IMRE
Imre ze zdziwieniem patrzył na tego z demonów, który jak dotąd odzywał się najmniej. Jak się okazało, słusznie, bo jak już zabierał głos, plótł bzdury. Jeśli już chciał się odezwać, warto, by miał coś naprawdę cennego do powiedzenia, zamiast zwyczajnego obnoszenia się swoją skrajną niewiedzą. Wprawdzie Goro chwilę temu tłumaczył, że wiele demonów zostało uwięzionych na długo pieczęci, z nim na czele. Może Belial też przespał te lata prześladowań nadprzyrodzonych? Nie wiedział, nie zamierzał też wdawać się w potyczki słowne ani z demonem, ani z nekromantą, któremu najwyraźniej tez coś rzuciło się na mózg. Zamiast tego przeciągnął po nich swoje długie, intensywne spojrzenie, nim zaczął mówić.
— Naprawdę uważacie, że poza kilkoma mordami nic się nie działo? — spytał, nie umiejąc ukryć swojego delikatnego zdziwienia. — Uważacie, że to, co się dzieje teraz, to prawdziwe zagrożenie? A kim wy jesteście, by decydować, czy jakiś gatunek wyginął czy nie? — pytał, lekko podnosząc głos. — MÓJ gatunek został prawie unicestwiony. Do tego stopnia, że nawet prastare demony ledwie kojarzyły, że istnieli kiedyś jacyś snillingarowie. I wy macie czelność osądzać, że żaden gatunek nie wyginął? Tacy jesteście wszechwiedzący? Jak długo ludzie polowali na wiedźmy? — pytał dalej, niespodziewanie coraz bardziej zirytowany ich ignorancją. — Jak wiele było takich salemowych procesów? Jak długo i jak wiele na świecie mnożyło się łowców, którzy bez ustanku polowali na nadprzyrodzonych? Jaką nienawiścią pałano do wampirów i wilkołaków? Jak szkodliwe legendy tworzono o wilach, wróżkach, południcach? I skąd wam wiadomo — kontynuował — że pośród tych, jak to nazywacie, ludzkich czystek, nie zginęli nasi? Już mówiłem. Xun kocha chaos. On jest chaosem. Cóż to dla niego rozpętać burzę wśród ludzi, którzy nad nami panują, którzy nad nami przeważają i przed którymi się ukrywamy jak te szczury upodlone, byle tylko ukryć swoje rzeczywiste zamiary? Z jakiegoż powodu istoty długowieczne, obdarzone rozmaitymi umiejętnościami i mocami, nie zdołały zapanować nad światem pełnym tych ludzkich miernot? Bo ich jest znacznie więcej. A nad nami wisi istota, która zieje do nas nieznanego pochodzenia nienawiścią. Eksterminuje nas tak cicho, tak umiejętnie, że nawet wy, nadprzyrodzeni inteligenci — wypluł pogardliwie — tego nie dostrzegacie. I wy chcecie z nimi walczyć? Jeśli wam trzeba takie oczywistości przedstawiać? Zginiecie, zanim zdążycie cokolwiek ustalić, bo z waszym polotem nie zdołacie go zauważyć. Nie usłyszycie jego kroków. Nie zorientujecie się, jak zawiąże pętlę na waszych szyjach. Uciekajcie i zostawcie tę sprawę w spokoju. Tylko tak ocalicie swoje życia i nie będziecie mieć na sumieniu innych.
Był zły. Był bardzo zły. Po raz pierwszy od spotkania Owieczki Imre szczerze pożałował, że dał się wciągnąć w te kretyńskie bajania o pokonaniu Xuna. Ci ludzie nie mieli pojęcia, o czym mówili i z czym chcieli się tak nieumiejętnie mierzyć! Jedyną mądrą rzeczą, jaką powiedzieli, była propozycja, by przenieść się wreszcie do hotelu. Imre marzył o tym, by zaszyć się w swoim pokoju hotelowym i mieć nadzieję, że będzie bezpieczny. Choć jeśli ta szalona banda tu zostanie, będzie musiał chwilę odpocząć i się wynosić jak najdalej. Znowu będzie musiał być w drodze. Znowu będzie musiał poszukać bezpiecznego schronu. Ci szaleńcy na pewno ściągną na siebie uwagę Xuna. Może Imremu jakoś uda się przemknąć niezauważenie. Może jeszcze zdąży uciec. Miał taką nadzieję i już teraz musiał układać jakiś plan. Bez wiedzy Owieczki i reszty tych samobójców.
GORO
Budynek hotelu wyróżniał się na tle pozostałych budynków w stolicy Rumunii. Górował nad nimi nie tylko rozmiarem, ale swoistym subtelnym przepychem, który sobą reprezentował. Lekko przymatowione, choć nie tracące do końca swojego blasku złoto doskonale łączyło się z czarnymi dodatkami i mniejszymi srebrnymi elementami, tworząc wrażenie nowoczesnego, eleganckiego luksusu. Sam hall, odziany w te same, najwyraźniej charakterystyczne dla hotelu barwy, był ogromny, lecz wcale nie przytłaczał swoim rozmiarem. Wszystko przez wystrój, który był bardzo jasny, nienachalny i przytulny: poza recepcją, stało tu dużo puchatych foteli, niskich stolików i przepięknych kredensów. Gdzieś z boku majaczyło przejście do hotelowej restauracji i baru, z drugiej strony zaś dało się dostrzec korytarze, windę i schody, najpewniej prowadzące do mieszkalnej części hotelu. Nienagannie ubrana recepcjonistka przyjęła ich z uśmiechem, zarejestrowała i wręczyła karty dostępu, oferując przy tym swoją pomoc i opowiadając krótko, acz treściwie, zasady atrakcje oraz udogodnienia hotelu.
— Imre — Goro, nie słuchając recepcjonistki, zwrócił się do ich nowego towarzysza, który bez słowa kierował się w stronę korytarza, który miał go poprowadzić do swojego pokoju. — Czy zechciałbyś nam towarzyszyć w rytuale?
Albinos nie odwrócił się od razu, choć gdy to zrobił, jego wyraz twarzy nie był już tak spokojny. Był zacięty, a w jasno-czerwonych oczach lśniło oburzenie i pogarda.
— Nie — wycedził. — Udowodniono mi, że ci ludzie to ignoranci, którzy próbują nam wmówić, że Xun nie jest żadnym prawdziwym problemem.
Goro za późno się zorientował w tym, jak teraz wyglądała jego twarz i nie zdążył w porę ukryć swojego zaskoczenia. A powinien, zwłaszcza że na ten widok Imre zdenerwował się jeszcze bardziej.
— Nikt nie bagatelizuje tego zagrożenia — tłumaczył spokojnie. — Wprost przeciwnie. Każdy z nas dzielił się swoimi spostrzeżeniami…
— Dziurawymi jak sito! — aż wykrzyknął gniewnie.
— Nasza niewiedza — pospieszył Goro z wyjaśnieniami, zanim Imre na dobre się rozkręcił — jest rzeczywiście zatrważająco duża, co tylko przecież potwierdza to, co sam nam powtarzałeś: że Xun działa w białych rękawiczkach. Że działa po cichu, że bardzo trudno dostrzec jego aktywność.
— Twierdzili… że żadne rasy nie ucierpiały — wydusił prawie ze łzami w oczach. — Że żadne nie wyginęły. Znając moją historię śmieli sugerować, że na świecie żyje dokładnie taka ilość ras, jaką sobie wymyślili. „Kilka wymarć”?! — powtórzył dobitnie. — Dziesiątkowanie winnych i niewinnych, byle tylko wyplenić czarownice? Napadanie z widłami i kołkami na całe klany? Oni nie rozumieją, jak działa Xun — wysyczał. — Ty też nie!
— Imre — próbował go uspokoić Goro — nikt nie bagatelizuje faktu, że nadprzyrodzeni praktycznie od zawsze byli prześladowani. Belial z nekromantą zauważyli tylko, zresztą słusznie, że Xun, jeśli rzeczywiście jest tak potężny, mógłby zrobić taką samą masakrę, jak zarazy wśród ludzi. Z tego co sugerujesz i z tego, co i my się dowiadujemy, byłby w stanie to zrobić. Co go blokuje? Czy to znaczy, że ma jakieś ograniczenia? A jeśli tak, to jakie? Może one są kluczem do jego pokonania? A nawet jeśli nie pokonania, to może chociaż do powstrzymania? Dlaczego nawet teraz rozpędza się tak powoli? Dlaczego wyraźnie czuć jego aurę, a mimo to nie mamy tu wcale masakry na skalę światową, którą zainteresowałaby się sama Góra? — Goro wskazał ręką w nieznanym nawet sobie kierunku, sygnalizując jedynie, że gdzieś tutaj, bo w Rumunii, rezydowały rody, które uznawano za Okrągły Stół świata nadprzyrodzonych. — Staramy się odnaleźć wszystkie luki, aby wiedzieć, jakich odpowiedzi szukać. To wszystko.
Imre milczał, choć minę nadal miał ponurą. Najpewniej analizował wszystkie za i przeciw tego, co właśnie usłyszał, a jako że nie podnosił głosu, Goro postanowił delikatnie kontynuować.
— Nie zastanawia cię to wszystko? — dopytywał. — Nie zastanawia cię, jaki właściwie klucz ma Xun? I jak to możliwe, że jest istotą tak przerażającą i niebezpieczną, a słyszało o nim tak niewielu?
Jego rozmówca nadal milczał, co mogło oznaczać, że choć w jakiejś części się z nim zgadzał. Goro więc odetchnął, tylko odrobinę uspokojony.
— Odpocznij — powiedział z lekkim uśmiechem. — My też trochę odetchniemy, a gdy zaczniemy się przygotowywać do rytuału, damy ci znać. Sam zdecydujesz, czy chcesz w tym uczestniczyć, a my zrozumiemy każdą z nich.
Imre pokiwał głową, po czym bez słowa ruszył w stronę swojego pokoju. Jemu, Wierze i Belowi nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo, więc także skierowali się w stronę pokoju. Po drodze Goro cały czas rozmyślał o tym, co powiedział mu Imre. Rozumiał rok rozumowania Beliala, lecz umiał też spojrzeć na wszystko z punktu widzenia Imrego. Ten bowiem osobiście doświadczył niesprawiedliwego gniewu Xuna, co sprawiało, że cała ta sprawa stawała się dla albinosa bardzo osobista. Z tego właśnie powodu reagował bardzo emocjonalnie i Goro miał nadzieję, że Bel nie znajdzie w tym powodu do rozpoczęcia małej, wewnętrznej wojenki. To by było ostatnie, czego im było trzeba. Zwłaszcza że Imre nie chciał brać udziału w polowaniu na Xuna, co oznaczało, że mieli niewiele czasu na zgromadzenie możliwie dużo informacji.
— Bel — zwrócił się do przyjaciela — nie szarżuj!
Miał tu na myśli jego rozprawienie się z wilkołakiem. To pozornie brzmiało jak prosta robota, ale znał Bela zbyt dobrze, by wiedzieć, że to mogło pójść albo bardzo dobrze, albo bardzo źle.
— Moim zdaniem nie musisz wcale używać tego specyfiku, który dał ci nekromanta. Możesz zrobić do po swojemu, byle po cichu. Wiem, że nie muszę ci tego mówić, ale i ty wiesz, że jednak muszę. Masz być ostrożny.
Zarówno zadzwonienie do Gwiazdki, jak i pokazanie zdjęcia Arii było dobrym pomysłem, ale to wciąż za mało. I gdy padło pytanie, co on zamierzał z tym zrobić, Goro zamyślił się na dłużej.
— Jak myślisz… — mruknął, wciąż zamyślony — jeśli my się na tego Xuna nie natknęliśmy i go nie pamiętamy, to by oznaczało, że żaden żyjący demon go nie poznał, opierając się na fakcie, że nasze wspomnienia są połączone. Ale to Xun. Mamy dość powodów, by sądzić, że to dotąd nieznany byt, może z zupełnie innej… hm, grupy. Zmierzam do tego, że może nasza pamięć łączona na niego nie działa?
Domyślał się, że Bel nie za bardzo wiedział, o czym on mówił. Goro też za bardzo nie wiedział, bo błądził na ślepo.
— Pogadam ze Wschodnimi — mruknął. Wiedział, że ten plan nie spodoba się ani Belowi, ani Wierze, jako że już mieli kiedyś kontakt z tym oszczepem demonów, i to dość mało udany. — Zobaczymy, może coś wiedzą. Wiem, są humorzaści, ale może cokolwiek nam powiedzą. Znam też kilka kontaktów, którzy mają ponad pięćset lat. Nie znam nikogo, kto miałby więcej niż osiemset, ale pewnie i tacy istnieją. Im starsi, tym mogą więcej pamiętać.
Jak planował, tak postąpił i zaczął dzwonić. Zaczął od. Swoich wiekowych znajomych, z czego większość nie umiała mu pomóc. Kilku jednak przyznało, że z różnych powodów lata wymienione przez Goro nie były dla nich zbyt szczęśliwe i to na tyle, że te czasy mocno wryły się im w pamięć. Ale nie spotkały nikogo bieżącego podejrzenia, nie słyszeli też ani o Xunie, ani o żadnym innym stworzeniu mającym aż takie umiejętności.
Nim zaś zdążył zadzwonić do któregoś ze Wschodnich, to do niego zatelefonowano. Dzwonił jeden z demonów, aby przekazać mu fatalne wieści z Londynu.
— Kolejne trupy. Trzy, i to z jednej rodziny. Sądzimy, że...
— Że?! — popędził demona, który wyraźnie się zawahał.
— Że to nasz.
Tego się obawiał. Zaklął pod nosem, czując, jak na moment oblewa go panika. Powinien być na miejscu, martwić się chorymi demonami. A co robił? Ganiał za żywą legendą, która mogła, ale wcale nie musiała mieć cokolwiek wspólnego z tymi chorymi. Więc co powinien zrobić? Zaczynał się gubić.
— Kim są zmarli? Wiemy coś o nich? Co to za rasa?
— Mmm... przepraszam, nie zapamiętałem, ale... Ale mam zapisane. A... Aflary. Nie!, nie. Alfary. O. Alfary, tak.
Goro jęknął w duchu. Nie musiał już poznawać nazwiska, bo sam je znał. Ale jego rozmówca i tak je podał. Sorg.
Z sześciu ostatnich przedstawicieli tej rasy zostało już tylko trzech. Wszyscy żyli w tym samym domu — więc dlaczego nie wybito wszystkich? Zapewniono go, że zagrożenie u rodziny Sorg już minęło, że są pilnowani, ale cóż z tego, skoro zabójca ich przechytrzył?
Obiecał nestorce rodu, że ich ocali.
Skłamał. Choć przecież nie miał takiego zamiaru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz