ROZDZIAŁ 545

GORO

Czuł ulgę, że wreszcie zaczęli działać. Siedzenie w pokoju i czekanie na zapadnięcie zmierzchu zdawało się trwać w nieskończoność, nawet mimo tego, że mieli październik, a więc i dni były coraz krótsze. W końcu jednak księżyc wysoko zawisł na niebie, a gwiazdy świeciły jasno na czarnym niebie, gdy tylko gnane delikatnym wiatrem chmury im na to pozwalały. Wiera, Belial i Goro szli na przedzie, pozostałe demony za nimi, czujnie obserwując teren. Dotarcie na pierwsze miejsce wybrane przez Bela nie zajęło im wiele czasu, choć — stety, niestety — jedyną interesującą częścią była rozmowa Wiery i Beliala. Rozmowa ta miała podłoże iście filozoficzne, a to, w parze z ich zmartwieniami wiszącymi nad głowami, wprawiło Goro w równie filozoficzny. Gdy więc słuchał o tym, jak Wiera tłumaczyła Belowi zależności między jego wróżeniem a uczynkami, których dokonał, zaczął myśleć nie tylko nad tym, jak trudno jest być dobrym człowiekiem, ale jak męcząco nim być. Jego zdaniem bowiem niemal niemożliwym było ocenienie człowieka tylko na podstawie tych dwóch określeń: dobry lub zły. Jak potwornie niesprawiedliwe to musiałoby być, jak niedorzeczne i niedokładne! Istota żyjąca ton istota pełna niezliczonych składowych, pełna emocji, powiązań, wspomnień, zachowań, wyjątkowych cech. Istota żyjąca ma cele, aspiracje, marzenia, obawy, liczne silne więzi i równie liczne granice — zarówno do przekroczenia, jak i pilnowania, by na nie nie nadepnąć.

Czy Belial był złem? A czy zło potrafiłoby się przywiązywać? Czy zło bywałoby lojalne? Czy zło potrafiłoby się zaprzyjaźnić? Czy potrafiłoby pokochać? Czy potrafiłoby zasłonić własną piersią swoich bliskich? Goro miał pewność, że zło by tego wszystkiego nie potrafiło. To jasne, że jego żywot usłany był wieloma nikczemnymi uczynkami, ale czy to czyniło z niego osobę złą? Nie, Goro był tego pewien.

Właśnie dlatego żal mu było przyjaciela, który próbując im wszystkim pomóc, musiał się męczyć z poczuciem nikczemności, która ze wścibską ciekawością zaglądała do każdego zakamarka jego duszy.

Zaraz jednak musiał odrzucić te wszystkie myśli, ponieważ należało się skupić na kolejnym miejscu. To niczego nie wykazało, ale to wcale nie oznaczało, że ta noc pozostanie bezowocna i tego właśnie Goro zamierzał się trzymać. Miał też nadzieję, że i jego towarzysze współdzielili tę myśl.

Mały przełom nastąpił dopiero na miejscu numer pięć. Choć zdecydowanie nie o taki przełom im chodziło. Z tego, co Wiera i Belial pospiesznie wyjaśnili, wstąpili na czyjeś tereny, a ten ktoś był najwyżej chorobliwie terytorialny, bo nie zamierzał wybaczyć takiego błędy. Tym kimś okazały się strzygi, słowiańskie demony, z którymi Goro miał kiedyś do czynienia, lecz było to wiele setek lat temu. Fakt ich współczesnego istnienia nie był dla niego zbyt dużym zaskoczeniem, natomiast ich agresja — bardzo dużym. Tym razem jednak nie było żadnego czasu na dyplomację; należało działać błyskawicznie i skorzystać z takich samych metod, jakimi uraczyły ich strzygi. I choćby Goro miał jakiekolwiek wątpliwości, to natychmiast je rozwiano, kiedy jeden z przeciwników rzucił się na Wierę. To momentalnie wybudziło w nim coś, czego nie czuł od bardzo, bardzo dawna; coś, czego nie czuł nawet wtedy, gdy polował na Lucę. Potworny, ognisty, nieokiełznany gniew.  Nie miał siły ani, co jeszcze gorsze, ochoty walczyć z tym uczuciem, więc zaprosił je każdą komórką swojego ciała. Dobrowolnie pozwolił, by ta nienawiść przejęła jego myśli i ruchy, by przysłoniła krwawą mgłą widmo konsekwencji, by wyłączyła jakąkolwiek logikę i coś, co jak dotąd było jego cechą charakterystyczną — opanowanie.

Co robił dalej? Nie wiedział. Nim jego mózg zdołał wszystko zrozumieć, ciało już dawno reagowało, mając tylko jeden cel: zabić. Nie zwracał już na nic uwagi poza swoim rywalem, który okazał się nadzwyczaj silny, przebiegły, bardzo szybki i częściowo odporny na wiele ich ataków. Głębokie cięcie na jego brzuchu nieco wytrąciło go z rytmu, ale tylko na chwilę; szybko zignorował w sobie ten ludzki ból, choć zdawał sobie sprawę, że uszkodzona powłoka wpłynie na jego poziom zmęczenia. Pomocny okazał się Belial, który starał się brać na siebie większość ataków, ale to z pewnością nie była recepta na sukces. Ów receptę podpowiedziała im Wiera, a Goro natychmiast zamierzał z niej skorzystać. Był zmęczony, ranny i koszmarnie wściekły — zwłaszcza że te stwory rzuciły się na Wierę. Co więcej, przeszkodziły im w ich poszukiwaniach, a tak to tylko marnowali jakże cenny czas.

Wyrwanie głowy jednej strzydze było fragmentem sukcesu, ponieważ już zbliżał się do nich kolejny osobnik, najpewniej jeszcze bardziej rozwścieczony. To jednak nie miało dla Goro żadnego znaczenia; rozsądek mu nie działał, wyświetlając w głowie tylko jedną myśl: zabić. Bez żadnego przygotowania, momentalnie rzucił się na potwora. Zaskoczył go tym, ale to nie wystarczyło, by uśpić jego czujność: nawet jeśli stwór przyjął pierwszy atak, szybko i sprawnie odpowiedział tym samym, silnym ruchem odrzucając go na bok. Goro niemal mimowolnie chłonął z zewnątrz energię, która miała mu pozwolić się zregenerować i nabrać sił, dzięki czemu odparł kolejny atak strzygi, nie pozwalając mu na kolejne zranienie. I tym razem to Goro był silniejszy, chwytając strzygę za gardło i z impetem ciskając o ziemię. Stwór jęknął z bólu, ale nadal się nie poddawał, niezgrabnie się wierzgając. Goro miał nadzieję zdążyć i chwycić go raz jeszcze, tym razem odłączając ciało od głowy, lecz nie zdążył, stwór odpełzł na bok i zdołał się podźwignąć na nogi. To jednak nie wystarczyło, bo Goro nie pozwolił mu uciec; szybkim ruchem przyciągnął go do siebie siłą inną niż fizyczna. I choć stwór był niesamowicie silny, szarpał się i miotał, nie był w stanie pokonać Goro, który z zaciśniętymi zębami wydał z siebie wściekły ryk, zmiażdżył silnym uściskiem krtań potwora, na końcu odrywając mu głowę i ciskając z ogromną siłą między zwiotczałe już nogi.

Dyszał ciężko, wciąż rozemocjonowany i przepełniony gniewną energią. Wpatrując się pustym spojrzeniem we zwłoki stwora, nie zwracał uwagi ani na Wierę, ani na Beliala. I o ile Bel trzymał się nieźle, tak jego partnerka wyglądała na bardzo zmęczoną i nieco poturbowaną. Z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu nie bardzo go to obchodziło, lecz odezwał się w nim jakiś cichy głos rozsądku, że nie powinien tego zignorować. Musiał się jednak niemal zmusić do jakiegokolwiek czułego gestu, bo gdyby nie ten wewnętrzny przymus, najpewniej w żaden sposób nie skupiłby się na Wierze.

— Jak się czujesz? Wszystko dobrze? — spytał.

Nie było w tym głosie paniki ani niepokoju. Był za to nienaturalny spokój, zupełnie nie pasujący do sytuacji. Czysto teoretycznie widział, że Wierze nie dolegało nic poważnego, ale miał w sobie świadomość, że powinien bardziej się przejąć. Dlaczego to nie działało, skoro powinno?

— To ich wyczułaś, gdy sygnalizowałaś nam, że coś jest nie tak? — dopytał, by uzyskać pewność. — Poza nimi nie wyczuwasz nic więcej? To fatalnie — syknął, wściekły na kolejne niepowodzenie. — Musimy szukać dalej. Uprzątnijcie to! — krzyknął do zebranych wokół demonów. Wiera mogła ich nie widzieć, ponieważ część z nich podczas walki straciła swoje powłoki. — I jak skończymy, znajdźcie sobie jakieś ciała!

Polecenia wydawał dziwnie rozdrażnionym głosem — bo i był dziwnie rozdrażniony. Czyżby kolejne niepowodzenia tak wytrącały go z równowagi? A może atak strzyg? Sam nie wiedział. Ale niespodziewana zasadzka, w którą wpadli, musiała zostać wyjaśniona.

— Mylę się, czy strzygi nie powinny być tak agresywne? — spojrzał pytająco na Wierę, która najwyraźniej wiedziała bardzo dużo na temat tych stworzeń. — Te zachowywały się jak takie stereotypowe potwory z bajek dla dzieci. Przecież żaden nadprzyrodzony nie jest już dziki! Gdyby tak było, ludzie już dawno by się zorientowali, że nie żyją tu sami, a to akurat ostatnia z rzeczy, których potrzebujemy!

Gdy tak analizował całą tę sytuację, do głowy przychodziły mu kolejne pytania — a każde kolejne było jeszcze bardziej niepokojące od poprzedniego.

— Jeśli leże dwóch strzyg znajdowało się tak blisko miasta, możliwe, że ofiar było więcej. Trzeba się tego dowiedzieć, aby ustalić, jak długo mogły tu polować i ewrtntualnie jaka mogła być przyczyna tego zdziczenia. Wiem, że to nie czas na załatwianie takich spraw, ale nie można tego tak zostawić. Ale teraz musimy wrócić do poszukiwań.

Na szczęście dwa następne miejsca oszczędziły im przykrych niespodzianek, choć z drugiej strony — oszczędziły im jakichkolwiek niespodzianek. Belial znowu nic nie wywróżył, Wiera znowu nic nie wykryła. Trzecia polana była nieco bardziej obiecująca, bo mieli jakiś trop, ale okazała się nim dwustupięćdziesięcioczteroletnia aliotka, rzadko spotykany szczep nordyckich wróżek. Piata kryjówka też nic nie pokazała, ale szósta…

Przy szóstej Wiera nie była pewna. Ta niepewność niespodziewanie podirytowała Goro, ale nie dał tego po sobie poznać. Pomyślał za to, że był wyjątkowo zmęczony i jeśli ten punkt okaże się niepowodzeniem, ogłosi koniec na dziś i wrócą do hotelu, by wreszcie odpocząć. Najpierw jednak musieli sprawdzić trop Wiery; griszka twierdziła, że wyczuwała coś nieznanego, więc należało to zbadać.

Trop zaprowadził ich do niewielkiego moteliku umieszczonego na wąskiej, przyleśnej uliczce pełnej przyjemnych dla oka, rodzinnych zabudowań. Jedna z tych uliczek skręcała później do drogi wylotowej z miasta, dlatego była to lokalizacja dość sprzyjająca takim małym motelikom. Późnonocna pora wprawdzie nie sprzyjała wizytom, ale na szczęście w recepcji cały czas ktoś przebywał: łysiejący, na wpół usypiający jegomość łypnął na nich spod ociężałych powiek, nawet nie podnosząc głowy opieranej o dłoń wspartą na łokciu.

— W czym mogę służyć? — wybełkotał sennie. Posługiwał się, co oczywiste, rumuńskim, czego Wiera mogła nie zrozumieć. Dla demonów z kolei żadna bariera językowa nie istniała, posiadając naturalną umiejętność rozumienia każdego z nich.  

— Bel, zabajeruj go — szepnął do przyjaciela, sam odciągając Wierę lekko na bok. — Czujesz coś? — spytał, ale nie potrzebował odpowiedzi: wystarczył mu sam wyraz jej twarzy. Była czujna i rozglądała się bacznie po otoczeniu, najpewniej starając się wchłonąć jak najwięcej energii, aby jeszcze sprawniej wyselekcjonować obce jednostki.

Udając, że rozglądają się po moteliku, Wiera zaglądała w kilka zakamarków, chcąc rozpoznać obca energię. Korzystając z nieuwagi portiera, zakradła się na schody, wyraźnie krocząc ku jednemu z pokoi. Jednak tak bliska obecność wystarczyła Goro, by wyczuć charakterystyczny, kwaśno-pikantny zapach, jaki towarzyszył bliskanom, szczepem łuskowatych zamieszkującym głownie wschodnią i południowa Afrykę.

O ile więc ich małe dochodzenie się nie powiodło, Belial miał dla nich lepsze wiadomości. Jak się bowiem okazało, dosłownie nieco ponad godzinę wcześniej w pośpiechu wymeldował się mężczyzna o bardzo charakterystycznym wyglądzie: był albinosem. To oczywiście nie dawało im pewności, że chodziło o snillingara, ale opuszczanie motelu w pośpiechu dawało pewne podejrzenia. Czyżby wiedział, że byli na jego tropie? A jeśli tak, to czego tak się obawiał? Skoro uciekał, musiał mieć coś wspólnego ze sprawą, która mąciła ich spokój. To wszystko to były tylko poszlaki, ale nie mieli innego tropu, więc musieli z niego skorzystać.

— Dokąd udał się ten mężczyzna? Wie pan coś? — spytał pospiesznie Goro.

— Kazał sobie taksówkę zamówić — odparł sennie. — Coś tam słyszałem, chyba na dworzec kazał się wieźć. Albo na ratusz? — Portier zamyślił się na moment. — Nie wiem — poddał się w końcu, powracając do swojej senności. — Nie pamiętam.

— Dworzec? — dopytywał niespokojnie Goro. — Na pewno chce uciekać. Tylko dokąd i dlaczego? Bel, natychmiast poślij tam bezcielesnych. My też tam ruszamy. Natychmiast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^