ROZDZIAŁ 561

IMRE

Ta dość szalona banda złożona z griszki i dwóch demonów uświadomiła Imremu coś, czego bardzo się obawiał i czego normalnie unikałby jak ognia: że oni wszyscy byli na tyle szaleni, że bez mrugnięcia rzuciliby się w wir poświęcenia, byle tylko osiągnąć wyższe dobro. Być może byli bardzo szlachetni i nie myśleli tylko o sobie, a o innych, których mogli ocalić. A może byli po prostu głupi i naiwni. Na to drugie z pewnością wskazywał ich ostatni pomysł na zwołanie nekromanty. Imre próbował odtworzyć tok myślenia, którym posługiwała się Owieczka, by wpaść na ten poroniony pomysł, ale albo coś przegapił, albo oni wszyscy byli naprawdę zdesperowani i z całych sił chwytali się brzytwy. Najwyraźniej mocno krwawiące ręce nie odstraszały Owieczki, ale demony miały chyba więcej oleju w głowie, bo nie wyglądali na przekonanych. Nawet ten wyszczekany się buntował, choć wyglądał na równie szalonego co sam pomysł.

Zamiast zastanawiać się nad tym, jak do tego doszło, że za chwilę do ich drzwi miał zapukać nekromanta, Imre skupił się na opowieści Owieczki. Owszem, trochę było mu jej żal, ale nie na tyle, by nagle okazać swoje współczucie i zrozumienie dla tego pomysłu. Jeśli Owieczka bała się tego stworzenia — a na to wyglądało — tym bardziej nie powinna go wzywać.

— Jeśli chcecie uporać się z jednym problemem — odezwał się chrypliwie Imre karcącym tonem — głupim pomysłem jest ściąganie sobie na głowę drugiego. Nekromanci są zbyt przebiegli, by nas nie wykorzystać.

— Nie pozwolimy na to — oświadczył surowo demon przedstawiający się jako Goro.

Imre prychnął. Oni wszyscy byli naiwni jak dzieci.

— Nekromanta nie byłby nekromantą — charknął — gdyby nie posiadł pełni władzy manipulacji. Nie każdy, demonie, potrafi władać zmarłymi. Martwi są wyjątkowo kapryśni i nieustępliwi. Nie istnieje w nich strach, bo nie ma nic gorszego od śmierci, która już ich dotknęła. Martwi są przepełnieni myślą, że są lepsi od nas, dlatego władanie takimi kreaturami jest niemal niemożliwe. Ani ty, ani nawet ja nie dalibyśmy rady. Umiem wpływać na umysły żywych, ale nie martwych. A nekromanci to potrafią. Umiejąc manipulować martwymi, nie mają najmniejszego problemu w manipulowaniu żywymi. Owieczka — spojrzał na nią znacząco — ze swoją opowieścią są tego przykładem.

Czy więc Imre sądził, że ten plan miał choć cień szansy na powodzenie? Nie. I może dlatego był ciekaw, jak się to potoczy.

— Czy wy, demony, znacie jakieś sztuczki, które uchronią was przed przebiegłością nekromanty, a w razie potrzeby uchronią Owieczkę? — spytał, lustrując demony spojrzeniem. — W razie niebezpieczeństwa będę umiał zapanować nad jego umysłem. Ale nie na długo. Nekromanci są przebiegli. Wiedzą, jak się bronić. Nie będziecie mieli wiele czasu na ucieczkę.

Dlaczego Imre im to mówił i dlaczego postanowił ryzykować? Głównie dlatego, że nie ufał nekromantom, ale się ich nie bał. Umiał sobie z nimi poradzić i przed nimi uciec, więc nie czuł się dostatecznie zagrożony, by już teraz uciekać.  

— Znamy ich dostatecznie dużo — odpowiedział spokojnie Goro.

— Czy lękacie się nekromanty?

— Nie.

— Czego się więc lękacie?

Oczy demona momentalnie skoczyły w stronę Owieczki. Nie musiał mówić nic więcej i tak też postąpił, znacząco milcząc. Ruch jego gałek ocznych był zapewne pozbawiony jego kontroli, zdradzając tym samym wszystkie gnieżdżące się wewnątrz emocje. To jednak Imrego pocieszało; fakt, że demonowi tak bardzo zależało na Owieczce oznaczał, że nie pozwoli jej uczynić głupot, na które się tak głupio upierała.

Gdy Owieczka przeszła do wykonywania rytuału, musiała puścić jego dłoń, co przygnało ponownie kłujący, uporczywy, jakże dobrze sobie znany ból. Nie tęsknił za nim, ale też nie zdziwił się zbyt mocno, gdy ponownie go poczuł, dlatego nawet nie drgnął. Zaniepokoił się za to lekko, gdy rozległo się głośne, stanowcze pukanie do drzwi. Nie było wątpliwości, że rytuał zadziałał, dzięki czemu już po chwili ujrzeli w progu wysokiego, szczupłego mężczyznę tylko pozornie wyglądającego na wczesną trzydziestkę. Kasztanowe, krótkie włosy miał elegancko zaczesane, natomiast dość wyraźnie, choć nienachalnie zarysowana szczęka i kości policzkowe były idealnie gładkie; jego alabastrowej cery nie skaził choćby jeden zbędny włosek, znamię lub zmarszczka. Usta miał cienkie, wąskie i przebiegłe, błyskawicznie wyginające się w podłym uśmieszku. Ten sam uśmiech było widać w jasnych, choć pociemniałych od chciwości i przebiegłości oczach. Mężczyzna ubiór miał elegancki, a laska, która zdawała się być jego nieodłącznym elementem, dodawała mu fałszywego poczucia szyku.

Wszystko w nim było nie tak, wszystko kipiało w nim zakłamaniem godnym tylko kreatur, które spoufalały się z nieżywymi. Jego idealnie błyszczące buty powinny być obudzone ziemią, biała koszula winna zmienić kolor na krwisto-brunatny, a w dłoni zamiast laski powinien trzymać ludzkie, już od dawna martwe organy. Ale nekromanci uwielbiali wszelkie gierki, a najbardziej gry pozorów.

Wspomniane przez nekromantę walki nieboszczyków też Imrego nie zaskoczyły. Beliala może odrobinę, zwłaszcza że w jego oczach błysnęło zainteresowanie, które natychmiast usiłował ukryć. Oczy Goro pozostawały zaś zimne i czujne, co Imre uznał za duży plus. On sam bowiem zamierzał zachować tę samą, daleko idącą ostrożność.

— Nazywam się Goroheidur’ath — odpowiedział ze spokojem Goro. Najpewniej umyślnie nie przedstawił się skrótem, aby nawet na tym polu niczego nekromancie nie ułatwiać — a to moi przyjaciele: Belial i pan Ayyildiz Imre Bardakci.

Doceniał, że demon przedstawił go jego pełnym nazwiskiem. Spiął się zaś lekko, gdy wyczuł na sobie świdrujące spojrzenie nekromanty. Być może wyczuł nieznaną sobie rasę. Albo, co gorsza, znaną.

Przez króciutką chwilę w sali panowała absolutna cisza. Imre rozumiał, że demony szukały odpowiednich słów, aby wyrazić czego potrzebowali, jednocześnie nie dając nekromancie pretekstu do rozpoczynania którejś ze swoich parszywych gierek. Kłopot w tym, że Kian był znajomym Owieczki i to ona powinna prowadzić z nim rozmowę, choć chyba nie miała na to większej ochoty. Albo i miała, ale aż za dużą. A do rozmowy z nekromantą należało przygotować całe wory cierpliwości, opanowania i wszelkiego rodzaju równowagi.

Nekromanci lubią czuć się ważni. Połechtaj jego ego, podpowiedział Imre demonowi. Był pewien, że przechwycił jego niemą wiadomość, dzięki czemu już po chwili przemówił.

— Szukamy pomocy w bardzo złożonej, skomplikowanej sprawie — tłumaczył ostrożnie i spokojnie Goro — i zdaje się, że tylko ty możesz nam pomóc. Tylko ty masz… odpowiednią wiedzę, by to zrobić.

Odczekał chwilkę, a gdy wyczuł, że może kontynuować, rozwinął swoją myśl.

— Chcemy się dowiedzieć, czy istnieją inne wymiary poza ziemskim, w tym duchowe. Potrzebujemy tego — wyjaśniał — aby wytypować lub wykluczyć miejsce, z którego może pochodzić ktoś… lub coś… znacznie większe i potężniejsze od nas wszystkich. Dlatego to takie ważne.

Imre pokiwał głową, mając nadzieję, że nekromanta pochwyci ten haczyk i zainteresuje się tematem. Ucieszyłby się nawet, gdyby Kian zezłościł się na myśl, że istnieje coś potężniejszego od niego — i choć czysto teoretycznie nie było trudno znaleźć takie istoty, tak we własnym mniemaniu nekromanci są najsilniejsi. Naruszenie tej wiary poprzez podkreślenie, że ten twór miał więcej mocy nawet od demonów, mógł zainteresować nekromantę chociaż na tyle, by zechciał wysłuchać szczegółów.

I na to teraz, dość paradoksalnie, wszyscy liczyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^