ROZDZIAŁ 557

IMRE

Owieczka wreszcie pokazała pazurki, bo ukarała zbyt wścibskiego demona. Imre nie zdążył powiedzieć, że nie przeszkadzała mu ta dociekliwość; nie opowiadałby swojej historii, gdyby nie spodziewał się zalewu pytań. Co więcej, to nie był czas na sentymenty. Mierzyli się z wszechpotężnym wrogiem, więc nie było tu miejsca na żadne delikatności. Jego historia miała niemal bezpośredni związek z Xunem, dlatego każda informacja mogła okazać się istotna. Z tego właśnie powodu Imre zamierzał odpowiedzieć na wszystkie pytania.

— Gdy wybuchamy płaczem... wszelkie życie w promieniu kilkunastu metrów od nas wymiera. Robactwo pod naszymi stopami, zwierzyna przebiegająca nieopodal. Ludzie stojący w pobliżu. Nie tylko ludzie. Inni też. Nie możemy zabić nieśmiertelnych. Ale długowieczni ponoszą śmierć w pierwszej chwili, w której usłyszą nasz płacz.

O wszystkim mówił niemal wypranym z emocji głosem, choć przecież opowieść była bardzo emocjonująca i bolesna. Imre nie lubił rozwodzić się nad przeszłością. Akceptował ją jako coś, co minęło i co udało mu się przetrwać. Lękał się tylko przyszłości. Lękał się, bo jej nie znał.

— To nie jest broń — zaznaczył z lekka irytacją, choć nikt nawet tego nie zasugerował. Imre wolał od razu o tym wspomnieć. — Nie używamy naszego płaczu, gdy chcemy zemsty. Zawsze wtedy giną niewinni. Nie chcemy tego. Nie chcemy zabijać. Nie jesteśmy agresywni, nie chcemy sprawiać komukolwiek krzywdy. Dlatego uciekamy. Skrywamy się, minimalizujemy ryzyko. Panujemy nad sobą, nie wybuchamy. To bardzo rzadkie, tylko ogromna skrajność doprowadza nas do tego stanu. Ale Xun namieszał nam w głowach i kazał nam płakać. Moim przodkom. Ja byłem za młody, nie pamiętam tego. Ale to jego wina. On miesza w głowach. Kradnie umysły.

— Hibernacja to dobry trop — przyznał Imre. — Ale ostrożnie podchodziłbym o teorii, że to byt nie z tego świata. Po pierwsze, to znacznie poszerza nasze pole do poszukiwań, a to problem. Po drugie, przed chwilą wyjaśniłem, że nie znamy wszystkich żyjących na tym świecie ras, choć mamy pewność, że jest ich niezliczona ilość. Xun mógł się między nimi idealnie ukryć, zwłaszcza jak się doda do tego teorię o hibernacji.

— Jednak teorii Wiery nie można wykluczyć — zauważył łagodnie Goro. — Posłuchajmy jej pomysłu.

Jednak sądząc po tym, co Owieczka mówiła dalej, widać było, że jej partnerowi niespecjalnie podobał się pomysł wzywania nekromanty. Imre także wiedział, że pogrywanie z tego rodzaju magią to igranie z ogniem, ale i Owca zdawała się to wiedzieć, a mimo to chciała zaryzykować. Imre więc nie widział powodu, by z tego rezygnować.

— Zalecam daleko idącą ostrożność — ostrzegł demon. — Wiem, że nie muszę cię pouczać, ale sama wiesz, że nekromanci są równie podstępni, co stwory, które na chwilę ożywiają. Nie można im ufać; dziewięćdziesiąt procent z tego, co powiedzą, to albo kłamstwo, albo manipulacja. A nawet gdy powiedzą prawdę, to i tak się z nią umiejętnie mijają.

— Jak przywołanie zmarłego ma nam pomóc? — spytał Imre z uprzejmą ciekawością. Nie chciał zabrzmieć kpiąco i niegrzecznie, ponieważ naprawdę był ciekaw toku myślenia Owieczki. — Nie miałem zbyt dużo kontaktu z nekromantami, nie wiem, jaką wiedzę posiadają przywołani przez nich zmarli. Wiem natomiast, że nekromantów jest niewielu, ale jednocześnie to nie jest kwestia kilku, a kilkudziesięciu magów, może nawet kilkuset. Więc czy zmarły twojego przyjaciela nekromanty jest w stanie powiedzieć nam coś, czego inni zmarli innych nekromantów nie odkryli?

— To zależy od tego — odezwał się demon — czy zadano już wcześniej właściwe, interesujące nas pytanie. Jeśli nie, to i potrzebne odpowiedzi nigdy nie padły.

Imre pokiwał głową ze zrozumieniem. Owieczka i demon mieli rację; i tak nie znajdowali żadnego innego rozwiązania, więc trzeba było zacząć od tego. Od czegoś w końcu musieli.

Po chwili znowu odezwał się demon. Był miły i łagodny, Imre przestał się go obawiać. Poza tym Owieczka mu ufała, a Imre, choć może to pochopne, zaczynał ufać Owieczce.

— Jaki był twój cel podróży? — spytał demon, z uwagą go obserwując. — Nie uciekałeś na ślepo, choć w pośpiechu i niepokoju.

Nie pomylił się w ani jednym słowie. Co więcej, Imre wciąż czuł się w pośpiechu i niepokoju.

— Planowałem się dostać do Czarnej Dalii. To hotel, jeden z najstarszych w Rumunii. Prowadzą go nadprzyrodzeni. To dla nas bardzo przyjazne miejsce. Ochronią nas tam. Ale…

Imre zamilkł na moment. Nie szukał odpowiednich słów, nie zapomniał, o czym miał powiedzieć. Jedynie dał sobie chwilkę na chwytanie tej nadziei, która właśnie ulatywała na myśl o tym, co musiał zaraz powiedzieć.

— Podróż z Belgii nie była prosta, ale nie czułem się tam bezpiecznie. W Europie istnieje wiele hoteli dla nadprzyrodzonych. Ale chciałem uciekać jak najdalej. W Czarnej Dalii przebywałem nieraz. To dobre miejsce i dobrzy ludzie. W Mołdawii zrozumiałem, że to zły kierunek. Tam też już nie czułem się bezpiecznie. Jeszcze mniej niż w Belgii. Czuję te drgania, te podmuchy. Tu też. Xun, jeśli to on, upodobał sobie wschodnią Europę. Mógłbym się wycofać, ale się boję. W Czarnej Dalii zapewnią mi schronienie. A jeśli Xun zechce ujrzeć mnie na swej ścieżce, zrobi to bez względu na miejsce na tym świecie.

Właśnie ten stary hotel był miejscem, w którym Imre chciał się znaleźć. Tam poczułby się choć trochę bezpiecznie, tam miałby poczucie, że jest otoczony kimś, na kim choć w pewnym stopniu może polegać. Tam nie odmówią mu pomocy, tam go zrozumieją. I tam go ochronią. Przynajmniej częściowo.

— Możecie mnie tam przetransportować? — poprosił z błaganiem w oczach. — Tam mógłbym się przemienić. Tam… przestałoby boleć. Ale po spotkaniu z nekromantą. Chcę usłyszeć, co ma nam do powiedzenia.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^