Petre miał ochotę całować panią Tismaneanu po dłoniach —
wreszcie trafił mu się jakiś uprzejmy klient! Wreszcie nikt nie warczał na
niego lub jego pracowników, wreszcie ktoś nie był roszczeniowy i krzykliwy.
Krzyków ostatnio miał zdecydowanie dość, dlatego Petre bardzo doceniał ten moment
przyjemnej, cichej rozmowy. Tym bardziej, że pani Aria okazała się bardzo
przyjemną rozmówczynią — i bezsprzecznie nadzwyczaj inteligentną. Chcąc się
odrobinę zrelaksować i odciąć od tej dziwnej atmosfery panującej w hotelu,
postanowił skupić się właśnie na rozmowie z nowopoznaną wampirzycą.
— To brzmi jak takie bardzo profesjonalne, naukowe wręcz
podejście do powiedzenia o ocenianiu książki po okładce — zauważył z radosnym
uśmiechem. — Ale, jakby się tak nad tym zastanowić i przełożyć to na inne
dziedziny, to łatwo znaleźć podobieństwa. Ja, na ten przykład, lubię czytać — tłumaczył
— choć rzadko, bo trudno znaleźć mi na to czas. Ale mam swoich ulubionych
autorów, mam też takich, za którymi nie przepadam, którzy mnie czymś zrazili,
na przykład jedną słabą książką. Więc chyba to prawda, że im mniej człowiek się
zna, tym łatwiej mu przychodzi coś ocenić, bo jego osąd pozbawiony jest
wszelkich łatek. No proszę — prychnął delikatnie z rozbawieniem — kto by pomyślał,
że laicyzm w pewnym sensie ma jakieś zalety!
Nawet bawiły go te niespodziewane wnioski, do jakich
dochodził podczas tej rozmowy.
— Za to to, co powiedziała pani o ludziach, to bardzo ładne —
przyznał z uznaniem. — Jednak co innego obrazy czy książki, przedmioty martwe,
a co innego człowiek, który może wyrządzić realne szkody, który ma sumieniu
realne, dobre lub złe uczynki. Więc nigdy pani nie lubiła kogoś tak po prostu,
bez przyczyny? A może nie lubiła, ale starała się tego wyzbyć? Ja niestety mam
całkiem inaczej — westchnął z żalem — bo jestem pod tym względem jak rozregulowany
kompas, którego igła szaleje po całej planszy. Bardzo łatwo mi przychodzi
wyrabianie sobie zdania o kimś… i jego zmiana. W jednej chwili mogę kogoś
lubić, a w drugiej zauważyć, że wystaje mu ze spodni kawałek koszuli, więc
pewnie jest fleją, więc nie powinienem darzyć go szacunkiem. Jeśli chodzi o
pierwsze wrażenie, jestem więc bardzo niestały. Co innego dłuższe, głębsze znajomości
— uspokoił — ale… w sumie to czasem nawet przydatne, że można na mnie wywrzeć
złe pierwsze wrażenie, ale potem łatwo je zmienić na dobre. I na odwrót, rzecz
jasna.
Całkiem zaskoczyło go oskarżenie o bycie pesymistą, choć po
chwili zrozumiał ten tok rozumowania i ostatecznie nie wydawał mu się dziwny.
Wszak mało kto na widok przyjemnego, morskiego obrazka wyobraża sobie
nadciągającą katastrofę. Brzmiało to co najmniej makabrycznie.
— O nie, nie, nie, nie — zaprzeczył natychmiast, kiwając
zawzięcie głową. Zrobił to na tyle energicznie, że kilka kręconych,
ciemnobrązowych kosmyków umknęło spod użelowanej, wygładzonej fryzury. — Jestem
jak najdalej od bycia pesymistą. Ba!, wielu nazywa mnie wręcz dziecinnie i
naiwnie niepoprawnym optymistą. Ten obraz — Petre raz jeszcze spojrzał na
morski krajobraz — nie jest świadectwem mojego spojrzenia na świat. On… trudno
to chyba opisać — mruknął, lekko strapiony swoją nieporadnością. — Po prostu…
hm… Wydaje mi się, że widzę tam coś innego niż wszyscy, niż może nawet to, co
sam autor chciał ukazać. Mam, tak jakby, własną interpretację; niewykluczone,
że nikt takiej interpretacji nie zakładał, że nie mieści się i nie powinna
mieścić w ramach tego obrazu, ale ja po prostu mam własną interpretację. Widzę
w tym zachodzącym, lekko zachmurzonym zachodzie słońca nadchodzącą katastrofę.
I to nie jest złe! No, przynajmniej dla mnie, bo dla tych na łodzi to, cóż, katastrofalne
— zaśmiał się nad swoim żartem, lecz gdy zrozumiał, że był najpewniej wyjątkowo
słaby, odchrząknął, spoważniał; czuł też, jak na policzkach wykwita mu lekki
rumieniec zażenowania. — Przepraszam — wymamrotał. — No… w każdym razie — mruczał,
drapiąc się nieco niepewnie po karku — ten obraz jest mi miły dla oka, nawet jeśli
według mnie przedstawia nadchodzącą katastrofę. W wypracowaniu o interpretacji
obrazu zapewne dostałbym zero punktów — mruknął z cichym śmiechem, ale zaraz potem
zamilkł gwałtownie, mając ochotę strzelić sobie otwartą dłonią w czoło. Tym
razem jednak nie przepraszał, nie chcąc jeszcze bardziej psuć wrażenia swoją
osobą.
Problem rozkładał się na kilka czynników. Po pierwsze: nigdy
nie był przesadnie taktowny i nie umiał wyczuć, kiedy jego zwykle dość słabe
żarciki niespecjalnie pasowały do klimatu rozmowy. Drugi kłopot zresztą był z
tym ściśle powiązany, bo Petre, jako osoba z natury wesoła, nie znosił poważnych,
ciężkich rozmów, toteż, zupełnie mimowolnie, wplatał w nie coś, co jakoś tę atmosferę
miało rozluźnić. Ale przecież nie znał Arii Tismaneanu, nic o niej nie wiedział,
więc niewykluczone, że w czasie tej wcale nie tak długiej rozmowy zdążył ją urazić
jakieś szesnaście razy. Westchnął ukradkiem, usiłując się uprzejmie uśmiechać,
choć w głębi był na siebie pogniewany.
— Niee, chyba nie będę tego sprzedawał — odparł ze
wzruszeniem ramion na wspomnienie o podwyższonej wartości obrazu, który był
przedmiotem ich rozmowy. — Ja nawet nietrafione zakupy trzymam w szafie zamiast
je odsyłać — dodał z cichym śmiechem. — Ale to niesamowite, jakie ma pani oko!
Widać, że pani zawód jest pani powołaniem, prawda? Ale ileż to lat trzeba
poświęcić, by dostrzegać takie detale! Podobno znajomość sztuki wymaga wielu,
ale to wielu lat oglądania najróżniejszych w świecie malowideł. Prawda to? I
proszę mi wybaczyć moją niewiedzę, być może się ośmieszam — przyznał dobitnie
szczerze — ale zawsze ciekawie porozmawiać z kimś ciekawym. A poszerzanie swojej
wiedzy to podobno nie grzech, a wprost przeciwnie.
Czy chciał porzucić swój fach i nagle zamienić się w wielkiego,
ekscentrycznego malarza? Nie, ale uwielbiał słuchać ludzi, którzy mieli pasję.
Nie znosił zaś takich, którzy w życiu interesowali się wyłącznie pracą i
związanymi z nią suchymi, martwymi cyferkami. Każdy w swoim życiu powinien emanować
wieloma kolorami, a cóż one, jeśli nie pasje właśnie? Aria Tismaneanu zdawała
się bardzo kolorową personą i może właśnie dlatego Petre uważał rozmowę z nią
za bardzo przyjemną i interesującą.
Aż wreszcie musiało nadejść najgorsze, czyli drastyczna
zmiana tematu na otrucie. Petre momentalnie zmarkotniał, a serce zabiło mu
niespokojnie.
— Tak, mamy pakt z łowcami — przyznał szczerze — ale to
bardzo krucha, niebezpieczna umowa. Musimy być cały czas czujni, mieć rękę na
pulsie. W pakt wtajemniczeni są tylko zaufani łowcy, jest ich dodatkowo bardzo
niewielu. My dbamy o to, by nigdzie nie działo się niedobrze i by żaden z
naszych gości nie zdradził swojej nadprzyrodzonej strony jestestwa, a oni
trzymają się z dala naszego hotelu. W końcu o to w tym tak ogólnie chodzi,
prawda? — spytał. — Łowcy są po to, by zabijać tych, którzy zabijają innych. U
nas nikt nikogo nie krzywdzi, więc i łowcy powinni nie mieć z nami problemu.
Ale wiem, że wielu chętnie by tu do nas wpadło i wybiło każdego w pień tak… na
wszelki wypadek. Bo nawet jeśli teraz nie zabijamy, możemy zabić kiedy indziej.
Bo mamy takie możliwości. Dlatego obie strony tego paktu bacznie się sobie
nawzajem przyglądają. Mam nadzieję, że to zatrucie nie wzbudzi ich podejrzeń.
Chociaż nie powinno — dumał. — Zatrucie jak zatrucie… najmocniej panią
przepraszam! — zawołał błagalnie, orientując się, jak źle mogło to zabrzmieć. —
Mam jedynie na myśli, że zwykłe, nawet pokarmowe zatrucie, może zdarzyć się każdemu,
a póki nie wywołuje zamieszania wśród innych, nie powinno też zainteresować łowców.
To prawdziwi dranie — aż syknął gniewnie — czekający na najmniejszą okazję. Nie
można im ufać. Ale ignorować, niestety, też ich nie możemy.
Ponurość całkiem mu przeszła, kiedy pani Tismaneanu zrobiła
jakże znaczący gest i położyła dłoń na swoim brzuchu, wspominając przy tym, że
wszelka brawurę musi odłożyć na później. Petre aż pokraśniał z radości,
zaklasnąwszy głośno.
— Jest pani w ciąży! — wykrzyknął oczywistość. — To
wspaniale, największe gratulacje! Jak się pani czuje w tym stanie błogosławionym?
Mam nadzieję, że wszystko przebiega pomyślnie! To pani debiut? Wybaczy mi pani
te wszystkie wścibskie pytania — uśmiechnął się przepraszająco, choć tym razem
wcale nie czuł się winny tym pytaniom — ale to nadzwyczaj wspaniała wiadomość!
A mnie zawsze niesamowicie cieszy radość innych. Tak jakbym sam się tą radością
zarażał!
— I tak, proszę im przekazać — tym razem Petre momentalnie i
całkowicie spoważniał — że jesteśmy chętni udzielić wszelkiej pomocy. Choć, jak
już wcześniej pani wyjaśniłem, jesteśmy niejako zmuszeni do czynienia tej
pomocy bardzo dyskretnie. Wszelkie gwałtowne ruchy mogą wzbudzić podejrzenia
łowców, a tego, proszę mi uwierzyć, nikt nie chce. Z tego powodu, choć
początkowo byłem temu przeciwny, uważam, że pan Goro słusznie mi polecił nie
wzywać tu policji. Ja byłem zbyt poruszony zatruciem, a on, najwyraźniej
trzeźwo myśląc, musiał już wiedzieć o łowcach. Swoją drogą — Petre spojrzał na Arię
z udawaną srogością — całkiem nerwowy ten pani przyjaciel!
Może nie powinien, ale czuł się odrobinę urażony tym, jak go
potraktowano. Oczywiście rozumiał nerwy związane z chorobą przyjaciela, ale nic
nie tłumaczyło tak rażącej nieuprzejmości.
Wtem pojawił się kolejny nieprzyjemny temat — atmosfera
panująca w hotelu.
— Nie umiem tego niczym wytłumaczyć — przyznał z ciężkim westchnięciem. — Chodzi o to, że tu mało kiedy klienci są aż tak zestresowani. Zabrzmi to nieskromnie, ale niech się pani rozejrzy: wszędzie wokół spływa na gości luksus. Nasza kadra dba o każdy szczegół i o każdą wygodę osób tu mieszkających i jak dotąd do spokojnie wystarczało. Nie obniżyliśmy jakości naszych usług; przeciwnie, cały czas dążymy do jej podnoszenia. A mimo to ostatnimi czasy klienci są bardzo, ale to bardzo roszczeniowi. Nie wiem, może to taki klimat obecnych czasów. Zróżnicowanie rasowe, o którym pani wspomina, też tu raczej nie ma nic do rzeczy — wyjaśnił. — Prowadzimy ten hotel od lat, zawsze tak to tutaj wygląda, a jednak nikt sobie nie przypomina tak trudnego okresu. I dziękuję za wszystkie komplementy — dodał z szerszym uśmiechem. Och — bąknął — i oczywiście, że tak, proszę mi wybaczyć, że wcześniej tego nie zaproponowałem. Nazywam się Petre, bardzo miło mi cię poznać, Ario!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz