ROZDZIAŁ 611

GORO

W jego głowie działo się teraz tak wiele, wiele rzeczy.

Rewelacje dotyczące Xuna były szokujące, wobec czego mieli teraz bardzo dużo do sprawdzenia i poukładania. To dobrze; Goro był przerażony wizją stania w miejscu, bez choćby jednej podpowiedzi czy poszlaki. Nie mogli się ciągle opierać jedynie na domysłach, bo w ten sposób bardzo długo błądziliby po omacku, na co nie mogli sobie pozwolić. Nie wiedzieli, ile mieli czasu, ale to tym bardziej kazało im się spieszyć. Nie mieli zbyt wielu atutów, a opieszałość z pewnością w niczym im nie pomoże.

Opieszałością na pewno nie można było nazwać działań Kiana. Nekromanta bardzo szybko odsłonił karty, udowadniając coś, czego zapewne większość lub wszyscy byli pewni: nekromanta nie chciał im pomóc, a jedynie zarobić. Taka postawa z jednej strony nie dziwiła, jako że Kian już z daleka wyglądał na rasowego przedsiębiorcę, bezczelnego cwaniaka i niezwykle chytrego manipulanta. Lecz z drugiej strony, Goro dziwiło, że w momencie, w którym zagrożony był dosłownie każdy, nekromancie zależało tylko na własnym interesie.

I gdy wydawało się, że Kian nie mógł bardziej upaść w oczach demona, nekromanta posunął się o kolejny, duży krok dalej, wciągając w swoje brudne szantaże Wierę. Albo raczej — pozwolił jej samej się w to wciągnąć. Nikt z zebranych w pokoju nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy było już praktycznie po wszystkim. Goro był zły na siebie, że nie zareagował w porę, choć po chwili spokojniejszego namysłu doszedł do wniosku, że to mogłoby się skończyć jeszcze gorzej. Nienawidził faktu, że w sprawie ceny, jakiej mógł wymagać Kian, Goro musiał zgodzić się z Wierą. Mieć dłużnika w demonie — to mogło dawać wiele możliwości. Ba!, one były prawie nieograniczone, a gdyby ktoś tak zakłamany jak ten nekromanta miał dostęp do tak potężnych narzędzi, mógłby powstać duży kłopot. Co więcej, demony nie mogły złamać danej przysięgi, więc jeśli Kian w ramach spłaty długu zażądałby czegoś nikczemnego, Goro — lub też inny demon — musiałby tę potworną prośbę spełnić.

Aż wreszcie zostali sami. Wiera i on. Mogli odetchnąć, moli sobie przypomnieć, kim dla siebie byli, z czym się mierzyli i co mieli do omówieni. Mogli dać sobie chwilę na odpoczynek, mogli na moment odseparować się od tego całego toksycznego zgiełku, który ich otaczał. Byli jednak chyba zbyt zmęczeni, zbyt zmartwieni i zbyt przeciążeni wszystkim, czego się dowiedzieć, by pozwolić sobie na coś, o czym z pewnością od dawna marzyli: o spokojnym czasie poprzetykanym czułością i błogą, choć wymowną ciszą.

Lubił jej słuchać. Uwielbiał brzmienie jej głosu, uwielbiał, jak ostrożnie i z rozwagą dobierała słowa. Brzmiała wtedy tak, jakby każdy jeden wyraz wybierała starannie i niespiesznie; jakby nie było tam miejsca na choćby jeden fałszywy ton. Goro lubił jej słuchać — ale nie lubił, gdy Wiera tłumaczyła mu się z rzeczy, z których tłumaczyć się nie musiała, lub nawet nie powinna. Tak jak w tym przypadku. Dlatego wysłuchał jej cierpliwie i poczekał, aż skończy, nim sam się odezwał.

— Nie twierdzę, że robisz z siebie męczenniczkę — uspokoił. — Nie sądzę, by ktokolwiek tak twierdził. Ale… no właśnie! To jest dokładnie to, co sama mówisz! — zawołał energicznie. — Starasz się dotrzymać nam kroku, zmuszając się do niemożliwego pędu. Obie strony przy tym zapominają, że… to niemożliwe. My… a zwłaszcza ja… zapominamy, że nie jesteś demonem, że dosięgają cię naturalne, ludzkie słabości. Ty za to niesłusznie twierdzisz, że te słabości czynią cię gorszą. Tak nie jest, Wiero — zapewnił, wkładając jak najwięcej mocy w to zdanie. — Nigdy też nie byłaś mi kulą u nogi. Nigdy nią nie byłaś i nigdy nie będziesz. Ale powinnaś wiedzieć, że jesteś dla mnie najważniejsza — wyznał bez ogródek, tonem niemal rzeczowym, konkretnym. — Bez mrugnięcia okiem rzucę dla ciebie wszystko. I zostanę z tobą, jeśli będziesz się gorzej czuła. Będę trwał przy tobie.

To była deklaracja, która jednocześnie utwierdziła go w przekonaniu, że nie powinien wyjeżdżać, nie powinien wracać do Anglii. Nie powinien. Ale czy to zrobi? Jeszcze nie zdecydował, chciałby bowiem, by każdy zainteresowany wyraził swoje zdanie na ten temat. On sam jednak wolałby zostać, tego był teraz pewien.

Propozycja, by Wiera raz jeszcze przedostała się do świata koszmarów na spotkanie z Inkarnacją zmroziła mu krew w żyłach. Przerażała go wizja ich powtórnego spotkania, zwłaszcza że Wiera przez najbliższy miesiąc będzie się z nią widywała wystarczająco często, choć pośrednio. Zresztą, jedynie miesiąc koszmarów to jak na Inkarnację cena śmiesznie niska, zwłaszcza że poczęstował ich całkiem konkretnymi informacjami. Z tego powodu Goro obawiał się jakiegoś ukrytego haczyka, toteż pozostawał czujny. Ale z tego samego powodu zamierzał też zaprotestować i nie puszczać Wiery do krainy koszmarów.

— Nie podoba mi się ten pomysł — oznajmił wreszcie, maksymalnie nieprzekonany. — Inkarnacja to bardzo podstępny twór. Za sam fakt negocjacji może cię obłożyć kolejnymi… kosztami transakcji, tak to nazwijmy. Bardzo dużo ryzykujesz. Ona nie jest głupia, Wiero — przestrzegł. — Nie pozwoli ci umrzeć, bo, tak jak mówisz, straciłaby wtedy źródło swojego pożywienia. Inkarnacja dawkuje koszmary, nie przekraczając nimi ilości, która dramatycznie zaburzyłaby równowagę twojego snu. Krótko mówiąc, podczas snu zapewnia ci małe okienka, w których możesz się regenerować, choć nie aż tyle, co zwykły człowiek śniący normalne sny. Teraz, po tej jednej nocy, na pewno tego nie czujesz, bo nie przywykłaś do takich przeżyć sennych, ale… negocjacje z Inkarnacją są bardzo niebezpieczne. To będzie bardzo duże ryzyko, Wiero. Ryzyko, na które nie możemy sobie pozwolić. Jestem za ziółkami od Likara — przyznał, choć w duchu dość niechętnie — ale przeciwny targom z Inkarnacją. Zwłaszcza w świetle podejrzeń, że to może być krewniak Xuna.

Czy uda mu się ją przekonać? Nie miał pojęcia, a nie zwykł narzucać swojej woli siłą. Jeśli jego luba zdecyduje o spotkaniu z Inkarnacją i się na to uprze, nie będzie mógł jej niczego zabronić — lecz jeśli tylko jego zdanie miało dla niej jakiekolwiek znaczenie, zamierzał próbować ją odwieść od tej szaleńczej misji.

Gdy Wiera usiadła mu na kolanach, Goro momentalnie poczuł, jak część stresu spływa z niego, rozluźniając całe ciało i choć trochę oczyszczając umysł. Odetchnął głęboko, tuląc ją do siebie mocniej, a czoło na moment układając na jej ramieniu. Musiał odpocząć, a nie istniało na świecie miejsce lepsze i odpowiedniejsze niż jej ramiona. Brakowało mu tej niewymuszonej, naturalnej bliskości między nimi, tym bardziej więc czerpał całymi garściami z tego krótkiego, ulotnego momentu.

Uśmiechnął się mimowolnie, gdy spytała go o to, w co wierzyła. To pytanie, a tym samym jej wątpliwości względem jego wiary były, zdaniem Goro, dziecięco naiwne. A może po prostu go podjudzała, może chciała usłyszeć konkretne odpowiedzi, których sama się domyślała. Może. Ale Goro zamierzał zagrać w tę jej grę i wypowiedzieć na głos wszystko, co o niej myślał. I co ona, zdawało mu się, powinna wiedzieć.

— Myślisz, że w ciebie nie wierzę? — spytał z lekko rozbawionym uśmieszkiem. — Czy zabierałbym cię tu ze sobą, w tak niebezpieczną misję, gdybym nie wierzył? Gdybym nie ufał twojemu ostremu jak brzytwa umysłowi? Twojej światłej kreatywności, która już nie jeden raz wynosiła nas z tarapatów?

Roześmiał się w głos na porównanie do Beliala. A śmiał się po raz pierwszy od zaskakująco dawna.

— Bo Beliala nie kocham — wyjaśnił, wciąż rozbawiony. — A ciebie tak — dodał, tym razem nieco poważniej, spoglądając jej w oczy i wciąż się delikatnie uśmiechając. — Znam was oboje i wiem, że mogę być o was spokojny. Jednak w przypadku Bela działa mi wyłącznie umysł, logika, rozum. To wszystko podpowiada mi, że Bel, mimo swojego roztrzepania, jest profesjonalny i zna się na swojej robocie. Dokładnie to samo mogę powiedzieć o tobie i dlatego nigdy nie zamykam cię w pokoju, nie tłumaczę ci, że nie możesz pojechać ze mną tu i tam, bo to zbyt niebezpieczne. Nie trzymam cię w zamknięciu jak księżniczki w wieży, bo wiem, że oboje byśmy przez to chorowali. Poza tym, potrzebna jest nam twoja pomoc. Mi jest potrzebna. Ale… — Goro zawiesił na moment głos — w twoim przypadku do głosu zawsze dochodzi jeszcze serce. Ono się o ciebie boi, ono drży na myśl, że mogłoby ci się stać coś złego. I drży też teraz, kiedy widzę cię w takim stanie. Bo jesteś nam potrzebna, Wiero — powtórzył z mocą. — Nam wszystkim, temu zadaniu. Jesteś potrzebna Imremu, który pokłada w tobie wiarę. Jesteś potrzebna Likarowi i Belialowi, aby pomóc im rozwiązać zagadkę Xuna. Jesteś potrzebna mnie — podkreślił — bo wiem, że nie widzę już swojej drogi bez ciebie. Jesteś potrzebna tak wielu, Wiero! Ale jesteś potrzebna też samej sobie. Nie musisz nam udowadniać swojej błyskotliwości, mądrości i inteligencji, bo to wszystko wie każdy, kto zamieni z tobą choćby dwa zdania. Chcesz tu zostać, chcesz nam pomóc. I my też tego chcemy. Ale musisz być w stanie to zrobić, Wiero. Musisz pozwolić sobie od czasu do czasu na pauzę, na moment oddechu. Jeśli tylko zechcesz, zatrzymam się razem z tobą. Nie jesteśmy w tym kłopocie z Xunem sami, Bel i Likar poradzą sobie na chwilę bez nas dwojga. Tylko musisz chcieć sobie pomóc. Odpoczynek to nie kapitulacja, najmilsza — zapewnił łagodnie. — Bolesne jest to, że jedyną osobą, która się tego obawia, jesteś ty.

— I wiem — dodał po chwili — że to wszystko, co mówię, to może być według ciebie argument za tym, żeby jednak zgłosić się Inkarnacji po dodatkową dawkę odpoczynku. Ale naprawdę wolałbym być skrajnie daleki od takich knowań. Za bardzo się o ciebie boję i za bardzo nie ufam Inkarnacji. Koszmary nocne z pewnością cię osłabią, ale nie na tyle, by coś ci się stało. Likar zadba o to, byś miała dość sił, byś mogła z nami współpracować, a ja obiecuję dostosować swoje tempo do twojego. I nie traktuj tego jak spowolnianie prac, bo nim nie jest. Jesteś nam potrzebna — powtórzył dobitnie. — I nie pozwolimy, by cokolwiek ci się stało. Musisz odpocząć, aby już za chwilę znów sypać pomysłami jak z kapelusza. Nie widzisz tego wszystkiego? — pytał. — Nie widzisz, że to dzięki tobie właśnie posuwamy się naprzód? Nie widzisz, jak każdy ceni twoją wiedzę, jak z niej czerpie? Jesteś nam potrzebna. Jesteś mi potrzebna.

Na koniec uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, przysunął ją do siebie lekko i pocałował krótko, choć głęboko i czule. Lekkość, jaką poczuł w piersi pod wpływem tego gestu sprawiła, że natychmiast zapragnął więcej, a tęsknota za dawnymi, łagodnymi czasami mocniej zapiekła żalem i bólem. Ale teraz nie chciał myśleć o żalu i bólu. Chciał myśleć tylko o niej.

— I zawsze będziesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^