LIKAR
Cali ci demoni byli nawet całkiem
interesujący, Likar musiał to przyznać. Choć jednocześnie trochę zawodzili, bo
zachowywali się jak zwykli, niedoskonali ludzie: denerwowali się, ślepo brodzili po nieznanych im ścieżkach, snuli teorie, które nie miały żadnego poparcia logicznego.
Likar rozczarowany był spostrzeżeniem, że nie wystarczyło im pstryknąć palcem,
aby zadziały się czary. Może i owszem, może gdzieś tam czaił się przeciwnik
odporny na takowe pstryknięcie, ale z większością powinni sobie umieć poradzić.
— Przepraszam, że przerwę —
zaczął uprzejmym tonem, zostawiając na chwilę w tyle wszystko to, co Beliasz mu
powiedział — ale czy wy pstrykacie?
Demon popatrzył na niego ze
zdziwieniem, najwyraźniej nie rozumiejąc. Likar zaczął się irytować.
— No chyba jakąś magię stosujecie?
— obruszył się brodaty wampir. — I chyba jakieś tam krople czarowe mieszczą się
w waszych paluchach, co? Bo, ja nie wiem — mlasnął ze zniesmaczeniem — na razie
działacie jak mało pomyślne człowieki. A nie jak stworzeń magiczny, co to
jednak coś inoś więcej potrafi. A ty potrafisz, Beliasz? — spytał, świdrując go
przeszywającym wzrokiem.
Był bardzo ciekawy wszelkich
sztuczek magicznych i z chęcią obejrzałby kilka. Może niektórzy, z jego głupim
przyjacielem na czele, uznaliby, że to nie wypada, nie w tym momencie, nie przy
chorym Drawsonie, ale Likar w rzyci miał takie ograniczenia.
On na ogół miał w rzyci wszelakie
ograniczenia.
Następnie zaś wsłuchał się w
słowa demona, z uwagą wychwytując wszystkie znaczące elementy i zastanawiając
się, jak je można było połączyć z tym, co on sam wiedział. A połączyć to można
było na pewno. Likar walczył sam ze sobą, bo nie wiedział jeszcze, czy wolał na
tym zarobić, czy poszerzyć swoją ciekawość. I choć początkowo wygrywało to
pierwsze, druga opcja powoli przeważała szalę.
— Czyli są jakieś podejrzane
trupy — mruknął w zamyśleniu. — Sprawdzaliście wy ciała? Znacie wy przyczyny
śmierci? Czy tylko żeście rzucili okiem na nekrolog w gazecie? To byłoby
szalenie niemądre — skarcił go Likar — gdybyście przyczyn nie znali. Bo one
mogą być, no wiesz — kiwnął głową w stronę Ishmaela — takie, no, podobne. Użyj
pomyślunku, Beliasz. I wygrzeb z mózgownicy wszystko, co o tych zgonach wiesz.
Bo tak się składało, że jeśli to
rzeczywiście byłyby zgony związane z tą trucizną, to Likar wiedział dużo.
Prawdopodobnie więcej niż oni wszyscy razem wzięci. Pytanie tylko, czy zechcą po tę
wiedzę sięgnąć? Jeśli nie, Likar nie będzie się prosił. Nie jego cyrk, nie jego
klauni.
— A ten Imre — aż mu oczy
rozbłysły — to niesamowicie ciekawy człek jest! A tak, a tak! Słyszał ja tylko
z legend o nich, ale w życiu żem na oczy żadnego takiego dziwaka nie widział.
Oj, ciekawy, ciekawy eksponat — mamrotał niemal z rozmarzeniem. — Muszę ja z
nim porozmawiać. I ten albinos taki niczego sobie... może ja innymi metodami
niż perswazja z niego co nieco wyciągnę...
Nagle poczuł, że bardzo by chciał
posiąść tego albinosa, w każdym tego słowa znaczeniu. Fascynował go z ogromną
miarą. Gdyby tylko tu Anette była, ha!, myślał radośnie. Ależ byłaby
heca! Ależ byśmy się we troje zabawili! Chyba musiał zatelefonować do
Anette i ją tu ściągnąć. Na pewno miałaby mu za złe, gdyby ominęłyby ją takie
dziwności, jakie się tu wokół działy — i jakie się tu wokół kręciły. Ale póki
jej tu nie było, zamierzał zająć się albinosem sam. A przynajmniej spróbować.
Na wspomnienie o tym, że Aria
wiedziała cokolwiek więcej i jakkolwiek była w sprawę zaangażowana, Athan
naburmuszył się jeszcze bardziej, co było dla niego tak typowe i tak naturalne,
że nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
Likar z przyjemnością i uwagą
przyjrzał się starej, ledwie trzymającej się, pożółkłej już rycinie
przedstawiającej ciemne sylwetki, które otaczały jakiegoś mężczyznę w
kapeluszu. Kapelusz rzucał cień na twarz, przez co nie było widać żadnych
szczegółów, ale Likar i tak był podejrzliwy.
— No spójrzże — podsunął
Athanasiusowi rycinę — i przyjrzyj się uważnie. Wydłub wykałaczką wszystko, co
tam tylko w tej swojej mózgownicy masz i powiedz mnie, czy to coś wygląda choć
w jednym procencie jak tamten alchemik?
Nie trzeba było wyjaśniać, o
jakiego alchemika chodziło. Beliasz wprawdzie zmarszczył brwi, najwyraźniej o
żadnych alchemikach wcześniej nie słysząc, ale wampirzy przyjaciele w ogóle się tym nie
przejęli. Athanasius zaś posłuchał rady i rzeczywiście wyglądał tak, jakby
wykałaczką sobie w pomyślunku grzebał.
— Hmm... nie pamiętam dobrze. To
było lata temu, sam wiesz — mamrotał, cały czas wpatrzony w malunek. — Ale
tamten... tamten też nosił kapelusz. Też z takim szerokim rondem. Lubił za nim
ukrywać twarz, pochylał się tak lekko, żeby mu to rondo twarz zasłaniało. W
płaszczu też chyba chodził. I miał dużo takich... szali, szalików? Tak dziwnie,
prawdę mówiąc, ubrany był. O ile dobrze pamiętam. Ale to było prawie trzy wieki
temu. To szmat czasu.
— Ale, czysto teoretycznie — nie
rezygnował Likar — to mógłby być on. Tak?
— To mógł być każdy — skwitował
gorzko Athan. — Niejeden nosi szerokie kapelusze i płaszcze.
— Aj! — zirytował się Likar. — Z
tobą to zawsze taka rozmowa!
Na szczęście Beliasz mówił dalej
i sprzedawał im coraz ciekawsze rzeczy. Kłopot w tym, że mało się one pokrywały
ze znanym im stanem faktycznym. Wielce też Likara zainteresował wspomniany
świat koszmarów, ale o tym zamierzał porozmawiać później. Miał na to czas, bo
właśnie zdecydował — nigdzie nie wyjeżdżał, zamierzał zostać tutaj i obserwować
rozwój zdarzeń.
Gdy demon zwrócił się
bezpośrednio do Athanasiusa, widać było, że ten znajdował się na skraju swojej
wytrzymałości. Mimo to zacisnął zęby, odetchnął kilka razy, po czym zechciał
łaskawie odpowiedzieć na kilka palących pytań.
— Nieważne, jak zachorowałem —
warknął — ale tak, potwierdzam, że objawy pojawiają się stopniowo. Ale u mnie
to było kilka godzin po zatruciu, przez następnych kilka czułem się coraz
gorzej, mój stan gwałtownie się pogarszał. Więc to pasuje do tego, co przeżywał
Ish. I... — Athan zmarszczył brwi, wysłuchując wymienionych dat. — Tak... to
było... to było dokładnie w tysiąc siedemset pięćdziesiątym ósmym...
Po tej informacji na moment
zapadła cisza. Niewątpliwie był to jakiś ważny trop. Niewątpliwie ciasto we
łbie Beliasza zaczynało się sklejać i zaczął łączyć poszczególne kropki.
Niewątpliwie też Beliasz powinien uznać, że jednak informacje Likara będą mu
potrzebne — a on chętnie się nimi podzieli, choć nie od razu i nie za darmo.
Ale to już ich kłopot, nie jego.
Zmiana tematu na jego kochanicę
była miłą odskocznią i Likar zamierzał się w całości dać tej rozmowie
pochłonąć. Już nawet usta otwierał, żeby zakomunikować Beliaszowi to i owo, ale
przerwał im huk wyjątkowo agresywnie zamykanych drzwi. Jak można było się
domyślić, choć Andriejew tego nie zauważył, głupiego już w pokoju nie było.
Zerwał się błyskawicznie i równie błyskawicznie wyszedł, dając w ten sposób
popis swojego sprzeciwu dla związku Beliasza i jego kochanicy. Ten wybuch
wrażenia na Likarze nie zrobił. Mało rzeczy takowe wrażenie robiło, a głupi
szans na to większych nie miał, i to na żadnym polu. Zbyt dobrze go znał i zbyt
dobrze potrafił przewidzieć jego zachowania.
Był natomiast ciekaw reakcji
Beliasza. Był też ciekaw, co tych dwóch aż tak poróżniło, bo czuć było w
powietrzu, że to nie tylko o głuptakową jedynaczkę chodziło. Likar nie
zamierzał w to wnikać. Był ciekaw świata i ludzi, ale nie zanadto, nie kosztem
wygody swojej i innych. Słowem: nie bywał wścibski i tym razem też zmieniać
tego nie zamierzał.
Ale w końcu trzeba było się
odezwać, żeby zgniłą, nerwową atmosferę, jaką Athanasius za sobą zostawił,
całkiem przegnać.
—
No i jego przynajmniej mamy z głowy. Oj, nerwowy ten mój przyjaciel —
zacmokał — jak diabli nerwowy! Zawsze taki był i pewnie jak po niego ongiś
kostucha przydrepcze, to i na nią nawrzeszczy.
Pomilczeli jeszcze czas jakiś,
ale Likarowi tak czy inaczej prędko było do tematu jego kochanicy, jako że był
to temat znacznie od głuptakowego przyjemniejszy. Choć i one, niestety, w
znacznej mierze się ze sobą mieszały.
— Moja kochanica to jest —
rozpoczął swój wywód po uprzednim odchrząknięciu — bo, tak po prawdzie i
całkiem szczerym będąc, to ja ją jak swoją tulaśną bratanicę traktuję. Jak
rodzinę. Dziewczę to błyskotliwe i wesołe, trudno jej nie lubić i ja żem
wyjątek tu nie jest. I ty też nie, jak widać — spojrzał na niego uważnie spod
swoich krzaczastych brwi. — To jest oczko w głowie ojca — kontynuował — i nie
wiem, za co się żeście tak znielubili, ale w rzyci to miej, to jedno ci powiem.
Jak ci Gudrun miła i, co ważniejsze, jak tyś też miły jej, to się nie ma czym
innym przejmować. Bo ten głupi, jej ojciec, w końcu sobie pomyśli, że to jego
oczko w głowie szczęśliwe winne być, bo jak ona szczęśliwa, to i on. I
przyjdzie mu do pomyślunku taka rzecz, że on się chyba pogodzić musi i mniej
marudny być, bo inaczej to ona marudna będzie. I pewnie wszyscy wam to mówią i
ja też wam to mówię, a jedynym, co tak nie mówi, to głupi jest. Ale on jest w
mniejszości — Likar wzruszył obojętnie ramionami — więc jak rzeczywiście masz
poważne plany wobec tej mojej kochanicy, to miej te poważne, miej. Tylko żebyś
ty mi jej nie wystawił! — zagroził palcem. — Ja ci nic nie zrobię — wyjaśnił o
chwili ciszy — ale kochanica: oj, już tak! Zobaczysz ty!
Najwyraźniej nic więcej do
powiedzenia nie mieli. Bez głupiego i tego drugiego, ważniejszego demona nie
było co o głównych sprawkach dyskutować, o kochanicy też już w zasadzie
powiedział wszystko, co powiedzieć miał. Zamilkli więc na moment, błądząc
oczyma to tu, to tam.
I tak mniej więcej przypomnieli
sobie o Ishmaelu.
— Aśmy ci pospać dali, co? —
zarechotał Likar.
— No — mruknął Ish, jak dotąd
cały czas uważnie przysłuchujący się rozmowie — nie bardzo.
ATHANASIUS
W głowie mu szumiało, a przed
oczami aż bielało od nienawiści, jaka nim targała.
Nie mógł usiedzieć tam ani minuty
dłużej. Nie przy nim. Nie w momencie, w którym opowiadał tak obrzydliwe rzeczy.
Kiedy zapewniał, że ziści się wszystko, co Athan uważał za największy koszmar. Aż
go na wymioty brało, gdy słuchał, jak ten drań opowiadał o poważnych planach
wobec jego córki. I może ci dwoje będą razem, trudno — na to, choćby chciał,
nic nie poradzi. Ale zaakceptować tego nie zaakceptuje. Nigdy się nie pogodzi.
Nigdy.
Dlatego musiał wyjść. Musiał,
inaczej by się udusił. Już teraz ciężko oddychał, a przed oczami lekko mu
wirowało. Nogi same go gdzieś niosły, Athan całkiem nie wiedział, dokąd, ale to
nie miało najmniejszego znaczenia. Byle dalej od tamtego demona. Byle dalej od
tamtych słów. On miał wobec niej poważne plany! Niby jakie? Athan wiedział,
jakie. Chciał zmanipulować Gudrun, obkręcić ją sobie wokół palca, a potem
wywieźć gdzieś na drugi koniec świata, całkiem ją od niego odcinając. Czy Gudrun
dobrowolnie się na to zgodzi? Ten demon potrafił być czarujący, potrafił mamić.
Był diabłem. Znał wiele sztuczek. Umiał sięgnąć po to, czego pragnął, choćby
podstępem. Dla niego to zapewne błahostka sprawić, by córka zapomniała o ojcu,
by zapomniała o rodzinie. Liczyłby się tylko kochanek. Oszalałaby dla niego. Zaślepiłby
ją. I nic innego by się nie liczyło, tylko ten cholerny demon.
Musiał się uspokoić. Musiał
zapalić. Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła, próbując zrozumieć, gdzie się
właściwie znajdował i którędy się skierować na taras dla palących. Nie
rozpoznawał części hotelu, do której trafił, a tym trudniej było się stamtąd wydostać,
że nastała noc, ludzi po wnętrzu kręciło się coraz mniej. Jeśli tylko natknie
się na kogokolwiek, spyta o tę cholerną drogę na cholerny taras i…
Dostrzegł kogoś jeszcze nim
zdążył skończyć tę myśl. Co więcej, nie był to byle jaki nieznajomy, a Goro.
Athan zmarszczył brwi, a wściekłość została na moment przykryta podejrzliwą ciekawością.
Demon zachowywał się ostatnio co najmniej dziwacznie i nawet teraz, gdy Athan
go obserwował, coś było nie tak. Nawet jego sposób chodu zdradzał, że demon cały
czas był na coś wściekły. Tylko na co? Co aż tak złego musiało się stać, by
wyprowadzić z równowagi chodzącą oazę spokoju?
— Hej! — zawołał za nim, mając
nadzieję osobiście to sprawdzić.
Goro na szczęście się zatrzymał,
choć przez moment sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, czy w ogóle
powinien zareagować. Ale zareagował. Odwrócił się w jego
stronę, przyjrzał mu się uważnie, choć wzrok miał dziwny: jednocześnie
połyskujący i mętny.
— Tak? — spytał niby spokojnie, zbliżając
się o kilka kroków. Ale tylko o kilka, zaraz potem stanął, przez co wciąż
dzieliło ich od siebie dobrych kilka metrów.
—
Co to było — przeszedł bez zbędnych ceregieli do sedna — tam u tego Dumitrescu?
Czemu ty tak na niego nawrzeszczałeś?
W oczach Goro coś nagle
niepokojąco błysnęło i pod wpływem tegoż błysku Athan pomyślał nawet przez
moment, że może powinien się wycofać. Drażnienie wściekłego demona chyba nie było
najrozsądniejszym rozwiązaniem, a on niedługo miał zostać ojcem i zapewne nieco
by Arię zasmucił, gdyby zginął w tej sekundzie przez własną wścibskość i głupotę.
Na szczęście ten dziwny błysk w oczach Goro trwał tylko chwilkę, a gdy oczy
zgasły, twarz oblała bladość. Goro znów wyglądał jak udręczony nieszczęściami
tego świata zbawiciel, który nie do końca radzi sobie z postawionym przed sobą
zadaniem.
— Wiera wcale mnie nie wołała, prawda? — spytał
z cichą pretensją, uśmiechając się blado. — Ale... Przepraszam za to. I dziękuję,
że zainterweniowałeś.
To niewiele mu wyjaśniło, ale
Goro sprawiał wrażenie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, dlatego Athan
postanowił czekać.
— Pomyślałem — wznowił mowę
obrończą Goro — że powinienem porozmawiać z władzami hotelu, zrobić coś więcej,
zacząć jakkolwiek działać. Nienawidzę tego poczucia stania w miejscu — syknął — ale…
Urwał, westchnął ciężko. Krzyż,
który zdawał się dźwigać, musiał mu coraz mocniej ciążyć, bo Goro jakby lekko
się przygarbił.
— Może tej nocy dowiemy się
czegoś więcej — mamrotał ponuro. — Może dzisiaj…
— Idź do pokoju Isha — zasugerował
Athan. — Tam jest Likar i ten twój pieprzony demon. Oni coś tam knują i do
jakichś wniosków dochodzą. Może coś cię zainteresuje.
Sam nie wiedział, po co o tym wspominał
i dlaczego wysyłał Goro akurat tam. W zasadzie, oni wszyscy powinni się wynieść
i dać Ishowi odpocząć. Tyle z tego dobrego, że gdy stamtąd wychodził, Ish
wyglądał całkiem nieźle, a przynajmniej na tyle nieźle, by z zainteresowaniem
słuchać ich rozmowy.
Kłopot w tym, że Goro nie
sprawiał wrażenia, jakby go słuchał. Zamiast tego wpatrywał się w Athana
szklistym wzrokiem, wyglądając przez chwilę jak dość upiorna lalka.
— Dlaczego nie dbasz o swoją
żonę?
To pytanie tak mocno go
zaskoczyło, że niemal całkowicie starło resztki gniewu, które jeszcze tak
niedawno wypełniały każdą komórkę jego ciała. Tymczasem Athan próbował
przetworzyć to pytanie i spróbować zrozumieć, dlaczego Goro go
tak zaatakował.
— Słucham… co? — wypalił, być może
trochę głupio, ale nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.
To pytanie chyba jeszcze bardziej
rozsierdziło Goro, bo sprawiał wrażenie, jakby chciał się do niego gwałtownie zbliżyć.
Zrezygnował z tego pomysłu, ale zamiast tego szarpnął swoją lewą ręką, odsłaniając
nadgarstek. Jednak i to pozostało bez odpowiedzi, bo i z tego demon zaraz
zrezygnował, chowając rękę za plecy.
O diabła tu chodzi?!,
myślał Athan, już całkiem skołowany.
— Widziałeś, jak ona wygląda? — spytał
wreszcie Goro. — Masz pojęcie, jaka jest zmęczona? Dlaczego się nią nie zainteresujesz
i nie wyślesz jej spać, żeby odpoczęła? Dlaczego nie bierzesz za nią odpowiedzialności?
Tym Goro go nawet lekko
zdenerwował. I jednocześnie udowodnił, że wcale nie znał Arii aż tak dobrze. A
może i znał, ale wyłącznie jako przyjaciółkę. Choć, prawdę mówiąc, Athan
zdecydowanie wolał, by tak zostało.
— Ona mnie nie słucha —
niemal wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Czego bym nie powiedział, zrobi
dokładnie na odwrót! Więc — dodał nie tylko znacznie spokojniej, ale wręcz
odrobinę błagalnie — jeśli ją spotkacie, bardzo was proszę: namówcie ją, by
odpoczęła. Ja, wbrew temu, co sobie myślicie, nie mam na to szans, mnie nie
posłucha. Ale was powinna. Będę zobowiązany. Bo, jak widzicie, ja na własną żonę nie mam żadnego wpływu.
Brzmiało to okropnie, ale
niestety, takie były fakty. Od jakiegoś czasu kompletnie nie potrafili się
dogadać, a upór Arii w połączeniu z jej mniejszym lub większym gniewem na
niego, dawał jeden wynik — nieposłuszność. Athan próbował sobie wytłumaczyć, że
Likar miał rację i nie powinien suszyć Arii głowy, wisieć nad nią i ciskać w
nią rozkazami. Kłopot w tym, że ona nawet jego prośby traktowała jak nakazy,
tym samym automatycznie je odrzucając. Starał się niczego jej nie narzucać, ale
w takim razie nie miał na nią żadnego wpływu i nawet prośba o to, by sobie
odpoczęła, mogła skończyć się fiaskiem. Athan nienawidził w Arii jej braku
instynktu samozachowawczego. Uwielbiała pomagać innym, to była jej pasja,
niemal jej wewnętrzna potrzeba. Ale nie zwracała przy tym uwagi na samą siebie —
a gdy ktokolwiek, z nim na czele, zwracał na to uwagę, obrywał po głowie.
Dlatego właśnie o pomoc w
wysłaniu Arii na odpoczynek musiał prosić kogoś innego. Pierwszy kandydat,
który się napatoczył, zdawał się być idealny: Goro zawsze jawił się jako człowiek
cierpliwy, łagodny i wyrozumiały. Athan niemal potrafił sobie wyobrazić jego
spokojną i rzeczową odpowiedź, zwieńczoną obietnicą pomocy. Taka pomoc
rzeczywiście wiele by pomogła — a może nawet załatwiła za niego wszystko, co
tylko chciał.
Niestety, tego dnia demon miał
wyjątkowo podły humor, bo najpierw nawrzeszczał na bogu ducha winnego
współwłaściciela hotelu, a teraz — na niego.
— Ja mam za ciebie — wydyszał
rozeźlony — twoje prywatne sprawy załatwiać? Nie masz odwagi z własną żoną
porozmawiać? Co z ciebie za mężczyzna — pytał, wręcz z obrzydzeniem spoglądając
na Athana — jeśli nie masz kontroli nie tylko nad sobą, ale i nad swoimi
bliskimi? Nie pomogę ci — oznajmił chłodno — i nikt inny nie powinien. To nie
ja jestem jej mężem — odparował z wyraźnym niezadowoleniem, choć już nieco
spokojniej — tylko ty. Nie zasłaniaj się innymi, jeśli nie umiesz sobie z nią
poradzić. Czas najwyższy się tego nauczyć.
Athanowi trochę brakowało
powietrza po tym wszystkim, czego się nasłuchał. Goro zostawił go z bardzo dziwnym
uczuciem i sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Zupełnie nie spodziewał
się po nim takiej reakcji — i to już po raz drugi tego dnia. Nie spodziewał się
też, że Goro w ogóle potrafił odmawiać pomocy, a przecież chodziło o Arię, jego
przyjaciółkę. Choć tym razem miał rację, Athan musiał to przyznać — musiał sam sobie
poradzić z własną żoną. Problem w tym, że oboje byli na siebie źli i właśnie
dlatego był absolutnie przekonany, że go nie posłucha. I jeszcze mu pewnie
zarzuci, że jego przejaw troski to nic innego jak kolejne rozkazy, a na koniec
obruszy się, odwróci i zniknie za drzwiami. I tyle będzie ich rozmowy.
Ale chyba powinien spróbować.
Musiał nawet. Choć przez chwilę zastanowił się, czy nie powinien najpierw
wypalić planowanego papierosa, aby na start się nieco uspokoić, ale uznał, że
warto taką błahostkę odłożyć na później. Z ostatnich informacji wynikało, że
Arię powinien znaleźć w pokoju Jehanne. Obawiał się trochę, że w międzyczasie zdążyła
się gdzieś przenieść, a on pukaniem do drzwi obudzi tylko przyjaciółkę — zwłaszcza że
przecież obiecał jej, że będzie miał oko na Isha. Wspomniane oko miał na niego
Likar, któremu całkowicie ufał. Znacznie mniej ufał Belialowi, który być może
nadal tam siedział, ale o tym wolał nie myśleć.
Zaryzykował i zapukał, po czym,
nie czekając na odpowiedź, delikatnie uchylił drzwi i zajrzał do środka. Już
jasno oświetlone wnętrze dało mu do zrozumienia, że nikogo nie obudził, poza
tym Aria niemal natychmiast rzuciła mu się w oczy. Dopiero kątem oka dostrzegł
Wierę i Jehanne, ale w tamtym momencie te dwie znacznie mniej go interesowały.
— Przepraszam, że przeszkadzam —
zaczął, po czym skupił całą swoją uwagę na tej jednej. — Aria, mogę cię na
moment prosić?
Gdy posłusznie wyszła za nim na
korytarz, Athan szybko zauważył, że wyglądała kiepsko. Wyglądała źle. Była
wyraźnie mocno zmęczona, a on resztkami silnej woli powstrzymywał się od tego,
by po prostu wysłać ją do ich sypialni i nie słuchać żadnego ewentualnego
sprzeciwu. Ale nie mógł tak zrobić. Nie chciał się z nią znowu kłócić, a czuł,
że byli w takim miejscu, że czegokolwiek by sobie nie powiedzieli, i tak się
pokłócą. Dlatego Athan nie zamierzał jej niczego narzucać. Ale nie mógł też
udawać, że niczego nie widział, że nie dostrzegał, w jakim stanie się
znajdowała. Nigdy nie powinien do tego dopuścić. Powinien ponad wszelkimi
waśniami przede wszystkim o nią dbać. Goro miał rację, Likar zresztą też: był
fatalnym kandydatem na męża, na opiekuna. Nie radził sobie z tym, a Aria na tym
cierpiała.
Coś więc zrobić musiał. Kłopot w
tym, że nie bardzo wiedział, jak dobrać słowa, i to tak, by nie brzmiały jak
rozkaz.
— Nie chcę wam przeszkadzać —
zaczął możliwie delikatnie — ale… dobrze by było, gdybyś trochę odpoczęła.
Każdy jest zmęczony, ja też i ty na pewno też. Dokończ spotkanie z
dziewczynami, zostań tam oczywiście tak długo jak zechcesz. Ja będę czekał w
naszej sypialni. Zorganizuję nam coś do jedzenia. Kiedy ostatnio jadłaś? Jesteś
blada. Załatwię coś. Z Ishem jest Likar — dodał, pomijając w tym komunikacie
obecność Beliala. — Zgodził się zostać z nim te kilka godzin, twierdzi, że jest
wypoczęty, więc to nie kłopot.
Kłamał, ale zbyt dobrze znał
Likara, by nie wierzyć we własne słowa. Athan po prostu dobrze wiedział, że
nawet nie musiał Likara o to prosić, choć naturalnie zamierzał to zrobić zaraz
po zakończeniu tej i tak krótkiej rozmowy z Arią.
Nic więcej do dodania nie miał.
Aria pewnie zaraz wróci do dziewczyn, jak zwykle dbając o każdego wokół poza
sobą. On zaś zaraz po tym, jak poprosi Likara o przysługę, zamierzał zgodnie z
obietnicą przynieść im trochę jedzenia i krwi — był pewien, że hotelowe zapasy
były na bieżąco uzupełniane, więc zapewne nie będzie z tym kłopotu. Poza tym
marzył o prysznicu i śnie, czuł się wyjątkowo wymęczony. Nagła podróż i liczne
stresy robiły swoje i, jak widać, udzielały się każdemu.
— Więc… więc czekam w pokoju —
oznajmił, posyłając jej słaby, nieco niemrawy uśmiech.
Mimo to nie odwrócił się od razu,
nie ruszył natychmiast w swoją stronę. Zawahał się. Tak na wypadek, gdyby
jednak zechciała pójść za nim. Wątpił w to. Z jakiegoś powodu jego pesymizm
zamknął mu wszystkie drogi do radosnych zakończeń tego sporu. Więc pewnie Aria
nie będzie chciała z nim rozmawiać ani spędzić z nim czasu. Pewnie zaraz wróci
do tamtego pokoju, a on do swojego wróci sam. Ale mimo to... dał sobie tę
odrobinę nadziei. Dlatego się zawahał. Na ten ułamek sekundy.
Był ciekaw, czy Aria go
wykorzysta.
Modlił się o to, by go wykorzystała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz