ROZDZIAŁ 541

GORO

Gdy dotarli na miejsce, powoli zmierzchało; październik nieubłaganie przyciągał do siebie kolejne nocne rydwany, pozwalając jej rozgaszczać się coraz śmielej na jesiennym niebie. Teoretycznie więc nie było późno, bo dochodziła ledwie piąta, ale słońce już chyliło się ku zachodowi. Nieśmiałe, pomarańczowe promienie ślizgały się po zatroskanych twarzach Wiery i Goro, którzy usiedli przy stoliku wynajętego apartamentu. Niepokój wynikał z bardzo nikłego, niewyraźnego planu, który niebawem mieli zacząć realizować. Powinien to lepiej rozplanować. Powinien mieć plan A, B, C — i aż do Z.

A przede wszystkim — nigdy nie powinien dopuścić do podobnej sytuacji.

Jednak mleko się rozlało, a oni musieli sobie z tym jakoś poradzić.

Na szczęście nie pomylił się, biorąc ze sobą Wierę. Jej inteligencja niczym ostry nóż przecinała kolejne połacie wątpliwości, budując chociaż pierwsze fundamenty jakichś konkretnych pomysłów. Goro bardzo sobie cenił rady swojej partnerki, dlatego z uwagą słuchał tego, co miała mu do powiedzenia.

— Rozmowa z miejscowymi to świetny pomysł — przyznał, wciąż zamyślony. — Trzeba to zrobić dyskretnie, bez wzbudzania jakichkolwiek niepokojów. Ten nocny rytuał, który chcemy dziś rozpocząć, może wskazać nam miejsce, w którym znajdziemy skupisko nadprzyrodzonych. Jeśli rzeczywiście coś takiego znajdziemy, od tego miejsca będzie można zacząć. W innym wypadku zrobimy to w tradycyjny sposób: przejdziemy się po mieście, sami próbując wyczuć jakieś większe skupiska. Wynajdowanie jednostek i niepokojenie ich na ulicy raczej nic nam nie da, a, jak wspomniałem, nie chcemy wzbudzać nerwowej atmosfery.

Fakt, że znajdowali się blisko Rumunii, jakoś niespecjalnie mu się podobał. Przed wiekami miał nieprzyjemność kontaktować się z tamtejszymi władzami, był to jednak czas dla demonów bardzo nieprzychylny. Ówczesny Opiekun, jak nazywano mężczyznę zasiadającego na czele Zjednoczenia, chorobliwie nienawidził demonów, starając się zniweczyć wszelki szacunek i zaufanie, jakim darzono jego rasę. Na szczęście był to jeden taki przypadek, ale dzięki tamtemu Opiekunowi Goro przekonał, jak daleko sięgały sznurki Zjednoczonych. 

Nadzieje na to, że wspomniani Zjednoczeni nie dowiedzą się o chorych demonach były dość nikłe, ale póki mógł, Goro zamierzał popełniać ten sam błąd, który popełnił wobec swojej Rady i nikogo jeszcze o niczym nie powiadamiać. Demon raz jeszcze chciał spróbować uporać się z problemem na własną rękę, choć czuł w kościach, że to może się skończyć znacznie gorzej niż tylko reprymendą Arii.

Gdy Wiera zaczęła mówić o swoich wątpliwościach w kwestii snillingarów, Goro ukradkiem odetchnął. Nieco uspokoiła go świadomość, że uważała podobnie do niego.

— Mi też to nie pasuje — przyznał Goro. — To gatunek na tyle skryty, że trudno mieć z nim jakiekolwiek zatargi, bo trudno w ogóle na nie trafić. Jeśli od trzystu lat uchodzą za gatunek wymarły, to tym bardziej nie ma powodu, by nagle zwróciły się przeciw demonom. Co innego, gdyby to któryś z chorych ich skrzywdził — dumał Goro. — Jeśli by tak było, jestem w stanie uwierzyć, że snillingarowie mogliby chcieć się zemścić. Ale to też jest teoria mocno na siłę — przyznał z kwaśną miną. — Choć i jej nie można wykluczyć. Bo to, że demony zachorowały, to jedno. Ale to, że jeden z nich zdołał się uwolnić od zapieczętowanego ciała… No i jest jeszcze jedno — zauważył, dopiero na to wpadając. — Od jakiegoś czasu słyszymy o mordach na ostatnich członkach rodów, którym grozi wymarcie. Nie mamy dowodów na to, że to chorzy — zauważył — ale jednocześnie nie mamy też dowodów, że to nie ich sprawka. Ale gdyby założyć ten czarniejszy, drugi scenariusz, snillingarowie mogliby poczuć się zagrożeni i sami spróbować się obronić. W końcu też są zagrożoną rasą, prawda? Albo tylko uchodzącą za wymarłą. A wiadomo, że najlepsza obrona to atak.  

Sam zalewał się kolejnymi wątpliwościami, dobrowolnie przyciągając nad swoją głowę czarne chmury. Ale musiał chociaż spróbować je odgonić; w innym wypadku jego skuteczność dramatycznie spadnie.

— Bez względu na to, czy to ich wina czy nie — kontynuował — i tak powinniśmy ich znaleźć. Nie znam innego gatunku, który tak dobrze radziłby sobie z kontrolą umysłu. A przecież same z Arią do tego doszłyście, że jeśli choroba nie trawi ciała, bo już byś do tego doszła, to trawi głowę. I jeśli rzeczywiście tak jest, obecnie pozostajemy bezsilni. Dlatego tak czy inaczej musimy się z nimi skontaktować.

Już chciał zaprzeczyć temu, co powiedziała Wiera o swoim braku pomocy, ale szybko zmieniła temat — być może umyślnie, żeby tylko Goro nie zdążył zareagować. Choćby z tego powodu uszanował jej niemą prośbę i od razu przeszedł do odpowiedzi na pytanie.

— Nie, nie mamy żadnych indywidualnych umiejętności — odparł — choć nie wszystkie demony są we wszystkim tak samo dobre. Na przykład Belial radzi sobie z wróżeniem z gwiazd lepiej niż większość naszych braci, nawet jeśli szczerze tego nie cierpi. Specjalizuje się też w kreowaniu iluzji, bo przychodzi mu to z wielką łatwością. To wszystko potrafi każdy inny demon, ale jesteśmy pod tym względem jak zwykli ludzie: jedni są lepsi w jednych rzeczach, a drudzy w drugich. U was jest podobnie? — spytał, próbując wygrzebać w zakamarkach pamięci, czy Wiera mu o tym wspominała. — Czy może się mylę?

Amplifikator było nazwą, która brzmiała mu delikatnie znajomo, ale nie na tyle, by potrafił powiedzieć, do czego ta rzecz służyła. Na szczęście Wiera szybko to wyjaśniła i, jak się okazało, czaił się za tą nieco skomplikowaną nazwą dość ciekawy plan. Choć i on nie był zbyt prosty do zrealizowania.

— No dobrze — mruknął — ale bez względu na to, czy zechcemy wzmocnić twoją czy moją moc, potrzebne są wspomniane przez ciebie części. Co to takiego, jak i gdzie możemy je znaleźć? Zgadzam się, że możemy spróbować, skoro istnieje szansa na znaczne przyspieszenie poszukiwań.

I chociaż plan wciąż był wyłącznie teoretyczny, już teraz dał Goro zagwozdkę. Zakładając, że dojdzie do odnalezienia części i stworzenia amplifikatora, jak powinien go użyć? Sama Wiera podpowiedziała mu, że mógłby spróbować dzięki niemu raz jeszcze podejść do wyleczenia chorych demonów, ale cóż mu po tym, skoro jasnym już było, że w tę sprawę wmieszał się ktoś trzeci? Z kolei wykorzystanie tego wzmocnienia do odnalezienia snillingara mogłoby zostać uznane za niepotrzebne marnowanie czasu — zwłaszcza że nie mieli nawet pewności, czy te stworzenia miały z chorymi demonami cokolwiek wspólnego.

— Proszę cię — zwrócił się do Wiery — abyś przygotowała listę tego, co jest potrzebne do stworzenia amplifikatora. Belial się tym zajmie, ale póki co musimy spróbować tradycyjnej metody. Jeszcze nie wiem, czy skorzystamy z twojej pomocy czy innego demona do tego wzmocnienia — stwierdził szczerze — ale to z pewnością może okazać się przydatne.

Jeśli Wiera go zapewniała, że wspomniane połączenie było bezpieczne i bezbolesne, Goro nie miał powodu, by jej nie ufać. Z tego właśnie powodu brał pod uwagę ten pierwszy scenariusz zakładający, że to ona wzmocni swoją moc. Ale i druga opcja pozostawała na stole, choć na samą myśl o uwięzieniu kogokolwiek w pieczęci coś wewnątrz niego protestowało. Czuł się potwornie z myślą, że będzie musiał kogokolwiek namawiać do zamknięcia tylko po to, by wzmocnić własną moc, choć jednocześnie wiedział, że każdy z jego braci to zrozumie. Chodziło o większe dobro, dla którego każdy musiał się choć odrobinę poświęcić.

Cokolwiek wybierzesz, masz moje wsparcie.

To jedno zdanie wypowiedziane przez Wierę zadziałało jak magiczne zaklęcie, które zwolniło jakąś blokadę w jego głowie. Zupełnie nagle odpłynął od niego cały wartki strumień myśli, z pleców spadł ciężar, którego świadomości Goro nie miał aż do tej chwili. Pod wpływem tych kilku, niby niepozornych słów Goro odetchnął głęboko, czując się tak, jakby dopiero teraz został tak prawdziwie uwolniony z pieczęci. Ciepło dotyku Wiery i energia, którą mu przekazywała, a którą natychmiast odebrał i odczytał, tchnęła w niego drugie życie. Niemal desperackim ruchem objął obiema dłońmi dłoń Wiery, unosząc ją lekko i składając na niej drobne pocałunki. Oczy cały czas miał zamknięte; nawet jeśli na nią nie patrzył, i tak ją widział i to jak najwyraźniej. Goro już dawno nie czuł tak ogromnej potrzeby bliskości Wiery i właśnie z tego powodu wciąż nie puszczał jej dłoni, wciąż nie odsuwał jej od swoich ust. Bał się momentu, w którym Wiera odsunie się do niego choćby o centymetr.

Potrzebował jej bardziej niż sam się tego spodziewał. Ale ona wiedziała to dużo wcześniej od niego. I właśnie dlatego tak o niego dbała, był tego pewien.

On też ją kochał. Kochał całym sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^