GORO
Rozmowa, dość nieoczekiwanie, nabrała rozpędu oraz barw, powoli,
choć coraz pewniej układając się w jakąkolwiek całość. Tego właśnie
potrzebowali: jakiegokolwiek punktu odniesienia, jakiegokolwiek konkretnego
celu. Dzięki zbiorowisku postaci wyspecjalizowanych w najróżniejszych dziedzinach
i posiadających najróżniejszą wiedzę, mogli wreszcie ustalać cokolwiek
konkretnego.
— To państwo się nie lubicie wzajemnie? — spytał Likar,
jednocześnie doskonale i fatalnie udając zaskoczenie i z tym samym zaskoczeniem
wpatrując się w Kiana. — A ja żem, głupi, myślał, że wyście z jednej firmy są!
Albo chociaż z bliźniaczych, ale rynek, rozumiecie, ten sam jest. A to
niespodzianka! I chyba łatwo się w pańskim fachu, panie nekromanto, wrogów
nabiera, co? I co to, do jasnej cholerki, oznacza — pytał, tym razem odrobinę
gniewnie — że unikacie kontaktów ze znaczącymi bogami? Jakie to są znaczące? I
czemu się unikacie? Panie — zirytował się Andriejew — pan tu, jak na razie, więcej
pleciesz i trupem śmierdzisz, niż cokolwiek pomagasz!
Ale właśnie wtedy Kian wyskoczył z ciekawostką, rzekomo darmową, choć sądząc po minie Wiery, nie była to prawda. I
właśnie wtedy Goro się spiął, czując podstęp. Nekromanta był istotą podstępną,
egoistyczną, doskonale wyszkoloną w manipulacji i osiąganiu swoich planów bez
względu na koszty. Powiedzenie „iść po trupach do celu” zdawało się stworzone
specjalnie pod Kiana, bo pasowało idealnie. Goro nie ufał mu od samego początku
i choć rzeczywiście, nekromanta dostarczył im kilku ciekawych informacji,
wiadomym było, że należało na niego uważać. Gdy poczuje się zbyt ważny, zbyt
potrzebny, zacznie za swoje usługi oczekiwać coraz więcej, jednocześnie kusząc
kolejnymi smaczkami. Demon był pewien, że Kian zamierzał powoli uzależniać ich
od swoich informacji, do czego nie mogli dopuścić.
Wiera najwyraźniej była tego świadoma, bo starała się
przechytrzyć jego targi. Goro był bardzo niespokojny i czujnie obserwował tę
dość dziwaczną wymianę zdań. Wiedział, że to właśnie jego ukochana najlepiej
znała naturę tego nekromanty i tylko ona potrafiła go przechytrzyć, ale nawet
mimo tych logicznych podpowiedzi, Goro nie był zachwycony tym, że Wiera znowu
brała coś na siebie. Wiedział jednak, że w pewnym sensie tego potrzebowała. Tak
jakby chciała udowodnić innym, ale przede wszystkim sobie, że też mogła się na
coś przydać. Goro zamierzał z nią o tym porozmawiać, i to poważnie, ale nie
teraz. Później, gdy to zamieszanie się choć trochę uspokoi.
To, co powiedział Kian, dało trochę nadziei całemu towarzystwu,
bo podpowiedziało im choć zalążek sposobu na schwytania Xuna. Oczywiście to był
dopiero sam początek ich zapewne bardzo długiej drogi, ale każdy się cieszył, że
wreszcie mieli od czego zacząć. Mimo to, jeszcze chwilę po wyjściu Kiana, w
środku panowała cisza. Goro nie chciał jej przerywać, pogrążony we własnych
myślach, a chwilę później zaskoczony przez Wiere, która delikatnie chwyciła
jego dłoń, uśmiechając się lekko. Odwzajemnił oba gesty, ściskając jej dłoń odrobinę
mocniej, chcąc jej w ten sposób przekazać, że nie było mu to obojętne, że on
także za nią tęsknił i cały czas chciał ją mieć przy sobie.
— Fu — Likar mlasnął ze zniesmaczeniem, przerywając nagle
milczenie — jakoś tak, jak tylko ten umarczyk wyszedł, od razu się powietrze
rześkiejsze zrobiło. Tak jakby ten nekroś za sobą ten smród swoich martwych maskotek
nosił. Nie zyskał mojej sympatii — mruknął z mocno zmarszczonymi brwiami.
Goro wcale mu się nie dziwił; jemu też Kian nie podobał się
od samego początku. On wprawdzie miał ku temu jeszcze prywatny powód, jakim
była Wiera, ale to i tak niewiele zmieniało w ogólnej ocenie.
— Ale coś tam nam zdradził — mamrotał Likar, wyjmując swoją
komórkę i coś w niej grzebiąc. — A pan Imre coś o wspomnianych łańcuchach
słyszał? — spytał, nawet nie podnosząc głowy.
— Nie — odparł krótko.
— A może się jakoś dowiedzieć?
— Spróbuję.
Likar najwyraźniej był usatysfakcjonowany tą lakoniczną
odpowiedzią, bo uśmiechnął się pod nosem, po czym ponownie skupił się na
telefonie. I wtem nagle roześmiał się w głos, wyraźnie czymś rozweselony.
— Wpisałem, wyobraźcie sobie — wyjaśniał, cały czas szeroko uśmiechnięty
— frazę „łańcuchy do uwiązania bogów”, bom ciekaw, czy cokolwiek wyskoczy. I mi
łańcuchy dla bydła zaproponowali!
Likar raz jeszcze zachichotał, pokiwał głową, po czym wznowił
przeglądanie.
— Hmm… jakiś boski potworek w mitologii nordyckiej jakimiś
sznurkami został związany… hm, trochę o jakichś łańcuchach z jakiejś gry… o!,
nawet Biblię mi proponuje! Śmieszny, doprawdy, ten internetek jest… Ale coś tam
niby wyszukuje. No nic. Jak gadać skończym, to ja dryndnę do tego profesorka,
com go kiedyś poznał. Mądrala straszny… to znaczy, nie to, że przechwalczy, tylko
to taki typ, co on do podusi przed snem Senekę czyta, czy innego Sokratesa. O
cokolwiek go spytasz, to bez mrugnięcia okiem ci odpowie i jeszcze skromnie
powie, że nah, gdzieś tam po prostu o tym czytał i jakoś mu w pamięci zapadło. Jest
zdania, że go jakiś nie do końca ludzki człek spłodził; bo to półczłowiek
tylko, ale nie wiadomo, czym tatuś był. Profesorek nieśmiało zakłada, że to
jakiś bożek większy lub pomniejszy może być… Ha! — zaśmiał się krótko. — Ma o
sobie ten profesorek mniemanie! Ale dla nas to dobrze, bo facet obcykany jest
we wszystkich religiach świata. Tych jeszcze nieistniejących pewnie też.
Wywód na temat półboskich profesorków przerwała Wiera z
pytaniem o zioła wzmacniające. W Goro natychmiast urósł bunt i już miał na
końcu języka zaproponowanie, by po prostu jak najszybciej poszła spać, ale w
porę się zorientował, że przecież sen nie tylko jej nie zrelaksuje, ale jeszcze
bardziej zestresuje.
— To był zły pomysł — Goro gniewnie i ze zrezygnowaniem
pokiwał głową. — Nie powinienem się na to godzić. Jaki ja byłem bezmyślny! —
zawołał nagle, mając ochotę zerwać się z miejsca. — To ja powinienem śnić te
koszmary. Zregenerowałbym się po tym dużo szybciej. Ty potrzebujesz snu, Wiero,
rozpaczliwie go potrzebujesz. Musisz odpocząć. Nie regenerujesz się tak szybko,
zwłaszcza że wcale nie tak dawno temu wyszłaś z ciężkiej choroby… Dlaczego ja o
tym nie pomyślałem?! Raz jeszcze skontaktuję się z Inkarnacją, będę negocjował.
Zgodzę się na te proponowane dwa lata koszmarów, ja je zniosę dużo lepiej, ja…
Nagle przejęła go panika i aż trudniej było mu oddychać. Podskórnie
czuł, że robił z siebie błazna i niepotrzebnie zareagował tak emocjonalnie, ale
czuł się trochę tak, jakby dopiero teraz oblano go lodowatą wodą i uświadomiono
go we wszystkich konsekwencjach jego głupich decyzji.
— Oj, uspokój się pan — mruknął zupełnie tym wybuchem
nieprzejęty Likar. — Panienka Wiera dziarska kobitka jest! Da se radę, a ja jej
takich ziółek natrzepię, że przez ten miesiąc będzie miała tyle siły, że się jeszcze z tymi koszmarami zakumpluje, a na koniec ich w rzyć kopnie. A ile to te koszmary śnione mieć mają?
— Aż miesiąc…
— „Aż”? — Likar prychnął lekceważąco. — To ja panience Wierze tych ziółek na dwa miesiące natrzaskam. I nawet recepturę odstąpię, jak
się do mnie panienka Wiera ładniutko uśmiechnie. Nie martw się pan, panie demon
— charknął — bo tu większe zmartwienia są, jak pan może zauważył. Ja się zaraz
z profesorkiem skontaktuję, a i podpytanie zaślubionej mojego głupiego
przyjaciela jest dobrym pomysłem. Ona taka wyszczekana się wydaje — przyznał
tonem znawcy — i wszędobylska, co to wszędzie swój wścibski nos wepchnie, nawet
jak ją już cztery razy przepędzili. Ale to dobrze; takich nam właśnie trza
ludzi. To może my się zadaniami podzielmy. Ja zdzwonię się z profesorkiem i
albo go tu ściągnę, albo mu instrukcje przekażę i w rzyć mentalnie kopnę, żeby
się streszczał. A potem jeszcze ziółka dla panienki Wiery przyszykuje. Pan
nadwrażliwy demon niech się może researchem na miejscu zajmie, boś oczytany, z
tego co widzę, to łatwiej ci się będzie w książkach poruszać. Tu w Bukareszcie
pewno ładne księgarnie mają, hotelowa biblioteka też pewnie nie jest najgorsza.
Panienka Wiera może niech z zaślubioną pogada, a ty… — Likar obrzucił Beliala nieco
niechętnym spojrzeniem — umie ty coś? Nada się do czegokolwiek? Może wybadać, kto
tu co w hotelu wie. Z szefostwem pogadać i inne takie, bo chybaś niedokładnie
to zrobił, skoro teraz już mamy trochę jakby pewność, że ten xunowy gamoń cały
czas się tu gdzieś na razie kręci. No i pan albinosik — Likar uśmiechnął się do
niego znacząco — też niech podpyta sobie podobnych o te łańcuchy i inne takie.
Dużo jest takich tobie podobnych?
— Bardzo niewielu…
— A kontakty jakieś do tych bardzo niewielu ma?
— Do niektórych — przyznał cicho, nieśmiało.
— No i dobrze, na razie wystarczy. A pan, panie demon —
Likar zlustrował Goro spojrzeniem — do kupy się niech pan poskłada, bo przyjechał
tu pan w roli lidera, a na razie gówno robi, poza tym, że jęczy. Zebranie skończone?
Pytania? Jak brak, to do roboty!
I już go nie było; tuż po tym, jak trzasnęły za nim drzwi,
słychać było jeszcze, jak Likar pogwizdywał sobie coś pod nosem. Takie
zachowanie pasowało do kogoś beztroskiego i wesołego, co przecież w ogóle nie
pasowało do ich obecnej sytuacji. Faktem jednak było, że Andriejew nie tylko
zachowywał się jak niespełna rozumu wariat — on najpewniej był niespełna
rozumu.
— Naprawdę mogę skontaktować się z Inkarnacją — Goro zwrócił
się do Wiery, całkiem przy tym ignorując obecność Beliala. — Mogę negocjować.
Jesteś potwornie blada, a nie możesz jechać tylko na ziółkach Likara. To
niezdrowe i niebezpieczne. Martwię się o ciebie — wyznał szczerze, patrząc na
nią z połyskującą w oczach obawą. — Zaniedbałem cię — przyznał cicho,
spuszczając na moment wzrok — skupiając całą uwagę na naszej sprawie. Nie
powinienem tego robić. Powinienem podzielić swoje zainteresowanie. Zawsze mi
się to udawało, ale teraz… Nie mogę wszystkiego zwalić na toksyczną atmosferę
tego miejsca. I… świetnie sobie poradziłaś z Kianem — przyznał, posyłając jej
delikatny uśmiech. — Ale bardzo martwi mnie ten dług. Nie ufam temu nekromancie
za nic w świecie i boję się, że dług może być wyjątkowo uciążliwy i krzywdzący.
Ten człowiek… choć trudno nazwać go człowiekiem — warknął — nie ma honoru,
zasady ma jedynie za zabawne zapisy, które służą jedynie do ich łamania.
Okrucieństwem się bawi, bólem się syci. Jakakolwiek bliskość dla niego nie
istnieje, podobnie jak lojalność i przywiązanie. Wzgląd na wasze dawne czasy,
sama to wiesz, niczego tu nie zmieni. Powiesz mi — popatrzył na Wierę z
nadzieją i obawą — gdy Kian zechce odebrać swój dług? Proszę, nie ukrywaj tego
przede mną. Jakikolwiek to będzie ciężar, chcę go unieść razem z tobą.
Czuł się fatalnie z myślą, że jak na razie za wszystkie
informacje płaciła Wiera — jednostka z nich wszystkich fizycznie najsłabsza. To
ona nie mogła odpocząć nocą, męczona koszmarami i to nad nią wisiał dług od nekromanty,
którego drugim imieniem jest manipulacja. Zachowywał się więc jak ostatni tchórz,
który zasłaniał się za plecami swojej kobiety. Nienawidził siebie za to, nawet
jeśli wiedział, że Wiera dzielnie to wszystko znosiła. Ale ileż można? Kiedy wreszcie
odpocznie? Kiedy wreszcie się martwić?
Przez to wszystko naszła go wyjątkowo ponura myśl, jak wielki błąd popełniła Wiera, gdy tamtego pamiętnego dnia przyszła prosić go o pomoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz