ATHANASIUS
Potrzebowali
takiej zwykłej, niezobowiązującej rozmowy o małych, niezbyt ważnych kwestiach. Wszak
za nimi już tak wiele ciężkich, trudnych, bolesnych potyczek i konfrontacji, po
których cierpiało co najmniej jedno z nich. Za nimi już sprawy kłopotliwe i
budzące niepokój i za nimi już zwady i kłótnie. Niewykluczone niestety, że to samo i przed
nimi — ale jeszcze nie teraz. Korzystali więc z tej przerwy, z tego małego
kawałka czasu, w którym nie dokuczały im niedogodności przeszłości i obawy
przyszłości, skupiając się na rzeczach niewartych większego skupienia i
dyskutując o kwestiach niewartych poważniejszych dyskusji. To pozwalało się
odprężyć i uwierzyć, że nad ich głowami wisiały nie tylko same czarne chmury,
ale i świeciło dużo słońca; pozwalało uwierzyć, że nie mieli żadnych kłopotów,
więc mogli gawędzić o rzeczach trywialnych. Mogli się w ten sposób odprężyć,
nie myśleć o niczym poza sobą. I chociażby dlatego omówienie teraz kwestii
kupna domku trafiło się idealnie.
— O,
prywatna plaża i do mnie przemawia — przyznał. — Jak już mamy sobie kupić
jakieś lokum, postawą jest prywatność. Nad morzem może być — wzruszył
ramionami. — Byłoby z jednej strony na tyle blisko, by nie zmęczyć się podróżą,
ale na tyle daleko, by uciec od wszystkiego na chociaż kilka dni. A więc mówisz,
że to jest jakoś bardzo blisko morza? Bo jakby było gdzieś w lesie, też byłoby
dobrze.
Dla
niego nawet jeszcze lepiej. Ale lokalizacja była mu dość obojętna, więc mógł
zdać się na gust Arii. Jemu zależało tylko na tym, by mieli jakiś mały azyl.
Kiedyś była to stara chatka w rezerwacie nad jeziorem, ale te czasy minęły
bezpowrotnie i potrzebowali czegoś wspólnego — i własnego.
— Więc
zajmijmy się tym w wolnej chwili — oznajmił z ochotą. — Jeśli jakaś oferta jest
wciąż aktualna, to tym lepiej, bo może zdążymy się uwinąć z papirologią, żeby z
tego naszego nowego dobytku skorzystać. Sama wiesz, że po porodzie nie będzie już
z tym tak łatwo!
Zachichotał,
słuchając tłumaczenia Arii, dlaczego nałożyła sobie tak dużą porcję spaghetti.
—
Przecież ja nic nie mówię! — od razu zaczął się bronić, choć wciąż był
rozbawiony. — Jedz ile chcesz; w końcu sama sobie ugotowałaś. Zresztą, akurat
apetyt to jak najlepszy objaw, więc na zdrowie, kochanie!
Mina
tylko odrobinę mu zrzedła, gdy wrócili do tematu demona. Ale sam go ciągnął,
więc nie czuł się z tym tematem aż tak źle, jak sam mógłby podejrzewać.
—
Jakoś nie wiem, czy im wierzyć w to, że oni serio nie potrafią kłamać — mruknął
kwaśno. — Ale niech będzie. Poza tym Aria! — odezwał się z energią. — Przecież
ja wiem, że i dla ciebie Gudrun jest jak córka! Wiem, że się o nią martwisz tak
samo jak ja, ale różnica jest taka, że ty masz zaufanie do tego demona, bo się
przyjaźnicie. Ja to wszystko wiem! I uwierz mi, Bóg mi świadkiem, że twoje
zaufanie i wiara, że Gudrun jest bezpieczna, ogromnie dużo mi daje, naprawdę mnie
uspokaja. Więc uznajmy, że oboje się rozumiemy, okej? — spytał, już spokojniej.
— Ja rozumiem, że ufasz im obojgu i masz pewność, że Gudrun jest bezpieczna, co
jednocześnie bardzo dużo dla mnie znaczy. A ty rozumiesz, że już zawsze będę
się o nią martwił, choćby nie wiem co, a fakt, że kiedyś jej nie dopilnowałem, przez
co zginęła, w niczym nie pomaga. I tyle.
Pierwszy
raz od dawna — a może od zawsze — wypowiedział to tak szybko, bez żadnego
zawahania ani drżenia głosu. I bynajmniej nie dlatego, że ta kwestia nie robiła
już na nim żadnego wrażenia. Uznał po prostu, że im szybciej to wyjaśnią, tym
szybciej będą mogli zamknąć temat.
Klnąca
Aria była dodatkową pieczęcią zamykającą całą sprawę. Athan zmarszczył nos na
sam dźwięk, ale nic nie powiedział. To, że Aria rzucała mięsem, puszczał już
mimo uszu; wiedziała, że tego nie lubił i zwykle starała się tego przy nim nie
robić, ale czasami przypadkowo coś się wyrywało i Athan nie zamierzał się tego
czepiać.
Zresztą,
oboje mieli coś, co im nie odpowiadało w swojej drugiej połówce, ale nie
skarżyli się na to na głos: ona klęła, a on palił.
Na
szczęście już po chwili nastał znacznie milszy temat — i to nad talerzami
apetycznie wyglądającego spaghetti. Nie zdążył zaprotestować, gdy Aria nalała
mu wina: gdyby go o to spytała, uznałby, że w ramach „solidarności” napisałby
się z nią soku, ale skoro wino znalazło się już w kieliszku, nie należało
protestować.
—
Jakie dokładnie zmiany chcesz tu wprowadzić? — spytał, w duchu jęknąwszy z
boleścią.
Wiedział,
że Aria już od dawna czaiła się na jakiś większy remont, co Athanowi
niespecjalnie się podobało. Wiedział jednak, że teraz nie było wyjścia. Oni
jako wampiry mogli znieść znacznie więcej niedogodności niż takie maleńkie,
ludzkie istotki, które już niebawem tu z nimi zamieszkają, co oznaczało, że
należało przerobić cały budynek na sprzyjający i bezpieczny dzieciom.
—
Cokolwiek to ma być, trzeba się za to wziąć możliwie szybko. Im szybciej roboty
ruszą, tym większa szansa, że się z tym i z tamtym zdąży przed porodem. Wspominałaś
coś kiedyś o ogrzewaniu podłogowym? Słabo mi się robi na myśl o rozbijaniu tych
płytek — dodał żartobliwie.
Ich
dom miał w sobie wiele zabytkowych elementów, więc w ich wypadku kwestia
remontu była nieco bardziej skomplikowana. Oczywiście posiadłość w dalszym
ciągu stanowiła ich własność prywatną, ale remont będzie wymagał od nich — oraz
od paru innych osób — podpisania kilku papierków.
— Co
do pokojów, to w pełni się zgadzam z tym, by wstrzymać się aż do poznania płci.
A co do imion...
Owszem,
Athan zastanawiał się nad tym, ale w bardziej przelotnym sensie: ot, jak na coś
czekał, jeździł samochodem albo usychał na nudnych wykładach. I coś mu tam do
głowy wpadło, ale jednocześnie natknął się na wątpliwości, na które w życiu by
nie wpadł — bo były aż tak dziwaczne i trywialne.
—
Owszem, myślałem nad tym — przyznał — i może mnie wyśmiejesz, ale muszę cię
spytać o to, jaką wagę przykładamy do konsekwencji.
O
mało co się nie roześmiał na widok zdumionej miny Arii, ale powstrzymał go
fakt, że prawdopodobnie to ona zaraz zacznie wyśmiewać jego. Był ciekaw, czy jej
też taki kłopot przeszedł przez myśl, lecz podejrzewał, że tylko on był aż tak
przewrażliwiony.
— Chodzi
mi o to — zabrał się pieczołowicie za wyjaśnienia — że gdyby uradziła się
parka, to imiona mamy wybrane, prawda? Louis i Aurora. Gdyby się urodzili dwaj
chłopcy, to szczerze mówiąc, nie wiem, jakie jeszcze imię wybrać. Nie mam
jakiegoś ulubionego czy coś w tym rodzaju, więc obawiam się, że będziemy szukać
imiona dla niego tak jak dla Lucky’ego: patrząc po spisie i wybierając
najlepiej pasujące. I… — Athan zawahał się na moment. — Może cię to zdziwi, ale
chyba bym nie chciał, żeby nadać mu imię Elijah. Nie wiem, czy w ogóle przeszło
ci to przez myśl, a jeśli tak, to nie zrozum mnie źle, ale... hm... Sama wiesz,
on jest tylko jeden. Jest, nie był — podkreślił. — Wiem, że to jest jakiś
sposób na uhonorowanie zmarłego przyjaciela, ale nie w tym wypadku. Nie dla
mnie.
Nie
miał pojęcia, co na ten temat sądziła Aria, bo nigdy nie rozmawiali o tej
propozycji. Ale właśnie sam fakt, że o tym nie mówili, nieśmiało podpowiadał
Athanowi, że może oboje sądzili podobnie. Poza tym, pierwszym wyborem Arii na
imię chłopięce był Louis — imię, na które Athan szczerze by nie wpadł, a które
dla Arii było oczywistym wyborem, chcąc w ten sposób upamiętnić swojego brata. Wszak
o bracie rozmawiali znacznie mniej niż o zmarłym przyjacielu, a jednak ani razu
nie padła propozycja nazwania ich dziecka tym imieniem. To był dla niego
sygnał, że może naprawdę myśleli podobnie.
— Gdyby
natomiast urodziły się dwie dziewczynki — kontynuował — to zauważ… i tu możesz
się ze mnie śmiać — przyznał, sam krótko chichocząc — ale zauważ, że oboje mamy
imiona na literę „A”, a i jedna z naszych dziewcząt planowo ma mieć imię
Aurora. Więc: czy chcemy dla drugiej dziewczynki szukać imienia na tę samą
literę? Żeby nie było, że gdy ta druga dorośnie, poczuje się jakaś gorsza, że
jej imię tak znacznie się różni od naszych. Nie wiem! — tłumaczył się w ramach
obrony. — Nie mam pojęcia, jak dzieciaki myślą, ale wiem, że potrafią się
przejmować takimi rzeczami, na które dorosły w życiu by nie wpadł! No… ale jakbyśmy
jednak na to nie zwracali uwagi, to… Lily — wypalił. — Lily. Bardzo mi się to
imię podoba. Jest takie lekkie, delikatne, dziewczęce. Tylko nie wiem, jak by miało
brzmieć w dokumentach. W sensie, czy tylko Lily, czy może Lilianne albo Lilian.
W każdym razie, to tak naprawdę jedyna moja propozycja, więc nie wysiliłem się
za bardzo — przyznał z cichym śmiechem.
Aż
mu ramiona opadły, jak Aria wspomniała o jego rozmowie z Lakricią. Przez ten
słodki moment zdołał o tym zapomnieć, ale gdy tylko sobie przypominał, ta
rozmowa wisiała nad nim jak czarna, burzowa chmura. Próbował ją od siebie odganiać,
ale to tylko gra na czas, która w niczym nie pomagała, a mogła zaszkodzić.
—
Boję się tej rozmowy — wyznał słabym głosem. — Najzwyczajniej w świecie się boję.
A wiesz czemu?
Spojrzał
na żonę z największą uwagą. Był bardzo ciekaw, czy zdawała sobie sprawę,
dlaczego to było dla niego trudne. Dlaczego akurat rozmowa o tym była
dla niego trudna. Zdawało mu się, że już kiedyś Arii o tym powiedział, ale może
mu się pomyliło, a tak naprawdę nie miała o niczym pojęcia i sądziła, że się
bał, bo to po prostu jego była partnerka, z którą, co oczywiste, łączyły go
trudne relacje. Problem w tym, że było coś jeszcze, choć ściśle z tym dawnym
związkiem związane, co mocno go przerażało.
— I
nie traktuję cię jak głupiej kozy — zaprzeczył odrobinę cierpko. — Przecież to
nie o to chodzi! Co ty myślisz, że ja nie wiem, że masz świadomość poronienia?
Po prostu zdaje mi się, że skoro oboje to wiemy, to nie ma żadnej przyjemności
w rozmawianiu o tym. Okej, użyłem sugestii, ale czy to coś złego? To normalne,
że zakładamy taki najczarniejszy scenariusz, ale lepiej się z nim nie zżywać za
bardzo. A gdy będę miał jakieś
wątpliwości, oczywiście, że ci o nich powiem! W końcu to nasze dziecko… to
znaczy dzieci. Nasze wspólne. Oboje się o nie troszczymy, martwimy i o
nie dbamy. I tak będzie od samego początku. Nie martw się — ujął jej dłoń,
całując delikatnie. — Będzie wszystko dobrze. Zobaczysz.
Na szczęście,
już po chwili Aria niemal z rozmarzeniem zaczęła mówić o znacznie
przyjemniejszej kwestii związanej z ich dziećmi.
—
Tak, Marisa z pewnością będzie doskonała w roli matki chrzestnej. Szkoda, że Elijah
nie będzie jej w tym partnerował — dodał z nutą smutku. — Ale jeśli nie on, to
kto? Myślałaś o kimś? Ja oczywiście myślałem o Ishu. Wiem, że wasze relacje od
dawna układają się zupełnie normalnie, ale mimo to nie zamierzam dokonywać tego
wyboru bez ciebie. Jeśli więc zakładasz, że to powinien być ktoś inny, nie
wiem, na przykład Matt, to mów śmiało. Grunt, byśmy to wspólnie ustalili. No i
w sumie… chcemy rodziców chrzestnych jednakowych dla obu dzieci, czy może dla
każdego osobną parę? Bo gdyby każde z naszych maleństw miało mieć osobny set,
to dobrze by było dokooptować do Isha jeszcze Jehanne. A do Marisy… może Matta
właśnie? — zastanawiał się na głos. — No nie wiem. Wiem tylko tyle, że właśnie
z tymi chrzestnymi dla bliźniąt jest bardzo różnie i to chyba zależne od rodziców,
czy chcą jeden zestaw chrzestnych dla obu dzieci, czy osobno.
Być może dość ponurym spostrzeżeniem był fakt, że oboje nie mieli żadnych krewnych, co nie oznaczało, że nie mieli rodziny. Tę stanowili ich przyjaciele, których na szczęście mieli dość liczne grono. Dzięki temu mogli mieć niezłe roszady w związku z ustaleniem rodziców chrzestnych. I może robili to za szybko? Może powinni się odrobinkę wstrzymać, poczekać chociaż kilka tygodni. Może. Jednak ta radosna energia, jaka ich rozpierała na myśl o dzieciach była zbyt duża, by choćby spróbować ją stłumić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz