ROZDZIAŁ 595

ATHANASIUS

Może był naiwny, bardzo naiwny, ale sądził, że ta rozmowa potoczy się jakoś inaczej. Jak? Sam nie wiedział. Może po prostu w milczeniu wróciliby do pokoju, tam porozmawialiby chwilę o Ishu, a potem jeszcze o jakichś mniejszych, mało angażujących głupotkach. Odprężyliby się, uśmiechali do siebie ze spokojem i ulgą, że powoli sprawy się normują, a oni mogli wreszcie zaczerpnąć powietrza. Potem zjedliby wspólną kolację i wspólnie położyliby się spać. W tej wizji wszystko miało ułożyć się dobrze. Może nie cudownie, może nie bajkowo, ale tak po prostu, zwyczajnie — dobrze.  

Ale nie było dobrze. Aria z ociąganiem wyszła z sypialni Jehanne, co dało Athanowi jasny sygnał, że wcale nie zamierzała stamtąd wychodzić, a przynajmniej jeszcze nie teraz — i nie z nim. Choć ten sygnał Athan uznał jeszcze za paranoję, dlatego próbował go zignorować. 

Po drodze do swojego pokoju Athan planował krótkie rozstanie, aby pójść po coś do jedzenia, ale Aria niespodziewanie się rozgadała, więc nie śmiał jej przerwać i wraz z nią wszedł do sypialni. Mówiła jeszcze długo, a Athan ani myślał jej przerywać. Ze względnym spokojem słuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia o badaniach Wiery, o ciąży swojej i innych kobiet. Nie protestował ani nie przerywał jej, gdy z góry zakładała, że na pewno się o to wścieknie. Nie zareagował nawet w momencie, w który Aria poruszyła kwestię ich rozmowy na balkonie. Słowem się nie odezwał. 

Choć było to bardzo trudne. Zwłaszcza w momencie, w którym każde jej kolejne słowo było jak kubeł lodowatej wody wylanej na jego głowę. Tłumaczyła, że cały czas czuje gniew. Że jest nienaturalny, że nie wiedziała, co się z nią działo. Tłumaczyła, że nie powinna być na niego zła, choć jest. Próbowała się bronić, zmieniać temat, uroniła nawet kilka łez, by już po chwili uśmiechać się równie wesoło, co fałszywie. 

I nawet wtedy się nie odezwał. 

W ogóle nie miał ochoty tego zrobić. Aria powiedziała wszystko za niego, zadecydowała za niego. Powiedziała mu, że się pewnie zdenerwuje na pomysł z badaniami. Powiedziała mu, że ma nie poruszać kwestii rozmowy na balkonie. Powiedziała mu, że ma się zachowywać nie jak mąż i przyszły ojciec, tylko jak lekarz. A on, także nie chcąc wszczynać kolejnych kłótni, na wszystko się zgadzał. Choć początkowo w milczeniu. Bo czuł się potwornie... rozdarty. Rozdarty, lekko przybity i osuszony z sił. Już dawno się tak wobec siebie nie zachowywali. Już dawno nie byli sobie tak obcy.  

Oni nigdy nie byli sobie tak obcy. I nic nie zapowiadało poprawy, a Athan nawet nie wiedział, jak o takową naprawę zawalczyć. Jak, jeśli Aria nie sprawiała wrażenie, jakby w ogóle jej chciała? 

Milczał być może dłużej niż powinien, a przecież żona zasypała go pytaniami. Odetchnął, wrócił do nich pamięcią, zaczął zastanawiać się nad odpowiedziami. 

— Nie mam nic przeciwko takim badaniom — zaczął od początku, rozmyślając nad pomysłem Wiery. — Zakładając oczywiście, że mówimy o obserwacjach, a nie o inwazyjnych zabiegach, to nie, nie widzę kłopotu. Uważam nawet, że to dobry pomysł. Ja sam mam w planach odszukanie kilku kontaktów do wampirów, którzy mają biologiczne dzieci, jeden taki już nawet mam. Sam chciałbym się temu przyjrzeć z naukowego punktu widzenia, bo to prawda, że wiemy na ten temat zatrważająco mało. Więc jeśli tylko ty nie masz nic przeciwko, ja też nie.  

Był na nią zły, że z góry przewidziała jego reakcję, i to na dodatek błędną. Domyślał się, dlaczego tak zakładała: on rzadko kiedy bywał spokojny i na nic się nie denerwował. Ale nie tym razem i sprzeciwienie się Arii, uświadomienie jej, że się pomyliła w ocenie, dało mu dziwny zastrzyk satysfakcji. Choć był pewien, że nie zrobił tego celowo, nie zgadzał się na wspomniane badania wbrew swojej woli. 

Potrzeba krwi była nieco bardziej złożoną kwestią, ale skoro Aria chciała, by był po prostu jej lekarzem, do tego też zamierzał podejść czysto naukowo. 

— Tracisz więcej energii, stres też jest tutaj jednym z ważniejszych czynników — tłumaczył — więc to oczywiste, że wzmaga się twój głód. Co by nie było, jadasz teraz za trzech, więc i twoje zapotrzebowanie na krew znacznie się zwiększa. To nie jest nic nienaturalnego, tym mogę cię uspokoić — zapewnił. — Nie powinnaś się też martwić brakiem kontroli. Rozumiem, że się martwisz przez wzgląd na twoje dawne uzależnienie, ale musiałabyś nie jeść bardzo długo i być mocno wygłodzona, żeby zacząć tracić nad sobą kontrolę. Dziennie pij po małym łyku krwi, jeśli poczujesz potrzebę. Ale tylko po małym; nie ma powodu, by pić więcej. Wiem, że to i tak może być dla ciebie za dużo, a przynajmniej za dużo pod względem psychicznym — tłumaczył rzeczowo — dlatego krew zawsze pij w połączeniu z ludzkim jedzeniem. Niedługo zaczniesz odczuwać coraz częściej także głód takiego pożywienia, a powód tego jest prosty: nasze dzieci urodzą się ludźmi. Twoje ciało potrzebuje krwi, ale ich organizmy potrzebują własnych składników odżywczych, które dostarczy im jedzenie. Więc postaraj się nie pić samej krwi, mieszaj ją z jedzeniem. Ja za chwilę pójdę po tacę z przekąskami i krew. Jesteś blada, brakuje ci pożywienia. Powinnaś też solidnie odpocząć i wziąć bardzo długą kąpiel. Idź się przygotuj, ja pójdę po coś do zjedzenia. 

Jak powiedział, tak zrobił. Przeprosił Arię na moment, pozwalając jej na chwilę spokoju, po czym zebrał z bufetu kilka ukrytych w lodówce przekąsek. Znalazł tam wędliny, trochę owoców i warzyw, jakieś roladki, faszerowane jajka i trochę sałatek. Nabrał wszystkiego po trochu, po czym przeszedł do ukrytego dla zwykłych śmiertelnych pomieszczenia, skąd pobrał kilka worków krwi. W pokoju mieli minilodówkę, dlatego wolał wziąć krew na zapas i tam ją składować. 

Po drodze zajrzał jeszcze do sypialni Isha, by poprosić Likara o chwilę straży przy przyjacielu. Sam zamierzał tam niedługo wrócić, ale chciał zostać przy Arii chociaż do momentu, aż ta zaśnie. Tak jak się spodziewał, Andriejew nie miał z tym najmniejszego kłopotu. 

Gdy wrócił z całym tym majdanem, ułożył ostrożnie tacę na łóżku, zachęcając Arię, by sięgnęła po jedzenie. Sam chętnie zabrał się za roladki, popijając je odrobiną krwi, bo i on dość dawno nic nie jadł. 

— Jeśli chcesz, możemy zamówić coś ciepłego — zaproponował. — Kuchnia jest chyba czynna całą dobę. A jak nie, to widziałem, jak tu coś z jedzeniem na dowóz zajechało, więc i tak można by zadziałać. 

Z jakiegoś powodu wątpił, by Aria miała na to ochotę, ale mimo wszystko wolał i taką opcję podrzucić. 

— Do rozmowy na balkonie w ogóle nie wracajmy — odpowiedział zadziwiająco jak na niego spokojnie, bez choćby nuty fałszu w głosie. — Nie widzę powodu, by to robić. To, co najważniejsze i tak już sobie powiedzieliśmy. A nawet nie pamiętam, na czym skończyliśmy i od czego mielibyśmy zacząć. Więc dajmy temu spokój. A... — zawahał się na moment. — A o innych rzeczach, tak w ogóle, to tak, porozmawiamy w domu. Tutaj skupmy się na jednym.  

To wszystko mówił ktoś inny. Jakby ktoś go zaprogramował, włożył mu w usta konkretne słowa i zdania, ustawił konkretne zachowania i wyłączył opcję posiadania własnej woli. Zachowywał się jak robot, który miał tylko jedno zadanie: zachować spokój i przytakiwać na wszystko, co mówiła Aria. Gdyby wyrwał się spod tej kontroli, zapewne by wybuchł. Ale nie chciał, więc dobrowolnie dawał się sterować tym dziwnym, na wskroś sztucznym mechanizmem.  

— Widziałem niedawno Goro — rzekł, nawiązując do tych dziwnych napadów gniewu — który wydzierał się na bogu ducha winnego właściciela hotelu. Dosłownie śliną z pyska na niego pluł. To u niego normalne? — spytał. — Ja go nie znam, choć i mnie to zdziwiło. Musiałem go powstrzymać, bo jeszcze chwila i by się na tego faceta z łapami rzucił. Normalnie bym w życiu go o to nie posądził — wzruszył ramionami — a naprawdę wyglądał tak, jakby mógł go zaraz zamordować. A to tylko dlatego, że... oni tam gadali o tym, czy władze hotelu jakoś zareagowały na zatrucie. Goro strasznie się wściekał, że hotel robi za mało, a ten szef na to, że wszczęli wewnętrzne postępowanie i sprawdzają to i owo. A! — przypomniało mu się nagle. — Goro zabronił im wzywać policji. Nie gadałem z nim o tym, ale jest w takim stanie, że mnie też by pewnie za samo pytanie pobił. Choć nie powiem, by mi się to podobało — burknął. — Jeśli mają tu jakieś sprawki, to niech je załatwiają. Ale decydowanie o sprawie Isha za naszymi plecami nie jest okej.  

Poza tym, Goro jeszcze raz go przecież zrugał, co też było do zwykle cierpliwego demona raczej mało podobne, ale o tym Athan wolał nie wspominać. Jakoś nie miał ochoty przyznawać się Arii do tego, że ostatnio cały czas ktoś go oskarżał o to, że nie dbał o Arię. 

Nawet jeśli wyglądało na to, że mieli rację. 

— Likar też mi dogadał — mruknął posępnie — ale nie wtedy, jeszcze później, jak już wyszłaś. Ale to z jego strony było tak dziwnie... agresywne, że aż mnie za to przeprosił. A musisz wiedzieć, że Likar nie zna słowa “przepraszam”, nie uznaje go i nie używa. Więc może być i tak, że tu jakaś dziwna aura panuje. Tylko dlaczego niby? Poza tym, po tym cholernym demonie tego nie widać, a gadaliśmy z nim. To znaczy Likar gadał. A po dziewczynach coś widać? Nie po Jehanne, bo u niej to wiadomo, ale po Wierze?  

Już był o krok od powiedzenia, że on się jakoś inaczej wcale nie czuł, ale tym mógłby spowodować w Arii gniew. Jednak takie były fakty: Athan nie dostrzegał w sobie żadnej zmiany. Wściekał się dokładnie i tylko wtedy, kiedy czuł, że powinien i nie było w tym nic naturalnego. Nie miał też poczucia, że gniew nim targał w jakichś nadmiarowych ilościach, a kiedy należało się uspokoić, jak choćby w tamtym momencie, przychodziło mu to bez trudu. Dlaczego jego miałaby ta dziwna aura ominąć, a Arii i Goro nie? 

Czy jej wierzył? Nie, nie bardzo. Może to była po prostu burza hormonów. A może rzeczywiście coś dziwnego, ciężkiego, wisiało w powietrzu, rozdrażniając Arię, Goro, Likara i innych. Ale jego zdaniem Aria po prostu szukała wymówki. Wymówki, by z nim nie rozmawiać, by tak, jak to uwielbiała, po prostu uciąć temat i zamieść go pod dywan. Wymówki, by mieć prawo się znowu z nim pokłócić, ale tym razem na własnych zasadach. Dlatego Athan nie wierzył Arii, gdy mówiła, że to nie ona, że czuła się tak, jakby w te gniewy wpadał ktoś inny. Po prostu jej nie wierzył. 

Ale i się z tym nie kłócił. Bo kłótni miał dość. I to już od dawna. 

— Ish ma się dobrze, Likar na razie u niego jest. Jutro pewnie będzie w stanie już chodzić, wykąpać się, niech go tam to gorąco ożywi. Maść została bardzo szybko podana, zanim objawy się na dobre rozszalały, dlatego jego stan się względnie ustabilizował. Zanim wróci do pełni sił, minie jeszcze kilka tygodni, ale już jest naprawdę nieźle. Ja miałem dużo gorzej — zauważył — bo Likar dotarł do mnie ze trzy tygodnie po otruciu. We mnie się te wszystkie negatywne skutki całkiem rozlazły, więc dochodziłem do siebie dobrych kilka miesięcy. Tylko... — westchnął ciężko — nadal nie wiem, co się mogło stać. Likar i ten pieprzony demon każą mi sądzić, że to mogła być ta sama osoba. Wiesz, że niby ten, który podarował mi fiolki z trutką, otruł też Isha. Nie mówię, że to jest niemożliwe, ale jakoś w to wątpię. Choć jednocześnie — zastanowił się chwilę — tamten facet przecież zabił na moich oczach wampira i człowieka. Otruł ich. A Likar jest pewien, że to ta sama trucizna, ja zresztą też. Tylko po co? I jak? Cholera — syknął — nawet nie wiadomo, co z tym zrobić. Ba!, my nawet nie wiemy, czego nie wiemy. 

Aria chciała, by mówił o czymś innym, więc mówił. Kłopot w tym, że to wcale nie były rzeczy dobre. Lecz cóż miał poradzić, skoro wokół nich ostatnio rzeczy całkiem dobrych działo się bardzo mało?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^