ROZDZIAŁ 569

GORO

Rzadko czuł się bezsilny. Zdarzało mu się poczucie, że traci nad czymś kontrolę, że nad czymś przez chwilę nie panuje albo że coś przegapił. Ale wtedy z mozołem szukał. Uspokajał się wewnętrznie, doskonale wiedząc, że nerwy są najgorszym doradczą. Dlatego Goro pozwalał sobie na tę charakterystyczną dla niego mieszankę chłodnego obiektywizmu z odrobiną delikatnego, choć wyraźnie dostrzegalnego optymizmu. Dzięki temu Goro mógł się opanować i pomału poszukać rozwiązania na palące go problemy.

Rzadko czul się bezsilny. Tak jak dziś.

Goro nie umiał tego wytłumaczyć, ale czuł, że cały czas mijali się z czymś, co górnolotnie można by określić jako prawdę. Czuł, że zbaczają z prawidłowej ścieżki, że zmieniają tor, że mkną gdzieś na ślepo — i to tylko po to, by cokolwiek robić, by pozostawać w ruchu, by nie zadręczać się właśnie tą bezsilnością, która dręczyła demona.

Pewnego rodzaju pocieszenie podarowała mu Wiera, podpowiadając nową teorię. Była trochę życzeniowa, ale mimo to wcale niepozbawiona sensu.

— Może i masz rację — westchnął ze zmęczeniem, które nagle poczuł. — To by się nawet zgadzało z tym, co mówił nam Imre: że on zawsze posługuje się innymi, że jest mordercą w białych rękawiczkach. Ale nawet jeśli coś go blokuje, nawet jeśli nie jest tak potężny jak sądzimy, to kreowanie się na takiego świetnie mu wychodzi. I rzeczywiście musi być bardzo sprytny. To, co mówisz, daje nam pewną nadzieję, ale i tak nie można Xuna bagatelizować.

Gdy Wiera poszła się wykąpać, Goro postanowił zadbać o realizację każdej jej prośby, a nawet dołożyć odrobinę więcej. Belial wybrał się właśnie na zwiady w poszukiwaniu odpowiedniej ofiary, a Imre zapewne nadal się dostatecznie nie uspokoił, by do nich dołączyć, co oznaczało, że Goro i Wiera mieli kilka godzin tylko dla siebie. Demona pocieszała taka wizja, choć nie aż tak, jak powinna. To nie był czas na randki ani okazywanie czułości, nawet jeśli Goro wiedział, że powinien bardziej zadbać o Wierę, że powinien otoczyć ją opieką. Była wyczerpana i być może bardziej zaniepokojona niż to okazywała, więc musiała mieć świadomość, że nie była w tym wszystkim sama. Niestety, Goro nie umiał oddzielić życia „zawodowego” od prywatnego i gdy pochylał się nad jakimś kłopotem, wszystko inne odkładał na bok. Na szczęście tak samo to działało w drugą stronę i gdy skupiał się na Wierze, nie zaprzątał sobie głowy niczym poza nią. Teraz jednak podróżowali w sprawach „zawodowych” i dlatego Goro nie czuł się na siłach, by zapewnić Wierze całą swoją czułość i bliskość. Serce mu zadrżało na myśl, że być może przez to ten związek zbyt długo nie przetrwa. Może Wiera któregoś dnia słusznie zauważy, że to za mało, że oczekiwała czegoś innego. Nie będzie miał jej tego za złe, choć z pewnością nie puści jej bez walki. Wiera zapewniała go, że rozumie. Ona sama też uważała, że nie jest zbyt wylewna ani przesadnie romantyczna, ale każda kobieta zasługiwała na choć odrobinę czułości. Goro zaś brał na siebie za dużo i w tym wszystkim mogło zabraknąć miejsca dla Wiery. Tego bardzo mocno się obawiał.

Ucieszył się, gdy Wiera z radosnym zaskoczeniem przyglądała się nakryciu stołu.

— Nie myślałaś chyba, że po prostu sobie pójdę? — spytał, uśmiechając się lekko. Nie robił tego od tak dawna, że jego mięśnie wydawały się tym obcym gestem zaskoczone. — I tak, dziś zamierzam zjeść razem z tobą. Pomyślałem, że przyda nam się chwila oddechu i wspólnego spędzenia czasu.

Nie mógł obiecać, że przy okazji uda im się ominąć temat Xuna, a prawdę mówiąc mocno w to wątpił. Dlatego wolał o tym nie wspominać.

Odświeżenie się było dobrym pomysłem i Goro obiecał, że zajmie mu to tylko chwilę. Te plany chwilowo wstrzymała wiadomość od Arii. Wiera odczytała mu wiadomość, a Goro niemal machinalnie pochylił się nad jej ramieniem, by samemu przyjrzeć się treści. Jednak jego uwaga skupiła się nie na słowach, a na obrazach, a konkretniej na rycinie przedstawiającej mężczyznę w kapeluszu oraz jego kompanów.

— Znamy wszystkie istniejące języki — uspokoił Goro — włoski też. To naprawdę piękny język, chyba jeden z moich ulubionych.

Wiera schowała już telefon, ale Goro cały czas miał przed oczami tę rycinę. Pomysł na odświeżenie się już dawno wywietrzał mu z głowy, podobnie jak cicha, dana samemu sobie obietnica, że postara się nie za często poruszać temat Xuna.

— Dręczy mnie ta rycina — wyznał, cały czas pozostając w głębokim zamyśleniu. — Mam co do niej tak wiele pytań! Kto ją stworzył? Ktokolwiek to był, mógłby nam dać mnóstwo odpowiedzi. Musiał go przecież spotkać i ujrzeć jego towarzyszy. I jeśli to były demony, co zresztą podaję w wątpliwość, musiał to być ktoś uprzednio opętany: tylko w ten sposób mógł zobaczyć cienie demonów. Ale, no właśnie: jak to możliwe, że ja nie mam pojęcia o takim epizodzie w historii mojej własnej rasy? Według znanych nam dat polowania Xuna, to musiało być jeszcze przed moim uwięzieniem. Wiedziałbym — jestem o tym przekonany! — gdyby któreś demony służyły jakiejkolwiek innej istocie. Choć… choć z drugiej strony…

Goro całkiem się zapomniał i dał się pogrążyć w xunowych rozmyślaniach, na nieszczęście Wiery traktując ją nie jak swoją dziewczynę, a biznesową partnerkę. Nie zasługiwała na takie traktowanie i pocieszała go tylko myśl, że Wiera bardzo chciała czuć się potrzebna i zaangażowana — a Goro ani myślał czegokolwiek przed nią ukrywać. Co więcej, to właśnie Wiera stała się powiernikiem wszystkich jego przemyśleń, tajemnic, wahań i bolączek. To jej dziś ufał najbardziej.

— To chore demony nas tutaj doprowadziły — zauważył. — A także tajemnicze śmierci ostatnich przedstawicieli zagrożonych ras. Nie mamy żadnego dowodu na to, że to wszystko się łączy, ale Imre twierdzi, że to prawdopodobne, prawda? Że mógłby posłużyć się tymi chorymi demonami, ponieważ już tak kiedyś postępował — i tu dowodem byłaby ta rycina. Ale tu się koło zamyka — irytował się Goro — bo nie mogę uwierzyć, że to naprawdę byłyby demony. Chyba że też chore? Chyba że ten Xun zna sposób, jak opętać dowolną rasę? Może tym się właśnie posługuje? Może sam nic nie może, ale dobiera sobie wybraną rasę i to jej rękoma wszystko załatwia? Może — tłumaczył coraz głośniej pod wpływem buzujących w nim emocji i szalejącej burzy mózgów — przed laty tą „wybraną” rasą miała być rasa Imrego, ale w jakiś sposób się zbuntowała i dlatego została ukarana? Nie wiem — przyznał wreszcie — bo to tylko teorie. Nic innego nie mamy.

To dobijało go najbardziej. Żadnych dowodów, same nikłe poszlaki i całe połacie teorii i domysłów. To przerażająco mało jak na kogoś, kto zamierzał polować na istotę określaną jako nadzwyczaj potężną i przerażającą. Porywali się z motyką na słońce i Goro coraz boleśniej sobie to uświadamiał.

Mimo to postanowił podzielić się z Wierą tym, nad czym ostatnio myślał. Zwłaszcza że sama zaszczepiła w nim ten pomysł.

— Ale no właśnie — wznowił mowę — cały czas mocno wątpię, by to demony uchodziły za sprzymierzeńców Xuna i by kiedykolwiek były z nim w jakiejkolwiek komitywie. A odkąd zasugerowałaś, że Xun może pochodzić z innego świata, zacząłem nad tym intensywnie myśleć. Oczywiście, od razu przychodzą na myśl zaświaty, ale przecież jest jeszcze jedna kraina, do której każda istota ma dostęp każdego dnia. A najczęściej każdej nocy. To zabrzmi bardzo bajkowo — ostrzegł — ale chodzi o sny. A dokładniej: o koszmary. Istnieją stworzenia, które w pewnym sensie są żywym koszmarem. Nie stanowią bezpośredniego zagrożenia, ale, jak się zapewne domyślasz, zsyłają na ludzi koszmary. Z ichniejszego świata do tego jest długa droga, a ludzki umysł jest na tyle zmyślnie zbudowany, że uformowany koszmar traci znaczną większość swojej mocy, a do człowieka we śnie trafia w bardzo przemielonej, przefiltrowanej formie. Ale znane są przypadki — zauważył — gdy człowiek nie potrafi rozróżnić koszmaru od jawy, gdy mu się oba światy mieszają, na czym cierpi jego psychika. Wtedy ten filtr ulega zniszczeniu, a siła koszmaru uderza w niego z pierwotną, bardzo dużą mocą. Wtedy te stworzenia potrafią być niebezpiecznie, choć nie fizycznie. Wyłącznie psychicznie.

— Te istoty mają własną hierarchię — tłumaczył dalej. — Najprostsze są Żarłacze Snów, jest ich najwięcej, ich zadaniem jest… dosłownie „wyjadanie” snów ładnych i przyjemnych. Silniejsze są Esencje Koszmarów, które po prostu zsyłają koszmary, jak się można po nazwie domyślić. Najgorsze są Inkarnacje; to są już stwory, które wkraczają na scenę, gdy idzie o wpływ na psychikę człowieka. To wszystko to stworzenia bardzo złośliwe i nienawistne, choć, jak wspomniałem, na ogół niegroźne. A zmierzam do tego — rzekł pospiesznie — że ich wygląd przypomina nieco te z rycin. Wprawdzie wszystkie trzy typy ukazywane są z bladą, zębatą czaszką zamiast twarzy, a reszta ciała to porwany, dziurawy cień. Ale jestem w stanie dopasować ich do tej ryciny i uważam, że prędzej pasowaliby do opisu niż demony. Problem jest tylko jeden — zauważył nieco bardziej markotnie. — Raz jeszcze powtórzę: tylko Inkarnacja potrafi być groźna, ale chyba nie na tyle, by przydała się Xunowi. Owszem, mógł zsyłać jakieś wiadomości, groźby lub mary koszmarami, ale… nie za bardzo wiem, po co Xunowi byłyby istoty koszmaru. A może — westchnął ponuro — próbuję po prostu usilnie przekonać samego siebie, że moja rasa nigdy by się tak nie upodliła. Sam już nie wiem.

Przez moment milczał, a gdy się ocknął, poczuł gniew na samego siebie.

— A miało być tak miło — westchnął, patrząc na Wierę przepraszająco. — Wybacz mi, ale nie umiem się odpędzić od myśli o tym, co może nam zagrażać i jak możemy z tym zawalczyć. Mamy tak wiele teorii, ale żadnej nawet poszlaki wskazującej na którąkolwiek z nich. Nienawidzę takiego błądzenia.

Znowu milknąc, tak po prostu zbliżył się do Wiery, by następnie mocno, choć delikatnie ją objąć. Momentalnie zapragnął trwać tak aż po samą wieczność, bo tylko tam, w jej ramionach, czuł się uspokojony i obdarzony jakąkolwiek nadzieją. Dlatego tulił ją do siebie wiedząc, że tylko ona mogła dać mu wystarczająco dużo siły, aby temu wszystkiemu sprostać. Milczeli więc tak jakąś chwilę, ciągle w siebie wtuleni… choć jeszcze jedna maleńka rzecz krążyła demonowi po głowie.

— Nie lubię tego nekromanty — wyparował tonem obrażonego chłopca. — Zaufam mu, jeśli i ty mu ufasz, ale… będę szczęśliwszy, jeśli to będzie wasze ostatnie spotkanie.

Zwłaszcza że wołanie na pomoc nekromanty zdawało się dosłownym odzwierciedleniem powiedzenia, że tonący brzytwy się chwyta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^