GORO
W jego głowie działo się teraz tak wiele, wiele rzeczy.
Rewelacje dotyczące Xuna były szokujące, wobec czego mieli
teraz bardzo dużo do sprawdzenia i poukładania. To dobrze; Goro był przerażony
wizją stania w miejscu, bez choćby jednej podpowiedzi czy poszlaki. Nie mogli
się ciągle opierać jedynie na domysłach, bo w ten sposób bardzo długo błądziliby
po omacku, na co nie mogli sobie pozwolić. Nie wiedzieli, ile mieli czasu, ale
to tym bardziej kazało im się spieszyć. Nie mieli zbyt wielu atutów, a opieszałość
z pewnością w niczym im nie pomoże.
Opieszałością na pewno nie można było nazwać działań Kiana.
Nekromanta bardzo szybko odsłonił karty, udowadniając coś, czego zapewne większość
lub wszyscy byli pewni: nekromanta nie chciał im pomóc, a jedynie zarobić. Taka
postawa z jednej strony nie dziwiła, jako że Kian już z daleka wyglądał na
rasowego przedsiębiorcę, bezczelnego cwaniaka i niezwykle chytrego manipulanta.
Lecz z drugiej strony, Goro dziwiło, że w momencie, w którym zagrożony był
dosłownie każdy, nekromancie zależało tylko na własnym interesie.
I gdy wydawało się, że Kian nie mógł bardziej upaść w oczach
demona, nekromanta posunął się o kolejny, duży krok dalej, wciągając w swoje
brudne szantaże Wierę. Albo raczej — pozwolił jej samej się w to wciągnąć. Nikt
z zebranych w pokoju nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy było już praktycznie
po wszystkim. Goro był zły na siebie, że nie zareagował w porę, choć po chwili
spokojniejszego namysłu doszedł do wniosku, że to mogłoby się skończyć jeszcze
gorzej. Nienawidził faktu, że w sprawie ceny, jakiej mógł wymagać Kian, Goro
musiał zgodzić się z Wierą. Mieć dłużnika w demonie — to mogło dawać wiele
możliwości. Ba!, one były prawie nieograniczone, a gdyby ktoś tak zakłamany jak
ten nekromanta miał dostęp do tak potężnych narzędzi, mógłby powstać duży
kłopot. Co więcej, demony nie mogły złamać danej przysięgi, więc jeśli Kian w
ramach spłaty długu zażądałby czegoś nikczemnego, Goro — lub też inny demon —
musiałby tę potworną prośbę spełnić.
Aż wreszcie zostali sami. Wiera i on. Mogli odetchnąć, moli
sobie przypomnieć, kim dla siebie byli, z czym się mierzyli i co mieli do
omówieni. Mogli dać sobie chwilę na odpoczynek, mogli na moment odseparować się
od tego całego toksycznego zgiełku, który ich otaczał. Byli jednak chyba zbyt
zmęczeni, zbyt zmartwieni i zbyt przeciążeni wszystkim, czego się dowiedzieć,
by pozwolić sobie na coś, o czym z pewnością od dawna marzyli: o spokojnym
czasie poprzetykanym czułością i błogą, choć wymowną ciszą.
Lubił jej słuchać. Uwielbiał brzmienie jej głosu, uwielbiał,
jak ostrożnie i z rozwagą dobierała słowa. Brzmiała wtedy tak, jakby każdy
jeden wyraz wybierała starannie i niespiesznie; jakby nie było tam miejsca na
choćby jeden fałszywy ton. Goro lubił jej słuchać — ale nie lubił, gdy Wiera tłumaczyła
mu się z rzeczy, z których tłumaczyć się nie musiała, lub nawet nie powinna.
Tak jak w tym przypadku. Dlatego wysłuchał jej cierpliwie i poczekał, aż skończy,
nim sam się odezwał.
— Nie twierdzę, że robisz z siebie męczenniczkę — uspokoił.
— Nie sądzę, by ktokolwiek tak twierdził. Ale… no właśnie! To jest dokładnie
to, co sama mówisz! — zawołał energicznie. — Starasz się dotrzymać nam kroku,
zmuszając się do niemożliwego pędu. Obie strony przy tym zapominają, że… to
niemożliwe. My… a zwłaszcza ja… zapominamy, że nie jesteś demonem, że dosięgają
cię naturalne, ludzkie słabości. Ty za to niesłusznie twierdzisz, że te
słabości czynią cię gorszą. Tak nie jest, Wiero — zapewnił, wkładając jak
najwięcej mocy w to zdanie. — Nigdy też nie byłaś mi kulą u nogi. Nigdy nią nie
byłaś i nigdy nie będziesz. Ale powinnaś wiedzieć, że jesteś dla mnie
najważniejsza — wyznał bez ogródek, tonem niemal rzeczowym, konkretnym. — Bez
mrugnięcia okiem rzucę dla ciebie wszystko. I zostanę z tobą, jeśli będziesz
się gorzej czuła. Będę trwał przy tobie.
To była deklaracja, która jednocześnie utwierdziła go w
przekonaniu, że nie powinien wyjeżdżać, nie powinien wracać do Anglii. Nie
powinien. Ale czy to zrobi? Jeszcze nie zdecydował, chciałby bowiem, by
każdy zainteresowany wyraził swoje zdanie na ten temat. On sam jednak wolałby zostać,
tego był teraz pewien.
Propozycja, by Wiera raz jeszcze przedostała się do świata
koszmarów na spotkanie z Inkarnacją zmroziła mu krew w żyłach. Przerażała go
wizja ich powtórnego spotkania, zwłaszcza że Wiera przez najbliższy miesiąc będzie
się z nią widywała wystarczająco często, choć pośrednio. Zresztą, jedynie
miesiąc koszmarów to jak na Inkarnację cena śmiesznie niska, zwłaszcza że poczęstował
ich całkiem konkretnymi informacjami. Z tego powodu Goro obawiał się jakiegoś
ukrytego haczyka, toteż pozostawał czujny. Ale z tego samego powodu zamierzał
też zaprotestować i nie puszczać Wiery do krainy koszmarów.
— Nie podoba mi się ten pomysł — oznajmił wreszcie, maksymalnie
nieprzekonany. — Inkarnacja to bardzo podstępny twór. Za sam fakt negocjacji
może cię obłożyć kolejnymi… kosztami transakcji, tak to nazwijmy. Bardzo dużo
ryzykujesz. Ona nie jest głupia, Wiero — przestrzegł. — Nie pozwoli ci umrzeć,
bo, tak jak mówisz, straciłaby wtedy źródło swojego pożywienia. Inkarnacja
dawkuje koszmary, nie przekraczając nimi ilości, która dramatycznie zaburzyłaby
równowagę twojego snu. Krótko mówiąc, podczas snu zapewnia ci małe okienka, w
których możesz się regenerować, choć nie aż tyle, co zwykły człowiek śniący
normalne sny. Teraz, po tej jednej nocy, na pewno tego nie czujesz, bo nie
przywykłaś do takich przeżyć sennych, ale… negocjacje z Inkarnacją są bardzo
niebezpieczne. To będzie bardzo duże ryzyko, Wiero. Ryzyko, na które nie możemy
sobie pozwolić. Jestem za ziółkami od Likara — przyznał, choć w duchu dość
niechętnie — ale przeciwny targom z Inkarnacją. Zwłaszcza w świetle podejrzeń,
że to może być krewniak Xuna.
Czy uda mu się ją przekonać? Nie miał pojęcia, a nie zwykł
narzucać swojej woli siłą. Jeśli jego luba zdecyduje o spotkaniu z Inkarnacją i
się na to uprze, nie będzie mógł jej niczego zabronić — lecz jeśli tylko jego
zdanie miało dla niej jakiekolwiek znaczenie, zamierzał próbować ją odwieść od
tej szaleńczej misji.
Gdy Wiera usiadła mu na kolanach, Goro momentalnie poczuł,
jak część stresu spływa z niego, rozluźniając całe ciało i choć trochę
oczyszczając umysł. Odetchnął głęboko, tuląc ją do siebie mocniej, a czoło na
moment układając na jej ramieniu. Musiał odpocząć, a nie istniało na świecie
miejsce lepsze i odpowiedniejsze niż jej ramiona. Brakowało mu tej
niewymuszonej, naturalnej bliskości między nimi, tym bardziej więc czerpał
całymi garściami z tego krótkiego, ulotnego momentu.
Uśmiechnął się mimowolnie, gdy spytała go o to, w co
wierzyła. To pytanie, a tym samym jej wątpliwości względem jego wiary były, zdaniem
Goro, dziecięco naiwne. A może po prostu go podjudzała, może chciała usłyszeć konkretne
odpowiedzi, których sama się domyślała. Może. Ale Goro zamierzał zagrać w tę
jej grę i wypowiedzieć na głos wszystko, co o niej myślał. I co ona, zdawało mu
się, powinna wiedzieć.
— Myślisz, że w ciebie nie wierzę? — spytał z lekko rozbawionym
uśmieszkiem. — Czy zabierałbym cię tu ze sobą, w tak niebezpieczną misję,
gdybym nie wierzył? Gdybym nie ufał twojemu ostremu jak brzytwa umysłowi?
Twojej światłej kreatywności, która już nie jeden raz wynosiła nas z tarapatów?
Roześmiał się w głos na porównanie do Beliala. A śmiał się
po raz pierwszy od zaskakująco dawna.
— Bo Beliala nie kocham — wyjaśnił, wciąż rozbawiony. — A
ciebie tak — dodał, tym razem nieco poważniej, spoglądając jej w oczy i wciąż
się delikatnie uśmiechając. — Znam was oboje i wiem, że mogę być o was
spokojny. Jednak w przypadku Bela działa mi wyłącznie umysł, logika, rozum. To
wszystko podpowiada mi, że Bel, mimo swojego roztrzepania, jest profesjonalny i
zna się na swojej robocie. Dokładnie to samo mogę powiedzieć o tobie i dlatego
nigdy nie zamykam cię w pokoju, nie tłumaczę ci, że nie możesz pojechać ze mną
tu i tam, bo to zbyt niebezpieczne. Nie trzymam cię w zamknięciu jak
księżniczki w wieży, bo wiem, że oboje byśmy przez to chorowali. Poza tym,
potrzebna jest nam twoja pomoc. Mi jest potrzebna. Ale… — Goro zawiesił na
moment głos — w twoim przypadku do głosu zawsze dochodzi jeszcze serce. Ono się
o ciebie boi, ono drży na myśl, że mogłoby ci się stać coś złego. I drży też
teraz, kiedy widzę cię w takim stanie. Bo jesteś nam potrzebna, Wiero —
powtórzył z mocą. — Nam wszystkim, temu zadaniu. Jesteś potrzebna Imremu, który
pokłada w tobie wiarę. Jesteś potrzebna Likarowi i Belialowi, aby pomóc im
rozwiązać zagadkę Xuna. Jesteś potrzebna mnie — podkreślił — bo wiem, że
nie widzę już swojej drogi bez ciebie. Jesteś potrzebna tak wielu, Wiero! Ale
jesteś potrzebna też samej sobie. Nie musisz nam udowadniać swojej
błyskotliwości, mądrości i inteligencji, bo to wszystko wie każdy, kto zamieni z
tobą choćby dwa zdania. Chcesz tu zostać, chcesz nam pomóc. I my też tego
chcemy. Ale musisz być w stanie to zrobić, Wiero. Musisz pozwolić sobie
od czasu do czasu na pauzę, na moment oddechu. Jeśli tylko zechcesz, zatrzymam
się razem z tobą. Nie jesteśmy w tym kłopocie z Xunem sami, Bel i Likar poradzą
sobie na chwilę bez nas dwojga. Tylko musisz chcieć sobie pomóc. Odpoczynek to
nie kapitulacja, najmilsza — zapewnił łagodnie. — Bolesne jest to, że jedyną
osobą, która się tego obawia, jesteś ty.
— I wiem — dodał po chwili — że to wszystko, co mówię, to
może być według ciebie argument za tym, żeby jednak zgłosić się Inkarnacji po
dodatkową dawkę odpoczynku. Ale naprawdę wolałbym być skrajnie daleki od takich
knowań. Za bardzo się o ciebie boję i za bardzo nie ufam Inkarnacji. Koszmary
nocne z pewnością cię osłabią, ale nie na tyle, by coś ci się stało. Likar zadba
o to, byś miała dość sił, byś mogła z nami współpracować, a ja obiecuję
dostosować swoje tempo do twojego. I nie traktuj tego jak spowolnianie prac, bo
nim nie jest. Jesteś nam potrzebna — powtórzył dobitnie. — I nie pozwolimy, by
cokolwiek ci się stało. Musisz odpocząć, aby już za chwilę znów sypać pomysłami
jak z kapelusza. Nie widzisz tego wszystkiego? — pytał. — Nie widzisz, że to
dzięki tobie właśnie posuwamy się naprzód? Nie widzisz, jak każdy ceni twoją
wiedzę, jak z niej czerpie? Jesteś nam potrzebna. Jesteś mi potrzebna.
Na koniec uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, przysunął ją
do siebie lekko i pocałował krótko, choć głęboko i czule. Lekkość, jaką poczuł
w piersi pod wpływem tego gestu sprawiła, że natychmiast zapragnął więcej, a
tęsknota za dawnymi, łagodnymi czasami mocniej zapiekła żalem i bólem. Ale
teraz nie chciał myśleć o żalu i bólu. Chciał myśleć tylko o niej.
— I zawsze będziesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz