ATHANASIUS
“Dokończymy rozmowę później,
okej?”
Te słowa, których Athan tak
straszliwie nienawidził, momentalnie zabiły w nim ochotę na to, by odpowiedzieć
Arii na wszystko, co mu powiedziała. Chciał jej wyjaśnić swoją perspektywę,
szczegółowo odpowiedzieć na każde pytanie i uspokoić, że wcale nie czuje, by
jej nie znał, że miał świadomość, że zwłaszcza w tym czasie będą siebie
wzajemnie bardzo potrzebować, a to zaangażowanie niebawem podwójnie zaowocuje. Lecz
mimo to zamilkł. Znowu mieli to przełożyć na później. Czyli na nigdy. Był
zniechęcony, urażony i tak zwyczajnie zły na małżonkę, że znowu zamiatała ich
małe kłopoty pod dywan. Mimo zapewnienia, że tego nie robiła. Nie wierzył jej.
Aria uwielbiała ucinać temat, kiedy tylko uznała, że albo jest
usatysfakcjonowana wynikiem, albo już nic nie wskóra. Miał wrażenie, że rzadko
przejmowała się tym, czy on miał coś jeszcze do powiedzenia, czy on czuł, że ta
rozmowa jeszcze się nie skończyła. Marzył o momencie, w którym oboje rozmawiają
ze sobą od początku do końca. Emocje powoli by malały, uspokajały się, podobnie
jak ich postawy i tony głosu. Coś takiego bardzo sprzyjało dochodzeniu do porozumienia,
ale nawet tego Aria postanowiła im poskąpić. Tłumaczyła to dobrem Isha i to
Athan rozumiał. Z tym że ile im by to jeszcze zajęło? Maks pół godziny? Ish był
pod opieką Likara, miał też przy sobie Jehanne, a gdzieś obok demony i wiedźmę,
którzy również w razie potrzeby okazaliby się pomocni. Przeżyłby bez nich te
pół godziny. I czy Athan umniejszał wówczas znaczenie zdrowia swojego
przyjaciela? Nie. Ale nienawidził zostawiać za sobą niezamkniętych spraw. Aria,
jak widać, nie miała z tym żadnego problemu.
— Tak — mruknął wyjątkowo ponuro,
ledwie na nią patrząc. — Po prostu chodźmy.
“Dokończymy rozmowę później”
zawsze oznaczało “Po prostu już do tego nie wracajmy”.
Zamierzał więc postąpić zgodnie z
jej wolą. Udawać, że nie dzieje się nic poza chorobą Isha, a między nimi jest
sielankowo.
W tym jednym jednak Aria miała
rację — powinni wracać do Isha. Athan pozwolił sobie na chwilę samotności, choć
z boku rzeczywiście musiało to wyglądać wyjątkowo egoistycznie — jakby znowu
liczyło się tylko to, co czuł on sam, nie przejmując się cierpiącym Drawsonem. A
przecież, wbrew wszelkim pozorom, Athanasius nie był nawet zły na Likara.
Brutalna prawda zawsze bolała i musiał ją jakoś przetrawić, ale nie miał przyjacielowi
tego za złe. Zresztą, już dawno przywykł do tego rodzaju odzywek; Likar nigdy
nie lubił gryźć się w język i dla każdego był w ten swój specyficzny sposób surowy.
Dla niego zaś był wyjątkowo ostry, a wszystko przez dość tragiczne
okoliczności, w których się poznali. Likar w pewnym sensie do dziś nie wybaczył
i nie zapomniał mu faktu, że usiłował próbować samobójstwo, uznając to za
największą w świecie głupotę i niemądrość. I tak już zostało.
Gdy weszli do środka, zastali
Likara w trakcie żywiołowego tłumaczenia Jehanne, w jaki sposób podawać Ishowi
lekarstwo. Drawson był przytomny i wyglądał małą odrobinkę lepiej; choć blade
czoło wciąż miał skropione potem, jego oczy nie były już tak mętne i najprawdopodobniej
całkiem zgrabnie rejestrował, co działo się wokół niego. Athan pamiętał ten
etap, który wspominał jednocześnie najlepiej i najgorzej. Najlepsze było w tym
to, że człowiek wreszcie powoli odzyskiwał panowanie nad samym sobą, dotąd polegając
w tej walce z trucizną. Najgorsza zaś była świadomość, że owa trucizna jeszcze
długo będzie zalegać w organizmie, a nim ból zniknie, musi minąć wiele tygodni.
Athan znał Likara dość dobrze, by wiedzieć, że bez żadnej kozery ani taktu
wszystko Ishowi dokładnie wyjaśnił.
— Żyjesz? — spytał cicho lekko żartobliwym
tonem, posyłając przyjacielowi pokrzepiający uśmiech. — Nadal wyglądasz lepiej
niż po Portugalczykach.
Ish zaśmiał się cicho,
chrapliwie. Ale sam fakt, że w ogóle był w stanie to zrobić, bardzo Athana podbudowała.
Zwłaszcza że w mig pojął ich mały, wewnętrzny żarcik.
— Jak Portugalczycy mnie nie
rozłożyli — odpowiedział, choć głosem cichym i słabym — to nic nie jest w stanie
tego zrobić.
— Tego się trzymajmy.
— A ty, Głupi — zwrócił się do
niego Likar — pamiętasz, jak się tę cholerną maź nakłada?
Kiwnął głową. Czego jak czego, ale
tego nigdy nie zapomni.
— A zaślubiona — peplał dalej
Likar, patrząc na Arię — nazwę ma? Bo tak żem poczuł, że ja jej jednak bardzo
pilnie potrzebuję. A nie wyjadę, jak jej nie dostanę.
Athan zmarszczył brwi, patrząc to
na jedno, to na drugie, nie bardzo wiedząc, o co mogło chodzić. Ale chyba wolał
nawet nie dociekać.
— Bo wyjeżdżam, tak dla waszej
informacji — kontynuował swój wywód — jutro o godzinie dziewiątej. Mógłbym dziś
wieczorem, ale podobno rumuńskie noce pachną stokrotką. Nie mam pojęcia, co to
może znaczyć, ale chcę się przekonać.
Athan nie miał siły dopytywać, o
jakich on stokrotkach bredził. Był koszmarnie zmęczony.
Zmęczona musiała być także
Jehanne. Nie wiedział, kiedy ostatnio spała, ale nawet jeśli dwie noce temu, to
nie miało teraz znaczenia: najpewniej była wycieńczona stresem i płaczem, który
wypłukał z niej całą energię. Kiedy więc przez okno zaglądał do nich wieczór, Likar
wyniósł się do swojego pokoju, a Gudrun gdzieś przepadła. Athan bał się nawet
zastanawiać, co mogło być przyczyną jej zniknięcia, choć z tyłu głowy miał żal
do córki. I do siebie, bo w pewnym sensie oskarżał ją o to, że przyjechała tu w
mniejszym procencie dla Isha, a w większym dla tego cholernego demona. Próbował
sobie wytłumaczyć, że nie miał prawa tak nisko oceniać swojego dziecka, ale zazdrość
o tego demona była zbyt duża, a żal zbyt głęboki.
Dlatego wolał skupić się na Jehanne.
Nie na Gudrun, nie na Arii, z którą nie miał ochoty rozmawiać, ani nawet nie na
Ishmaelu, który leżał na łóżku, względnie spokojny, powoli zasypiający, nietargany
już aż gwałtownymi spazmami bólu. Athan przysunął drugie krzesło do tego, które
zajmowała Jehanne, niezmiennie odkąd tylko tu przyjechała. Trwała przy
Drawsonie niczym strażnicy Gwardii Królewskiej, nie zważając na własne niedogodności.
Chciał rozpocząć rozmowę, ale pytanie o samopoczucie byłoby co najmniej bez sensu.
Dlatego zagaił z innej strony.
— Już teraz widać duża poprawę w
porównaniu do jego stanu sprzed kilku godzin — zauważył łagodnie. — Małymi
krokami, ale będzie coraz lepiej, zapewniam. Zresztą, Likar pewnie wszystko ci
wytłumaczył, choć, jak go znam, zrobił to w bardzo surowy sposób. Ta maź, którą
Ish został uraczony — tłumaczył po swojemu — dość szybko się niestety psuje i z
czasem zaczyna niezbyt ładnie pachnieć, dlatego trzeba ją zmieniać co kilka
godzin. Wcierasz ją w Punkty Akry, to jest środek czoła i skronie, kark, tutaj,
o, na piersi i pod kolanami. Nie pytaj, czemu akurat pod kolanami, bo sam nie
wiem.
Na moment zamilkł, myśląc sobie,
że na medyczne ścisłości i nieścisłości przyjdzie czas później. Teraz wszyscy
byli tym dostatecznie przytłoczeni, więc warto było skupić się na lepszych
wieściach.
— Poprawa będzie naprawdę
zauważalna — zapewniał — i tu, Jehanne, mam do ciebie prośbę… pilnuj go —
poprosił, choć lekki, błąkający się po jego twarzy uśmiech zdradzał żartobliwy
charakter tej prośby. — Jak on tylko zacznie się lepiej czuć, zaraz zechce wracać
do pracy. Będzie cię pewnie powoli prosił, żebyś mu jeden papierek do łóżka
przyniosła, potem drugi, potem całą teczkę i nim się zorientujemy, on już w
biurze będzie się na spotkania umawiał.
Brzmiał jakby żartował, ale
każdy, kto znał Isha choć trochę doskonale wiedział, jakim był pracoholikiem. Firmę
tymczasowo przejmie jego prawa ręka, Edith, a gdy tylko wszyscy wrócą do Anglii,
sam dopnie się do tej firmowej machiny. Dramatycznie mu się to pokłóci ze studiami,
ale jakoś będzie musiał sobie poradzić.
— Nie pozwalaj mu na żadne takie —
przestrzegł. — Ja wiem, Jehanne, że ty to wiesz, ale to bardzo ważne. On będzie
czuł się coraz lepiej, owszem, ale jeśli odpowiednio nie wdroży się leczenia,
może nastąpić drastyczny regres. Ishowi już nie grozi niebezpieczeństwo —
zapewnił — ale wszyscy chcemy mu oszczędzić bólu. Likar naprawdę zna się na
rzeczy, warto mu zaufać. Dzięki niemu niedługo Ish stanie na nogi, ale nie
możemy niczego przyspieszać. A przede wszystkim on sam nie może.
Doskonale wiedział, że Jehanne to
wszystko rozumiała, a jednak czuł dziwną potrzebę, by się z nią podzielić tymi
informacjami. Miał też równie dziwne wrażenie, że Jehanne potrzebowała tego wysłuchać.
Wszak Likara nie znała, jemu zaś ufała dużo bardziej.
Poza tym, jak się niestety
wszyscy niedawno dowiedzieli, mówił z własnego doświadczenia.
— Dzisiaj to ja przy nim
posiedzę. Ty musisz się przespać — rzekł nagle, lecz tym razem ton miał niemal
surowy. — To nie jest prośba. Musisz odpocząć, jesteś wykończona. Ish na pewno
nie chciałby cię takiej oglądać, a tobie będzie potrzeba dużo sił. Podróż i natłok
emocji, zwłaszcza negatywnych, musiał cię mocno przemielić. Ja tu z nim
posiedzę i zawiadomię cię, gdyby coś się wydarzyło, ale chociaż tę jedną noc
spróbuj odpocząć. Weź coś na sen, żeby łatwiej było ci usnąć. I nie, Jehanne,
nie przyjmuję odmowy. To nie jest prośba. To jest konieczność. Przecież wiesz —
dodał nieco łagodniej.
Nie mógł patrzeć na przyjaciółkę, tak wymęczoną, choć jednocześnie nieugiętą. Dobrze wiedział, że gdy Jehanne się zaweźmie, była w stanie wykrzesać z siebie mnóstwo energii. To była z pewnością jedna z takich sytuacji, ale Athan nie mógł dopuścić, by wampirzyca jechała na rezerwach. W pewnym sensie cały czas czuł się za nią odpowiedzialny, jako że sama go wybrała na swojego Stwórcę, dlatego chciał o nią zadbać. I chciał, by mu na to pozwoliła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz