ROZDZIAŁ 543

GORO

To wszystko, co mówiła Wiera o wzmacnianiu mocy brzmiało pięknie… aż do momentu, w którym oznajmiła, że najlepiej byłoby rozpocząć poszukiwania od Rumunii. Goro doskonale rozumiał, skąd się to brało; nie bez przyczyny ten kraj uznawano, nawet stereotypowo, za kolebkę magicznych stworzeń, ze słynnym Draculą na czele. Z całą pewnością można tam było znaleźć na pęczki potrzebnych artefaktów, ale nawet to zajęłoby sporo czasu — którego oni nie mieli. Nie mogli się też aż tak rozdzielać, choć może i to należałoby rozważyć.

— Wygląda więc na to — westchnął — że żeby przyspieszyć poszukiwania, musielibyśmy rozpocząć kolejne. Nie jestem pewien, czy mamy na to czas, choć z drugiej strony: czy możemy sobie pozwolić na niewykorzystanie takiej szansy?

Co oczywiste, nie byli tu sami i poza Belialem Goro zabrał w tę podroż jeszcze kilku swoich braci, coby mieć w nich jeszcze więcej wsparcia. Czysto teoretycznie więc Goro mógłby poprosić ich o pomoc i wysłać na poszukiwanie potrzebnych artefaktów, podczas gdy oni wciąż korzystaliby z tej mniej efektownej, acz jedynej im pozostałej metody.

— Osobiście chcesz to nadzorować? — spytał, spoglądając na nią z największą uwagą. — Czy może zgodziłabyś się, abym powierzył to zadanie komuś innemu? Oczywiście tuż po tym, jak sporządziłabyś wszystkie możliwe wskazówki, ślady i przydatne informacje. Tą drugą opcją zajęłyby się inne demony. Pierwsza zaś zakładałaby, że udałabyś się w tę podróż osobiście, choć oczywiście nie sama. Wysłałbym z tobą tych samych, wspomnianych przed chwilą braci, byłabyś bezpieczna. Ja nie mógłbym z tobą jechać, ponieważ musiałbym cię zastąpić — wyjaśnił. — Nie stać nas na porzucenie jednego planu na rzecz drugiego. Z wyczuciem obcej rasy poradziłabyś sobie dużo lepiej ode mnie, ale gdybyś wyjechała, to ja musiałbym to robić, podczas gdy Belial oczywiście by wróżył. Jest to ciekawy koncept, przyznaję — pokiwał głową — ale musimy pamiętać, że nie mamy wiele czasu. Nie jest moją intencją nakładać na ciebie presję czasu — Goro uśmiechnął się przepraszająco — ale sama wiesz, że dość już go zmarnowaliśmy.

Czy chciał się z nią rozstawać? Absolutnie nie. Czy bałby się puszczać ją samą — nawet mimo demoniej obstawy? Tak. Ale ufał Wierze, ufał też swoim braciom, dlatego nie miał powodu zabraniać jej takiej wyprawy. I może takie zdwojenie wysiłków rzeczywiście wyszłoby im na dobre. Goro musiał to przemyśleć — a wiedział, że miał na to bardzo niewiele czasu.

Tym, co Wiera powiedziała później, całkowicie go zaskoczyła, zwłaszcza że zmieniła temat o sto osiemdziesiąt stopni. W pewnym sensie był jej za to wdzięczny; wprawdzie nie powinni się zbytnio rozpraszać, ale choć chwilowe zapomnienie o problemach i skupienie się na czymś innym było jak długa kąpiel po równie długim i ciężkim dniu. Poza tym, bardzo spodobało mu się to, co Wiera zaproponowała. Sam odrobinę się martwił, że może jego ukochana zacznie się przy nim męczyć — on, wciąż tak zajęty swoimi demonimi sprawami i ona, nie zajęta zupełnie niczym. Goro postrzegał to inaczej, ponieważ jej wsparcie i światły umysł były dla niego bardzo ważne, ale zdawał sobie sprawę, że Wiera miała w sobie wiele pasji i ambicji i grzechem byłoby tego nie wykorzystać.

— To znakomity pomysł — przyznał z szerokim uśmiechem. — Zresztą, od dawna myślę, że będziesz doskonałym ambasadorem swojej rasy. I pozwól, że najpierw na tym się skupię, a potem przejdę do tematu lecznicy. Wspomniałaś, że chciałabyś odszukać swoich pobratymców i pokazać im, że można żyć inaczej, lepiej. Jesteś idealną osobą do tego przedsięwzięcia. Masz w sobie ogrom dobra i wrażliwości, a także duży bagaż doświadczeń, którym możesz przekonać innych griszy, że ich rozumiesz. Chciałbym, by i oni otworzyli się na świat. Oczywiście, nie można robić tego na siłę — zauważył — ale jestem pewien, że to wiesz. Dlatego myślę, że mogłabyś rozpocząć swój własny projekt polegający na wspieraniu swojej własnej rasy, która, mimo względnie bezpiecznych czasów, wciąż skrywa się za kurtynami trudnej historii.

Wiera miała to szczęście w nieszczęściu, że przeniknęła do innego świata. Zrobiono to wbrew jej woli, lecz już w nim została — i tym razem była to w pełni jej własna decyzja. Goro rozumiał, że całe griszowe społeczności skrupulatnie pielęgnowały swoje tradycje i zapewne trudno będzie ich przekonać, by w pewnym sensie z nimi zerwali, ale wierzył, że Wiera miała do tego odpowiednie narzędzia.

— Jeśli chodzi o lecznicę — podjął wcześniej wspomniany temat — brzmi wspaniale! Jestem przekonany, że istnieje wielu nadprzyrodzonych, którzy nawet dla własnego komfortu psychicznego woleliby się leczyć u podobnych sobie. Ludzkie szpitale mogą nieco niepokoić, ponieważ łatwo wykryć coś odbiegającego od normy. Domyślam się, że istnieją w kraju podobne punkty, ale nie wiem, czy są jakieś w pobliżu. Warto to sprawdzić i zobaczyć, jak funkcjonują. Zresztą, nawet powinienem to zrobić — zauważył. — Jeśli chcę, by Rada prężnie funkcjonowała, chciałbym, by wszyscy nadnaturalni wiedzieli, gdzie mogą się bezpiecznie leczyć. Tym bardziej, że na wiele schorzeń ludzcy lekarze nie są w stanie pomóc, bo wykraczają poza ich rozumienie.   

Część ras była pozbawiona większych schorzeń, jednak wciąż istniały takie, które zmagały się z licznymi dolegliwościami. Jedne były podobne do ludzkich, inne zaś kompletnie odmienne, przez co musieli sobie z nimi radzić sami. Zaoferowanie im ośrodka, w którym nie musieli się niczego bać, był więc idealnym pomysłem.

— Możemy spróbować się tym zająć tuż po rozwiązaniu naszej sprawy. Nie myśl sobie, że to mi może przeszkadzać w sprawach związanych z Radą, ponieważ chciałbym obie je ze sobą połączyć. Natychmiast zajęlibyśmy się szukaniem odpowiedniego lokalu, choć warto też zadbać o jakąś przykrywkę dla niego. Gdy już ruszy, warto wysłać do nadprzyrodzonych rodów — choćby tych, którzy pojawili się na balu — notę informującą o takiej lecznicy. Ulotki z nimi można także dostarczyć właścicielom pensjonatów, którzy oferują azyl nadprzyrodzonym — a wiemy, że jest w kraju kilka takich miejsc. I zgadzam się — pokiwał z entuzjazmem głową — że zaangażowanie w to innych griszów jest znakomitym pomysłem, choć zachęcam się do sięgnięcia po pomoc u medyków innych ras. Chodzi przede wszystkim o to, by baza ewentualnych, typowo nadprzyrodzonych umiejętności, była jak największa. Nie wątpię, że ty jako specjalista w swojej dziedzinie doskonale sobie z tym poradzisz, ale co dwie głowy, to nie jedna, prawda?

Był szczerze zachwycony tym pomysłem i zamierzał zabrać się za jego realizację natychmiast po tym, jak sytuacja wokół jakoś się uspokoi. Nie miał pojęcia, kiedy ten czas nadejdzie, ale nad tym wolał się nie zastanawiać, żeby dodatkowo nie zamartwiać ani siebie, ani Wiery.

Uśmiechnął się z rozczuleniem, gdy wspomniała, że ją rozpraszał. Zamiast od razu odpowiedzieć na pytanie, długo spoglądał w jej oczy, tak piękne, tak roziskrzone. A im dłużej w nie patrzył, tym jego uśmiech stawał się łagodniejszy, spokojniejszy. Bardzo potrzebował tego rodzaju relaksu, tego rodzaju bliskości. Dlatego już po chwili pochylił się lekko, by unieść delikatnie twarz Wiery i złożyć na jej ustach długi, czuły pocałunek. Całując ją, ulatywały z niego wszelkie troski, całe zmęczenie i kurz ostatnich dni. To wszystko unosiło się gdzieś nad nim, gotowe wrócić w każdej chwili, lecz dopóki Goro miał przy sobie Wierę, nie miało do niego żadnego dostępu. Wiera także nie protestowała, tak samo jak i on zatracając się w tym chwilowym, tęsknym porywie uczuć, którego oboje tak bardzo potrzebowali.

— Wyszło szybko, łatwo i… oj, pardąsik…

Niespiesznie się od siebie odsunęli, słysząc, jak Belial z całą swoją beliowatością wpadł do pokoju, by ogłosić sukces swojej misji. Rzeczywiście, nie minęło dużo czasu od jego zniknięcia, ale Goro wiedział, że przyjaciel potrafił pracować bardzo szybko i sprawnie. Równie szybko opowiedział im, że znalazł doskonałe miejsce do ich nocnego eksperymentu, natrafił też na ślady większych społeczności nadprzyrodzonych i choć zdołał się lekko rozeznać, przyznał, że najlepiej będzie poczekać na jutrzejszy dzień, kiedy ludzi do spytków będzie znacznie więcej.

Udając się na wybrane przez Bela miejsce, Wiera szybko opowiedziała mu o swoim pomyśle z amplifikatorem, Goro zaś dodał, że podobał mu się ten pomysł i można było z niego skorzystać, ale pod warunkiem, że dobrze sobie to wszystko rozplanują.

— Pozostawiam w tym względzie decyzję Wierze — zawyrokował. — Sama zdecyduje, jak i kiedy chce to rozegrać. A teraz skupmy się na obecnym zadaniu.

Belial doprowadził ich na szeroką, otoczoną młodym, rzadkim laskiem polanę. Było to miejsce znajdujące się przedmieściach miasta, choć zza niezbyt wysokich brzózek przebijały się mury zabudowań. Stały one jednak na tyle daleko, że Goro niespecjalnie się obawiał o jakieś zakłócenia. Mimo to rozstawił inne demony dookoła, by dyskretnie, ale czujnie obserwowali cały teren dookoła.

— Ile znalazłeś takich miejsc?

— Siedem. Na dzisiaj chyba powinno styknąć, co?

Goro pokiwał głową. Siedem takich rytuałów jednej nocy było wystarczającą liczbą, by mieli szansa coś znaleźć, ale nie na tyle wyczerpującą, by dostatecznie zmęczyć Wierę i zirytować Beliala, który nienawidził wróżenia. Na szczęście póki co nie narzekał, choć Goto się domyślał, że wszystko przed nimi.

— Jesteście gotowi? Jeśli wiecie, co macie robić i nie macie żadnych pytań, możemy zaczynać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^