ROZDZIAŁ 593

LIKAR

Cali ci demoni byli nawet całkiem interesujący, Likar musiał to przyznać. Choć jednocześnie trochę zawodzili, bo zachowywali się jak zwykli, niedoskonali ludzie: denerwowali się, ślepo brodzili po nieznanych im ścieżkach, snuli teorie, które nie miały żadnego poparcia logicznego. Likar rozczarowany był spostrzeżeniem, że nie wystarczyło im pstryknąć palcem, aby zadziały się czary. Może i owszem, może gdzieś tam czaił się przeciwnik odporny na takowe pstryknięcie, ale z większością powinni sobie umieć poradzić.

— Przepraszam, że przerwę — zaczął uprzejmym tonem, zostawiając na chwilę w tyle wszystko to, co Beliasz mu powiedział — ale czy wy pstrykacie?

Demon popatrzył na niego ze zdziwieniem, najwyraźniej nie rozumiejąc. Likar zaczął się irytować.

— No chyba jakąś magię stosujecie? — obruszył się brodaty wampir. — I chyba jakieś tam krople czarowe mieszczą się w waszych paluchach, co? Bo, ja nie wiem — mlasnął ze zniesmaczeniem — na razie działacie jak mało pomyślne człowieki. A nie jak stworzeń magiczny, co to jednak coś inoś więcej potrafi. A ty potrafisz, Beliasz? — spytał, świdrując go przeszywającym wzrokiem.

Był bardzo ciekawy wszelkich sztuczek magicznych i z chęcią obejrzałby kilka. Może niektórzy, z jego głupim przyjacielem na czele, uznaliby, że to nie wypada, nie w tym momencie, nie przy chorym Drawsonie, ale Likar w rzyci miał takie ograniczenia.

On na ogół miał w rzyci wszelakie ograniczenia.

Następnie zaś wsłuchał się w słowa demona, z uwagą wychwytując wszystkie znaczące elementy i zastanawiając się, jak je można było połączyć z tym, co on sam wiedział. A połączyć to można było na pewno. Likar walczył sam ze sobą, bo nie wiedział jeszcze, czy wolał na tym zarobić, czy poszerzyć swoją ciekawość. I choć początkowo wygrywało to pierwsze, druga opcja powoli przeważała szalę.

— Czyli są jakieś podejrzane trupy — mruknął w zamyśleniu. — Sprawdzaliście wy ciała? Znacie wy przyczyny śmierci? Czy tylko żeście rzucili okiem na nekrolog w gazecie? To byłoby szalenie niemądre — skarcił go Likar — gdybyście przyczyn nie znali. Bo one mogą być, no wiesz — kiwnął głową w stronę Ishmaela — takie, no, podobne. Użyj pomyślunku, Beliasz. I wygrzeb z mózgownicy wszystko, co o tych zgonach wiesz.

Bo tak się składało, że jeśli to rzeczywiście byłyby zgony związane z tą trucizną, to Likar wiedział dużo. Prawdopodobnie więcej niż oni wszyscy razem wzięci. Pytanie tylko, czy zechcą po tę wiedzę sięgnąć? Jeśli nie, Likar nie będzie się prosił. Nie jego cyrk, nie jego klauni.

— A ten Imre — aż mu oczy rozbłysły — to niesamowicie ciekawy człek jest! A tak, a tak! Słyszał ja tylko z legend o nich, ale w życiu żem na oczy żadnego takiego dziwaka nie widział. Oj, ciekawy, ciekawy eksponat — mamrotał niemal z rozmarzeniem. — Muszę ja z nim porozmawiać. I ten albinos taki niczego sobie... może ja innymi metodami niż perswazja z niego co nieco wyciągnę...

Nagle poczuł, że bardzo by chciał posiąść tego albinosa, w każdym tego słowa znaczeniu. Fascynował go z ogromną miarą. Gdyby tylko tu Anette była, ha!, myślał radośnie. Ależ byłaby heca! Ależ byśmy się we troje zabawili! Chyba musiał zatelefonować do Anette i ją tu ściągnąć. Na pewno miałaby mu za złe, gdyby ominęłyby ją takie dziwności, jakie się tu wokół działy — i jakie się tu wokół kręciły. Ale póki jej tu nie było, zamierzał zająć się albinosem sam. A przynajmniej spróbować.

Na wspomnienie o tym, że Aria wiedziała cokolwiek więcej i jakkolwiek była w sprawę zaangażowana, Athan naburmuszył się jeszcze bardziej, co było dla niego tak typowe i tak naturalne, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi.

Likar z przyjemnością i uwagą przyjrzał się starej, ledwie trzymającej się, pożółkłej już rycinie przedstawiającej ciemne sylwetki, które otaczały jakiegoś mężczyznę w kapeluszu. Kapelusz rzucał cień na twarz, przez co nie było widać żadnych szczegółów, ale Likar i tak był podejrzliwy.

— No spójrzże — podsunął Athanasiusowi rycinę — i przyjrzyj się uważnie. Wydłub wykałaczką wszystko, co tam tylko w tej swojej mózgownicy masz i powiedz mnie, czy to coś wygląda choć w jednym procencie jak tamten alchemik?

Nie trzeba było wyjaśniać, o jakiego alchemika chodziło. Beliasz wprawdzie zmarszczył brwi, najwyraźniej o żadnych alchemikach wcześniej nie słysząc, ale wampirzy przyjaciele w ogóle się tym nie przejęli. Athanasius zaś posłuchał rady i rzeczywiście wyglądał tak, jakby wykałaczką sobie w pomyślunku grzebał.

— Hmm... nie pamiętam dobrze. To było lata temu, sam wiesz — mamrotał, cały czas wpatrzony w malunek. — Ale tamten... tamten też nosił kapelusz. Też z takim szerokim rondem. Lubił za nim ukrywać twarz, pochylał się tak lekko, żeby mu to rondo twarz zasłaniało. W płaszczu też chyba chodził. I miał dużo takich... szali, szalików? Tak dziwnie, prawdę mówiąc, ubrany był. O ile dobrze pamiętam. Ale to było prawie trzy wieki temu. To szmat czasu.

— Ale, czysto teoretycznie — nie rezygnował Likar — to mógłby być on. Tak?

— To mógł być każdy — skwitował gorzko Athan. — Niejeden nosi szerokie kapelusze i płaszcze.

— Aj! — zirytował się Likar. — Z tobą to zawsze taka rozmowa!

Na szczęście Beliasz mówił dalej i sprzedawał im coraz ciekawsze rzeczy. Kłopot w tym, że mało się one pokrywały ze znanym im stanem faktycznym. Wielce też Likara zainteresował wspomniany świat koszmarów, ale o tym zamierzał porozmawiać później. Miał na to czas, bo właśnie zdecydował — nigdzie nie wyjeżdżał, zamierzał zostać tutaj i obserwować rozwój zdarzeń.

Gdy demon zwrócił się bezpośrednio do Athanasiusa, widać było, że ten znajdował się na skraju swojej wytrzymałości. Mimo to zacisnął zęby, odetchnął kilka razy, po czym zechciał łaskawie odpowiedzieć na kilka palących pytań.

— Nieważne, jak zachorowałem — warknął — ale tak, potwierdzam, że objawy pojawiają się stopniowo. Ale u mnie to było kilka godzin po zatruciu, przez następnych kilka czułem się coraz gorzej, mój stan gwałtownie się pogarszał. Więc to pasuje do tego, co przeżywał Ish. I... — Athan zmarszczył brwi, wysłuchując wymienionych dat. — Tak... to było... to było dokładnie w tysiąc siedemset pięćdziesiątym ósmym...

Po tej informacji na moment zapadła cisza. Niewątpliwie był to jakiś ważny trop. Niewątpliwie ciasto we łbie Beliasza zaczynało się sklejać i zaczął łączyć poszczególne kropki. Niewątpliwie też Beliasz powinien uznać, że jednak informacje Likara będą mu potrzebne — a on chętnie się nimi podzieli, choć nie od razu i nie za darmo. Ale to już ich kłopot, nie jego.

Zmiana tematu na jego kochanicę była miłą odskocznią i Likar zamierzał się w całości dać tej rozmowie pochłonąć. Już nawet usta otwierał, żeby zakomunikować Beliaszowi to i owo, ale przerwał im huk wyjątkowo agresywnie zamykanych drzwi. Jak można było się domyślić, choć Andriejew tego nie zauważył, głupiego już w pokoju nie było. Zerwał się błyskawicznie i równie błyskawicznie wyszedł, dając w ten sposób popis swojego sprzeciwu dla związku Beliasza i jego kochanicy. Ten wybuch wrażenia na Likarze nie zrobił. Mało rzeczy takowe wrażenie robiło, a głupi szans na to większych nie miał, i to na żadnym polu. Zbyt dobrze go znał i zbyt dobrze potrafił przewidzieć jego zachowania.

Był natomiast ciekaw reakcji Beliasza. Był też ciekaw, co tych dwóch aż tak poróżniło, bo czuć było w powietrzu, że to nie tylko o głuptakową jedynaczkę chodziło. Likar nie zamierzał w to wnikać. Był ciekaw świata i ludzi, ale nie zanadto, nie kosztem wygody swojej i innych. Słowem: nie bywał wścibski i tym razem też zmieniać tego nie zamierzał.

Ale w końcu trzeba było się odezwać, żeby zgniłą, nerwową atmosferę, jaką Athanasius za sobą zostawił, całkiem przegnać.

  No i jego przynajmniej mamy z głowy. Oj, nerwowy ten mój przyjaciel — zacmokał — jak diabli nerwowy! Zawsze taki był i pewnie jak po niego ongiś kostucha przydrepcze, to i na nią nawrzeszczy.

Pomilczeli jeszcze czas jakiś, ale Likarowi tak czy inaczej prędko było do tematu jego kochanicy, jako że był to temat znacznie od głuptakowego przyjemniejszy. Choć i one, niestety, w znacznej mierze się ze sobą mieszały.

— Moja kochanica to jest — rozpoczął swój wywód po uprzednim odchrząknięciu — bo, tak po prawdzie i całkiem szczerym będąc, to ja ją jak swoją tulaśną bratanicę traktuję. Jak rodzinę. Dziewczę to błyskotliwe i wesołe, trudno jej nie lubić i ja żem wyjątek tu nie jest. I ty też nie, jak widać — spojrzał na niego uważnie spod swoich krzaczastych brwi. — To jest oczko w głowie ojca — kontynuował — i nie wiem, za co się żeście tak znielubili, ale w rzyci to miej, to jedno ci powiem. Jak ci Gudrun miła i, co ważniejsze, jak tyś też miły jej, to się nie ma czym innym przejmować. Bo ten głupi, jej ojciec, w końcu sobie pomyśli, że to jego oczko w głowie szczęśliwe winne być, bo jak ona szczęśliwa, to i on. I przyjdzie mu do pomyślunku taka rzecz, że on się chyba pogodzić musi i mniej marudny być, bo inaczej to ona marudna będzie. I pewnie wszyscy wam to mówią i ja też wam to mówię, a jedynym, co tak nie mówi, to głupi jest. Ale on jest w mniejszości — Likar wzruszył obojętnie ramionami — więc jak rzeczywiście masz poważne plany wobec tej mojej kochanicy, to miej te poważne, miej. Tylko żebyś ty mi jej nie wystawił! — zagroził palcem. — Ja ci nic nie zrobię — wyjaśnił o chwili ciszy — ale kochanica: oj, już tak! Zobaczysz ty!

Najwyraźniej nic więcej do powiedzenia nie mieli. Bez głupiego i tego drugiego, ważniejszego demona nie było co o głównych sprawkach dyskutować, o kochanicy też już w zasadzie powiedział wszystko, co powiedzieć miał. Zamilkli więc na moment, błądząc oczyma to tu, to tam.

I tak mniej więcej przypomnieli sobie o Ishmaelu.

— Aśmy ci pospać dali, co? — zarechotał Likar.

— No — mruknął Ish, jak dotąd cały czas uważnie przysłuchujący się rozmowie — nie bardzo.

 

ATHANASIUS

W głowie mu szumiało, a przed oczami aż bielało od nienawiści, jaka nim targała.

Nie mógł usiedzieć tam ani minuty dłużej. Nie przy nim. Nie w momencie, w którym opowiadał tak obrzydliwe rzeczy. Kiedy zapewniał, że ziści się wszystko, co Athan uważał za największy koszmar. Aż go na wymioty brało, gdy słuchał, jak ten drań opowiadał o poważnych planach wobec jego córki. I może ci dwoje będą razem, trudno — na to, choćby chciał, nic nie poradzi. Ale zaakceptować tego nie zaakceptuje. Nigdy się nie pogodzi. Nigdy.

Dlatego musiał wyjść. Musiał, inaczej by się udusił. Już teraz ciężko oddychał, a przed oczami lekko mu wirowało. Nogi same go gdzieś niosły, Athan całkiem nie wiedział, dokąd, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Byle dalej od tamtego demona. Byle dalej od tamtych słów. On miał wobec niej poważne plany! Niby jakie? Athan wiedział, jakie. Chciał zmanipulować Gudrun, obkręcić ją sobie wokół palca, a potem wywieźć gdzieś na drugi koniec świata, całkiem ją od niego odcinając. Czy Gudrun dobrowolnie się na to zgodzi? Ten demon potrafił być czarujący, potrafił mamić. Był diabłem. Znał wiele sztuczek. Umiał sięgnąć po to, czego pragnął, choćby podstępem. Dla niego to zapewne błahostka sprawić, by córka zapomniała o ojcu, by zapomniała o rodzinie. Liczyłby się tylko kochanek. Oszalałaby dla niego. Zaślepiłby ją. I nic innego by się nie liczyło, tylko ten cholerny demon.

Musiał się uspokoić. Musiał zapalić. Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła, próbując zrozumieć, gdzie się właściwie znajdował i którędy się skierować na taras dla palących. Nie rozpoznawał części hotelu, do której trafił, a tym trudniej było się stamtąd wydostać, że nastała noc, ludzi po wnętrzu kręciło się coraz mniej. Jeśli tylko natknie się na kogokolwiek, spyta o tę cholerną drogę na cholerny taras i…

Dostrzegł kogoś jeszcze nim zdążył skończyć tę myśl. Co więcej, nie był to byle jaki nieznajomy, a Goro. Athan zmarszczył brwi, a wściekłość została na moment przykryta podejrzliwą ciekawością. Demon zachowywał się ostatnio co najmniej dziwacznie i nawet teraz, gdy Athan go obserwował, coś było nie tak. Nawet jego sposób chodu zdradzał, że demon cały czas był na coś wściekły. Tylko na co? Co aż tak złego musiało się stać, by wyprowadzić z równowagi chodzącą oazę spokoju?

— Hej! — zawołał za nim, mając nadzieję osobiście to sprawdzić.

Goro na szczęście się zatrzymał, choć przez moment sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, czy w ogóle powinien zareagować. Ale zareagował. Odwrócił się w jego stronę, przyjrzał mu się uważnie, choć wzrok miał dziwny: jednocześnie połyskujący i mętny.

— Tak? — spytał niby spokojnie, zbliżając się o kilka kroków. Ale tylko o kilka, zaraz potem stanął, przez co wciąż dzieliło ich od siebie dobrych kilka metrów.

  Co to było — przeszedł bez zbędnych ceregieli do sedna — tam u tego Dumitrescu? Czemu ty tak na niego nawrzeszczałeś?

W oczach Goro coś nagle niepokojąco błysnęło i pod wpływem tegoż błysku Athan pomyślał nawet przez moment, że może powinien się wycofać. Drażnienie wściekłego demona chyba nie było najrozsądniejszym rozwiązaniem, a on niedługo miał zostać ojcem i zapewne nieco by Arię zasmucił, gdyby zginął w tej sekundzie przez własną wścibskość i głupotę. Na szczęście ten dziwny błysk w oczach Goro trwał tylko chwilkę, a gdy oczy zgasły, twarz oblała bladość. Goro znów wyglądał jak udręczony nieszczęściami tego świata zbawiciel, który nie do końca radzi sobie z postawionym przed sobą zadaniem.

 — Wiera wcale mnie nie wołała, prawda? — spytał z cichą pretensją, uśmiechając się blado. — Ale... Przepraszam za to. I dziękuję, że zainterweniowałeś.

To niewiele mu wyjaśniło, ale Goro sprawiał wrażenie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, dlatego Athan postanowił czekać.

— Pomyślałem — wznowił mowę obrończą Goro — że powinienem porozmawiać z władzami hotelu, zrobić coś więcej, zacząć jakkolwiek działać. Nienawidzę tego poczucia stania w miejscu — syknął — ale…

Urwał, westchnął ciężko. Krzyż, który zdawał się dźwigać, musiał mu coraz mocniej ciążyć, bo Goro jakby lekko się przygarbił.

— Może tej nocy dowiemy się czegoś więcej — mamrotał ponuro. — Może dzisiaj…

— Idź do pokoju Isha — zasugerował Athan. — Tam jest Likar i ten twój pieprzony demon. Oni coś tam knują i do jakichś wniosków dochodzą. Może coś cię zainteresuje.

Sam nie wiedział, po co o tym wspominał i dlaczego wysyłał Goro akurat tam. W zasadzie, oni wszyscy powinni się wynieść i dać Ishowi odpocząć. Tyle z tego dobrego, że gdy stamtąd wychodził, Ish wyglądał całkiem nieźle, a przynajmniej na tyle nieźle, by z zainteresowaniem słuchać ich rozmowy.

Kłopot w tym, że Goro nie sprawiał wrażenia, jakby go słuchał. Zamiast tego wpatrywał się w Athana szklistym wzrokiem, wyglądając przez chwilę jak dość upiorna lalka.

— Dlaczego nie dbasz o swoją żonę?

To pytanie tak mocno go zaskoczyło, że niemal całkowicie starło resztki gniewu, które jeszcze tak niedawno wypełniały każdą komórkę jego ciała. Tymczasem Athan próbował przetworzyć to pytanie i spróbować zrozumieć, dlaczego Goro go tak zaatakował.

— Słucham… co? — wypalił, być może trochę głupio, ale nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.

To pytanie chyba jeszcze bardziej rozsierdziło Goro, bo sprawiał wrażenie, jakby chciał się do niego gwałtownie zbliżyć. Zrezygnował z tego pomysłu, ale zamiast tego szarpnął swoją lewą ręką, odsłaniając nadgarstek. Jednak i to pozostało bez odpowiedzi, bo i z tego demon zaraz zrezygnował, chowając rękę za plecy.

O diabła tu chodzi?!, myślał Athan, już całkiem skołowany.

— Widziałeś, jak ona wygląda? — spytał wreszcie Goro. — Masz pojęcie, jaka jest zmęczona? Dlaczego się nią nie zainteresujesz i nie wyślesz jej spać, żeby odpoczęła? Dlaczego nie bierzesz za nią odpowiedzialności?

Tym Goro go nawet lekko zdenerwował. I jednocześnie udowodnił, że wcale nie znał Arii aż tak dobrze. A może i znał, ale wyłącznie jako przyjaciółkę. Choć, prawdę mówiąc, Athan zdecydowanie wolał, by tak zostało.

— Ona mnie nie słucha ­— niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Czego bym nie powiedział, zrobi dokładnie na odwrót! Więc — dodał nie tylko znacznie spokojniej, ale wręcz odrobinę błagalnie — jeśli ją spotkacie, bardzo was proszę: namówcie ją, by odpoczęła. Ja, wbrew temu, co sobie myślicie, nie mam na to szans, mnie nie posłucha. Ale was powinna. Będę zobowiązany. Bo, jak widzicie, ja na własną żonę nie mam żadnego wpływu.

Brzmiało to okropnie, ale niestety, takie były fakty. Od jakiegoś czasu kompletnie nie potrafili się dogadać, a upór Arii w połączeniu z jej mniejszym lub większym gniewem na niego, dawał jeden wynik — nieposłuszność. Athan próbował sobie wytłumaczyć, że Likar miał rację i nie powinien suszyć Arii głowy, wisieć nad nią i ciskać w nią rozkazami. Kłopot w tym, że ona nawet jego prośby traktowała jak nakazy, tym samym automatycznie je odrzucając. Starał się niczego jej nie narzucać, ale w takim razie nie miał na nią żadnego wpływu i nawet prośba o to, by sobie odpoczęła, mogła skończyć się fiaskiem. Athan nienawidził w Arii jej braku instynktu samozachowawczego. Uwielbiała pomagać innym, to była jej pasja, niemal jej wewnętrzna potrzeba. Ale nie zwracała przy tym uwagi na samą siebie — a gdy ktokolwiek, z nim na czele, zwracał na to uwagę, obrywał po głowie.

Dlatego właśnie o pomoc w wysłaniu Arii na odpoczynek musiał prosić kogoś innego. Pierwszy kandydat, który się napatoczył, zdawał się być idealny: Goro zawsze jawił się jako człowiek cierpliwy, łagodny i wyrozumiały. Athan niemal potrafił sobie wyobrazić jego spokojną i rzeczową odpowiedź, zwieńczoną obietnicą pomocy. Taka pomoc rzeczywiście wiele by pomogła — a może nawet załatwiła za niego wszystko, co tylko chciał.

Niestety, tego dnia demon miał wyjątkowo podły humor, bo najpierw nawrzeszczał na bogu ducha winnego współwłaściciela hotelu, a teraz — na niego.

— Ja mam za ciebie — wydyszał rozeźlony — twoje prywatne sprawy załatwiać? Nie masz odwagi z własną żoną porozmawiać? Co z ciebie za mężczyzna — pytał, wręcz z obrzydzeniem spoglądając na Athana — jeśli nie masz kontroli nie tylko nad sobą, ale i nad swoimi bliskimi? Nie pomogę ci — oznajmił chłodno — i nikt inny nie powinien. To nie ja jestem jej mężem — odparował z wyraźnym niezadowoleniem, choć już nieco spokojniej — tylko ty. Nie zasłaniaj się innymi, jeśli nie umiesz sobie z nią poradzić. Czas najwyższy się tego nauczyć.

Athanowi trochę brakowało powietrza po tym wszystkim, czego się nasłuchał. Goro zostawił go z bardzo dziwnym uczuciem i sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Zupełnie nie spodziewał się po nim takiej reakcji — i to już po raz drugi tego dnia. Nie spodziewał się też, że Goro w ogóle potrafił odmawiać pomocy, a przecież chodziło o Arię, jego przyjaciółkę. Choć tym razem miał rację, Athan musiał to przyznać — musiał sam sobie poradzić z własną żoną. Problem w tym, że oboje byli na siebie źli i właśnie dlatego był absolutnie przekonany, że go nie posłucha. I jeszcze mu pewnie zarzuci, że jego przejaw troski to nic innego jak kolejne rozkazy, a na koniec obruszy się, odwróci i zniknie za drzwiami. I tyle będzie ich rozmowy.

Ale chyba powinien spróbować. Musiał nawet. Choć przez chwilę zastanowił się, czy nie powinien najpierw wypalić planowanego papierosa, aby na start się nieco uspokoić, ale uznał, że warto taką błahostkę odłożyć na później. Z ostatnich informacji wynikało, że Arię powinien znaleźć w pokoju Jehanne. Obawiał się trochę, że w międzyczasie zdążyła się gdzieś przenieść, a on pukaniem do drzwi obudzi tylko przyjaciółkę — zwłaszcza że przecież obiecał jej, że będzie miał oko na Isha. Wspomniane oko miał na niego Likar, któremu całkowicie ufał. Znacznie mniej ufał Belialowi, który być może nadal tam siedział, ale o tym wolał nie myśleć.

Zaryzykował i zapukał, po czym, nie czekając na odpowiedź, delikatnie uchylił drzwi i zajrzał do środka. Już jasno oświetlone wnętrze dało mu do zrozumienia, że nikogo nie obudził, poza tym Aria niemal natychmiast rzuciła mu się w oczy. Dopiero kątem oka dostrzegł Wierę i Jehanne, ale w tamtym momencie te dwie znacznie mniej go interesowały.

— Przepraszam, że przeszkadzam — zaczął, po czym skupił całą swoją uwagę na tej jednej. — Aria, mogę cię na moment prosić?

Gdy posłusznie wyszła za nim na korytarz, Athan szybko zauważył, że wyglądała kiepsko. Wyglądała źle. Była wyraźnie mocno zmęczona, a on resztkami silnej woli powstrzymywał się od tego, by po prostu wysłać ją do ich sypialni i nie słuchać żadnego ewentualnego sprzeciwu. Ale nie mógł tak zrobić. Nie chciał się z nią znowu kłócić, a czuł, że byli w takim miejscu, że czegokolwiek by sobie nie powiedzieli, i tak się pokłócą. Dlatego Athan nie zamierzał jej niczego narzucać. Ale nie mógł też udawać, że niczego nie widział, że nie dostrzegał, w jakim stanie się znajdowała. Nigdy nie powinien do tego dopuścić. Powinien ponad wszelkimi waśniami przede wszystkim o nią dbać. Goro miał rację, Likar zresztą też: był fatalnym kandydatem na męża, na opiekuna. Nie radził sobie z tym, a Aria na tym cierpiała.

Coś więc zrobić musiał. Kłopot w tym, że nie bardzo wiedział, jak dobrać słowa, i to tak, by nie brzmiały jak rozkaz.

— Nie chcę wam przeszkadzać — zaczął możliwie delikatnie — ale… dobrze by było, gdybyś trochę odpoczęła. Każdy jest zmęczony, ja też i ty na pewno też. Dokończ spotkanie z dziewczynami, zostań tam oczywiście tak długo jak zechcesz. Ja będę czekał w naszej sypialni. Zorganizuję nam coś do jedzenia. Kiedy ostatnio jadłaś? Jesteś blada. Załatwię coś. Z Ishem jest Likar — dodał, pomijając w tym komunikacie obecność Beliala. — Zgodził się zostać z nim te kilka godzin, twierdzi, że jest wypoczęty, więc to nie kłopot.

Kłamał, ale zbyt dobrze znał Likara, by nie wierzyć we własne słowa. Athan po prostu dobrze wiedział, że nawet nie musiał Likara o to prosić, choć naturalnie zamierzał to zrobić zaraz po zakończeniu tej i tak krótkiej rozmowy z Arią.

Nic więcej do dodania nie miał. Aria pewnie zaraz wróci do dziewczyn, jak zwykle dbając o każdego wokół poza sobą. On zaś zaraz po tym, jak poprosi Likara o przysługę, zamierzał zgodnie z obietnicą przynieść im trochę jedzenia i krwi — był pewien, że hotelowe zapasy były na bieżąco uzupełniane, więc zapewne nie będzie z tym kłopotu. Poza tym marzył o prysznicu i śnie, czuł się wyjątkowo wymęczony. Nagła podróż i liczne stresy robiły swoje i, jak widać, udzielały się każdemu.

— Więc… więc czekam w pokoju — oznajmił, posyłając jej słaby, nieco niemrawy uśmiech.

Mimo to nie odwrócił się od razu, nie ruszył natychmiast w swoją stronę. Zawahał się. Tak na wypadek, gdyby jednak zechciała pójść za nim. Wątpił w to. Z jakiegoś powodu jego pesymizm zamknął mu wszystkie drogi do radosnych zakończeń tego sporu. Więc pewnie Aria nie będzie chciała z nim rozmawiać ani spędzić z nim czasu. Pewnie zaraz wróci do tamtego pokoju, a on do swojego wróci sam. Ale mimo to... dał sobie tę odrobinę nadziei. Dlatego się zawahał. Na ten ułamek sekundy.

Był ciekaw, czy Aria go wykorzysta.

Modlił się o to, by go wykorzystała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^