Czuła się trochę tak, jakby tonęła.
Tonęła, zalewana wysokimi falami ciężkich, gorzkich myśli
oraz posępnych, ostrych jak noże spojrzeń. Tonęła i czuła, jak całe jej ciało
drętwieje nienaturalnie, jak nie reaguje na żadne bodźce, jak powoli,
niespiesznie opada na samo dno. Ten upadek trwał w nieskończoność, zdawał się
nagrany w zwolnionym tempie, a wszystko to tylko po to, by podkreślić jej
niemoc, by zatrzymać ją w tym bolesnym otępieniu jak najdłużej.
Tonęła, bo nie czuła oddechu. Może zniknął zupełnie, a może
zagłuszyło je paniczne bicie serca. Wydawało jej się, że żebra aż ją bolały od
tego łomotania. Bolały też pierś i gardło, bolały i piekły — jakby ktoś raz za razem
wbijał jej ostre, grube igły.
A więc tak czuli się ludzie, którzy tonęli, myślała,
tępo wpatrzona w jeden punkt przed sobą. Tonięcie to warkocz strachu, ciemności i bólu. Zaplątana w ten warkocz, już prawie nie słyszała tego, co działo
się ledwie kilkanaście metrów dalej, za zamkniętymi drzwiami jednego z pokoi
tego wielkiego domu. Już prawie zapomniała, że nie siedziała tam sama.
Już prawie zapomniała, że w tym wszystkim chodziło właśnie o
nią.
Zapomniała. Ale cały czas to czuła.
Czuła? Tylko… co?
Pustka przykryła wszystkie jej emocje bardzo grubą, miękką,
ciepłą kołdrą. Była tak przyjemna w dotyku, że Gudrun najchętniej cała by się w
niej zakopała. W tej pustce, w tym zapomnieniu. W tej ciszy i nieświadomości.
Zakopałaby się w tym wszystkim i udawała, że nic innego do niej nie dociera. To
byłoby najwygodniejsze, to usunęłoby z jej drogi wiele kłopotów i wątpliwości.
Sama więc nie wiedziała, dlaczego dokopywała się głębiej. Czyżby miała w sobie
coś z tego ojcowskiego masochizmu, że próbowała odkopać coś, co wcale się jej
nie podobało? A jednak spróbowała i zastanowiła się, co tak naprawdę czuła.
Żal. Ogromny, przepełniający ją aż po brzegi żal. Ale nie tak
czysty i niewinny, bo naznaczony wstydem, zawodem, rozczarowaniem. I czymś
jeszcze; czymś, co bardzo mocno Gudrun zaskoczyło.
Gniewem.
I znowu doszło do czegoś, czego Gudrun do końca nie
rozumiała, ale okazało się, że właśnie ten gniew stał się jej opoką. Wbrew
pozorom i zupełnie paradoksalnie — uspokajał ją. Przywracał panowanie nad sobą,
uświadamiał w całej sytuacji i wszystkich emocjach, jakie nią targały. Gniew
pozwolił jej je poukładać, skatalogować i zamknąć w swoich klatkach, by zostało
już tylko to jedno. Gudrun wiedziała, że tak właśnie powinna się czuć: powinna
być zła, wściekła. Powinna choć raz przestać rozumieć wszystkich dookoła i
skupić się na tym, co ona myślała. I wreszcie zacząć o to realnie walczyć.
Być może właśnie dlatego prawie nie zareagowała, gdy Belial
wszedł do salonu. Oczywiście zrobił to sam, ale tym Gudrun nie była ani trochę
zaskoczona. Nie dziwiło jej też, że demon się uśmiechał. Nie sprawiał wrażenia
specjalnie poruszonego tym, co zaszło między nim a jej ojcem, ale Gudrun nie
znała go jeszcze aż tak dobrze, by rozgryźć, czy udawał, czy naprawdę nie czuł
się wcale tak źle. Ale czy to miało jakieś znaczenie? Już nie. Karty nie tyle
zostały już rozdane, co złożone i schowane do pudełka. Ta rozgrywka już się zakończyła,
ale kto ją wygrał? Ojciec zapewne myślał, że on. Na samą myśl o tym gniew znów
nią szarpnął, co pozwoliło jej się nieco ocknąć.
Nie. To ona wygrała. Ona i Belial. Bo ojciec, choćby
krzyczał, darł się i nie wiadomo co jeszcze robił, nie miał żadnej mocy
sprawczej.
Prawie nie słyszała rozmowy między Belem a Arią. Dotarło do
niej tylko tyle, że demon chciał się już żegnać i właśnie wtedy Gudrun poczuła,
że nie była w stanie zostać w tym domu ani sekundy dłużej. Niemal zerwała się z
kanapy z propozycją odprowadzenia Bela do samochodu, choć w myślach już
fantazjowała o tym, by już tu nie wracać. Przynajmniej na razie.
Chłodne, październikowe powietrze dobrze zrobiło na gorącą
głowę, choć odrobinę ją ostudziło. Może właśnie dlatego udało im się przejść
pierwsze kroki w ciszy, nie zaczynając jeszcze rozmowy na temat tego żenującego
spektaklu jej ojca. Na szczęście lub nieszczęście, pierwszy odezwał się Belial,
jednak to, co do niej powiedział, zadziałało na nią jak płachta na byka. Nie
wiedziała, co się z nią dziś działo, ale była po prostu wściekła i czuła, że
musiała się na kimś wyżyć — a słowa Bela przybliżyły go do zostania jej pierwszą
ofiarą. Przez chwilę więc wpatrywała się z niego ze wściekłym oburzeniem, nie
mogąc uwierzyć, że naprawdę to powiedział.
— Wycofać?! — niemal wykrzyknęła. — Przecież jemu — machnęła
bezładnie ręką w stronę domu — właśnie o to chodzi! Nie wiesz, jaki on jest? No
przecież to jest cholerny egoista! Największy na świecie! On chce zrobić to
wszystko tak, by JEMU było dobrze! I nie — odetchnęła głęboko, próbując się
choć trochę uspokoić — nie wycofam się. Nie zrobię tego, bo nie chcę. Chcę być
z tobą, tak jak ty chcesz być ze mną — powiedziała bez cienia wątpliwości. To
nie był czas na ckliwe rozważania na temat poziomu ich zaangażowania i uczucia:
wystarczyły wręcz suche fakty, że im obojgu na sobie zależało. — Poza tym, nie
chcę być ustawiana ciągle pod jego dyktando! Jestem taka ślepa! — krzyknęła
wściekle, wydając z siebie coś, co brzmiało jak jęknięcie zmieszane z
warknięciem. — Przecież on całe życie tak ze mną robił! Otaczał mnie ciepłym
kocykiem troski, żeby mnie nim zadusić, przyzwyczaić do niego, a potem
szantażować emocjonalnie! I teraz robi to samo! Bo on taki biedny! — kpiła, przedrzeźniając
swój głos. — Bo on tak się o mnie martwi! Ale najchętniej dalej by mnie w tym
kaftanie trzymał, postawił na regale jak jakąś figurkę i trzymał tak przy sobie
wiecznie!
Straciła nad sobą panowanie zupełnie tak, jak jeszcze chwilę
temu zrobił to jej ojciec i może byłaby to jakaś hipokryzja, gdyby nie fakt, że
Gudrun nie zdarzało się to często. Być może właśnie dlatego już po chwili
poczuła wyrzuty sumienia, że biedny Belial obrywał rykoszetem i musiał wysłuchiwać
tych wrzasków. Już dostatecznie się ich nasłuchał.
— Przepraszam — jęknęła nagle, błyskawicznie wtulając się w jego
pierś. Uwielbiała to ciepło i odprężenie, jakie na nią spływało, kiedy tylko
byli tak blisko siebie. Uwielbiała to poczucie bezpieczeństwa, to
przeświadczenie, że w tych ramionach nic jej nie grozi, że została właśnie
wyjęta z całego zła i przegnicia tego świata. — Po prostu… po…
Już w trakcie dukania tych ostatnich słów spostrzegła, że
zupełnie nagle łzy zaczęły się jej zbierać w kącikach oczu. Nie rozumiała, skąd
i po co się tam wzięły, ale nim zdążyła znaleźć na to pytanie odpowiedź,
poczuła jakieś dziwne, mało przyjemne ciepło rozchodzące się po jej ciele. Drżąc
lekko, próbowała stłumić pierwsze łzy, ale płacz dławił ją coraz bardziej, aż w
końcu wybuchła i zupełnie się rozpłakała. Chwyciła koszulkę Bela tak mocno, że
słabszy materiał zapewne zaraz by puścił, ale to nie miało znaczenia. Chciała
tylko, by tu przy niej był, by nie uciekł, by nie zniknął i nie zostawił jej
teraz samej.
— J-jezu… n-nie wiem… nie w-wiem, czem-m-mu… p-płaczę… — dukała
między kolejnymi spazmami płaczu. — To chyba z t-takiej bezsilności — jęknęła,
przełykając kolejne łzy. — Jak… jak on m-mógł mi to zrobić?! — pytała drżącym,
rozżalonym głosem.
Otarła łzy rękawem, pociągnęła kilka razy nosem, wzięła parę
głębokich oddechów i jakoś powoli zaczęła wracać do siebie. Dzięki temu mogła
wysłuchać tego, jak Belial bronił jej ojca, choć ten przecież wcale na to nie
zasługiwał.
— Sam zaproponował spotkanie — przypomniała gniewnie Gudrun.
— Sam chciał się godzić! Nie ma dla niego żadnego usprawiedliwienia. Tymi
wrzaskami udowodnił jedynie, że nie zależy mu na moim komforcie, tylko na jego
własnym. To on przede wszystkim ma się czuć dobrze, a dopiero w następnej
kolejności inni. I wiem, że nie był gotowy — przyznała posępnie. — Problem w tym,
że nigdy nie będzie. I dlatego chcę zakończyć ten temat — oznajmiła, ze
śmiertelną powagą patrząc na Beliala. — Ojciec nic nie wskóra. Może się drzeć i
wściekać ile chce. Ale jeśli naprawdę tak mu na mnie zależy, jak twierdzi, to
się między nas nie wtrąci. Wiem, że czujesz się winny i chciałbyś to naprawić —
dodała znacznie łagodniej, muskając dłonią policzek Beliala — ale zrobiłeś
wszystko, co mogłeś. Kolejny ruch należał do ojca i teraz to on jest odpowiedzialny
za niepowodzenie tej misji, nie ty. Nie da się cofnąć dawnych grzechów, ale
można się starać nadrobić to złe wrażenie i je zatrzeć. Można iść naprzód i
tylko on jeden woli się ciągle cofać. To jego wybór. I nie ma prawa nas w to wciągać.
Wtem pomyślała, że to może dość niekomfortowe zalewać
Beliala tymi wszystkimi wątpliwości, które przecież zrodziły się w niej właśnie
po tej jakże nieudanej rozmowie. Należało więc jakoś to wszystko naprawić i
nieco uspokoić.
— I jeśli się boisz, że coś zepsułeś między mną a ojcem —
dodała po chwili — to możesz przestać. Teraz go nienawidzę — przyznała — ale ja
nie umiem się na niego długo gniewać. Ale prędko na pewno mu tego nie zapomnę.
A ty się przed nim nie korz! — nakazała surowym tonem. — Jemu tylko o to
chodzi. Relacji z nim już nie naprawisz, więc odpuść. Jest jedynym, który widzi
w całej tej sytuacji problem, bo sam jest tym problemem. Ty masz czyste sumienie,
bo próbowałeś. Morza nie wypijesz, góry nie przeniesiesz, a ojca nie
przekonasz. On żyje w swoim świecie, ma swoje kredki i z nikim się nimi nie
dzieli. Nie to nie. Ja nie będę żyła jak jego prywatna, żywa marionetka.
Nadal była zła, ale wyraźnie czuła, że powoli ciśnienie z
niej schodziło. Najwyraźniej musiała się wykrzyczeć, wypłakać i wygadać. Policzki
nadal miała mokre i zaczerwienione od łez, a oczy niezdrowo błyszczące, ale już
nie chciało się jej ani płakać, ani wrzeszczeć, ani zrzucać kamieni na
czyjąkolwiek głowę.
— A ty… — zaczęła znacznie łagodniej — jak się po tym wszystkim
czujesz?
Doceniała próbę zmiany tematu na znacznie łagodniejszy i choć
Gudrun aż sama się lekko uśmiechnęła na wspomnienie ich pierwszego spotkania,
nie potrafiła wykrzesać z siebie jakiejkolwiek innej reakcji, o słowach nie
wspominając. Zwłaszcza że nagle napadła ją inna myśl, coraz śmielej w niej wzrastająca.
— Nie chcę tam wracać — wyznała, nawet nie próbując patrzeć
w stronę domu. — Zabierz mnie do siebie. Proszę. Napiszę Arii smsa, żeby się o
mnie nie martwiła i będzie po sprawie. Jutro grzecznie wrócę, ale dziś nie
chcę. Proszę, nie każ mi tam wracać.
Cały czas przytulona do Bela, miała nadzieję, że jej nie odrzuci, że jej nie odmówi i że naprawdę ją stamtąd zabierze. Gdziekolwiek: do domu, na nocny spacer, do jakiejś obdartej knajpy albo do jakiegoś klubu. Gdziekolwiek. Mogli przez kilka godzin po prostu jeździć autem po opustoszałych, wąskich uliczkach, mogli wybrać się na daleką, spontaniczną podróż i kąpać się w morzu w świetle księżyca. Mogli kochać się na plaży, w zaciemnionym zaułku albo jakiejś publicznej toalecie. Mogli robić cokolwiek tylko chcieli, mogli spróbować zapomnieć i zająć się wyłącznie sobą. Gudrun bardzo mocno tego chciała i modliła się, by Belial to wyczuł. By wiedział, że go teraz potrzebowała, że musiała odpocząć, jakoś się zresetować. On zresztą też. Oboje potrzebowali długiego, głębokiego odpoczynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz