GORO
Chciało mu się śmiać.
Ta noc dłużyła się niemiłosiernie; dokładnie ta noc, którą
Goro tak uparcie chciał jeszcze bardziej przesunąć w czasie. Zachowywał się jak
dziecko, które znało konsekwencje swoich złych uczynków, ale wmawiało sobie, że im później się z nimi spotka, tym będą mniej dokuczliwe. Aż wreszcie
musiał się z nimi zderzyć, boleśnie i brutalnie. Nie wiedział, czego się spodziewać,
choć wydawało mu się, że jeśli założy najgorsze, nie będzie aż tak źle.
Ale było. Wiera drżała, miotała się na łóżku, szeptała, pojękiwała. Płakała.
Była bardzo niespokojna i za każdym jej gwałtowniejszym porywem Goro i Belial
natychmiast doskakiwali do jej łóżka, przekonani, że za chwilę się obudzi. Ale
się nie budziła. Nadal spała głęboko i… lękliwie. Tak samo lękliwie obserwowały
to demony, mając nadzieję, że ten koszmar jak najszybciej się skończy.
I właśnie to wzbudzało w Goro pusty śmiech.
Koszmary miała śnić Wiera. To ona miała cierpieć katusze.
Ona, nie on.
Ale czyż owych katuszy nie cierpiał? Czyż nie męczył się, czyż
nie przerażał go widok Wiery tak słabej, zlęknionej, miotanej i dręczonej
nieswoimi strachami? Inkarnacja dobrze to wiedziała. Były to stworzenia
podstępne, złośliwe, na wskroś złe. Inkarnacja dobrze wiedziała, że żądając
takiej ceny, zapłaci nie jedna osoba, a dwie. Bo on też płacił. Bo on też nie
mógł na to patrzeć.
Bo on też cierpiał.
Czy cena była adekwatna? Goro nie był tego taki pewien.
Zresztą, gdy Wiera się wybudziła, kompletnie nie pamiętał o odpowiedziach,
które miała im przynieść. Była blada, chorobliwie blada: jej twarz przypominał
starą, pogniecioną kartkę papieru. W mętnych oczach tańczyły jej błędne ogniki,
a ciało było jednocześnie zwiotczałe od zmęczenia i spięte od strachu i stresu.
Goro już dawno nie widział Wiery w tak złej kondycji, a najgorsze było w tym
to, że teraz będzie ją taką widywał co noc. Bo czy da się przyzwyczaić do
strachu?
Odpowiedzi przekazane przez Inkarnację rzucały sporo światła
na ich niezbadane sprawy, choć, co oczywiste, nadal wszystkiego nie wyjaśniały.
Można było powiedzieć, że koszmary dołożyły im garść puzzli do ich ledwie
rozpoczętej układanki. Teraz, dzięki połączeniu kolejnych elementów, mogli
chociaż określić kształt tego, czego szukali, choć drogę wciąż mieli przed sobą
daleką. Gdy Wiera opowiadała o wszystkim raz jeszcze, musiał przyznać, że nie
wszystko wychwycił; był zbyt przejęty stanem Wiery, był zbyt skupiony na
obserwowaniu jej twarzy. Czy za chwilę nie zemdleje? Czy nie potrzebowała
jeszcze wody, jedzenia? Gdy Belial z nią rozmawiał — za co był mu ogromnie, naprawdę
ogromnie wdzięczny — dyskretnie posłał po posiłek dla swojej partnerki, aby mogła
się jakoś posilić. Nie był więc w stanie odnieść się do tego, co powiedziano,
bo nie wszystko słyszał i nie wszystko zrozumiał. Należało to wyjaśnić jeszcze
raz, ale nie tylko jemu.
— Myślę, że to czas — zauważył, gdy zwrócono się do niego —
by poszerzyć nasze grono. Wezwijcie Kiana — zgodził się, nawet jeśli dość niechętnie.
— Ja za chwilę udam się po Imrego oraz, jak sama radziłaś, Likara. Arii nie
chciałbym na razie w to angażować — dodał naprędce, bo domyślał się, że Bel lub
Wiera mogliby to zaproponować. — Dość ma na razie stresów, poza tym uznajmy, że
ona i jej mąż powinni skupić się wyłącznie na swoim przyjacielu, a my zajmiemy
się resztą. A teraz, proszę — zwrócił się do Wiery szeptem łagodnym i czułym —
zjedz coś. Powinnaś nabrać sił. Dajmy sobie czas: tobie na odpoczynek, Kainowi
na zjawienie się. Gdy już wszyscy się zbiorą, wtedy zaczniemy analizować to,
czego się dowiedziałaś.
Czuł się tak, jakby odzyskał władzę nad samym sobą i nie
miał pojęcia, z czego to wynikało, zwłaszcza że nadal znajdował się w tym
hotelu. Miał jednak świadomość, że to zapewne chwilowe. Może to strach o Wierę
w pełni go wybudził, a gdy choć trochę się uspokoi, jego emocje, tak paradoksalnie, znów oszaleją jak spłoszone konie.
Na szczęście sprowadzenie Kiana trochę potrwało. Jak się okazało,
miał jeszcze kilka własnych interesów do załatwienia, ale dzięki temu Wiera
miała więcej czasu na odzyskanie sił. Likar zgodził się na dołączenie do narad
z największą ochotą: ekscentryk sprawiał wrażenie, jakby ofiarowano mu właśnie
bilet na przygodę życia. Goro nie pochwalał takiej postawy, uznając ją za mało
poważną i odpowiedzialną, ale nie zamierzał prawić mu uwag, zwłaszcza że naprawdę
mógł im pomóc. Imre wahał się wprawdzie chwilę, ale nie umiał ukryć błysku nieco lękliwej fascynacji na wieść, że zdobyli nowe informacje na temat Xuna.
Gdy więc wszyscy już się zebrali, Wiera raz jeszcze
powtórzyła to, czego dowiedziała się od Inkarnacji, wyjaśniając przy okazji, w
jaki sposób uzyskała tego rodzaju wymianę infremacji. Likar natychmiast poprosił Wierę o
spotkanie, na którym opowiedziała mu wszystko o tych, jak się wyraził, „przefascynujących
stworzeniach” i nawet pełne niechęci spojrzenie Goro nie wywarło na nim
większego wrażenia.
— Istnieje istota podobna do Xuna? — powtórzył Imre, będąc
pod wyraźnym wrażeniem tego, co usłyszał. A sądząc po jego zmieszanej minie,
sam nie wiedział, co na ten temat myśleć. — Czyli można zakładać, że zagrożenia
są dwa? I tylko jedno, Xun, dotyczy nas? Czy ten drugi jest czymś w rodzaju
bóstwa śmierci dla ludzi?
To wszystko były dobre pytania, Goro musiał to przyznać,
choć rozczarował go fakt, że Imre nic o tym drugim nie wiedział. Z nich
wszystkich to właśnie on posiadał największą wiedzę o Xunie, a jednak umknęła
mu tak ważna informacja, jak boskie rodzeństwo.
— Naprawdę nic nie słyszałeś? — próbował mimo wszystko Goro,
niemal błagalnie patrząc na Imrego. — Nic o jakiejś przeciwwadze? Albo nawet o
innych tego rodzaju bóstwach? Albo o ludzkiej śmierci? Może to jest ważne, może
w tym warto szukać?
Imre niepewnie wzruszył ramionami.
— Legend o śmierci jest mnóstwo, tak samo jak i bóstw nią
władającą. To studnia bez dna.
Ta odpowiedź ani trochę Goro nie pocieszyła. Na szczęście
mieli tu specjalistę od tego tematu.
— A ty, Kian? — zwrócił się do nekromanty. — Czy tobie
cokolwiek świta? Śmierć u ludzi jest czymś naturalnym, powszechnym. Ktoś jakoś musi tym władać, jakoś to kontrolować. Tym bardziej, że
nieraz słyszało się o powrotach, o reinkarnacjach. Coś musi być na rzeczy. Czy
masz jakieś informacje? Albo wiesz, skąd można je zdobyć?
Nigdy by się nie spodziewał, że Kian mógł być jednym z ich
ważniejszych sojuszników, a tymczasem mógł dostarczyć im bardzo dużo potrzebnej
wiedzy. Nawet jeśli obracali się wokół samej teorii, im więcej się dowiedzą na
wszystkie powiązane tematy, tym lepiej.
— Mnie jeno jedna rzecz zastanawia — zamruczał Likar,
gładząc się po swojej gęstej, siwo-brązowej brodzie. — Bośmy wszyscy uznali, że
Xun to takie zło największe, ta? No bo wiadomo, ludzi zabija, naczy nas,
nadprzyrodzonych katrupi. No ale… jak on to robi? — spytał, spoglądając po
wszystkich zebranych. — Wybiórczo? Toć on jakiś klucz przecie mieć musi. Bo przecie jakby Xun aż takim zagrożeniem był, to
by same ciężkie plagi na nas, biedne boże robaczki, zsyłał. To i by za szybko nas
wybił i z głodu pomarł, wiadome — uzupełnił — ale jakoś, przyznacie,
ślamazarnie on działa. Ale wiary nie daję, mówię wam, że on to tak jakoś
bezmyślnie robi. Że bez klucza jakiego.
— Jeden z kluczy być może znamy — zauważył Goro. — Jeśli
śmierci ostatnich z rodów są z nim związane, to stara się wybijać wymierające
rasy.
— Aha — odparł dziarsko Likar, zainteresowany tym
spostrzeżeniem — czyli że on czystki w inwentarzu robi. No dobrze. Ale czemu
taki Ishmael, na ten przykład? I czemu taka rasa tego tutaj obecnego Imrego?
Coście mu tam nawyrabiali? Gadaj no, jak na spowiedzi! — zawołał, zwracając się
do Imrego.
Osobowość Likara stanowczo nie pasowała do charakteru snillingara,
bo o ile wszyscy pozostali zrozumieli, że ten zarzut był dość żartobliwy —
nawet jeśli żarty nie pasowały do ich ponurego tematu — tak Imre wyraźnie się
spiął, speszył, a może nawet i odrobinkę pogniewał.
— Niczym — odpowiedział krótko. — Istnieliśmy w spokoju i
zgodzie, piętnowani zniewoleniem i nienawiścią ludzi.
— Ludzi — powtórzył dobitnie Likar. — A czy ludzi nie
obsługuje oby ten drugi braciszek? No to może to nasze rodzeństwo w całkiem
dobrych relacjach jest, hę? I może się ludeczki do swojego boga wymodliły, by
jakąś cholerę na waszą rasę ściągnąć, boście im aż tak dopiekli? I te modły
odebrał ten drugi bożek, poszedł do brata swego, Xuna przez nas nazwanego, i
tak mu rzekł: „Słuchaj, braciak, weź mnie tam tych tamtych, takich o, tych o, z powierzchni
ziemi zmieć, bo się moi podopieczni pieklą, a to twój rewir, bo to magiczne
stworki są”. No i tenże Xun, jak na uczynnego braciaka przystało, tak właśnie
postąpił. Czy to zła teoria? — spytał. — Bo moim zdaniem całkiem niezła. Absurdalna,
tu pełna zgoda — przyznał — ale my się cały czas teraz w absurdach taplamy,
to jeden mniej czy więcej nie robi różnicy.
Absurdów, Goro musiał przyznać, było tu aż za dużo.
— Ale ja w ogóle nie do tego piję — zagaił nagle Likar,
machnąwszy lekceważąco ręką. — Ja do czego innego. Bo ja do pytania, czy to
możliwe, że ten Xun jest taki całkiem zły? Bo może on klucz swój ma, jak żem już
rzekł. No bo mnie się o to rozchodzi — uzupełnił — że obecna nam tu królowa
panująca, panienka Wiera, rzekła, że ten mój przygłupi przyjaciel się z tym
Xunem całym osobiście zobaczył. A to straszna strata — przyznał z wyraźnym smutkiem
— bo znakiem tego, że i ja się żem z nim o włos minął. Biednemu to zawsze wiatr
w oczy — burknął — no, ale mniejsza o to. Większa, że tenże Xun, o ile to
naprawdę był on, był przecie wobec tego mojego głupiego zaznajomionego bardzo
uprzejmy. A jakby to był jakiś psychopata durny, to by raczej jak leci siekał.
Nieprawdę mówię? — pytał, patrząc po zebranych.
Ci najwyraźniej niewiele zrozumieli z tego, co Likar powiedział,
bo cisza na dłuższą chwilę zaległa w sypialni.
— Przecież Athanasiusa też otruto — zauważył ostrożnie Goro,
nie rozumiejąc, cóż dziwnego było w tej oczywistości, skoro Likar zechciał ją
podważyć.
To, co powiedział Goro sprawiło, że Andriejew zamilkł na czas
długi, wyraźnie zawahany i niespokojny. Musiał bić się z myślami, bo nieświadomy
tego, co robił, targał się za brodę i skubał paznokcie u dłoni. Gdy w końcu przestał,
westchnął z irytacją i jak gdyby nigdy nic, wyszedł z pokoju. Krok miał dziarski
i niecierpliwy, wyglądał więc tak, jakby coś lub ktoś go zdenerwował. Ale co?
Na to nikt nie zdołał znaleźć odpowiedzi.
— Jak on może uważać — wydyszał wreszcie Imre, wyraźnie oburzony
— że Xun może nie być czystym złem? To jest definicja zła — syknął przez
zaciśnięte zęby.
— A ta jego teoria, że to modły ludzi i braterskość
sprowadziły na twoją rasę zagładę? — dopytał Goro. — Co o niej sądzisz?
Imre milczał czas jakiś, spuściwszy głowę. Podrapał się po
karku, skrzyżował niepewnie ręce, jakby nie wiedząc, co z nimi zrobić.
— Nie mogę jej wykluczyć — odrzekł wreszcie. — Ludzie
naprawdę nas nienawidzili. Mogli życzyć nam źle. Na pewno życzyli nam źle.
Chwilę zastanawiali się nad tym, co usłyszeli, próbując
jakoś to sobie ułożyć w głowie. Mniej więcej wtedy do środka wparował Likar,
tak samo nagle, jak stamtąd wyszedł.
— Musiałem go ostrzec, bo bym świnia a nie przyjaciel był —
wytłumaczył, choć nikt nie wiedział, co miał na myśli. — A wściekły jest teraz —
zachichotał — jak osa! Więc lepiej do tego mojego głupiego zaprzyjaźnionego nawet
nie podchodźcie. Nieważne — oznajmił sucho. — Ważne jest to, że ten cały Xun
wcale Athana nie otruł.
— Jak to? Przecież twierdził, że chorował na to samo, co Ish…
— Bo chorował. Ale Xun mu nic nie zrobił. Zrobił dwóm innym.
Ale od początku. No bo, jak się tam Xun przypałętał, to tam Athan za medyka
robił. Na ziołach się znał, a ten, powiedzmy, że to Xun, akurat ziół
konkretnych szukał. No to Athan mu pomógł, a on sobie ten eliksir sam już potem
wyklepał. I pokazał potem Athanowi, jak ta miksturka działa i ukatrupił nią
człowieka i wampira. Potem tylko dwie fiolki Athanowi oddał w podzięce za pomoc
i odszedł, tyle go widzieli. A ten głupi sam jedną fiolkę łyknął, bo akurat
wtedy na depresję ciężką cierpiał i tylko o jednym myślał, jak by się tu samemu
ukatrupić. Ale to nieważne — mruknął szybko — bo ważne jest to, że ten Xun cały
każdego tam zaciukać mógł, a tego nie zrobił. Jeszcze prezenciki rozdawał. Może
po to — przyznał — żeby to Athan kogoś nimi napoił i by się wtedy koszmary tym
kimś żywiły, jakby przeżył. A jak nie, no to wiadomo, Xun. Może on taki
handlarz, co swój towar po świecie rozprowadza? Nieważne. Ważne, że mnie się
wydaje, że się z tym człekiem dziwnym dogadać można. Kluczem jest… cóż,
odkrycie klucza. Jak on zabija, kogo i dlaczego.
To, czego się dowiedział, wstrząsnęło nim bardziej niż się
spodziewał. Nie dziwił się, że Athanasius był zapewne wściekły: mówienie na forum
o jego próbie samobójczej musiało go pewnie wprawiać w gniew i zakłopotanie.
Lecz, choć wewnętrznie się z tym nie zgadzał, Likar miał rację: to teraz nie
było najważniejsze. Dlatego Goro musiał się skupić i wygrzebać pytanie, które
błąkało mu się po głowie.
— A co z tym, kto pomaga mu od pokoleń? — spytał. — O kogo
może chodzić? Skoro od pokoleń, to z pewnością chodzi o stworzenie nadprzyrodzone.
Tylko kto taki? I jak niby możemy to sprawdzić? Nie powiedział na ten temat nic
więcej? — upewniał się, spoglądając na Wierę. — Bo to akurat bardzo, bardzo
ważna informacja! Dotarcie do tej osoby może ofiarować nam wiele potrzebnych
informacji. Jeśli macie jakieś pomysły i propozycje, to jest ten moment, w
którym możecie, a nawet powinniście się nimi podzielić.
Choć nastrój miał raczej ponury, musiał przyznać, że tak głośna
i aktywna burza mózgów napawała go odrobiną optymizmu. Mieli tutaj swoistych
specjalistów w najróżniejszych dziedzinach i każdy mógł w wnieść coś nowego,
coś świeżego. Może dzięki temu naprawdę ruszą i odkryją cokolwiek więcej.
Może cena, którą musi płacić Wiera, okaże się cokolwiek warta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz