IMRE
Potrzeba było ryciny, by Owca
wreszcie zrozumiała, że musi się bać.
Nikt tego nie rozumiał. Żyjące na
tym świecie istoty wzięły sobie za punkt honoru to głupie, naiwne myślenie z
serii “Co ma być, to będzie”. Żyli z dnia na dzień, nie myśleli o jutrze, nie
przejmowali się tym, co będzie później. Nie bali się czyhających za rogiem
niebezpieczeństw, bo zdążyli do nich przywyknąć. Mnogość zagrożeń zamiast ich
wyczulić i uwrażliwić, jedynie ich uodporniła i znieczuliła. Wszystko poszło
nie tak! Dlatego Imre się bał, a oni wszyscy nie. Bo ci głupcy, nawet jeśli
cokolwiek wyczuwali, po prostu to ignorowali. Imre nie był w stanie i właśnie w
momencie, w którym Owca z rosnącym niepokojem oglądała rysunek, ona też zaczęła
się bać.
Nareszcie!, pomyślał
niemal z ulgą. Teraz mogli zacząć rozmawiać. Bo coś ich wreszcie łączyło.
Poczucie strachu.
Milczał przez moment,
zastanawiając się, jak najlepiej odpowiedzieć na pytania Owcy. Jakoś musiał,
zwłaszcza teraz, gdy już zaczęła się bać.
— Nie, nigdy go nie spotkałem —
zdradził, czując niemal dreszcze na myśl, jak wielkie miał szczęście i jak
wielkie nieszczęście mieli ci, którzy stanęli na drodze tego stworzenia. —
Spotkał go mój brat. Bardzo trudno jest nas zabić — tłumaczył powoli,
niespiesznie. — Jemu się udało. On potrafi zabić każdego. Prawdziwie
nieśmiertelny jest tylko On. On nie ma imienia. Możesz nadać mu własne. Ja go
nazywam Xun. W moim języku to określenie kogoś, kto jest zły. Ale to nie jest
Jego imię. On nie ma imienia. Imię jest wyrazem delikatności, cudu istnienia.
Dlatego On nie może mieć imienia.
W ciszy i skupieniu słuchał
historii Owcy, nawet odrobinę nie będąc zaskoczony tym, że wszystko w tej
historii pasowało do tego, co ostatnimi czasy działo się wokół. Oczywiście Imre
nie mógł w stu procentach założyć, że obie sprawy się ze sobą łączyły, ale to
byłby zastanawiający zbieg okoliczności. Jednak, wbrew temu, na co liczyła
Owca, Imrego nie bardzo interesowały problemy demonów. Nie darzył ich
zaufaniem, więc nie widział powodu, by miał im pomóc.
Chyba że Owca zdoła go jakoś
przekonać. Ale do tego jeszcze daleko.
— Podobno demony, jako istoty
okryte płaszczem nocy utkanego z nieba zawieszonego nad Piekłem, kroczyły
wiernie za Xunem — tłumaczył powoli i spokojnie Imre. — Nic więc dziwnego, że
chce odzyskać swoich wiernych towarzyszy. Sięganie po swoje cele siłą to nic
nadzwyczajnego. Xun bierze wszystko, czego pragnie. Demony nie są wyjątkiem.
Czy miał dowody na to, że demony
rzeczywiście były poplecznikami Xuna? Nie. A jeśli nawet rzeczywiście tak było,
to czy chodziło o wszystkie demony? Tego także Imre nie wiedział. Lecz jak
dotąd omijał szerokim łukiem wszystko, co było choć odrobinę związane z tym
potwornym bóstwem, dlatego nie chciał zbliżać się do demonów. Fakt, że to one
się nim zainteresowały, mocno Imrego niepokoił.
Niepokoił i dziwił. Bo Owca nie
traktowała go jak podejrzanego. Głupia!, krzyknął w myślach. Była
naiwna, nie trzymała się faktów, ufała ślepej intuicji. Tą ścieżką szybko trafi
do grobu, ale Imre za nią nie podąży, o nie. Jednak Owca była miła, chciała mu
pomóc, wyraźnie to czuł. Dlatego postanowił ją obudzić. Postanowił też jej
pomóc.
Wystarczyła chwila intensywnego
kontaktu wzrokowego. Owca nie zdążyła niczego zauważyć, ale Imremu to
wystarczyło. Wystarczyło, by małą igiełką wdarł się w umysł griszki, by małą
igiełką zaczął grzebać w jej umyśle. Owca lekko się wzdrygnęła, jakby właśnie
poczuła lekkie ukłucie tejże igiełki, po czym gwałtownie, niemal zamaszyście,
przekręciła głowę w prawo, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w tylko jej
znany punkt.
Tylko ona go znała. Ale Imre też
mógł go poznać. Wystarczyło przebić się igiełką dalej o jedną, cieniutką
zasłonę.
Owca nie wiedziała, co się
dzieje, a Imre czekał cierpliwie, aż dotrze do niej cały ciężar świadomości, że
działo się z nią coś, nad czym nie panowała. Dopiero wtedy Imre mógł zacząć tłumaczyć.
— Ja też umiem mieszać w głowach —
powiedział niemal niepokojąco spokojnym, opanowanym tonem. — Jesteś teraz pod
moją wyłączną władzą. Może napadniesz tamtą staruszkę i ukradniesz jej torebkę?
A może rzucisz się pod nadjeżdżający pociąg? Nikt cię teraz nie uratuje. Bo ja
też, jak to ujęłaś, mieszam w głowach.
Co oczywiste, nie zamierzał robić
żadnej z tych rzeczy. To miał być jedynie pewien eksperyment, którzy szerzej
otworzy Owcy oczy.
— Przepraszam cię za ten teatrzyk
— powiedział, tym razem z lekkim, łagodnym spokojem. Mimo to jeszcze nie wypuszczał
Owcy spod swojej kontroli. Musiał dokończyć tłumaczenie. — Chcę ci pokazać, że
nie możesz ufać nikomu. Mnie też nie. Mógłbym przejąć kontrolę nad tymi
demonami. Mało jest istot silniejszych i sprytniejszych ode mnie.
Wtem jego władza puściła, a Owca
aż się lekko przechyliła, zaskoczona nagłym odzyskaniem kontroli. Nie dbał o
to, co zrobi w następnej kolejności. Ucieknie? To by znaczyło, że szybko się
uczyła. Zaatakuje go? Wtedy zginie. Nie zrobi ani tego, ani tego? Wtedy go
zaintryguje.
— I nie, nie ma nikogo innego —
kontynuował niewzruszony. — Przynajmniej ja o takich istotach nie wiem. Są
stworzenia, które potrafią grzebać w umysłach, ale ogranicza się to do drobnych
halucynacji. Nic na tyle poważnego i potężnego, co by uwzięło demony w ich
własnych głowach.
Wzmianką o azylu w Anglii dość
mocno go zaskoczyła, ale jednocześnie i bardzo zasmuciła. Imre spuścił wzrok,
wpatrując się w brudną, szarawą posadzkę. Jakież to by było piękne życie,
gdzieś w ukryciu, gdzieś w bezpieczeństwie i ciszy. Wśród tych, przed którymi
nie musiałby się już ukrywać. Marzył o tym, ale…
— Teraz to już nie ma znaczenia —
wypowiedział powoli zupełnie martwym tonem. Imre nadal nie podnosił głowy. Nagle
poczuł, że nie ma na to sił. — Wszystko co mówisz… to musi być on. Tysiąc
trzysta czterdziesty ósmy, tysiąc sześćset sześćdziesiąty piąty. Tysiąc
siedemset pięćdziesiąty ósmy. Dwa tysiące dwudziesty drugi. Lata zagłady.
Teraz nic już nie miało
znaczenia. Nic, bo…
— Jeśli go szukamy — mamrotał
cicho — to już o nas wie. A jeśli o nas wie…
Nie przeżyjemy tego,
pomyślał na tyle głośno, by i Owca to usłyszała.
By jeszcze bardziej zaczęła się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz