— Mamy wylot o szóstej rano. Właściwie, Ish czuje się już na
tyle dobrze, że moglibyśmy wylecieć jeszcze dzisiaj, ale nie ma co się
spieszyć. Jeśli do jutra nic się nie zmieni, tym bardziej będziemy mieć pewność,
że z Ishem wszystko jest już w porządku.
Athan mówił o swoim przyjacielu w trzeciej osobie, choć mógłby
zwrócić się bezpośrednio do niego, ponieważ leżał tuż obok na łóżku i uważnie
przysłuchiwał się rozmowie. Przysłuchiwał się także Likar, siedzący w kącie
pokoju. Jego mina nie zdradzała większego zainteresowania, ale Athanasius już
dawno się nauczył, że to tylko zmyłka.
— Bo ty, jak rozumiem, zostajesz? — dopytał z nutą
ostrożności w głosie.
Likar długo nie odpowiadał, sprawiając wrażenie głęboko
zamyślonego. Aż wreszcie drgnął gwałtownie, wyprostował się w krześle i poprawił
marynarkę ruchem, który przywodził na myśl przygotowywanie się do drogi.
— Tak — wypalił dziarsko. — Nie darowałbym sobie, gdybym
przegapił taką drakę! Ha! Dziwię ci się, że tobie się chce to przespać!
— Dziwi cię — poprawił znudzonym tonem — że chcę przeżyć?
— Tak, w zasadzie to tak — odpowiedział, najwyraźniej nie
dosłyszawszy drwiny. — Natychmiast zamierzam tu moją Anette ściągnąć; łeb by mi
ukręciła, jakby usłyszała, że się tu takie wyśmienite dziwności bez niej
dzieją!
Athan pokiwał z niedowierzaniem głową, robiąc przy tym
zdegustowaną minę. Zrobił to umyślnie w taki sposób, by Likar wyraźne dostrzegł
te wszystkie gesty, choć obaj wiedzieli, że na Andriejewie nie zrobią one najmniejszego
wrażenia.
— Nie rozumiem — wyrzekł z uporem — jak możesz z taką ochotą,
a nawet radością, narażać na takie niebezpieczeństwo kogoś, kogo kochasz!
Chcesz sobie tu zostawać, chcesz ryzykować? Ryzykuj! Ale żeby od razu narażać
na to innych? I to tak lekkomyślnie?
— Ach — parsknął gniewnie — bo tyś jak ta osika drżąca, co
się telepie przy każdym najmniejszym wiaterku. Ty rób jak chcesz, ale nade mną
nie stój i na mnie nie chuchaj, bo ja se sam dam radę! I to lepiej od ciebie. A
tera stój tu, przywołać kogoś muszę.
Wymawiając ostatnie zdanie wstał, po czym jak gdyby nigdy
nic wyszedł z pokoju, niezbyt delikatnie obchodząc się przy tym z drzwiami.
Pozostali dwaj panowie przez chwilę trwali w ciszy, a gdy Athan zmarszczy ł z
irytacją brwiami, ciszę przerwał rozbawiony chichot Ishmaela.
— Nie znosisz go, co?
— Żebyś wiedział.
Chwilę na powrót Likara musieli zaczekać, ale gdy już
wrócił, przyprowadził ze sobą Goro i Imrego. Obaj wyglądali na nieco
zdezorientowanych, a albinos dodatkowo na mocno zaniepokojonego — ale on, wedle
dość powierzchownej oceny Athana, bez ustanku wyglądał na zaniepokojonego. Na
widok demona natomiast Tismaneanu spiął się gniewnie, czując z satysfakcją, jak
rośnie w nim niechęć do Goro. Aż do niedawna uznawał go za najmniejsze zło; za tego
jednego przedstawiciela znienawidzonej przez siebie rasy, którego akceptował, a
nawet darzył jakimkolwiek szacunkiem. Nie mógł też zapominać, że to on
wskrzesił jego ukochaną córkę, nawet jeśli mimowolnie zawsze tę zasługę przypisywał
Arii. Jednak odkąd nasłuchał się od Goro tak przykrych słów i licznych zarzutów
dotyczących tego, jak tragicznie zaniedbuje Arię, z Athana wyparowały resztki
wspomnianego szacunku. To zaś pozwoliło mu wrzucić wszystkie demony do jednego
worka i z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nienawidzi całej tej przeklętej rasy.
Bez jednego wyjątku.
— Porozmawiałem sobie dziś — odezwał się Likar bez zbędnych wstępów,
usadawiając się w uprzednio zajmowanym fotelu — z obecnym tutaj panem Imrem.
Bardzo przyjemny to gość, bardzo! Choć muszę przyznać, że lepiej by się nam
gawędziło, gdyby się pan cały czas jak galareta nie trząsł. I ja właśnie o tym…
bo, jak rozumiem, pan tu zostać nie chce?
Imre błyskawicznie pokiwał przecząco głową.
— Zaklepane bilety do domu pan już ma?
Albinos zawahał się i odwrócił wzrok, nieco zażenowany.
Athan nie rozumiał, dlaczego tak proste pytanie sprawiło mu kłopot, aż nagle
przyszło mu do głowy rozwiązanie najprostsze z możliwych: pieniądze. A raczej
ich brak. Czyżby Imrego nie stać było na powrót? Mógłby o to spytać, ale
wiedział, że to delikatne kwestie i nie chciał być nachalny lub nietaktowany, a…
— A co, piniądza ci trza? — wypalił Likar, brutalnie przetrawiając
mu potok myśli. Athan pokiwał z irytacją głową, nie dając wiary jego
bezczelności i braku jakiejkolwiek, choćby śladowej delikatności. — Bo jak tak,
to masz szczęście, pięknisiu, boś na samych takich trafił, co to jednak
piniądzem cuchną. Możem ci bilet klepnąć, tylko powiedz dokąd.
Dobre w tej likarowej gadce było tylko to, że błyskawicznie
odgadł problem i równie szybko znalazł rozwiązanie. Athan podejrzewał, że Imre
będzie się wzbraniał, że skromność nakaże mu odmówić, ale ten przez dłuższą
chwilę nie robił nic. Aż wreszcie powoli sięgnął do kieszeni, skąd wyjął
banknot pięcioeurowy. Mocno zacisnął na nim dłonie, przymknął oczy, po czym zaczął
coś mamrotać. Gdy po niedługiej chwili rozluźnił uścisk, a następnie całkiem
otworzył dłoń, im oczom ukazały się liczne banknoty… coraz szybciej się
piętrzące. Ich sterta stale rosła i rosła, a gdy przestały się mieścić na
dłoni, zaczęły upadać na ziemię.
— Dość.
Wtem cały ten dziwaczny spektakl ustał. Imre bardzo powoli
schylił się i niespiesznie pozbierał swój kosztowny bałagan. Ułożył je
ostrożnie, zgiął na pół, po czym ukrył w kieszeni, dopiero po tym podnosząc na
nich swój spokojny, czujny wzrok.
— Nie brak mi pieniędzy — odpowiedział. — Potrafię je pomnożyć.
Chwilę trwało przerwanie ciszy, która dopadła wszystkich po
tym jakże fascynującym spektaklu. Aż wreszcie zrobił to Likar, głośno klaszcząc
w dłonie.
— Genialne! — zawołał entuzjastycznie. — A więc masz
piniądz! No to wracasz do domu, tak? Gdzie? Gdzie ci przyszło pomieszkiwać?
— W Aristi.
— To w Grecji? — spytał niepewnie Athan, a Imre powoli
pokiwał głową.
— Więc w czym rzecz? — dopytywał Likar. — No, powiedz im to,
co niedawno powiedziałeś mnie!
Imre jednak wcale nie kwapił się do zwierzeń, bo raz łypał
na nich niepewnie, a raz spuszczał oczy, długo nie odrywając spojrzenia od
podłogi. Wyglądał jak grzeczny uczeń po raz pierwszy przyłapany na czymś
niezgodnym z regulaminem.
— Dobra — Likar machnął od niechcenia ręką — ja powiem. Imre
boi się do domu wracać. Tam wyczuł on to dziadostwo, na które chcemy tu zapolować,
więc uciekać począł. Zdało mu się, że potworzysko bardziej na północ, a potem
na zachód ciągnąć będzie, dlatego Imre tu przylazł. Bo wschód, jak wiadomo, to
przeciwieństwo zachodu, a skoro tu taki chroniący naszych przybytek się
znajduje, to postanowił z jego usług skorzystać — przynajmniej do czasu, aż się
powietrze w Grecji oczyści. No ale tutaj go to samo dopadło i się Imre boi, że to
za nim to potworzysko ciągnie. Moim zdaniem to tylko panika zbędna —
zawyrokował — ale nieważne. Ważne, że trza go gdzieś skryć. Twoja kobieta —
Likar zwrócił się do Goro — mówiła, że ona by chciała Imrego tam do was zabrać,
nie?
Goro pokiwał głową.
— Ale ona tu zostaje, nie? I ty chyba też, tak? Czy jednak
już nie?
— Zostaję — odpowiedział demon ze stalą w głosie.
— No właśnie. A Wyspy to, mnie się zdaje, dobry kierunek, bo
jest daleka od Rumunii, od Grecji też kawałek. To może by tam go skitrać? Ale
tak, żeby ktoś z naszych miał na niego oko.
Wtem intensywne spojrzenie Likara skierowała się na Athana.
Ten od razu zrozumiał przekaz, choć nie umiał ukryć swojego zaskoczenia, jako
że kompletnie nie spodziewał się kierunku, jaki obierze ta rozmowa. I nim zdążył
jakkolwiek zareagować, odezwał się wyraźnie speszony Imre.
— Nie… nie — dukał, lekko czerwieniejąc na policzkach. — Nie
chcę być dla nikogo problemem… ja nie…
— Milcz, jak ci pomoc oferujemy — skarcił go Likar, choć głos
miał łagodny i wyjątkowo jak na niego przyjemny. — Nieładnie tak odmawiać,
zwłaszcza jak ci rzyć właśnie ratujem. To jak? — spytał, ponownie zwracając się
do Athana. — Posłuchaj — tłumaczył — będzie on tam u was na miejscu, po cichu,
a że on się na tej potworkowej rzeczy zna, to będzie w spokoju myślał i jak coś
to do was dzwonił i wam mówił, co i jak. I z twoją zaślubioną może nawet
kombinować, bo to wcale inteligentna kobitka, dowodem czego, żeście się doskonale
dobrali, jako że przeciwieństwa, jak wiadomo, się przyciągają. No a po
wszystkim — wznowił mowę po cichym rechocie z własnego żartu — panienka tego tu
obecnego demona odbierze Imrego, bo się, zdaje, bardzo polubili, no i ona mu
już jakieś lokum obiecała. Dużą chatę masz — burczał, tym razem z wyraźną
pretensją w głosie — to co ci nie pasuje?! Pomieścicie się wszyscy!
— Przecież nie powiedziałem — bronił się Athan — że mi nie
pasuje. Oczywiście — zwrócił się do Imrego — chętnie cię u siebie ugościmy, ale…
ale muszę to z żoną skonsultować. Choć zapewne nie będzie miała nic przeciwko.
— No i świetnie! Głupiec to w porządku człek — pocieszał
Imrego Likar — chociaż całkiem głupawy czasem. I nudny przeokropnie, lepiej się
z jego zaślubioną zadawać. Polubicie się, zobaczysz! I całkiem tam bezpieczny
będziesz. No! — klasnął energicznie w dłonie. — Jakieś pytania?
— Zaczekaj chwilę.
Gdy Athan wyszedł z pokoju, zamierzał od razu zapalić; z jakiegoś, nieznanego nawet jemu powodu, był mocno
poruszony i wstrząśnięty, a nic tak go nie uspokajało jak papieros. No, może
poza obecnością Arii, ale ją znajdzie później — bo jak nagle wyprysła z pokoju,
tak nadal nie wróciła. Gdy zaś usłyszał, jak na korytarzy wołał za nim Goro,
Athan zacisnął zęby i obiecał sobie, że jak tak, to on już na pewno za chwilę
wyjdzie zapalić. Należało się wszak uspokoić, zanim wybierze się na
poszukiwania Arii — a rozmowa z jakimkolwiek demonem spokojowi nie sprzyjała.
— O co chodzi? — spytał, odwracając się wyjątkowo
niechętnie.
— Wstrzymajcie się z tym planem zabierania Imrego do Anglii.
— To nie jest mój plan — odburknął Athan — tylko Likara. I
nawet Imre, jak widziałeś, nie miał na to wpływu. I czemu niby mam się
wstrzymać?
— Wolałbym, żeby Imre tu został. Ma ogromną wiedzę, może
pomóc.
— Przecież on się boi — powiedział z zaskoczeniem, bo aż go
zdziwiło, że Goro, zwykle taki empatyczny i współczujący, teraz w ogóle na to
nie baczył. — Chcesz go tu siłą zatrzymywać?
— Chcę go przekonać. Jeśli się nie zgodzi, wróci z wami. Ale
na razie… po prostu nie bierzcie tego za pewnik. Dobrze?
Athan nie odpowiedział. Był zbyt rozdrażniony jego
obecnością, jego parszywymi słowami, jego chęcią wykorzystania kogoś, kto był
przejedzony strachem. Najchętniej w pysk by mu dał i aż go ręka świerzbiła,
dlatego czym prędzej schował ją do kieszeni. Aria by mu takiej bójki nie
wybaczyła a, wbrew temu, co jej kiedyś powiedział, cały czas uważał, że w takim
konflikcie jego żona stanęłaby po stronie swoich demonich przyjaciół. Nie
chciał poznawać tego gorzkiego smaku swojej racji, dlatego odetchnął, zacisnął
zęby, kiwnął głową na znak zgody, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, ani
myśląc się z nim żegnać.
Zamyślony, zirytowany i podjudzony, całkiem zapomniał, że
miał przecież iść zapalić. Zamiast tego szedł jak burza korytarzem, sam nawet
nie wiedząc, dokąd go nogi niosły. Dopiero znajomo wyglądające ozdoby podpowiedziały
mu, że zbliżał się do swojego hotelowego pokoju. Miał nadzieję znaleźć tam
Arię, ale natknął się na nią dużo szybciej niż myślał, bo gdy tylko wyszedł zza
zakrętu. Jego lubą prowadził wcześniej poznany Petre Dumitrescu, współwłaściciel
hotelu. Aria, jakby lekko blada, opierała się delikatnie na ramieniu Petre’a,
choć wyglądało na to, że szła o własnych siłach.
— Co się stało?! — zawołał, natychmiast do nich podchodząc.
Czuł niepokój, ale i nasilające się w nim, już wcześniej
rozpalone rozdrażnienie. Co takiego musiało się stać, że Aria zasłabła? I co
takiego trzeba było jej powiedzieć, by zaczęła na siebie uważać? W ciągu tego
mało przyjemnego pobytu już usłyszał zarzuty, że w ogóle o nią nie dbał, a
teraz znowu działo się to samo — bo podczas gdy on wesoło gwarzył sobie z kolegami,
jakiś inny, obcy całkiem mężczyzna zanosił jego żonę do pokoju. Serce aż mu
zadrżało z gniewu — na siebie, na nią, na tego faceta. Na szczęście niepokój
zaczął przeważać, nieco, choć paradoksalnie, go uspokajając.
— Nie stało się nic złego — proszę się nie martwić — odparł
wesoło Petre, uśmiechając się ciepło. — Pani Aria powiadomiła mnie o tym, że
państwo niebawem się wymeldowujecie, a państwa przyjaciel czuje się już lepiej,
co naturalnie bardzo nas cieszy. A że w czasie mowy pani Aria nagle lekko
pobladła, bo dopadły ją ciążowe zawroty głowy… swoją drogą, moje gratulacje! —
rzekł, szczerząc się jeszcze weselej. — Więc, skoro dopadły ją zawroty głowy,
to postanowiłem ją tu odtransportować. Przypilnować, czy oby na pewno
bezpiecznie dotrze do celu.
I znowu gniew przeważył nad strachem. Ilu jeszcze obcym
Aria rozpowie, że jest w ciąży?!, myślał ze złością. Nawet bliskich powinno
się powiadomić odrobinę później: ryzyko poronień w pierwszych tygodniach jest
niebezpiecznie wysokie. Dalsi znajomi powinni się o czymś takim dowiadywać
dopiero około trzeciego miesiąca ciąży — ale Aria postanowiła poinformować o
tym każdego, kogo tylko spotkała. Athan najlepiej rozumiał jej radość i
ekscytację, bo sam czuł to samo, ale według niego, ta ciąża była ich prywatną
sprawą i prywatną radością. Aria miała jednak zupełnie inne zdanie na ten temat,
co zwyczajnie go irytowało. Ale nie powiedział na ten temat ani słowa. Dopiero co
się niedawno pogodzili i nie warto było tego psuć.
— Dziękuję za pana opiekę — odpowiedział niemal machinalnie.
— I tak, zdążyliśmy się już poznać.
„A to Petre, mój… to znaczy, właściciel hotelu” — tak powiedziała
Aria. Jaki „mój”?!, pomyślał Athan, aż zszokowany tak niecodzienną
pomyłką. Kim, do diabła, był ten facet i dlaczego Aria chciała o nim
powiedzieć, że był w jakimś sensie „jej”? Athan czuł, że spotkanie z Goro mocno
wyprowadziło go z równowagi, ale nie chciał, by teraz obrywało się za to Arii —
dlatego i to postanowił przemilczeć. Przynajmniej na razie.
Zresztą, nie było na to czasu, ponieważ Aria wysłała mu
wyraźny sygnał, że należało się zwijać i kończyć tę pogawędkę. Już dawno temu
opracowali swój system ostrzegawczy, a fakt, że Aria go użyła, mocno go
zmartwił. Athan, jeszcze bardziej spięty, wyprostował się, raz jeszcze
podziękował Petre’owi za pomoc, po czym błyskawicznie poprowadził Arię do
pokoju. Gdy zaś znaleźli się w środku, natychmiast zamknął drzwi na klucz, a
żonę posadził na łóżku, natychmiast podając jej wodę, a następnie kucając przy
niej. Dłonie ułożył na jej udach, delikatnie je masując, oczy zaś, tym razem
błyszczące najczystszym niepokojem, były wpatrzone w jej oczy.
— Co się stało? — powtórzył pytanie, bo, jak podejrzewał,
jak dotąd nie otrzymał na nie odpowiedzi. — Dlaczego tak nagle chciałaś
przerwać rozmowę? Czy on ci coś zrobił? — spytał lekko podniesionym głosem
czując, że jeśli tylko Aria potwierdzi, rzuci się w pogoń i zamorduje go
własnymi rękami. — I dlaczego jesteś taka blada? Odpocznij. Proszę cię, Aria,
chociaż dziesięć minut! Ja wiem, że cię rwie, że nie znosisz siedzieć w
miejscu, ale daj sobie tylko dziesięć minut! Błagam!
Nie znosił w Arii tego pędu. Nie znosił tego, że wolała
zadbać o wygody wszystkich dookoła, ale o siebie dbała na ostatnim miejscu. Nie
znosił tego, że nie lubiła przyjmować pomocy, czasami nawet od niego. A może
zwłaszcza od niego? Sam już nie wiedział. Być może sobie zmawiał, bo był
rozdrażniony i zmęczony. Być może. Wiedział jedynie, że zmuszenie Arii do
odpoczynku było sztuka i najwyraźniej
nawet ciąża, tak delikatny stan, nie była w stanie tego zmienić.
— Likar ma szalony plan — rzekł, sam zaczynając jakiś temat —
i ma on wiele wspólnego z Imrem. A Goro znowu jakoś dziwnie się zachowywał…
Pokręcił nagle głową, czując, że wszystko, co mówił, wypowiadał
bez żadnego przekonania. A to dlatego, że cały czas miał w głowie tego
przeklętego Petre’a i to, jak bardzo Aria chciała przed nim uciec.
— O co chodzi z tym Dumitrescu? — spróbował raz jeszcze. — Przecież
widzę, że coś jest nie tak.
Milczała wystarczająco długo, by Athan pojął, że się wahała,
że z pewnością działo się coś złego. Widział, jak za głębią jej oczu toczyła
się walka, jak rozważała wszystkie za i przeciw. A Athan westchnął, uśmiechnął się.
Był to uśmiech słaby, nieszczery, potwornie zmęczony i zrezygnowany. Uśmiechał
się, bo nic mu nie pozostawało. Bo nie mógł jej zmusić do mówienia. A ona znowu
mówić nie chciała. Mogła powiedzieć wielu innym osobom, ale nie jego. Więc się
uśmiechał. Nic innego zrobić nie mógł.
— Dobrze — rzekł zaskakująco łagodnie, nawet jeśli wewnątrz
niego wszystko się kotłowało. — To ja teraz pójdę na balkon zapalić — wyznał
rozbrajająco szczerze; nie miał siły na żadne podchody — i wrócę za jakieś dziesięć
minut. Ty w tym czasie odpocznij i zdecyduj, czy chcesz mi opowiedzieć o tym,
co cię trapi teraz, czy później. Zrób to tylko wtedy, gdy będziesz się czuła na
siłach, dobrze? Nie zmuszaj się do niczego. Przemyśl to sobie, ja za chwilkę
wracam.
O pomyśle Likara i znieczulicy Goro powie jej później, jak
wróci. Chyba że go zatrzyma, chyba że podejmie decyzję i powie, co się dzieje.
A jeśli nie powie, Athan sam się tego dowie. Pójdzie do Petre’a i choćby siłą
wyrwie mu z gardła odpowiedź. Siłą wyrwie z niego wszystkie sekrety, siłą wydrze
z niego krzywdę, którą sprawił Arii. Dlaczego chciała przerwać z nim rozmowę,
wtedy na korytarzu? Bała się go? Obawiała? Chciała przed nim uciec?
Nienawidził tego miejsca. I już się nie mógł doczekać tej szóstej rano, choć czuł, że to potrwa całą wieczność. Wieczność, wewnątrz której mogło się wydarzyć niebezpiecznie dużo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz