PETRE
Petre, jako niepoprawna i
niepowstrzymana gaduła, czuł, że mógłby rozmawiać z nowopoznaną Arią całymi godzinami
— zaniedbując przy tym swoje obowiązki. Jednak, choć być może na to nie wyglądało,
Petre był człowiekiem sumiennym i obowiązkowym, dlatego zamierzał później
nadrobić czas, który powinien poświęcić pracy. Ale to później, bo dopóki
nikt im nie przerwie, mężczyzna wcale nie zamierzał urywać tej jakże przyjemnej
pogawędki. Nawet jeśli od czasu do czasu zbaczali na tematy mniej przyjemne.
Jak choćby łowcy, zwłaszcza że samo to słowo jeżyło włosy na karku niejednemu
nadprzyrodzonemu.
— Rzucę może kontrowersyjną
opinią — Petre wyszczerzył się na poły radośnie i przepraszająco — ale z
własnego doświadczenia wiem, że nie każdy łowca to... jak go nazwałaś? Szuja?
Znam całkiem dobrze angielski, ale to dla mnie nowe słowo. Lubię je! Muszę
zapamiętać, chyba zacznę go używać. Ale wracając — Petre odchrząknął, sam
siebie przywołując do porządku — jestem w stanie zrozumieć podejście łowców,
choć oczywiście znajduje się ono na zupełnie innym biegunie. To pierwsza zasada
przetrwania: likwidować to, co stanowi zagrożenie. Ludzie mianowali się królami
tej wielkiej, światowej dżungli, ale starczyło im rozsądku na tyle, by
zrozumieć, że nie są niezniszczalni i muszą się chronić przed silniejszymi od
siebie. A my... cóż. Nie jest tajemnicą, że nadprzyrodzeni często żerowali na
słabości ludzi, czasami bardzo dosłownie. Ale i oni się uczą, droga Ario.
Rozumieją, że nie każdy nadprzyrodzony to potwór. Rozumieją też, że nie każdy
człowiek tym potworem nie jest. Wszędzie występują jednostki zdegenerowane, ale
to nie przesądza o całej reszcie. To jak z rodziną: w niemal każdej zdarzy się
jakaś czarna owca. I dlatego, że tak przejdę do meritum — Petre uśmiechnął się
z odrobiną rozbawienia — nasz układ z łowcami jest w ogóle możliwy. Przecież
oni mogliby tu wpaść w każdej chwili i urządzić rzeź... oczywiście dyskretnie,
bez brudu. Ale mogliby wykończyć każdego, kogo tu zauważyli, kierując się
prostą zasadą, że trzeba dmuchać na zimne. Mogliby nas powybijać tak na wszelki
wypadek. A i my moglibyśmy zabić ich, żeby się nie stresować potencjalnym
zagrożeniem czyhającym za bramą. Tylko zasady odróżniają nas od zwierząt —
zauważył iście filozoficznie — więc każdy powinien jakieś mieć. My je mamy, oni
też. Te obustronne zasady tworzą sojusz, choć, jak już uzgodniliśmy, jest on,
niestety, dość kruchy.
Najpewniej Aria się w tym miejscu
z nim nie zgodzi, ale on nie umiał patrzeć na łowców jak na kogoś, kogo
należało bezwzględnie nienawidzić. Oczywiście zdawał sobie sprawę z ich potęgi
i zagrożenia, jakie nieśli, byli wszak swoimi naturalnymi wrogami. Ale nie byli
bezmyślnymi zwierzętami, które zagryzały się dla samego faktu zagryzania. Petre
rozumiał, dlaczego polowali za agresywnych nadprzyrodzonych; ba!, gdyby Petre
spotkał swego pobratymca, który pozbawiony jest honoru, moralności i wręcz
instynktu samozachowawczego, sam gotów byłby donieść na niego łowcom. Może nie
było to lojalne wobec “swojej strony” tego konfliktu, ale Petre nie uważał, by
zabijanie niewinnych można było jakkolwiek usprawiedliwić. Uważał więc, że nie
należało dzielić ludzkości na śmiertelnych i nieśmiertelnych. Należało ich
zawsze i bezwzględnie dzielić tylko na dobrych i złych.
— A przykrych doświadczeń bardzo
współczuję — dodał szybko. Miał bowiem nadzieję, że Aria nie pomyśli, iż miał
za nic przykrości, o których właśnie wspomniała. Jego zdanie o łowcach to
jedno, ale nie zamierzał go nikomu narzucać — a zwłaszcza komuś, komu łowcy nie
bez powodu kojarzyli się źle.
Na szczęście potem przeszli do
tematów znacznie przyjemniejszych. Petre cieszył się na każdą wieść o ciąży,
ponieważ bardzo lubił dzieci. Jako wampir był świadom, że raczej nie doczeka
się własnego potomstwa, tym bardziej, że nawet nie miał do tego właściwej
kandydatki u boku… a w zasadzie, nie miał żadnej kandydatki. W związkach
mu kompletnie nie wychodziło i nawet gdy Petre wyrażał wielkie chęci i
zaangażowanie, z tych lub innych przyczyn romans się wypalał. Wiódł więc żywot radosnego
singla, z uwielbieniem oddając się roli opiekunki dla dzieci swojego
kuzynostwa. Choć bowiem jego ród był wampirzy — i ogromny! — niektórzy nie
godzili się na przemianę lub wiązali się nie z wampirami, a przedstawicielami
innych ras, co w niektórych przypadkach zwiększało szansę na posiadania
potomstwa. Petre miał więc okazję zorientować się, że lubił dzieci — a one
lubiły jego.
— Podwójny! — wykrzyknął z radością. — No
proszę, proszę! To czeka was mnóstwo zmian, prawda? Choć rozumiem, że to
jeszcze bardzo wczesny etap prac nad dzidziami, więc pewnie dużo jest planów, a
mało realizacji. Ale to jest najfajniejszy etap! Jak już się wszystko wyklaruje
i można przechodzić do rzeczy! Choć, jednocześnie — mruknął jakby z namysłem —
jest to etap najtrudniejszy. Bo wtedy wychodzi, że jednak w wyobraźni wiele
rzeczy wyglądało na łatwiejsze i lepsze niż się okazały w rzeczywistości. Ale… —
Petre’a nagle olśniło — pani małżonek, jeśli dobrze kojarzę, też jest wampirem,
prawda? Więc spotkało was nie tylko podwójne, ale i potrójne szczęście: że się
w ogóle udało! Tym bardziej gratuluję!
Biologiczne dzieci u wampirzych
par były rzadkością, dlatego tym bardziej należały się wielkie, radosne
gratulacje.
— Nie denerwuje się nigdy? —
powtórzył z niedowierzaniem Petre, gdy rozmowa zsunęła się na temat gniewnego
demona. — Najwyraźniej poznaliśmy dwie różne wersje tego człowieka, bo dla mnie
był bardzo nieprzyjemny. Nie gniewam się, bo całkowicie rozumiem stres, jaki
wam wszystkim towarzyszył — zaznaczył — ale nie wspominam tej wizyty najlepiej.
Na szczęście pani małżonek popisał się dużo większym spokojem i uratował sytuację.
Niestety, czar przyjemnej
pogawędki prysł, gdy Aria wspomniała o atmosferze panującej w hotelu. Jak dotąd
nie powiązywał tego z niczym nadzwyczaj niepokojącym — co najwyżej męczącym i
irytującym. Ale nie sądził, że problem mógłby urosnąć na aż taką skalę.
— Tak, słyszałem o teorii, że coś
może wpływać na gości — przyznał ponuro, momentalnie spinając się i poważniejąc.
— Badamy to, ale dyskretnie. Przy rejestracji nadprzyrodzonych spisujemy także
rasę gościa. Bywają takie przypadki, że
o danej rasie słyszymy pierwszy raz, ale zawsze sprawdzamy takie informacje i,
powiedzmy, że ją weryfikujemy. Jak dotąd nie znaleźliśmy śladu rasy, która
miałaby takie umiejętności. Najbliżej jest państwa przyjaciel, Imre — zauważył —
ale on przybył do hotelu dopiero niedawno, a problem, o którym rozmawiamy,
pojawił się sporo wcześniej. Oczywiście, nasze małe śledztwo cały czas trwa,
ale na razie nie mamy wielu rezultatów. Wobec tego nie, nie jestem sceptycznie
nastawiony — odparł z powagą. — Nie ignoruję ani nie zamiatam pod dywan
niczego, co dotyczy tego hotelu. Staram się sprawdzić każdą informację, choćby
nawet dla świętego spokoju mojego i naszych gości.
Nie rozumiał, dlaczego Aria z
góry uznała, że coś, co brzmiało jak duże zagrożenie, on uzna za niewartą
zainteresowania błahostkę. Nie lubił takiego powierzchownego oceniania, nawet
jeśli sam często się na to łapał. Nie wszyscy byli wszak doskonali i
najwyraźniej owa niedoskonałość nie ominęła też pani Tismaneanu. To jednak,
dość niespodziewanie, mocno go uraziło i nieco obniżyło poziom zadowolenia z
prowadzonej rozmowy.
— Raz jeszcze powtarzam, naprawdę
nie mam powodu, by ci nie wierzyć — odparł z małą odrobiną chłodu w głosie. Nie
wiedział, dlaczego jego rozmówczyni tak się upierała, że ignorował jej obawy,
co przeszkadzało mu coraz bardziej. — Nie wiem, dlaczego tak uważasz. To
nieładnie wrzucać mnie do jednego worka z kimś, kto ci nie uwierzył — zauważył
ze zmarszczonymi brwiami.
Naprawdę bardzo nie lubił takiego
zakładania czegokolwiek z góry. A nie lubił tego tym bardziej, że sam bardzo
często tak postępował.
Jego lekka złość natychmiast mu
przeszła, kiedy Aria zachwiała się niebezpiecznie i w geście ratunku oparła się
o jego barki. Wyglądała tak, jakby przez chwilę ją zamroczyło, co solidnie
Petre’a zaniepokoiło. Zaraz pomógł jej usiąść i poleciał po szklankę z wodą. I
choć Aria zarzekała się, że już jest jej lepiej, Petre nie zamierzał wierzyć
jej na słowo.
— Powinnaś wrócić do pokoju i porządnie odpocząć. I nie zgadzam się, by utrzymać to w tajemnicy — odparł buntowniczo. — Obawiam się, że gdy znowu źle się poczujesz, znowu zechcesz to ukryć. Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju — zaproponował — a gdy spotkam twojego męża, poproszę go, by o ciebie zadbał. Przecież jesteś w ciąży, więc nie możesz bagatelizować żadnych zawrotów głowy. Nawet jeśli, to fakt, jest to ponoć całkiem typowy objaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz