przysłuchiwał się także Likar, siedzący w kącie pokoju. Jego mina nie zdradzała większego zainteresowania, ale Athanasius już dawno się nauczył, że to tylko zmyłka.

— Bo ty, jak rozumiem, zostajesz? — dopytał z nutą ostrożności w głosie.

Likar długo nie odpowiadał, sprawiając wrażenie głęboko zamyślonego. Aż wreszcie drgnął gwałtownie, wyprostował się w krześle i poprawił marynarkę ruchem, który przywodził na myśl przygotowywanie się do drogi.  

— Tak — wypalił dziarsko. — Nie darowałbym sobie, gdybym przegapił taką drakę! Ha! Dziwię ci się, że tobie się chce to przespać!

— Dziwi cię — poprawił znudzonym tonem — że chcę przeżyć?

— Tak, w zasadzie to tak — odpowiedział, najwyraźniej nie dosłyszawszy drwiny. — Natychmiast zamierzam tu moją Anette ściągnąć; łeb by mi ukręciła, jakby usłyszała, że się tu takie wyśmienite dziwności bez niej dzieją!

Athan pokiwał z niedowierzaniem głową, robiąc przy tym zdegustowaną minę. Zrobił to umyślnie w taki sposób, by Likar wyraźne dostrzegł te wszystkie gesty, choć obaj wiedzieli, że na Andriejewie nie zrobią one najmniejszego wrażenia.

— Nie rozumiem — wyrzekł z uporem — jak możesz z taką ochotą, a nawet radością, narażać na takie niebezpieczeństwo kogoś, kogo kochasz! Chcesz sobie tu zostawać, chcesz ryzykować? Ryzykuj! Ale żeby od razu narażać na to innych? I to tak lekkomyślnie?

— Ach — parsknął gniewnie — bo tyś jak ta osika drżąca, co się telepie przy każdym najmniejszym wiaterku. Ty rób jak chcesz, ale nade mną nie stój i na mnie nie chuchaj, bo ja se sam dam radę! I to lepiej od ciebie. A tera stój tu, przywołać kogoś muszę.

Wymawiając ostatnie zdanie wstał, po czym jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju, niezbyt delikatnie obchodząc się przy tym z drzwiami. Pozostali dwaj panowie przez chwilę trwali w ciszy, a gdy Athan zmarszczy ł z irytacją brwiami, ciszę przerwał rozbawiony chichot Ishmaela.

— Nie znosisz go, co?

— Żebyś wiedział.

Chwilę na powrót Likara musieli zaczekać, ale gdy już wrócił, przyprowadził ze sobą Goro i Imrego. Obaj wyglądali na nieco zdezorientowanych, a albinos dodatkowo na mocno zaniepokojonego — ale on, wedle dość powierzchownej oceny Athana, bez ustanku wyglądał na zaniepokojonego. Na widok demona natomiast Tismaneanu spiął się gniewnie, czując z satysfakcją, jak rośnie w nim niechęć do Goro. Aż do niedawna uznawał go za najmniejsze zło; za tego jednego przedstawiciela znienawidzonej przez siebie rasy, którego akceptował, a nawet darzył jakimkolwiek szacunkiem. Nie mógł też zapominać, że to on wskrzesił jego ukochaną córkę, nawet jeśli mimowolnie zawsze tę zasługę przypisywał Arii. Jednak odkąd nasłuchał się od Goro tak przykrych słów i licznych zarzutów dotyczących tego, jak tragicznie zaniedbuje Arię, z Athana wyparowały resztki wspomnianego szacunku. To zaś pozwoliło mu wrzucić wszystkie demony do jednego worka i z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nienawidzi całej tej przeklętej rasy. Bez jednego wyjątku.

— Porozmawiałem sobie dziś — odezwał się Likar bez zbędnych wstępów, usadawiając się w uprzednio zajmowanym fotelu — z obecnym tutaj panem Imrem. Bardzo przyjemny to gość, bardzo! Choć muszę przyznać, że lepiej by się nam gawędziło, gdyby się pan cały czas jak galareta nie trząsł. I ja właśnie o tym… bo, jak rozumiem, pan tu zostać nie chce?

Imre błyskawicznie pokiwał przecząco głową.

— Zaklepane bilety do domu pan już ma?

Albinos zawahał się i odwrócił wzrok, nieco zażenowany. Athan nie rozumiał, dlaczego tak proste pytanie sprawiło mu kłopot, aż nagle przyszło mu do głowy rozwiązanie najprostsze z możliwych: pieniądze. A raczej ich brak. Czyżby Imrego nie stać było na powrót? Mógłby o to spytać, ale wiedział, że to delikatne kwestie i nie chciał być nachalny lub nietaktowany, a…

— A co, piniądza ci trza? — wypalił Likar, brutalnie przetrawiając mu potok myśli. Athan pokiwał z irytacją głową, nie dając wiary jego bezczelności i braku jakiejkolwiek, choćby śladowej delikatności. — Bo jak tak, to masz szczęście, pięknisiu, boś na samych takich trafił, co to jednak piniądzem cuchną. Możem ci bilet klepnąć, tylko powiedz dokąd.

Dobre w tej likarowej gadce było tylko to, że błyskawicznie odgadł problem i równie szybko znalazł rozwiązanie. Athan podejrzewał, że Imre będzie się wzbraniał, że skromność nakaże mu odmówić, ale ten przez dłuższą chwilę nie robił nic. Aż wreszcie powoli sięgnął do kieszeni, skąd wyjął banknot pięcioeurowy. Mocno zacisnął na nim dłonie, przymknął oczy, po czym zaczął coś mamrotać. Gdy po niedługiej chwili rozluźnił uścisk, a następnie całkiem otworzył dłoń, im oczom ukazały się liczne banknoty… coraz szybciej się piętrzące. Ich sterta stale rosła i rosła, a gdy przestały się mieścić na dłoni, zaczęły upadać na ziemię.

— Dość.

Wtem cały ten dziwaczny spektakl ustał. Imre bardzo powoli schylił się i niespiesznie pozbierał swój kosztowny bałagan. Ułożył je ostrożnie, zgiął na pół, po czym ukrył w kieszeni, dopiero po tym podnosząc na nich swój spokojny, czujny wzrok.

— Nie brak mi pieniędzy — odpowiedział. — Potrafię je pomnożyć.

Chwilę trwało przerwanie ciszy, która dopadła wszystkich po tym jakże fascynującym spektaklu. Aż wreszcie zrobił to Likar, głośno klaszcząc w dłonie.

— Genialne! — zawołał entuzjastycznie. — A więc masz piniądz! No to wracasz do domu, tak? Gdzie? Gdzie ci przyszło pomieszkiwać?

— W Aristi.

— To w Grecji? — spytał niepewnie Athan, a Imre powoli pokiwał głową.

— Więc w czym rzecz? — dopytywał Likar. — No, powiedz im to, co niedawno powiedziałeś mnie!

Imre jednak wcale nie kwapił się do zwierzeń, bo raz łypał na nich niepewnie, a raz spuszczał oczy, długo nie odrywając spojrzenia od podłogi. Wyglądał jak grzeczny uczeń po raz pierwszy przyłapany na czymś niezgodnym z regulaminem.

— Dobra — Likar machnął od niechcenia ręką — ja powiem. Imre boi się do domu wracać. Tam wyczuł on to dziadostwo, na które chcemy tu zapolować, więc uciekać począł. Zdało mu się, że potworzysko bardziej na północ, a potem na zachód ciągnąć będzie, dlatego Imre tu przylazł. Bo wschód, jak wiadomo, to przeciwieństwo zachodu, a skoro tu taki chroniący naszych przybytek się znajduje, to postanowił z jego usług skorzystać — przynajmniej do czasu, aż się powietrze w Grecji oczyści. No ale tutaj go to samo dopadło i się Imre boi, że to za nim to potworzysko ciągnie. Moim zdaniem to tylko panika zbędna — zawyrokował — ale nieważne. Ważne, że trza go gdzieś skryć. Twoja kobieta — Likar zwrócił się do Goro — mówiła, że ona by chciała Imrego tam do was zabrać, nie?

Goro pokiwał głową.

— Ale ona tu zostaje, nie? I ty chyba też, tak? Czy jednak już nie?

— Zostaję — odpowiedział demon ze stalą w głosie.

— No właśnie. A Wyspy to, mnie się zdaje, dobry kierunek, bo jest daleka od Rumunii, od Grecji też kawałek. To może by tam go skitrać? Ale tak, żeby ktoś z naszych miał na niego oko.

Wtem intensywne spojrzenie Likara skierowała się na Athana. Ten od razu zrozumiał przekaz, choć nie umiał ukryć swojego zaskoczenia, jako że kompletnie nie spodziewał się kierunku, jaki obierze ta rozmowa. I nim zdążył jakkolwiek zareagować, odezwał się wyraźnie speszony Imre.

— Nie… nie — dukał, lekko czerwieniejąc na policzkach. — Nie chcę być dla nikogo problemem… ja nie…

— Milcz, jak ci pomoc oferujemy — skarcił go Likar, choć głos miał łagodny i wyjątkowo jak na niego przyjemny. — Nieładnie tak odmawiać, zwłaszcza jak ci rzyć właśnie ratujem. To jak? — spytał, ponownie zwracając się do Athana. — Posłuchaj — tłumaczył — będzie on tam u was na miejscu, po cichu, a że on się na tej potworkowej rzeczy zna, to będzie w spokoju myślał i jak coś to do was dzwonił i wam mówił, co i jak. I z twoją zaślubioną może nawet kombinować, bo to wcale inteligentna kobitka, dowodem czego, żeście się doskonale dobrali, jako że przeciwieństwa, jak wiadomo, się przyciągają. No a po wszystkim — wznowił mowę po cichym rechocie z własnego żartu — panienka tego tu obecnego demona odbierze Imrego, bo się, zdaje, bardzo polubili, no i ona mu już jakieś lokum obiecała. Dużą chatę masz — burczał, tym razem z wyraźną pretensją w głosie — to co ci nie pasuje?! Pomieścicie się wszyscy!

— Przecież nie powiedziałem — bronił się Athan — że mi nie pasuje. Oczywiście — zwrócił się do Imrego — chętnie cię u siebie ugościmy, ale… ale muszę to z żoną skonsultować. Choć zapewne nie będzie miała nic przeciwko.

— No i świetnie! Głupiec to w porządku człek — pocieszał Imrego Likar — chociaż całkiem głupawy czasem. I nudny przeokropnie, lepiej się z jego zaślubioną zadawać. Polubicie się, zobaczysz! I całkiem tam bezpieczny będziesz. No! — klasnął energicznie w dłonie. — Jakieś pytania?

 

— Zaczekaj chwilę.

Gdy Athan wyszedł z pokoju, zamierzał od razu zapalić; z jakiegoś,  nieznanego nawet jemu powodu, był mocno poruszony i wstrząśnięty, a nic tak go nie uspokajało jak papieros. No, może poza obecnością Arii, ale ją znajdzie później — bo jak nagle wyprysła z pokoju, tak nadal nie wróciła. Gdy zaś usłyszał, jak na korytarzy wołał za nim Goro, Athan zacisnął zęby i obiecał sobie, że jak tak, to on już na pewno za chwilę wyjdzie zapalić. Należało się wszak uspokoić, zanim wybierze się na poszukiwania Arii — a rozmowa z jakimkolwiek demonem spokojowi nie sprzyjała.

— O co chodzi? — spytał, odwracając się wyjątkowo niechętnie.

— Wstrzymajcie się z tym planem zabierania Imrego do Anglii.

— To nie jest mój plan — odburknął Athan — tylko Likara. I nawet Imre, jak widziałeś, nie miał na to wpływu. I czemu niby mam się wstrzymać?

— Wolałbym, żeby Imre tu został. Ma ogromną wiedzę, może pomóc.

— Przecież on się boi — powiedział z zaskoczeniem, bo aż go zdziwiło, że Goro, zwykle taki empatyczny i współczujący, teraz w ogóle na to nie baczył. — Chcesz go tu siłą zatrzymywać?

— Chcę go przekonać. Jeśli się nie zgodzi, wróci z wami. Ale na razie… po prostu nie bierzcie tego za pewnik. Dobrze?

Athan nie odpowiedział. Był zbyt rozdrażniony jego obecnością, jego parszywymi słowami, jego chęcią wykorzystania kogoś, kto był przejedzony strachem. Najchętniej w pysk by mu dał i aż go ręka świerzbiła, dlatego czym prędzej schował ją do kieszeni. Aria by mu takiej bójki nie wybaczyła a, wbrew temu, co jej kiedyś powiedział, cały czas uważał, że w takim konflikcie jego żona stanęłaby po stronie swoich demonich przyjaciół. Nie chciał poznawać tego gorzkiego smaku swojej racji, dlatego odetchnął, zacisnął zęby, kiwnął głową na znak zgody, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, ani myśląc się z nim żegnać.

Zamyślony, zirytowany i podjudzony, całkiem zapomniał, że miał przecież iść zapalić. Zamiast tego szedł jak burza korytarzem, sam nawet nie wiedząc, dokąd go nogi niosły. Dopiero znajomo wyglądające ozdoby podpowiedziały mu, że zbliżał się do swojego hotelowego pokoju. Miał nadzieję znaleźć tam Arię, ale natknął się na nią dużo szybciej niż myślał, bo gdy tylko wyszedł zza zakrętu. Jego lubą prowadził wcześniej poznany Petre Dumitrescu, współwłaściciel hotelu. Aria, jakby lekko blada, opierała się delikatnie na ramieniu Petre’a, choć wyglądało na to, że szła o własnych siłach.

— Co się stało?! — zawołał, natychmiast do nich podchodząc.

Czuł niepokój, ale i nasilające się w nim, już wcześniej rozpalone rozdrażnienie. Co takiego musiało się stać, że Aria zasłabła? I co takiego trzeba było jej powiedzieć, by zaczęła na siebie uważać? W ciągu tego mało przyjemnego pobytu już usłyszał zarzuty, że w ogóle o nią nie dbał, a teraz znowu działo się to samo — bo podczas gdy on wesoło gwarzył sobie z kolegami, jakiś inny, obcy całkiem mężczyzna zanosił jego żonę do pokoju. Serce aż mu zadrżało z gniewu — na siebie, na nią, na tego faceta. Na szczęście niepokój zaczął przeważać, nieco, choć paradoksalnie, go uspokajając.

— Nie stało się nic złego — proszę się nie martwić — odparł wesoło Petre, uśmiechając się ciepło. — Pani Aria powiadomiła mnie o tym, że państwo niebawem się wymeldowujecie, a państwa przyjaciel czuje się już lepiej, co naturalnie bardzo nas cieszy. A że w czasie mowy pani Aria nagle lekko pobladła, bo dopadły ją ciążowe zawroty głowy… swoją drogą, moje gratulacje! — rzekł, szczerząc się jeszcze weselej. — Więc, skoro dopadły ją zawroty głowy, to postanowiłem ją tu odtransportować. Przypilnować, czy oby na pewno bezpiecznie dotrze do celu.

I znowu gniew przeważył nad strachem. Ilu jeszcze obcym Aria rozpowie, że jest w ciąży?!, myślał ze złością. Nawet bliskich powinno się powiadomić odrobinę później: ryzyko poronień w pierwszych tygodniach jest niebezpiecznie wysokie. Dalsi znajomi powinni się o czymś takim dowiadywać dopiero około trzeciego miesiąca ciąży — ale Aria postanowiła poinformować o tym każdego, kogo tylko spotkała. Athan najlepiej rozumiał jej radość i ekscytację, bo sam czuł to samo, ale według niego, ta ciąża była ich prywatną sprawą i prywatną radością. Aria miała jednak zupełnie inne zdanie na ten temat, co zwyczajnie go irytowało. Ale nie powiedział na ten temat ani słowa. Dopiero co się niedawno pogodzili i nie warto było tego psuć.

— Dziękuję za pana opiekę — odpowiedział niemal machinalnie. — I tak, zdążyliśmy się już poznać.

„A to Petre, mój… to znaczy, właściciel hotelu” — tak powiedziała Aria. Jaki „mój”?!, pomyślał Athan, aż zszokowany tak niecodzienną pomyłką. Kim, do diabła, był ten facet i dlaczego Aria chciała o nim powiedzieć, że był w jakimś sensie „jej”? Athan czuł, że spotkanie z Goro mocno wyprowadziło go z równowagi, ale nie chciał, by teraz obrywało się za to Arii — dlatego i to postanowił przemilczeć. Przynajmniej na razie.

Zresztą, nie było na to czasu, ponieważ Aria wysłała mu wyraźny sygnał, że należało się zwijać i kończyć tę pogawędkę. Już dawno temu opracowali swój system ostrzegawczy, a fakt, że Aria go użyła, mocno go zmartwił. Athan, jeszcze bardziej spięty, wyprostował się, raz jeszcze podziękował Petre’owi za pomoc, po czym błyskawicznie poprowadził Arię do pokoju. Gdy zaś znaleźli się w środku, natychmiast zamknął drzwi na klucz, a żonę posadził na łóżku, natychmiast podając jej wodę, a następnie kucając przy niej. Dłonie ułożył na jej udach, delikatnie je masując, oczy zaś, tym razem błyszczące najczystszym niepokojem, były wpatrzone w jej oczy.

— Co się stało? — powtórzył pytanie, bo, jak podejrzewał, jak dotąd nie otrzymał na nie odpowiedzi. — Dlaczego tak nagle chciałaś przerwać rozmowę? Czy on ci coś zrobił? — spytał lekko podniesionym głosem czując, że jeśli tylko Aria potwierdzi, rzuci się w pogoń i zamorduje go własnymi rękami. — I dlaczego jesteś taka blada? Odpocznij. Proszę cię, Aria, chociaż dziesięć minut! Ja wiem, że cię rwie, że nie znosisz siedzieć w miejscu, ale daj sobie tylko dziesięć minut! Błagam!

Nie znosił w Arii tego pędu. Nie znosił tego, że wolała zadbać o wygody wszystkich dookoła, ale o siebie dbała na ostatnim miejscu. Nie znosił tego, że nie lubiła przyjmować pomocy, czasami nawet od niego. A może zwłaszcza od niego? Sam już nie wiedział. Być może sobie zmawiał, bo był rozdrażniony i zmęczony. Być może. Wiedział jedynie, że zmuszenie Arii do odpoczynku było sztuka i najwyraźniej  nawet ciąża, tak delikatny stan, nie była w stanie tego zmienić.

— Likar ma szalony plan — rzekł, sam zaczynając jakiś temat — i ma on wiele wspólnego z Imrem. A Goro znowu jakoś dziwnie się zachowywał…

Pokręcił nagle głową, czując, że wszystko, co mówił, wypowiadał bez żadnego przekonania. A to dlatego, że cały czas miał w głowie tego przeklętego Petre’a i to, jak bardzo Aria chciała przed nim uciec.

— O co chodzi z tym Dumitrescu? — spróbował raz jeszcze. — Przecież widzę, że coś jest nie tak.

Milczała wystarczająco długo, by Athan pojął, że się wahała, że z pewnością działo się coś złego. Widział, jak za głębią jej oczu toczyła się walka, jak rozważała wszystkie za i przeciw. A Athan westchnął, uśmiechnął się. Był to uśmiech słaby, nieszczery, potwornie zmęczony i zrezygnowany. Uśmiechał się, bo nic mu nie pozostawało. Bo nie mógł jej zmusić do mówienia. A ona znowu mówić nie chciała. Mogła powiedzieć wielu innym osobom, ale nie jego. Więc się uśmiechał. Nic innego zrobić nie mógł.

— Dobrze — rzekł zaskakująco łagodnie, nawet jeśli wewnątrz niego wszystko się kotłowało. — To ja teraz pójdę na balkon zapalić — wyznał rozbrajająco szczerze; nie miał siły na żadne podchody — i wrócę za jakieś dziesięć minut. Ty w tym czasie odpocznij i zdecyduj, czy chcesz mi opowiedzieć o tym, co cię trapi teraz, czy później. Zrób to tylko wtedy, gdy będziesz się czuła na siłach, dobrze? Nie zmuszaj się do niczego. Przemyśl to sobie, ja za chwilkę wracam.

O pomyśle Likara i znieczulicy Goro powie jej później, jak wróci. Chyba że go zatrzyma, chyba że podejmie decyzję i powie, co się dzieje. A jeśli nie powie, Athan sam się tego dowie. Pójdzie do Petre’a i choćby siłą wyrwie mu z gardła odpowiedź. Siłą wyrwie z niego wszystkie sekrety, siłą wydrze z niego krzywdę, którą sprawił Arii. Dlaczego chciała przerwać z nim rozmowę, wtedy na korytarzu? Bała się go? Obawiała? Chciała przed nim uciec?

Nienawidził tego miejsca. I już się nie mógł doczekać tej szóstej rano, choć czuł, że to potrwa całą wieczność. Wieczność, wewnątrz której mogło się wydarzyć niebezpiecznie dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^