ROZDZIAŁ 531

ATHANASIUS

Może to właśnie na tym polegała cała tajemnica?

Athan nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w związkach — wbrew swej długowieczności oraz faktowi, że na przestrzeni lat miał przy sobie wiele kobiet. Ale mało która relacja — a w zasadzie prawie żadna — była przez nich obojga traktowana na tyle poważnie, by rzeczywiście się nad nią nachylić, zacząć się z niej uczyć i wyciągać wnioski. Z tego właśnie powodu Athanowi brakowało potrzebnego doświadczenia i sam dokładnie nie wiedział, jak powinna wyglądać “prawidłowa rutyna”. Kłamały wszelkie filmy i książki mówiące, że miłość to ciągły, nieustający szał uniesień, że to wciąż narastająca namiętność i ta szaleńcza, uczuciowa niecierpliwość. To wszystko towarzyszyło zakochaniu — ale nie miłości, która znacznie się od poprzednio wspomnianego stanu różniła. Zakochanie rosło w gorącym sercu, miłość zaś gnieździła się w chłodnej głowie.

Pokochał w życiu tylko dwa razy, co i tak, biorąc pod uwagę jego wiek, było wynikiem co najmniej żałosnym. Nie liczył w tym zestawieniu Gudrun, którą całym sobą kochał jako swoją córkę — bo nie była to miłość romantyczna. Tą po raz pierwszy obdarzył Lakricię, był jednak wtedy zbyt młody, zbyt butny i zbyt zarośnięty poglądami i wpływami ojca, by poświęcić tej miłości choć chwilę refleksji i ustalić, jak ten związek powinien wyglądać. Pozornie niepotrzebne rozmyślania Athan zastąpił żarliwą energią; tak żarliwą jak kwas, który był tak samo intensywny, jak i zabójczy. Więc i do kwasu można było idealnie porównać tamto uczucie, kierowane tylko namiętnością i żądzami, które wygasły równie szybko i nagle, co się pojawiły. Ale nawet wtedy wciąż tliła się w tych popiołach natarczywa energia, którą trzeba było jakkolwiek spożytkować i która w całości odbijała się na Lakricii.

Z Arią miało być zupełnie inaczej — właśnie dlatego, że Athan podchodził do tego związku z olbrzymią rezerwą. Pokornie sądził, że nie ma pojęcia, jak reagować i postępować, gdy u swego boku miało się kandydatkę do spędzenia z nią calutkiego życia. Całe życie — szmat czasu. I na tenże szmat należało jakoś rozłożyć całe to uczucie, jakie między nimi powstało. Potrzebny był bardzo duży ogień, ale cóż po wielkim płomieniu, który powstał na nijakiej rozpałce? Momentalnie zgaśnie, zostawiając po sobie jedynie duszny dym, trochę popiołu i wspomnienie czegoś, co miało być wielką pożogą. Dopiero odpowiedni podkład może uczynić z byle niewielkiego płomienia ogromny, pożerający wszystko na swej drodze pożar. I właśnie takiego pożaru potrzebowali Aria i Athan. Budowanie podkładu pod ten ogień trwało długo, być może nawet za długo. Niekiedy chyba pracowali nad nim całkiem nieświadomie, uporczywie gnieżdżąc w sobie to uczucie, te wspomnienia i naiwne marzenie, że może kiedyś jednak będzie dobrze. I tymi wspomnieniami właśnie, tymi naiwnymi nadziejami były te suche gałązki i łuczyny, które miały zrodzić wielki ogień.

Ten dziś palił się jasno i wyraźnie. Pożerał wszystko, co spotkał na swej drodze: całe lasy niedomówień, łąki zmartwień i pastwiska gniewu. Przysłaniał swymi gorącymi językami niebo, do cna wypalał ziemię. Coś takiego było darem — i im bardziej Athan zdawał sobie z tego sprawę, tym bardziej przerażało go, jak wielką odpowiedzialność dzierżył na barkach. Nie wiedział, jak się starać, co robić a czego nie robić, bo tego wszystkiego uczył się na bieżąco. Ale i ona, z tego co zrozumiał, uczyła się tego samego, bo i ona nijak nie mogła się z nikim innym ułożyć. Byli jak te dwa puzzelki, które swoim kształtem pasowały wyłącznie do siebie. Więc, bardzo ogólnie i trywialnie to nazywając, “jakoś to wychodziło”, jakoś się trzymało, nawet mimo wielu gorszych chwil, przez jakie przechodzili.

Ale może właśnie na tym polega cała ta wielka tajemnica? Na tym, że im bardziej czegoś chciał, tym gorzej wychodziło. Na tym, że czasem oboje potrzebowali zatrzymać się na chwilę i po prostu pozwolić temu płynąć swoim własnym nurtem.

Na tym, jak ze sobą rozmawiali. Swobodnie, niespiesznie, jakby mieli na takie rozmowy całą wieczność. Bo mieli. Świadomość tego bardzo uspokajała, wyciszała, kazała odrobinę zwolnić ten szaleńczy bieg codzienności. I Athan musiał przyznać, że absolutnie to uwielbiał. Uwielbiał te chwile, kiedy po prostu obok siebie siadali i nie robili nic — tylko rozmawiali. O rzeczach mniej i bardziej ważnych, o zupełnie błahych albo całkowicie kluczowych. Uwielbiał to, że do niczego się nie przymuszali, żaden rozkaz ani rozpaczliwa potrzeba nie wisiały nad ich głowami. Wystarczyło tylko, że byli w pobliżu, że ich spojrzenia się skrzyżowały — i już było dobrze. I już niczego innego nie chcieli.

Chyba to właśnie była ta tajemnica miłości. Którą Athan dzięki Arii wciąż odkrywał.

Pogrążony w tych różowych myślach, musiał w porę się ocknąć, by żona nie pomyślała, że się wyłączył na jej odpowiedzi. Chyba wybudził się w porę, bo Aria wyglądała wyłącznie na zaskoczoną tym, że zaczął temat domku nad jeziorem. A on był zaskoczony, że ona była zaskoczona.

— Czemu tak się zdziwiłaś? — spytał z wyraźnym zaciekawieniem. — Od dawna to planowaliśmy, a ja nie chciałem pospieszać. I z jednej strony fakt, byłoby przy tym dużo do zrobienia, ale... czy ja wiem? — zastanawiał się na głos. — Co my teraz mamy pilnego do zrobienia? Ja to już bym się rwał do robienia pokoju naszym maleństwom — na samo wspomnienie ich dzieci uśmiechnął się szeroko, a oczy aż mu zabłyszczały — ale i tak większy remont zacznie się na poważnie dopiero gdy poznamy płeć dzieci. Wiesz, chciałbym, żeby dziewczynka miała pokój jak dla małej księżniczki, a chłopiec jak... hm... no, jak dla chłopca — dokończył, nie znajdując odpowiedniego porównania. — No chyba że będzie parka. To wtedy w ogóle inaczej trzeba by pokombinować. Kurde — Athan znowu zaczął zastanawiać się na głos — to chyba będzie naprawdę dość skomplikowana operacja.

Mówienie o ich dzieciach, nawet jeśli wciąż pozostawały maleńkimi fasolkami, sprawiało mu radość znacznie większą niż się tego spodziewał. Owszem, sądził, że wieść o dzieciach go uskrzydli, ale stało się coś innego, chyba nawet jeszcze lepszego. Ta wieść bowiem w jakiś sposób uczyniła go... beztroskim. A przynajmniej w momencie mówienia i myślenia o dzieciach. Było to o tyle dziwne, że beztroskość była absolutnie ostatnią rzeczą, którą można było o nim powiedzieć, a jednak w tym momencie mógłby po prostu mówić, mówić i mówić, a potem spędzić półtora tygodnia w sklepach z ubrankami i zabawkami. Zwieńczeniem tej beztroski byłby szał twórczy w pokoju ich maluszków, który zostałby doprowadzony do prawdziwej perfekcji.

Takie były plany. Do ich realizacji zostało jeszcze sporo czasu, ale Athan czuł w sobie, że aż go nosiło z tej ekscytacji i radosnej niecierpliwości.

— Nie wytrzymam tych dziewięciu miesięcy — wypalił nagle, bezradnie rozkładając ręce. — Przecież to jest wieczność! Ha, ha — mruknął kpiąco, gdy zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało — powiedział wampir, który ma na karku ponad pięćset lat.

Czas był materią na tyle skomplikowaną, że nie można było opisać go poprzez prędkość upływania. Śmiertelnikom szło to łatwiej, ponieważ czas ich życia był bardzo krótki — nim zdołali zdać sobie sprawę, jak cennym surowcem był czas, umierali. Dla długowiecznych zaś czas działał zupełnie inaczej, inaczej też upływał, stanowiąc nie tyle ograniczenie, co pewnego rodzaju punkt orientacyjny. I nieprawdą było, że dla kogoś, kto żył setki lat, rok mijał jak pstryknięcie palcem. Wieczność, a raczej świadomość wieczności, potrafiła być bardzo przytłaczająca, o czym Athan niejednokrotnie się przekonał.

Więc czy dziewięć miesięcy upływało istocie długowiecznej szybciej niż śmiertelnikowi? Nie, trwało tyle samo.

No chyba że chodziło o ojca oczekującego na swoje pierwsze dziecko. Wtedy oczywiście czas najpierw stawał, a potem wlókł się jak niepełnosprawny ślimak.

Kiedy zaś Aria zaczęła mówić o weekendowej wizycie u przyjaciół, poczuł się trochę tak, jakby przyłożyła mu w głowę dzbankiem.

— Zupełnie o tym zapomniałem — przyznał z nutą zażenowania. — Zapomniałem też, że Marisa nie wie o bliźniętach. W sumie była pierwszą osobą, która się ogólnie o ciąży dowiedziała… dosłownie pierwszą — mruknął z udawaną pretensją — więc jakoś tak wypadło mi z głowy, że nie jest doinformowana. I… hm, okej, powiedzmy też Davidowi, Goro i Wierze, ale to wszystko, dobrze? Nie ma potrzeby rozpowiadać o tym wszystkim dookoła.

Nie wiedział, jak te słowa odbierze Aria; domyślał się, że chciała się pochwalić tą jakże radosną nowiną wszystkim, kogo tylko znała. Athan był jednak nieco bardziej ostrożny w tej kwestii. Wiele kobiet na wszelki wypadek chwaliło się tymi wieściami dopiero koło drugiego lub trzeciego miesiąca, kiedy ryzyko poronienia znacznie się zmniejszało. Wszystko po to, by nie musieć oznajmiać uszczęśliwionym dziadkom, kuzynom i przyjaciołom, że jednak nie będzie żadnego nowego członka rodziny — co przecież tylko jeszcze bardziej przygnębiłoby niedoszłych rodziców. Athan nie chciał mówić na głos o żadnym poronieniu, wiedząc dobrze, że Aria mogłaby momentalnie to pochwycić i zacząć się niepotrzebnie zamartwiać. Już bez tego się zamartwiała, a Athan wkładał wiele wysiłku w tłumaczenie, że jako wampirzyca zapewniała ich dzieciom dodatkową ochronę, niedanej żadnej śmiertelniczce. Lecz mimo tego Athan wolał choć w tak subtelny sposób ustrzec ich przed ewentualnymi przykrościami. Choć i on sam wolał o tym nie myśleć.  

Na wspomnienie o Elijajhu aż go ścisnęło w gardle, dlatego zdołał tylko pokiwać głową. On też potwornie tęsknił za przyjacielem, a odwiedzenie jego grobu wcale nie będzie prostym przeżyciem. Ale należało to zrobić; omijanie tego typu wizyt mogło być odebrane jako brak szacunku.

Aż wreszcie nastał temat, który on sam zarzucił, choć nieco się tego obawiał. Nie chciał znowu stracić nad sobą panowania, wściekać się i popsuć tak miłego nastroju, jaki między nimi panował. Na szczęście jednak Athan czuł, że trzymał swoje nerwy w ryzach, a wyjaśnień Arii słuchał ze skupieniem i — co najwyżej! — małym zrezygnowaniem.

— Przyznam się bez bicia, że naprawdę to byłoby najlepsze — przyznał ze wzruszeniem ramion, obawiając się jednocześnie, że oberwie za to od żony — jakby to Gudrun z nim zerwała. Uznałaby go za dupka, strzeliła po pysku i odeszła, zadowolona, że jest uwolniona od tego typa. Ale wiem, wiem — uspokoił pospiesznie — to byłoby dobre dla mnie, a niekoniecznie dla niej. Wiem.

Zapewnienie Arii, że Gudrun była bezpieczna przy Belialu i że mu ufała, odrobinkę go uspokoiło. Wprawdzie tylko odrobinkę — i to małą — ale jednak. Chyba czegoś takiego potrzebował — kogoś, kro mu powie prosto w twarz, że jego dziecku nic się nie stanie. Kogoś, kto zdoła go przekonać, że niepotrzebnie się zamartwiał. Chciał dać się przekonać, naprawdę chciał, bo wiedział, że jeśli do tego nie dojdzie, będzie wiecznie panikował. A Gudrun nijak mu w tym nie pomoże; będąc zakochana, nie będzie widziała nikogo i niczego poza swoim demonem. To go bardzo bolało, bo wbrew sobie i wszelkiej logice uważał, że uciekając z Belialem, Gudrun niejako dokonała wyboru i dla niego już nie będzie miejsca w jej życiu. Zdawał sobie sprawę, że to głupie i przesadne, ale trudno mu było odgonić te natrętne, pesymistyczne myśli. Dlatego właśnie miał nadzieję, że Aria jakoś go przekona.

Lecz niestety — wystarczyło wspomnienie jednej kwestii, jak Athan znów się uruchomił.

— Rozumiem twój przytyk — rzekł nieco bardziej rozemocjonowanym tonem — ale nie wydaje mi się, by ten demon rezygnował z jakichkolwiek związków z tego samego powodu, co ja. Nie uważam, byśmy byli na tyle podobni i choć go nie znam, to nie wygląda mi na takiego, co by miał aż tyle rozterek moralnych. Ale ja o czym innym — mruknął pospiesznie. — Bo czy nie zastanawia się fakt, że on cały ten czas był sam? Pomyśl! Przecież ile on może mieć lat? Pamiętasz, co Goro mówił o swoim wieku na naszym weselu? Że on nawet nie wie, ile ma dokładnie lat, bo jest ich tak dużo, że już nie liczy tego w takim sensie jak my. W sumie, to cholera wie, w jakim sensie te demony niby to liczą i co w ogóle Goro miał na myśli. Ale chodzi o to, że jeśli oni stracili rachubę, to to muszą być nawet nie setki, tylko już tysiące lat. I nawet jeśli Belial jest młodszy, choć i tego nie wiadomo, to i tak ma tych lat całe mnóstwo. I co, i przez tę niemal wieczność nie miał kompletnie żadnej kobiety? W sensie, takiej, w której by się zakochał? Jakoś trudno mi w to uwierzyć — stwierdził z przekąsem. — To skoro już podałaś mój przykład, to ja przecież miałem powody, żeby trzymać się z dala od takich relacji, a i tak przecież mi się nie udało. On, zdaje się, takich powodów nie miał, a jednak czekał aż tyle lat na Gudrun? Oczywiście zgadzam się, że jest wyjątkowa pod każdym względem — przyznał — ale… aż tak? Wiesz, co mam na myśli. Przecież ten demon nie przypomina w żadnej mierze jakiegoś pokornego mnicha! Na pewno szlajał się wszędzie i spotykał mnóstwo kobiet na swojej drodze. Poza tym od razu widać, że to ten typ, który lubi traktować kobiety przedmiotowo. Nie sugeruję, że z Gudrun będzie tak samo — uspokoił naprędce — tylko ogólnie mówię. Więc albo nam czegoś nie mówi — zawyrokował — albo… no nie, nie ma innej możliwości. Musi kłamać. Bo naprawdę nie jestem w stanie uwierzyć, żeby przez ten czas on nie był w żadnym poważniejszym związku. Sam Goro mówił, że był w iluśtam małżeństwach, chyba kilkunastu, a to i tak bardzo mało. A pewnie jeszcze w międzyczasie miał narzeczone, partnerki i tak dalej. A ten nic? Tak kompletnie nic? No nie wierzę.

Nawet choćby próbował być neutralny wobec Beliala, Athan niemal mimowolnie znajdował powody, by się go czepiać. I podejrzewał, że prędko mu to nie minie.

— No i oczywiście, że to jest miłe — odparł, spuszczając ramiona. — Przecież ja też chcę, żeby ona była szczęśliwa! Tylko o to mi chodzi! I właśnie dlatego się zamartwiam! Dobrze, że chociaż ty mu ufasz — mruknął pod nosem.

Aria, jako specjalistka w kwestii jego natury, doskonale wiedziała, jak go uspokoić, bo kiedy tylko się do niego przytuliła, wyznając mu swoje uczucia, momentalnie się uspokoił. Czuł się niemal tak, jakby doznał chwilowej amnezji i zapomniał o wszystkim, co go dręczyło, denerwowało lub martwiło. Miał z tyłu głowy myśl, że coś przegapił, że jeszcze przed chwilą czymś się przejmował, ale w obliczu bliskości kobiety, którą tak kochał, to wszystko uciekało w kąt. Przytulił ją mocno do siebie i zaśmiał się cicho, najpierw głaszcząc ją delikatnie po głowie, a po chwili ujmując jej twarz w dłonie, by pocałować najpierw czubek jej nosa, a potem usta.

— Będziesz miała niedługo okazję. Wspominałaś coś o jakiejś wspólnej kąpieli? Liczę na twoją słowność — dodał żartobliwym tonem. — I ja też bardzo cię kocham — dodał, tym razem już całkowicie poważnie.

Nie potrafił ukryć swojego uśmiechu, kiedy słuchał, jak Aria z największą radością opowiadała mu o swoich kolejnych matczynych odkryciach. Jej oczy dosłownie błyszczały i widać było wyraźnie, że przygotowywanie się do tej najważniejszej w jej życiu roli sprawiało jej wiele przyjemności i ekscytacji. Athanasius natomiast wprost nie mógł się doczekać, aż ujrzy Arię w roli matki: jak będzie kołysała ich dzieci do snu, jak będzie je karmiła, jak będzie się z nimi bawiła, jak będzie do nich szczebiotała i jak ogromnie będzie je kochała. Samo wyobrażenie tych przepięknych scen sprawiało, że serce mu topniało, a jednocześnie zwiększało zniecierpliwienie tymi dziewięcioma, jakże długimi miesiącami.

— To jak z Luckym — zauważył z rozbawieniem. — Choć mam wrażenie, że ten psiak jest na tyle sprytny, że on by sobie ze wszystkim świetnie poradził. Jest po prostu złośliwy — ostatnie słowo podkreślił z udawanym karceniem — i doskonale się bawi widząc, jak się z nim użeramy!

Lucky, ta początkowo mała, czarna kulka sierści okazała się nad wyraz ruchliwym szczeniakiem, którego największą rozrywką było obgryzanie wszystkiego, na co się natknął, z rękami i nogami swoich właścicieli na czele. Każdego wieczora kończyli dzień z nowymi zadrapaniami i śladami po niewielkich, kompletnie bezbolesnych ugryzieniach, ich sypialnia zaś pełna była porozrzucanych lub zagubionych zabawek, których Lucky miał naprawdę sporo. Pani Adrianna narzekała na niego średnio szesnaście razy dziennie, załamując ręce i głośno narzekając, jaki to ten pies jest rozpieszczony, niegrzeczny i jak to wszystko wokół psuł, jednak każdy dobrze wiedział, że była w nim zakochana, podobnie zresztą jak reszta domowników.

— Ale rzeczywiście, coś w tym jest — przyznał. — I… tak sobie myślę… że to oczywiste, że tak marzyłaś o dziecku. W tym sensie, że już po tym, jak się angażujesz na tak wczesnym etapie widać, jak bardzo ci zależy. To nie jest jakaś wielka niespodzianka, nie o to chodzi — zastrzegł. — Po prostu… tak bardzo nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w roli matki — wyjaśnił z łagodnym, ciepłym uśmiechem, ujmując obie je dłonie i składając na nich delikatny pocałunek. — Będziesz idealną matką. Troskliwą, opiekuńczą i wyrozumiałą, gotową dla swoich dzieci skoczyć w ogień. Nie mogę się doczekać, aż będę mógł na to patrzeć.

„Nie mógł się doczekać” — to kluczowa fraza. Nie mógł się doczekać, aż Aria zostanie matką. Nie mógł się doczekać, aż on zostanie ojcem. Nie mógł się doczekać, aż ich dzieci przyjdą na świat. Nie mógł się doczekać, aż poznają ich płeć i nadadzą im imiona. Nie mógł się doczekać, aż urządzi im pokoik. Nie mógł się doczekać, aż razem udadzą się na wspólne zakupy przygotowujące ich do roli rodziców. Nie mógł się doczekać, aż po raz pierwszy weźmie swoje dziecko na ramiona. Nie mógł się doczekać tak wielu rzeczy! — i o wszystkim tym chciałby powiedzieć Arii.

Nie mógł się też doczekać momentu, w którym zacznie się uwidaczniać ciążowy brzuszek, ale nie miał odwagi powiedzieć Arii, że chciał, by zaczęła tyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^