ROZDZIAŁ 539

GORO

Był na siebie zły. Był sobą rozczarowany, bo dobrowolnie przyjął na swoje barki coś, z czym przestawał sobie radzić. Koszmarne wieści o chorych demonach jeszcze nie rozniosły się po świecie, ale jeśli w porę nie uda im się poskromić agresywnych demonów, tajemnica w końcu wyjdzie na jaw. I w jakim to świetle postawi jego rasę? W jakim to świetle postawi jego? W innych okolicznościach Goro w ogóle by się nie przejmował tym, co mówiono na jego temat, ale przecież został samozwańczym pasterzem nadprzyrodzonych. Przyjęli go, choć z pewną dozą nieufności i podejrzliwości. I właśnie teraz, kiedy mozolnie budował swoją pozycję dzięki Radzie — uruchamianej ze znacznym opóźnieniem — wszystko zawisło na włosku, który z dnia na dzień robił się coraz cieńszy. Nie mógł zawieść ani swoich bliskich, ani tych, którzy mu zaufali. Dlatego wreszcie musiał rozpocząć konkretne działania.

Pierwszym, choć maleńkim krokiem była ostatnia przed podróżą rozmowa z Arią. Goro dzierżył w dłoni tekst, który Aria miała odczytać Radzie i tenże właśnie jej wręczył, choć nie czuł się z tym najlepiej. Pomysł zwołania Rady bez niego należał do Arii i ogólnie rzecz biorąc był dobry, ale demonowi nie podobało się, że zrzucał tak wielką odpowiedzialność na przyjaciółkę. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że doskonale sobie z tym poradzi, ale Goro nigdy nie powinien przekładać na nią swoich zadań.   

— Dziękuję za twoją pomoc, lojalność i wielkie oddanie sprawie — powiedział tuż przed tym, jak wraz z Gudrun opuściły zamek. — Dziękuję za twój głos rozsądku, hart ducha i ten energiczny rodzaj motywacji, którą nas zarażasz. Dziękuję za pomoc w wypełnianiu moich obowiązków, których dziś wypełnić nie jestem w stanie. Ale proszę — Goro spojrzał na Arię nie jak na jedną z pracownic, a jak na przyjaciółkę — nie nakładaj na siebie zbyt wiele. Obiecuję na bieżąco cię o wszystkim informować i proszę o to samo, ale obiecaj mi, że nie będziesz się przemęczać ani zamartwiać. I nie mam tu na myśli tylko twojej ciąży — zastrzegł — tylko twoje emocje. Wiem, że to wszystko nie wygląda najlepiej, ale nie spocznę, dopóki tego nie naprawię. Bądź spokojna, przyjaciółko, i życz nam powodzenia.

Na koniec przytulił ją do siebie mocno, tym samym raz jeszcze dziękując jej za całe wsparcie, które im okazywała. Mieli ogromne szczęście, natrafiając na tak ambitną, pełną kreatywnej energii osobę. To był jednak czas pożegnania, a przed Goro nastał czas krótkich, acz intensywnych przygotowań.

A także rozmowa z Wierą. Ta też miała być krótka a treściwa, ale musiał ją odbyć.

— Muszę cię ostrzec — zaczął, gdy już tylko we dwoje zasiedli w jego gabinecie — że będzie to podroż długa i wymagająca. Gwiazdka powiedziała nam jednocześnie dużo i mało; wieść, że snillingarowie żyją, napawa mnie pewną nadzieją, ale odnalezienie ich będzie nadzwyczaj trudne. Jeśli aż przez trzy wieki uznawano tę rasę za wymarłą, nie ma wątpliwości, że robili to z pełną premedytacją. Odnalezienie kogoś, kto tam umiejętnie i uparcie się ukrywa, to zadanie tak trudne, że niemal niemożliwe. Ale nie mamy innego wyboru.

To wszystko było grubymi nićmi szyte, Goro zdawał sobie z tego sprawę. Nawet teraz, gdy przedstawiał Wierze założenia podróży, nie miał stu procent pewności, czy oby postępował słusznie. Ale błędów nie popełniał tylko ten, który nic nie robił, a Goro nie mógł sobie pozwolić na tego rodzaju komfort.

— Jeśli uważasz, że te poszukiwania są bezcelowe, proszę, powiedz mi o tym — poprosił, spoglądając na Wierę z łagodną prośbą. — Ja… przyznam, sam dokładnie nie wiem, czego szukam. Wiem, że snillingarowie są znakomici w naukach zajmujących się umysłem i potrafią nim manipulować. Czy widzę w nich podejrzanych…? Nie wiem. Wiem natomiast, że mogę otrzymać od nich wiele potrzebnych odpowiedzi. Może nie wszystkich, ale wiele. Jeśli potrafią manipulować umysłami, niewykluczone, że mają też wiedzę związaną z jego chorobami. A jeśli to ich wina, to tym bardziej musimy ich odszukać.

Która wersja była prawidłowa? Czy te stworzenia rzeczywiście mogły być winne ich problemów? Goro nie miał żadnego innego tropu, dlatego musiał go sprawdzić. Chwilowo to była jego ostatnia deska ratunku i może właśnie dlatego, tak w głębi ducha, Goro nie uważał, by to oni byli winowajcami.

— A właśnie… tak a propos Gwiazdki. Nie polubiłaś jej, prawda? — spytał, uśmiechając się z cieniem rozbawienia.

Czy rzeczywiście go to bawiło? Nie. Nie bawiło go nic, co w jakikolwiek sposób martwiło lub drażniło Wierę, a w towarzystwie Gwiazdki wyraźnie nie czuła się zbyt komfortowo.

— Wcale się temu nie dziwię — odrzekł ze spokojem. — Wbrew pozorom, to Gwiazdkom, jedynie półdemonom, najbliżej do tych stereotypowych diabłów: złośliwych i podstępnych. Gwiazdki właśnie takie są, ale jednocześnie jest w nich jakiś pierwiastek tej naszej honorowości. To czyni z nich postaci uczciwe, choć, jak pewnie zauważyłaś, dość uciążliwe. Jednak ich talent jest nieoceniony, a znajomość bardzo cenna. Pomogła nam, choć przecież nic nam nie jest winna. Ale teraz musimy zdać się na własne umiejętności.

Zamilkł na dłuższy moment, po czym zbliżył się do jednego z regałów i otworzył trzecią od góry szufladę. Długo przebierał w zebranych tam zwojach, aż wreszcie odnalazł właściwy, który po kilku chwilach rozpostarł na stole. Ryciny przestawiające Europę ustawił w taki sposób, by centrum znajdowało się na niewielkim skrawku wciśniętym między Rumunię a Ukrainę.

— Jesteś gotowa? — popatrzył na Wierę z największą uwagą. Wiedział, że była. I wiedział, że go nie opuści ani nie zawiedzie. — Zaczniemy tutaj — rzekł, wskazując konkretny punkt na mapie.

 

Kiszyniów, mimo statusu stolicy kraju, był miastem stosunkowo niewielkim i niezbyt urokliwym. Mało w nim było budzących zachwyt widoków czy eleganckich, dumnych w swym wieku budynków. Zamiast tego przywitało ich stare, socrealistyczne budownictwo, które przywodziło na myśl ponure czasy ubiegłowiecznego ucisku politycznego. Jednak Goro nie był turystą i nie szukał tu zabytków. Wybrał to miasto, ponieważ od czegoś musieli zacząć — a jeśli snillingarowie gdzieś się skrywali, to najłatwiej było zacząć poszukiwania właśnie od stolicy. Poza tym, Kiszyniów leżał w samym centrum Mołdawii, co także było bardzo pomocne: Gwiazdka wspominała, że lokalizacja stworzenia miała przekrój jakichś dziesięciu kilometrów kwadratowych. Sama Mołdawia miała ich trzydzieści z hakiem, co oznaczało, że w pewnym sensie mieli do przeszukania pół kraju.

Ale od czegoś musieli zacząć.

— Nie mam przy sobie żadnych źródeł podających jakiekolwiek informacje o snillingarach — tłumaczył Wierze, gdy już rozgościli się w swoim pokoju hotelowym — więc powiem ci tylko tyle, co sam wiem. Rysownikiem też najlepszym nie jestem, ale spróbuję ci przedstawić, jak taki snillingar może wyglądać.

Chwilę zajęło mu naszkicowanie odpowiedniej sylwetki, ale ostatecznie wyszło chyba nawet nieźle. Rycina przedstawiała niskie, około półmetrowe, obłe stworzenie o strukturze sprawiającej wrażenie płynnej, jasnoszarej. Jego głowa, choć zaokrąglona, zdawała się zlewać z tułowiem, nie posiadając żadnej szyi. Oczu miał troje, pozbawione brwi i rzęs; także typowego nosa brakowało, choć stwór miał dwa małe otwory, najpewniej właśnie nozdrza. Nogi jego i ręce były krótkie, choć wyposażone w długie palce, po dziesięć u rąk i nóg. Jednak poza kończynami, z jego ciała wystawały cienkie witki zakończone małymi listkami podobnymi do miniatur pawich ogonów.

— Te ich witki zwykle delikatnie się poruszają, tak samoistnie. To akurat dobry znak, bo to oznacza, że są spokojne. Łatwo je zirytować, więc podobno trzeba się z nimi widać specjalną, dość przydlugą formułką, ale o tym później. Snillingarowie potrafią przybrać też postać zwykłego człowieka — uzupełnił — ale nie potrafią zrobić tego doskonale, więc ich przebrania zwykle przedstawiają albinosów. I tutaj właśnie prosiłbym cię o pomoc.

Powodów, dla których Wiera jechała razem z nimi, było kilka. Pierwszym, tym najbardziej trywialne, było przywiązane i ogromna tęsknota, gdyby się rozstali. Drugim była jej niebywała inteligencja i umiejętność dostrzegania rzeczy, które każdy inny pominąłby bez choćby cienia myśli, że to jakkolwiek istotna informacja. Trzecia zaś wiązała się konkretnie z umiejętnościami, jakie przejawiała jako grisz i której właśnie teraz porzebowali.

— Potrafisz wyczuć bicie serca ze znacznej odległości, ale także je rozróżnić, prawda? Wiesz, jak bije serce demona, wróżki lub innego grisza. A tym samym potrafiłabyś rozpoznać… „obce” bicie serca? — spytał, patrząc na nią ze skupieniem. — Właśnie tego będziemy potrzebować: abyś nas powiadomiła, gdy tylko wyczujesz bicie serca snillingara. Jak ono bije? Tego niestety nie wiem, ale wiem, że twoja... "biblioteka" bić serc jest na tyle szeroka, że natychmiast zauważysz rytm, którego nigdy wcześniej nie słyszałaś. Tyle nam wystarczy.

To oczywiście nadal nie dawało im gwarancji, że trafią na właściwą jednostkę, ale w pewien sposób zawężało grono podejrzanych. Choć Goro zdawał sobie sprawę, że takie poszukiwania mogą trwać całymi tygodniami.

— Niestety, szukamy w pewnym sensie na ślepo, więc to będzie bardzo pomocne. Bo tak naprawdę nasz plan to niemal brak planu — wyjaśnił z nieco zażenowanym uśmiechem. — Potrafimy z Belem tylko mniej więcej zlokalizować obecność jakiejś obcej jednostki, ale to jak szukanie igły w stogu siana, bo takie wróżby zajmują dużo czasu i nie są aż tak dokładne jak lokalizacja Gwiazdki: obejmują obszar o średnicy maksymalnie kilku kilometrów. Nocą Bel odczyta z gwiazd kolejne potencjalne lokalizację, a ciebie bym prosił, byś wychwyciła wszelkie podejrzane sygnały. Od razu jeszcze cię ostrzegę przed marudzeniem Bela — dodał, uśmiechając się lekko. — Jeśli Bel czegoś skrajnie nienawidzi, to właśnie wróżenia. I choćby dlatego nie zajmę się tym ja — rzekł, uśmiechając się jeszcze szerzej, odrobinkę złośliwie. — Zaczniemy już tej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^