ROZDZIAŁ 589

GORO

Był zmęczony. Strasznie, tragicznie zmęczony. I może to była jego wina, bo nie spodziewał się aż tylu problemów, nie był przygotowany na aż takie kłopoty. Powinien. Wbrew swemu lekkiemu, rozsądnemu optymizmowi, powinien zakładać najgorsze, powinien mieć świadomość, że przyjdzie mu się mierzyć z licznymi, trudnymi wyzwaniami. I tak też się stało, a jednak Goro czuł, że znajdował się na skraju swoich sił.

Mawiają, by mierzyć siły na zamiary. Czyżby przeliczył się sam ze sobą?

Wiera wyglądała na równie wymęczoną, co jednak nikogo nie powinno dziwić. On nie musiał spać i jeść, a jego zmęczenie wynikało głównie z psychiki. Jego partnerka zaś była wykończona na każdym poziomie, dlatego musiał o nią dbać. Najchętniej namówiłby ją na jeszcze jedną noc odpoczynku; oferta Inkarnacji była bezterminowa, tylko od Wiery zależało, kiedy weźmie specyfik, tym samy uzyskując odpowiedzi. Ale Goro wiedział, że to nie miało sensu: Wiera była zbyt zaangażowana i zbyt bardzo pragnęła realnie pomóc, dotąd zupełnie głupio uważając, że nie była im potrzebna. Uparła się więc, że już tej nocy wyśni koszmary, czego oboje bardzo się obawiali. A Goro może nawet bardziej niż ona.

Do tego jeszcze zatrucie Ishmaela.

Czy to była sprawka Xuna? Goro nie miał na ten temat dowodów, choć Imre tego nie wykluczał — a jego opinia była bardzo ważna, jako że miał z tym tajemniczym tworem najwięcej wspólnego. Z drugiej strony, to biznesman — zapewne miał wielu rywali, w tym takich, którzy dopuściliby się najgorszego. Należało rozmówić się z władzami hotelu. Nie wiedział, czy coś już wiedzieli. Podobno u Isha był ichniejszy lekarz, więc zapewne on coś doniósł. Ale może nie przejęto się tym nadto, bo jak dotąd nikt z władz hotelu się do nic nie zwrócił.

Poza tym... Athanasius chorował na to samo. On też mógł wiedzieć więcej niż powiedział. Goro wiedział, że nie miał z nim najlepszych relacji, ale musiał spróbować wyciągnąć z niego możliwie najwięcej informacji. Ryzykował. Przecież możliwe, że to nie miało nic wspólnego z Xunem, wobec czego takimi pytaniami tylko naruszałby prywatność jego i Ishmaela. Ale... ale jeśli istniał choć cień szansy, że to zatrucie jednak miało z Xunem cokolwiek wspólnego, każda informacja mogła być ważna. Musiał więc z nim porozmawiać...

...ale na pewno nie od razu, bo ten zamiar przerwała jego żona. Chwilę porozmawiały z Wierą, ale gdy wspomniała o swoim rozdrażnieniu, Goro od razu przypomniał sobie o sytuacji ze strzygami. Popatrzył z ciekawością na obie panie, zastanawiając się, czy griszka też połączyła te dwie kropki.

— Każdy czuje się dziwnie rozdrażniony — stwierdził ze względnym spokojem. — I z jednej strony to na pewno buzujące emocje, bo przecież dzieje się dużo i nagle, ale… — Zawahał się, pomyślał, czy warto o tym wspominać. — Mieliśmy, zaraz po tym, jak tu trafiliśmy, małą scysję z kilkoma strzygami. Wszyscy zachowywaliśmy się jakoś tak… gwałtownie. Bardziej niż zwykle. Strzygi też atakować nie powinny. Tak jakby coś tu wokół podkręcało naszą adrenalinę. Ale to tylko gdybanie — dodał, wzruszając ramionami.

Czy wierzył, że coś rzeczywiście wisiało w powietrzu? Na pewno brał to pod uwagę. W tej chwili niczego nie mogli bagatelizować, bez względu na to, czy wiązali to z Xunem czy też nie. Czy Aria też mogła być na to narażona? Zgodnie z jego teorią, tak. Choć u niej dochodziła też burza hormonów, więc może jej nerwy były zupełnie inne niż te, które czuł Goro podczas walki ze strzygami. Oby tak było.

Pytanie, które padło później, tak mocno zaskoczyło, a wręcz zaszokowało Goro, że przez moment nie był w stanie nawet odpowiedzieć. Sądząc po spłoszonej i nieco zażenowanej minie Arii, uznała to za odmowę, więc niemal zmusił się do reakcji i natychmiast się zgodził, wyciągając swój nadgarstek. Ale mimo nawet tej szczerej zgody, Goro i tak czuł się nieco niezręcznie, zwłaszcza w towarzystwie Wiery. Poza tym nie sądził, by to był dobry pomysł na pożywienie — ich krew niewiele jej da. Poza tym, na kogo chciała zapolować? Na człowieka? To mu nie pasowało do Arii, ale z drugiej strony, żadna inna krew nie dostarczy jej aż tyle siły, skoro nie ufała syntetycznej, przechowywanej w hotelowych lodówkach.

— Nie wzięliście ze sobą żadnych własnych zapasów krwi? — spytał delikatnie, nie chcąc, by zabrzmiał nachalnie. — A może ten wasz przyjaciel jakąś ma? Myślę, że potrzebujesz napić się takiej, która realnie cię wzmocni. Kiepsko wyglądasz, jesteś blada — dodał, patrząc na przyjaciółkę z żalem i rosnącym niepokojem. — Kiedy ostatnio spałaś? Powinnaś odpocząć. I pij ile zechcesz. Nam, demonom, utrata krwi nie robi żadnej krzywdy. Równie dobrze możesz mnie całego z niej osuszyć — rzekł z szerszym uśmiechem — a mnie zupełnie nic nie będzie.

Kłopot w tym, że nawet jeśli Aria by to zrobiła, i tak nie uzupełni wszystkich swoich sił. Potrzebowała dużego, pełnowartościowego posiłku i dużo odpoczynku. Był zły na Athanasiusa, że tego nie dostrzegał, że nie zwracał uwagi na stan własnej żony. Jasnym było, że przejmował się Ishem, ale powinien też zadbać o Arię, zwłaszcza będącą w tak wyjątkowym stanie.

Na samą myśl o tym zatrząsnął nim gniew. Obiecał sobie, że gdy tylko go spotka, wygarnie mu, co sobie o nim myślał.

 — Twój mąż powinien bardziej o ciebie zadbać — nie mógł się powstrzymać od tego komentarza. — Czasami myślę sobie, że zasługujesz na kogoś znacznie lepszego. Obawiam się, że możesz się przy nim zmarnować.

Czuł na sobie zdziwione spojrzenie Wiery, ale w żaden sposób na nie nie zareagował.

Gdy Aria się nasiliła, wciąż wyglądała na nieco zażenowaną, ale Goro z Wierą starali się ją przekonać, że to nic takiego i nie ma się czym przejmować. Demon miał też nadzieję, że jego ukochana namówi przyjaciółkę na dłuższy odpoczynek, którego z całą stanowczością potrzebowała. Dlatego, gdy pewna rzecz przyszła mu do głowy, poprosił Wierę, by zajęła się Arią, sam zaś przeprosił je, po czym wyszedł z pokoju. Belial wprawdzie wspominał, że wziął na siebie tę jedną kwestię, o której Goro myślał, ale wolał przypilnować jej sam.

 

 ATHANASIUS

Ish powoli zasypiał, Jehanne zaś, zgodnie z atakującymi ją zewsząd prośbami, poszła się położyć, aby choć trochę odpoczęła. Zasłużyła na odpoczynek, zwłaszcza że, jak ją znał, już za dwie-trzy godziny znowu pojawi się w pokoju, zarzekając się, że czuje się dobrze i może nadal trwać przy łóżku Ishmaela. Athan doskonale rozumiał jej podejście, a to oddanie bardzo wzruszało, ale jako jej przyjaciel i opiekun musiał też zadbać, by sama przy tym łóżku nie zemdlała ze zmęczenia. Wysłanie jej na odpoczynek było więc całkiem sporym sukcesem.

Likar siedział na krześle pod oknem i zapisywał sobie coś w swoim notesiku. Co tam zapisywał? Nie powiedział. Ogólnie mało mówił, tylko od czasu do czasu łypiąc na Athana, a spojrzenia miał wtedy różnorakie — od kpiny, po ciekawość, aż po głęboką złość.

Więc gdy wreszcie się odezwał, w jego głosie dominowało to ostatnie.

— Tyle lat minęło — tłumaczył gniewnie — a ja nadal pojąć nie mogę: jak to możliwe, żeby to takim bęcwałem być! Takim idiotą! Takim tępym pustakiem! Samobójcy, moim zdaniem — mówił dalej tonem wielkiego znawcy — powinni, tuż po odratowaniu, skazywani być na najgorsze tortury. Takie, co to maksimum bólu zadadzą, ale zabić nie zabiją. Żeby ci kretyni poczuli ten ból, po który sam się pchali, i żeby te diabły nagle żyć zapragnęły, żeby tylko przestało boleć. I wiesz, co ci powiem? — pytał, coraz bardziej podniesionym tonem; wzrok miał przy tym niepokojąco błyszczący, dziki. — Że ja się cieszę, żeś tą miksturę wypił, że ona ci tyle bólu zadała. I nieraz sobie myślę, że cię tam zostawić powinienem! Żebyś cierpiał, tak jak żeś chciał!

Athan czuł się tak, jakby Likar z całej siły w oba policzki strzelił mu siarczystego liścia. Najpierw więc wybałuszył oczy, czując, jak mu policzki czerwienieją, ale zaraz potem te oczy zmrużył i spuścił. Nie powiedział nic, bo spodziewał się kiedyś te słowa usłyszeć. Nie wiedział tylko, dlaczego padły akurat teraz. Choć to większego znaczenia nie miało.

— I strzeliłbym ci najchętniej — kontynuował Likar, niby wściekle, ale jednocześnie już nieco łagodniej — w ten twój głupi, parszywy dziób! Strzeliłbym ci, a tak! Ale ci, rozumiesz, nie strzelę — oświadczył, nagle zupełnie spokojnie. — Bo w nosie to już mam, boś bliski mi i kocham cię jak brata młodszego. Choć głupiego przeokropnie.

Athan nadal nie miał odwagi odezwać się ani słowem. Milczał, posłusznie słuchając tej zasłużonej reprymendy i nie śmiąc nawet zaprotestować lub wciąć samego siebie w obronę. Nie było sensu tego robić: cokolwiek by powiedział, Likar znalazłby na to dziesięć kontr. Dlatego czekał, co stanie się później. Choć trochę się tego bał.

Po bardzo długiej chwili milczenia Likar odchrząknął, zmarszczył brwi. Zrobił też taką minę, jakiej Athan nigdy wcześniej u niego nie widział: zażenowaną, zawstydzoną.

— Przebacz mi te parszywe słowa — mruknął, niemal nie mogąc spojrzeć mu w oczy. — Nie powinienem był tego mówić. Bo i wcale tak nie myślę. Kiedyś może… może tak. No tak. Myślałem żem tak. Ale dzisiaj to nieważne. To… no. Przebacz.

Athan kiwnął tylko nerwowo głową na znak, że przebacza. Nie umiałby inaczej, ale odezwać się nadal wręcz bał. Zwłaszcza że Likar nie miał go za co przepraszać, powiedział samą prawdę. Dlatego nie zamierzał się wykłócać ani niczego komentować. Milczał, mając nadzieję, że dyskusja na ten temat całkowicie się skończyła.

— Ci demoni — odezwał się po kolejnej dłuższej chwili Likar, zmieniając temat na ten wcale nie lepszy — to oni cosik więcej wiedzą, nie? Widać, że to cwaniaki na cztery łapy kute. Trzeba ich, Athan, wypytać. I ja się tym zajmę, bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, żadnych oporów ani skrupułów nie mam. Tylko wskazać mi musisz, które to demoni, bo ja widzę, że oni normalnie jak człowieki wyglądają. A ty się chyba znasz, nie?

— Nie ja — wydusił, głos mając zachrypnięty i cichy — tylko moja żona. Ja tych demonów nie cierpię.

— Taa? — zainteresował się Likar. — A co oni ci takiego niby zrobili?

Milczał. Czysto teoretycznie powinien mu powiedzieć, mógłby, miał do niego całkowite zaufanie. Ale jakoś nie umiał z siebie wydusić ani słowa. Może przez to, czego się od niego nasłuchał, a może przyczyna była jakaś inna. Jakakolwiek by nie była, Likar ją zrozumiał, bo pokiwał głową i zamilkł. I zaraz zmienił temat na inny, najwyraźniej mając ogromną potrzebę, by nie dać Ishowi zasnąć.

— Policja powinna być wezwana, nie? Tylko ci demoni chyba nie chcą, bo sądzą, że sami wszystko wiedzą, ta? A władze hotelowe może zawiadomiły? Czy z nimi demoni też już gadali? A ty gadał? — zainteresował się Likar. — Bo chyba powinien. Nie?

Owszem, powinien, ale jakoś nie było po drodze. Teraz zaś objawił się na to moment idealny: Arii i Jehanne nie było w środku, Ish przysypiał, a Likar mógł mieć na niego oko. O to więc Athan poprosił, a sam ruszył w stronę kwater administracyjnych. Podobno właściciele hotelu to wampiry, istniała więc duża szansa, że wciąż nie spali i mógł z nimi porozmawiać. Bo Likar miał rację — już dawno powinien to zrobić. Gdy więc w recepcji wskazano mu odpowiednią drogę, natychmiast tam ruszył. Jednak nie dotarł na miejsce, bo kawałek wcześniej usłyszał dźwięki kłótni. Jakichś dwóch facetów na siebie warczało i, ku ogromnemu, wielce ogromnemu zdziwieniu Athana, znał jeden z tych głosów.

— …czyli nie macie żadnego dochodzenia! Gdyby takie było, mielibyśmy już wyniki! Czy monitoring był sprawdzany? Na pewno by coś wykrył! Czy wy się w ogóle staracie dbać o bezpieczeństwa swoich gości, tak jak to reklamujecie?

Athan zbliżył się do lekko uchylonych drzwi, za którymi toczyła się ta wojna. Zapukałby, ale w tej sytuacji uznał, że to nie miało większego sensu, dlatego po prostu wszedł do środka. Wewnątrz zastał niewiele, choć bogato i przytulnie urządzony pokoik, cały w jasnych brązach i bladych pomarańczach. Nie znajdowało się tam wiele mebli: ot, sofa i dwa fotele, a miedzy nimi niski stolik do kawy, szafa, łóżko, barek i biurko. Mimo tej pozornej skromności, pokój już na pierwszy rzut oka wyglądał na luksusowy. Na środku tego luksusu stał Goro oraz nieco wyższy od niego, szczupły mężczyzna o gęstych, brązowych, lekko falowanych i zaczesanych swobodnie do tyłu włosach oraz wczesnym, gładkim zaroście. Odziany był w elegancki garnitur, dłonie zaś miał przyozdobione kilkoma sygnetami i dwiema bransoletami, które wystawały z rękawa na tyle delikatnie, że Athan nie był w stanie dostrzec stylu ani wzorów.

— Proszę się uspokoić — tłumaczył elegancki mężczyzna — i posłuchać! Nasze dochodzenie…

— Nic nie daje! — warknął wściekle Goro. — Ile już godzin minęło? A my nic nie wiemy! NIC!

— Proszę się uspokoić! — powtarzał ten drugi nieco bardziej podniesionym głosem. — Nie możemy niczego przyspieszać, ale proszę mi wierzyć, że…

— Właśnie POWINNIŚCIE to przyspieszyć!

Goro aż czerwieniał ze złości, dlatego Athan uznał, że czas najwyższy interweniować. Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie: jak dotąd uważał, że demon to oaza spokoju. Ale prawdą było, że za dobrze go nie znał i może Aria już widziała go aż tak zezłoszczonego. Athan nie miał pojęcia, czego się spodziewać, ale ostatecznie zaryzykował, złapał Goro lekko za ramiona i odciągnął od zszokowanego faceta. Demon też zdawał się być zaskoczony, ale przynajmniej nie rzucił mu się z zębami do gardła, więc Athan uznał, że wyszło nieźle.

— Przepraszam za kolegę — Athan zwrócił się do wciąż zszokowanego mężczyzny, posyłając mu lekki, choć nieco nerwowy uśmiech — my wszyscy jesteśmy trochę zestresowani. Goro, Wiera cię szuka — zełgał gładko. — Nie wiem, o co chodzi, ale prosiła, byś do niej przyszedł, bo cię szukała.  

Jeśli Goro był tak wzburzony, być może zechce go zamordować, gdy się dowie, że Wiera go wcale o nic nie prosiła. Nie widział jej odkąd Likar wszystkich wyrzucił z pokoju, ale Athan musiał jakoś zareagować. Podziałało, bo choć Goro nadal wyglądał na rozwścieczonego, jedynie rzucił złe spojrzenie właścicielowi pokoiku, po czym posłusznie wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Athan odetchnął, będąc pod wrażeniem tego, co tu zastał.

— Raz jeszcze przepraszam, to się nie powtórzy. Szukam pana Dumitrescu, to pan?

— Tak jest. Petre Dumitrescu, miło mi — odpowiedział owy Petre, ściskając Athanowi dłoń na przywitanie.

— Athanasius Tismaneanu, mnie również miło. Jestem przyjacielem otrutego tu…

 Nie dokończył, nie musiał. Petre Dumitrescu momentalnie zmarkotniał, kiwając ponuro głową.

— Jest mi bardzo przykro z powodu zaistniałej sytuacji i pragnę zapewnić, że dołożymy wszelkich starań, by ją wyjaśnić. Już teraz prowadzimy wewnętrzne dochodzenie mające na celu ustalenie, kto i w jaki sposób mógł otruć pańskiego przyjaciela. Pana… kolega — Petre spojrzał wymownie na zamknięte już drzwi — prosił o niewzywanie policji; twierdził, że posiada ważne informacje. Szczątkowo się z nami nimi podzielił i zapewnił, że chętnie będzie z nami współpracował w poszukiwaniach, ale… nagle w straszny gniew wpadł.

Athan pokiwał głową, choć czuł, że tym razem to w niego wstąpił gniew. Jakim prawem Goro sam decydował o to, jak należało postępować w przypadku otrucia Isha? Musiał z nim o tym porozmawiać, ale może później.

Rozmowa z Petre nie trwała długo, ale przynajmniej Athan dowiedział się, że miał władze hotelu po swojej stronie. Dowiedział się też, że współwłaścicielką była siostra Petre, Ilarie Dumitrescu, lecz tej nie miał okazji poznać. Ale przynajmniej otrzymał zapewnienie, że znajdą tego, który otruł Isha, sami zaś oferowali wszelką pomoc oraz wszelkie wynagrodzenie zaznanych tu krzywd. Athan podziękował za pomoc i wyszedł, myśląc sobie, że na pewno kiedyś po wspomniane wynagrodzenie sięgnie. Ale należało postępować cierpliwie.

Wracając do pokoju Isha, zastanawiał się, co się tu właściwie działo. Wybuch gniewu Goro upewnił go w przekonaniu, że także złość Likara była nienaturalna — bo on nie miał tendencji do aż takiego denerwowania się. Zwykle był bardzo obojętny na wydarzenia i emocje, dlatego taka pogadanka, choć z jednej strony była w jego stylu, z drugiej była jak na niego zbyt ostra. No i ten Goro — ten gniew całkowicie do niego nie pasował. Spytałby Arię, czy to u niego normalne, ale nawet nie wiedział, dokąd poszła.

W pokoju Isha jej nie było. Co gorsza, Likara też tam nie było i tylko Ish spokojnie leżał, choć widać było, że zasnąć specjalnie nie mógł. I gdy już miał go spytać, gdzie wcięło Andriejewa, ten sam pojawił się w pokoju.

Kłopot tylko, że nie sam.

— Zawołał żem tego demona, bo to jeden z nich, nie? — Likar wskazał na tego demona. — No. To nam poopowiada co nieco. Bo ja żem jestem niesamowicie was ciekaw! Słyszał żem, słyszał — pokiwał głową — żeście istnieją, i słyszał żem, że gówno wy z diabłem jako takim wspólnego macie. No, ale dobrze — Likar odchrząknął — a teraz już, jak na spowiedzi. Czego wy się wywiedzieli, co wy wiecie i co to ma wspólnego z tym, o, tu — wskazał na Isha — chorym? Bo zakładam, że ma. Tak samo zakładam — Likar zlustrował Beliala spojrzeniem — że ty wszystko, pannie, wiesz. A my żeśmy teraz w to wplątani, to wszystko wiedzieć musim. No!

Likar rozsiadł się wygodnie na krześle, czujnie obserwując demona. Gdy zaś kątem oka wyhaczył Athana, prychnął głośno.

— A ty co masz taką minę, jakbyś się przypadkiem i niechcący w spodnie posrał? Nie chcesz się nic dowiedzieć?

Nawet Ish poprawił się lekko na łóżku, najwyraźniej tak samo tą kwestią zainteresowany.

Athan zaś czuł, jak na przemian blednie i czerwienieje ze złości. Jednocześnie nie mógł patrzeć na tego demona, z drugiej zaś strony miał ochotę zamordować go spojrzeniem — tak, by padł i już nigdy nie wstał. Jego córka wprawdzie jakiś czas pewnie za nim popłacze, ale ostatecznie, tego Athan był pewien, wyszłoby to Gudrun na dobre. Belial, niestety, cały czas trzymał się na nogach, a minę miał co najmniej dziwną. Taką, której Athan nie umiał rozszyfrować. I nawet się nie starał. Tak samo jak średnio był ciekaw, co ten drań miał im do powiedzenia. Pocieszało go tylko to, że przynajmniej się z jego córką nie pałętał; wracając od Petre, zaszedł po cichutku do jej pokoju by odkryć, że spała.

— Nie jestem jakoś ciekaw, co akurat on ma do powiedzenia — burknął pod nosem.

— Ale ja jestem — odparował Likar, nieprzejęty tą markotnością. — No! Jak ci tam? Beliasz? Mów, Beliasz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^