IMRE
Odczuwał ulgę, gdy ktoś, z kim rozmawiał i komu próbował udowodnić
rychle nadchodzące niebezpieczeństwo, wreszcie zaczął pojmować powagę sprawy i
też zaczynał się bać. W pewnym sensie Imre lubił, gdy inni się bali. Obojętnie
czego; mogli bać się czegoś dookoła, mogli bać się czegoś bardzo odległego lub
wręcz nierzeczywistego, a mogli też bać się i jego. Imre lubił, gdy inni się bali,
bo wtedy czuł się odrobinę mniej odosobniony. Dla niego strach był stanem
całkowicie naturalnym, ale to nie oznaczało, że się do niego przyzwyczaił. Do
czegoś takiego nie można było przywyknąć. Nie da się zignorować tego
nieprzyjemnego ciepła, które rozlewało się po piersi i brzuchu, ani do nagłego ścisku
w gardle. Nie da się nagle przestać lękliwie rozglądać dookoła, nie da się
wyciszyć niespokojnych myśli i paranoi, że ktoś go obserwuje — i to ktoś, kto
miał bardzo złe zamiary.
Rozmowa z Owcą była dużym, bardzo dużym ryzykiem, przez co znowu się bał. Dlatego nie bez przyjemności obserwował, jak w jej oczach rosło
silne przerażenie związane z faktem, że na moment straciła kontrolę nad swoim
ciałem. Jednak to, ku lekkiej irytacji Imrego, nie trwało długo; trauma
związana z hipnozą zdawała się błyskawicznie ulecieć z jej pamięci, bo już po
chwili zaczęła z nim rozmawiać tak, jakby nic się nie wydarzyło. Jaka ta
Owca jest głupia!, denerwował się Imre. Umrze pierwsza z tak głupio-odważnym
pomyślunkiem!
Jeszcze w tamtym momencie Imre nie myślał o tym, by im
pomóc. Skupiał się wyłącznie na sobie: na tym, by znaleźć schronienie i
przeczekać najgorsze. Jak dotąd sądził, że Rumunia będzie doskonałym miejscem,
ale im dłużej siedział na tym zatłoczonym dworcu rumuńskiej stolicy, tym
większe czuł przekonanie, że gorzej trafić nie mógł. Co więc powinien zrobić?
Znowu uciekać? Ale dokąd, skoro powoli kończyły mu się ruchy?
— Z pewnością byś uwierzyła bez tego teatrzyku — przyznał
Imre, nawiązując do małej pretensji Owcy związanej z jej hipnozą. — Ale w jakiś
sposób musisz zrozumieć, że w tym przypadku odwaga to tylko wyrok śmierci. Nie
ma wstydu w strachu, a ci, którzy nim gardzą i którzy go lekceważą, umierają
pierwsi. Trzeba wiedzieć, kiedy postawić na odważność, ale trzeba też wiedzieć,
kiedy warto się bać. Strach ma w sobie dużo więcej rozsądku. Bohaterstwo często
nie ma go wcale.
Możliwe, że Owca uzna go za tchórza i egoistę, który chciał uciekać,
nie oglądając się za siebie. I tak dokładnie było, Imre nie zamierzał tego ukrywać.
A jeśli jego rozmówczyni będzie miała mu to za złe i spróbuje przekonać go do
zmiany decyzji, oznaczać to będzie koniec tej pogawędki.
— Czy za tym, co się dzieje z demonami, stoi Xun? Nie wiem —
odparł zgodnie z prawdą. — Taka odpowiedź jest teraz wygodna, bo pasuje do
kilku innych elementów układanki. To jest tylko trop, tylko ewentualność, ale
nic pewnego. Lecz czy Xun byłby do tego zdolny? Tak. Czy by coś takiego
potrafił? Tak. Czy zdołacie uwolnić demony spod władzy Xuna? Nie. Tego nikt nie
potrafi zrobić.
Imre podejrzewał, że największym problemem będzie przekonanie
Owcy, że planuje wyruszyć na przegraną walkę. O chorych demonach należało
zapomnieć, o ile rzeczywiście Xun stał za ich stanem — one były już stracone,
nie do uratowania. Jednak jeśli to rzeczywiście ten diabeł mieszał w demonich
umysłach, jasnym było, że wrócił — i to powinna być paląca kwestia. To bowiem
oznaczało, że wszyscy znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a
stawanie mu na drodze choćby nawet myślą było jak próba samobójcza. Owca i jej
przyjaciele powinni stąd uciekać, a nie gnać przed siebie. Nie sądził jednak,
by łatwym zadaniem było wytłumaczenie jej tego wszystkiego.
— A kto ci powiedział — spytał z ciekawością, lekko
przechylając głowę na bok, by z największą uwagą śledzić reakcję Owcy — że nie
wszystkie demony są podatne na magię Xuna? To okropne i bardzo niebezpieczne brednie!
— zacharczał z lekkim niemal oburzeniem. — Trzymając się tej teorii, że to Xun
zaatakował waszych przyjaciół, sądzę, że sięgnął po prostu po łatwiejszy do
schwytania łup. Gdybyś ty miała walczyć z rosłym bykiem albo z chuderlawym,
chorowitym wieśniakiem, którego byś wybrała? Chore, niezdolne do pełnej swojej
władzy demony to kuszący kąsek dla kogoś, kto chciałby się nimi posłużyć — o
ile by to potrafił. A Xun to umie. Podejrzewam…
Przerwał na moment, nie wiedząc, czy powinien powiedzieć
więcej. Ostatecznie jednak uznał, że Owca była tak bezczelna, że pewnie szybko
umrze, więc nie musiał się przejmować, że więcej osób pozna jego przemyślenia.
— Uciekam od kilku tygodni — wytłumaczył powoli. — Odkąd
tylko… wyczułem zmianę. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale, jak już zauważyłaś,
nasze umysły działają zupełnie inaczej, jesteśmy dużo wrażliwsi na wiele bodźców.
To, co wyczułem, można porównać do nagłego podmuchu dusznego wiatru w mroźny
dzień. Od razu czuć, że coś nie pasuje. W swoim życiu poczułem to dwa razy. Teraz
trzeci. To zawsze oznaczało wielkie tragedie i katastrofy. Nie mam żadnych dowodów,
że to znowu Xun, ale nie chcę ryzykować. Chcę uciec i się schować. Jest tu od
niedawna, tak sądzę. Dopiero się tu układa, bada teren, sprawdza swoje
możliwości. Nie jest w pełni sił, ale gdy już będzie, żadna istota, z
najsilniejszym demonem albo mną na czele, nie będzie dla niego żadną przeszkodą.
Dlatego nie, Owieczko. Nikt nie jest na niego odporny.
Dziwił się, że mimo tak trudnych tematów Owca i tak
usiłowała rozluźnić atmosferę. Nie zamierzał jej tego odmawiać, zwłaszcza że
jak dotąd zasypywał ją tylko złymi wiadomościami, zabijając kolejne kawałki
nadziei.
— Mam osiemset dwadzieścia cztery lata — odpowiedział uprzejmie.
— Pamiętam tę datę co do dnia, ponieważ my, snillingarowie, posiadamy pełną
świadomość od momentu urodzenia. Najprościej mówiąc, pamiętamy własne narodziny.
I może zabrzmieć to dziwnie — przyznał, przy okazji wpisując w jej telefonie
swój numer — ale jak na nasze standardy, jestem dość młody. Choć teraz… gdy
jest nas tak niewielu… mogę być jednym ze starszych… kto wie…
Zmarkotniał zupełnie i aż mu się płakać zachciało na myśl o tym,
że nie miał pojęcia, gdzie znajdowali się jacykolwiek jego pobratymcy. Historia
jego rasy w ostatnich stuleciach była wyjątkowo brutalna, krwawa i tragiczna,
ale z jakiegoś powodu natychmiast została zasypana piaskami czasu. Ale Imre pamiętał.
Imre nigdy nie zapomni.
— Jeśli tylko będzie następny raz, chętnie raz jeszcze się z
tobą spotkam.
Powiedział to zupełnie szczerze, choć w głębi ducha nie
sądził, by nastąpił ten następny raz.
— Xun to… byt — rzekł, nie umiejąc znaleźć bardziej pasującego
określenia. — Nie wiadomo, jakiej jest rasy ani co dokładnie potrafi. Wiadomo
tylko tyle, że przewyższa nas wszystkich. Nie wiem, skąd pochodzi. Może z
innego świata? Z jakiegoś powodu daje wyczuć, że nadszedł. Gdyby pochodził
stąd, te wibracje i podmuchy czulibyśmy częściej. Nikt też nie wie, jak wygląda
Xun. Ten na rycinie — postukał na nią palcem — to tylko jedna z relacji kogoś,
kto go podobno widział. Ale ile jest w tym prawdy, tego też nie wiem.
Imre pokiwał głową, oddając Owcy rycinę. On patrzył na nią
tak długo, że każdy najmniejszy szczegół już dawno wyrył mu się w głowie.
Mógłby wprawdzie odmówić, żeby odwieść griszkę od tego szaleńczego pomysłu
uratowania demonów, ale nie liczył, by to coś dało.
— Co zamierzacie zrobić z tą wiedzą? — spytał, mimo wszystko
ciekaw ich sposobu na samobójstwo. — Szukanie Xuna nie ma sensu, bo to on
zawsze znajduje ciebie. Jego jak mgła, jak obłok, jak wiatr. Wiatru nie
zamkniesz w skrzyni, nie ujrzysz gołym okiem ani nie zakujesz w kajdany. Jego
też nie. Nie wiem, do czego jest zdolny, ale tych kilku z nas, którzy przetrwali
zagładę naszej rasy wierzy, że to Xun stoi za naszą eksterminacją. Zrobił to w
białych rękawiczkach, używając naszej największej słabości, ale każdy z nas wierzy,
że to wina Xuna. Od tej chwili lękamy się go i uciekamy, gdy tylko nabierzemy
choć cienia podejrzeń, że może wrócić. Xun to nienawiść i ciemność. To
zniszczenie i zagłada.
Propozycją wręczenia mu bransoletki zupełnie go zaskoczyła,
a wręcz przeraziła. To było bardzo osobiste i wzruszające, ale zmieszało Imrego,
który w pierwszej chwili nie wiedział, co powiedzieć.
— Ja… ja… nie mogę tego przyjąć — wybąkał, nieco zażenowany.
— To ważna rodzinna pamiątka, a o nie najmłodsi mają obowiązek dbać. Poza tym,
nie mam nic, czym mógłbym się odwdzięczyć…
Odmawiał jednak tak niemrawo, że Owca szybko go przejrzała i
zaczęła gorliwie namawiać do przyjęcia prezentu. Imre wiedział, że niegrzecznym
było się spierać i choć czuł małe wyrzuty sumienia, że pozbawiał Owcy tak
ważnej pamiątki, ostatecznie ją przyjął, posyłając griszce ciepły uśmiech i
gorące podziękowania.
— Chyba że… — Imre zastanowił się na moment. — Chyba że odwdzięczę
się inaczej. Jeśli chcesz, bym spotkał się z twoimi przyjaciółmi demonami, mogę
to zrobić. Nie lękam się ich ani nie mam do nich urazy. Jestem jednak nieufny,
bo jeszcze jak byłem bardzo młody, mawiało się, że za Złem kroczącym po świecie
zawsze podążają demony. Udowodnij mi, że twoi przyjaciele nie podążają za Złem.
Zwłaszcza że to Zło podąża za nami, pomyślał utrapiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz