GORO
Był na siebie zły. Był sobą rozczarowany, bo dobrowolnie
przyjął na swoje barki coś, z czym przestawał sobie radzić. Koszmarne wieści o
chorych demonach jeszcze nie rozniosły się po świecie, ale jeśli w porę nie uda
im się poskromić agresywnych demonów, tajemnica w końcu wyjdzie na jaw. I w
jakim to świetle postawi jego rasę? W jakim to świetle postawi jego? W
innych okolicznościach Goro w ogóle by się nie przejmował tym, co mówiono na
jego temat, ale przecież został samozwańczym pasterzem nadprzyrodzonych.
Przyjęli go, choć z pewną dozą nieufności i podejrzliwości. I właśnie teraz,
kiedy mozolnie budował swoją pozycję dzięki Radzie — uruchamianej ze znacznym
opóźnieniem — wszystko zawisło na włosku, który z dnia na dzień robił się coraz
cieńszy. Nie mógł zawieść ani swoich bliskich, ani tych, którzy mu zaufali.
Dlatego wreszcie musiał rozpocząć konkretne działania.
Pierwszym, choć maleńkim krokiem była ostatnia przed podróżą
rozmowa z Arią. Goro dzierżył w dłoni tekst, który Aria miała odczytać Radzie i
tenże właśnie jej wręczył, choć nie czuł się z tym najlepiej. Pomysł zwołania
Rady bez niego należał do Arii i ogólnie rzecz biorąc był dobry, ale demonowi
nie podobało się, że zrzucał tak wielką odpowiedzialność na przyjaciółkę. Nie
miał najmniejszych wątpliwości, że doskonale sobie z tym poradzi, ale Goro
nigdy nie powinien przekładać na nią swoich zadań.
— Dziękuję za twoją pomoc, lojalność i wielkie oddanie
sprawie — powiedział tuż przed tym, jak wraz z Gudrun opuściły zamek. —
Dziękuję za twój głos rozsądku, hart ducha i ten energiczny rodzaj motywacji,
którą nas zarażasz. Dziękuję za pomoc w wypełnianiu moich obowiązków, których
dziś wypełnić nie jestem w stanie. Ale proszę — Goro spojrzał na Arię nie jak
na jedną z pracownic, a jak na przyjaciółkę — nie nakładaj na siebie zbyt
wiele. Obiecuję na bieżąco cię o wszystkim informować i proszę o to samo, ale
obiecaj mi, że nie będziesz się przemęczać ani zamartwiać. I nie mam tu na
myśli tylko twojej ciąży — zastrzegł — tylko twoje emocje. Wiem, że to wszystko nie wygląda
najlepiej, ale nie spocznę, dopóki tego nie naprawię. Bądź spokojna,
przyjaciółko, i życz nam powodzenia.
Na koniec przytulił ją do siebie mocno, tym samym raz
jeszcze dziękując jej za całe wsparcie, które im okazywała. Mieli ogromne
szczęście, natrafiając na tak ambitną, pełną kreatywnej energii osobę. To był
jednak czas pożegnania, a przed Goro nastał czas krótkich, acz intensywnych
przygotowań.
A także rozmowa z Wierą. Ta też miała być krótka a treściwa,
ale musiał ją odbyć.
— Muszę cię ostrzec — zaczął, gdy już tylko we dwoje
zasiedli w jego gabinecie — że będzie to podroż długa i wymagająca. Gwiazdka
powiedziała nam jednocześnie dużo i mało; wieść, że snillingarowie żyją, napawa
mnie pewną nadzieją, ale odnalezienie ich będzie nadzwyczaj trudne. Jeśli aż
przez trzy wieki uznawano tę rasę za wymarłą, nie ma wątpliwości, że robili to
z pełną premedytacją. Odnalezienie kogoś, kto tam umiejętnie i uparcie się
ukrywa, to zadanie tak trudne, że niemal niemożliwe. Ale nie mamy innego
wyboru.
To wszystko było grubymi nićmi szyte, Goro zdawał sobie z
tego sprawę. Nawet teraz, gdy przedstawiał Wierze założenia podróży, nie miał
stu procent pewności, czy oby postępował słusznie. Ale błędów nie popełniał
tylko ten, który nic nie robił, a Goro nie mógł sobie pozwolić na tego rodzaju
komfort.
— Jeśli uważasz, że te poszukiwania są bezcelowe, proszę,
powiedz mi o tym — poprosił, spoglądając na Wierę z łagodną prośbą. — Ja…
przyznam, sam dokładnie nie wiem, czego szukam. Wiem, że snillingarowie są
znakomici w naukach zajmujących się umysłem i potrafią nim manipulować. Czy
widzę w nich podejrzanych…? Nie wiem. Wiem natomiast, że mogę otrzymać od nich
wiele potrzebnych odpowiedzi. Może nie wszystkich, ale wiele. Jeśli potrafią
manipulować umysłami, niewykluczone, że mają też wiedzę związaną z jego
chorobami. A jeśli to ich wina, to tym bardziej musimy ich odszukać.
Która wersja była prawidłowa? Czy te stworzenia rzeczywiście
mogły być winne ich problemów? Goro nie miał żadnego innego tropu, dlatego
musiał go sprawdzić. Chwilowo to była jego ostatnia deska ratunku i może
właśnie dlatego, tak w głębi ducha, Goro nie uważał, by to oni byli winowajcami.
— A właśnie… tak a propos Gwiazdki. Nie polubiłaś jej,
prawda? — spytał, uśmiechając się z cieniem rozbawienia.
Czy rzeczywiście go to bawiło? Nie. Nie bawiło go nic, co w
jakikolwiek sposób martwiło lub drażniło Wierę, a w towarzystwie Gwiazdki
wyraźnie nie czuła się zbyt komfortowo.
— Wcale się temu nie dziwię — odrzekł ze spokojem. — Wbrew
pozorom, to Gwiazdkom, jedynie półdemonom, najbliżej do tych stereotypowych
diabłów: złośliwych i podstępnych. Gwiazdki właśnie takie są, ale jednocześnie
jest w nich jakiś pierwiastek tej naszej honorowości. To czyni z nich postaci
uczciwe, choć, jak pewnie zauważyłaś, dość uciążliwe. Jednak ich talent jest
nieoceniony, a znajomość bardzo cenna. Pomogła nam, choć przecież nic nam nie
jest winna. Ale teraz musimy zdać się na własne umiejętności.
Zamilkł na dłuższy moment, po czym zbliżył się do jednego z
regałów i otworzył trzecią od góry szufladę. Długo przebierał w zebranych tam
zwojach, aż wreszcie odnalazł właściwy, który po kilku chwilach rozpostarł na
stole. Ryciny przestawiające Europę ustawił w taki sposób, by centrum
znajdowało się na niewielkim skrawku wciśniętym między Rumunię a Ukrainę.
— Jesteś gotowa? — popatrzył na Wierę z największą uwagą. Wiedział,
że była. I wiedział, że go nie opuści ani nie zawiedzie. — Zaczniemy tutaj —
rzekł, wskazując konkretny punkt na mapie.
Kiszyniów, mimo statusu stolicy kraju, był miastem stosunkowo
niewielkim i niezbyt urokliwym. Mało w nim było budzących zachwyt widoków czy
eleganckich, dumnych w swym wieku budynków. Zamiast tego przywitało ich stare, socrealistyczne
budownictwo, które przywodziło na myśl ponure czasy ubiegłowiecznego ucisku
politycznego. Jednak Goro nie był turystą i nie szukał tu zabytków. Wybrał to
miasto, ponieważ od czegoś musieli zacząć — a jeśli snillingarowie gdzieś się skrywali,
to najłatwiej było zacząć poszukiwania właśnie od stolicy. Poza tym, Kiszyniów
leżał w samym centrum Mołdawii, co także było bardzo pomocne: Gwiazdka wspominała,
że lokalizacja stworzenia miała przekrój jakichś dziesięciu kilometrów kwadratowych.
Sama Mołdawia miała ich trzydzieści z hakiem, co oznaczało, że w pewnym sensie
mieli do przeszukania pół kraju.
Ale od czegoś musieli zacząć.
— Nie mam przy sobie żadnych źródeł podających jakiekolwiek
informacje o snillingarach — tłumaczył Wierze, gdy już rozgościli się w swoim
pokoju hotelowym — więc powiem ci tylko tyle, co sam wiem. Rysownikiem też
najlepszym nie jestem, ale spróbuję ci przedstawić, jak taki snillingar może
wyglądać.
Chwilę zajęło mu naszkicowanie odpowiedniej sylwetki, ale
ostatecznie wyszło chyba nawet nieźle. Rycina przedstawiała niskie, około
półmetrowe, obłe stworzenie o strukturze sprawiającej wrażenie płynnej,
jasnoszarej. Jego głowa, choć zaokrąglona, zdawała się zlewać z tułowiem, nie
posiadając żadnej szyi. Oczu miał troje, pozbawione brwi i rzęs; także typowego
nosa brakowało, choć stwór miał dwa małe otwory, najpewniej właśnie nozdrza.
Nogi jego i ręce były krótkie, choć wyposażone w długie palce, po dziesięć u
rąk i nóg. Jednak poza kończynami, z jego ciała wystawały cienkie witki
zakończone małymi listkami podobnymi do miniatur pawich ogonów.
— Te ich witki zwykle delikatnie się poruszają, tak samoistnie. To akurat dobry znak, bo to oznacza, że są spokojne. Łatwo je zirytować, więc podobno trzeba się z nimi widać specjalną, dość przydlugą formułką, ale o tym później. Snillingarowie potrafią przybrać też postać zwykłego człowieka — uzupełnił — ale nie potrafią zrobić tego doskonale, więc ich przebrania zwykle przedstawiają albinosów. I tutaj właśnie prosiłbym cię o pomoc.
Powodów, dla których Wiera jechała razem z nimi, było kilka. Pierwszym, tym najbardziej trywialne, było przywiązane i ogromna tęsknota, gdyby się rozstali. Drugim była jej niebywała inteligencja i umiejętność dostrzegania rzeczy, które każdy inny pominąłby bez choćby cienia myśli, że to jakkolwiek istotna informacja. Trzecia zaś wiązała się konkretnie z umiejętnościami, jakie przejawiała jako grisz i której właśnie teraz porzebowali.
— Potrafisz wyczuć bicie serca ze znacznej odległości, ale także je rozróżnić, prawda? Wiesz, jak bije serce demona, wróżki lub innego grisza. A tym samym potrafiłabyś rozpoznać… „obce” bicie serca? — spytał, patrząc na nią ze skupieniem. — Właśnie tego będziemy potrzebować: abyś nas powiadomiła, gdy tylko wyczujesz bicie serca snillingara. Jak ono bije? Tego niestety nie wiem, ale wiem, że twoja... "biblioteka" bić serc jest na tyle szeroka, że natychmiast zauważysz rytm, którego nigdy wcześniej nie słyszałaś. Tyle nam wystarczy.
To oczywiście nadal nie dawało im gwarancji, że trafią na właściwą jednostkę, ale w pewien sposób zawężało grono podejrzanych. Choć Goro zdawał sobie sprawę, że takie poszukiwania mogą trwać całymi tygodniami.
— Niestety, szukamy w pewnym sensie na ślepo, więc to będzie bardzo pomocne. Bo tak naprawdę nasz plan to niemal brak planu — wyjaśnił z nieco zażenowanym uśmiechem. — Potrafimy z Belem tylko mniej więcej zlokalizować obecność jakiejś obcej jednostki, ale to jak szukanie igły w stogu siana, bo takie wróżby zajmują dużo czasu i nie są aż tak dokładne jak lokalizacja Gwiazdki: obejmują obszar o średnicy maksymalnie kilku kilometrów. Nocą Bel odczyta z gwiazd kolejne potencjalne lokalizację, a ciebie bym prosił, byś wychwyciła wszelkie podejrzane sygnały. Od razu jeszcze cię ostrzegę przed marudzeniem Bela — dodał, uśmiechając się lekko. — Jeśli Bel czegoś skrajnie nienawidzi, to właśnie wróżenia. I choćby dlatego nie zajmę się tym ja — rzekł, uśmiechając się jeszcze szerzej, odrobinkę złośliwie. — Zaczniemy już tej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz