ROZDZIAŁ 301

GORO

Zaniepokoiła go cisza, która nastała po poruszeniu kwestii Cienia. Goro nie powinien się jej dziwić — zdawał sobie sprawę, że to dość ryzykowny temat. Tym bardziej, że kiedyś się z jego powodu poróżnili i demon był pewien, że żadna ze stron nie chciała do tego sporu wracać. Goro też nie zamierzał i choć zapewne — ku jego zmartwieniu — Wiera odebrała to inaczej, tak nim kierowała w większości po prostu ciekawość. Wprawdzie czuł się też zaalarmowany faktem, że ten Cień mówił za Wierę, co wcale mu się nie podobało — ale właśnie temu miały służyć te pytania.

Pierwszym zaskoczeniem było wyraźne podkreślenie, że Cień nie był podobny do opętania, choć Goro cały czas miał takie wrażenie, ilekroć patrzył na tę “inną” Wierę. Tak nagła zmiana nie jest naturalna i dlatego demonowi tak trudno było w to uwierzyć. Mimo to nie zdradzał swojego sprzeciwu i słuchał dalej. Próbował przetworzyć i zrozumieć to, co mówiła jego towarzyszka, tym bardziej, że wykraczało poza to, co zdążył sobie wmówić i jak sobie cały ten Cień wytłumaczyć.

— Mówiłaś, że Cień wzmaga istniejące w człowieku cechy, tak? — spytał nieco niepewnie, nie wiedząc, czy dobrze to zapamiętał. — W kimś złym Cień wzmaga to zło, w kimś upartym wzmaga upartość... na przykład — doprecyzował, zdając sobie sprawę, że nie był to najświatlejszy przykład — a w kimś dobrym wzmaga to dobro. Tak? — upewniał się, spoglądając na Wierę kątem oka. — Więc... Ty, na ogół pewna siebie i stanowcza... stałaś się po prostu jeszcze bardziej pewna i stanowcza. Tak? I podczas gdy... hm, podstawowa wersja ciebie uznała, że to dla ciebie za wiele, tak ta... rozszerzona zadziałała z pełną mocą i dlatego nie ulękła się tego, co mówiła. Mimo że ty tak normalnie byś tego nie powiedziała, bo... — Goro zastanowił się na chwilę. — Wybacz mi, proszę, tę nieskładną gadaninę — rzekł w końcu z przepraszającym uśmiechem — ale naprawdę staram się to pojąć.

Może to z nim było coś nie tak? Może rzeczywiście coś źle zrozumiał, albo, co gorsza, coś sobie wmówił, dopowiedział i sam wykreował opowieść o Cieniu, w którą uwierzył, a która, jak widać, nie miała wiele wspólnego z rzeczywistością. Poświęcił chwilę, aby się nad tym zastanowić i choć nie wątpił w słowa Wiery, cały czas do środka jego myśli pchało się usprawiedliwienie i wyjaśnienie, dlaczego Goro tak zraził się do cienia. Nie chciał się tym nędznie wybraniać — ale skoro szczerze rozmawiali i Wiera przedstawiła swój punkt widzenia, on powinien postąpić podobnie.

— Gdy mówiłaś mi o Cieniu w kontekście Rumena, sama opisywałaś go jako coś wybitnie złego — wyjaśnił powoli, dość ostrożnie, zaznaczając swoim łagodnym, neutralnym tonem, że to nie był żaden zarzut, a jedynie swoiste wytłumaczenie jego uprzedniego sceptycyzmu. — Pakt, który odkrywa w człowieku pewne wzmocnienie, brzmi trochę jak opętanie — tłumaczył. — Poza tym ostrzegałaś mnie przed nim, a sama ukryłaś informację o swoim Cieniu. To nie jest zarzut — podkreślił prędko — ale sama mi mówiłaś, że bałaś się mojej reakcji na wieść, że masz to samo, co Rumen. Chcę, byś zrozumiała — odparł lżejszym tonem — dlaczego tak automatycznie założyłem, że Cień jest złem. Bo dosłownie w takim świetle go ukazywałaś.

Szczerze dziwił się obawom Wiery dotyczącym pieczęci. Nie umiał zrozumieć, dlaczego czarodziejka uparła się, że miałby uznać to za jakiś nietakt lub wręcz atak na niego. Nie potrafił przejść tym samym tokiem rozumowania i sobie tego wyjaśnić. Gdyby Wiera chciała wykorzystać pieczęć, nie dawałaby mu jej w prezencie. Nie wiedziała też, czym ona jest i, co ważniejsze, do kogo należała. Goro ani przez chwilę jej nie oskarżał, choćby w myślach, natomiast Wiera z jakiegoś powodu nie mogła sobie tego wydarować.

— Naprawdę nie powinnaś się przejmować tak tym prezentem — rzekł z powagą. — Nawet gdybyś sprawdziła, czym jest ten prezent, co by ci to dało? Poza tym nie było takiej możliwości. A nawet gdybyś pokazała tę pieczęć Belialowi czy innemu demonowi, który mógł ją rozpoznać, i tak od razu nakazaliby ci oddać ją mnie. I choć tego nie pokazałem — dodał z krzywym uśmiechem — to jestem naprawdę wdzięczny, że ją odzyskałaś. To ogromna ulga znowu ją mieć, bo to oznacza, że nikt niepożądany jej nie wykorzysta. Choć — mruknął markotnie — swoją drogą, że naprawdę kiepsko mi się kojarzy. Ale nie ma w tym twojej winy — podkreślił stanowczo. — Nie masz za co się obwiniać, zapewniam. I nie nazywaj się idiotką ani nie obrażaj siebie w żaden inny sposób — zaznaczył. — Jesteś piękną, mądrą, bardzo wartościową kobietą. Powinnaś zawsze o tym pamiętać, także bez pomocy Cienia — zakończył lekko żartobliwym tonem.

Zaskoczyła go zarzutem, jakoby miał jej przeszkadzać brak emocji, a jeszcze bardziej zdziwiły go domysły, jakie snuła na ten temat. A im dłużej ta rozmowa trwała, tym bardziej upewniał się w przekonaniu, że Wiera wszystko brała za bardzo na wyrost.

— Zaniepokoiła mnie tylko ta nagła zmiana — wyjaśnił ze spokojem. — Nie powiesz mi chyba, że to coś naturalnego? Gdybyś uciekła, wkurzyła się na mnie za brak wdzięczności lub... cokolwiek — westchnął — to wyglądałoby to normalnie, bo naturalnie. W tym braku emocji nie przeszkadzało mi, że nie płakałaś, że ci nie drżały ręce i tak dalej, to co mówiłaś. Przeszkadzało mi, że ich w ogóle nie miałaś — wyjaśnił z powagą. — Zupełnie wtedy cię nie poznawałem i możesz sobie tłumaczyć, że ty i Cień to jedność. Może dosłownie tak. Ale ja nie mogłem cię poznać, tak wyprutą z emocji. Przeszkadzało mi to, że nie mogę dostrzec w tobie... ciebie. Poznałem i zapamiętałem cię inną. I to nie była ta, którą ujawnił Cień. Oczywiście rozumiem — podkreślił — że to ty, nie inna, nie opętana, tylko taka sama. Ale, sama wiesz, że jednocześnie... inna. Może muszę do tego przyzwyczaić — mruknął ze wzruszeniem ramion. — Sam nie wiem. Ale cieszę się — dodał z ciepłym uśmiechem — że mamy to wyjaśnione.

Zastanawiał się, dlaczego unikał poruszenia tematu tego, co Wiera mu powiedziała, zamieniając się chwilowo z Cieniem. W głębi ducha nie chciał jej stresować ani napinać rozmowy, choć i on nie wiedział, co o tym myśleć. Nie sądził, że w tak dość krótkim czasie Wiera zdoła poczuć do niego coś więcej niż koleżeńską sympatię. Dumając nad tym, zerkał na nią kątem oka, po raz wtóry uświadamiając sobie, że to przecież wyjątkowo piękna kobieta. Niejeden natychmiast uległby jej wdziękom, swoistej kobiecej subtelności połączoną z niezłomną wolą i pewnością siebie. To kobieta, która emanowała swoją siłą i imponowała każdemu, kto poznał ją lepiej, w tym jemu. Dlatego powiedzieć, że schlebiało mu jej zainteresowanie, to nic nie powiedzieć. Jednak oboje zdawali sobie sprawę, że to nie był najlepszy czas na planowanie pierwszej randki. Jeśli taki wreszcie nadejdzie, Goro się nie zawaha. Bo choć dotychczas postrzegał ją jedynie jako towarzyszkę, nie dostrzegając w niej romantycznej sympatii, to zapewne łatwo można było zmienić.

Ale nie teraz.

— Wtapianie czegoś w skórę nie brzmi ciekawie — mruknął. — Ale z tego co mówicie, byliście naprawdę zgraną społecznością. To imponujące.

Zazdrościł tego rodzaju zżycia z rodziną, sąsiadami i całą swoją społecznością. Goro nie nazwałby swojego zbiorowiska demonów społecznością; bardziej postrzegał siebie i swoich pobratymców jak rozbitków, którzy nie mieli nikogo bliskiego i z tej wspólnej cechy stworzyli coś na kształt grupy. Oczywiście, byli do siebie przywiązani, uznawali się za przyjaciół, ale Goro wyraźnie czuł, że to nie było to, o czym opowiadała Wiera. Chciałby choć raz poczuć tego rodzaju wsparcie, ale był realistą, więc nie robił sobie zbędnych nadziei. I tak jest dobrze¸ uspokoił się w myślach.

— Largs? — spytał ze zdziwieniem, jak na znak rozglądając się spod zmarszczonych brwi po okolicy. — Naprawdę tu chcesz się wybrać na randkę? No dobrze — mruknął, udając obojętność, przy okazji wzruszając ramionami — niech będzie. Ale najpierw Rumen — podkreślił z cieniem uśmiechu. — I Formator. I tym, że zacznie uciekać albo się zmieniać, zupełnie się nie przejmuj — dodał po chwili. — Najważniejsze to go znaleźć. Resztą zajmiemy się my.

Chwilowe opuszczenie ciała tylko po to, by wzmocnić swoje siły, a tym samym zawrócić uciekiniera, było bardzo proste. Mogliby to zrobić nawet w ludzkich ciałach, choć jako dusze byli znacznie szybsi i niewrażliwi na wszelkiego rodzaju przeszkody.

Z zainteresowaniem wysłuchał tego, co Wiera miała do powiedzenia na temat ich śmiertelności. Był ciekaw, czy Wiera zdawała sobie sprawę z tego, że i śmierć miała swoją zaletę, a raczej jej widmo. Istoty nieśmiertelne nie miały poczucia upływającego czasu, przez co jednostki mniej zdyscyplinowane mogły dosłownie odkładać wszystko w nieskończoność. Wówczas burzyło się twierdzenie, że długowieczni to stworzenia oczytane, mądre, zapoznane ze wszelką wiedzą świata. W pewnym brutalnym uproszczeniu można było rzec, że nieśmiertelność rozleniwiała.

— Zaraz będziemy na miejscu — zakomunikował. — Przygotuj się, jeśli masz na to jakieś swoje sposoby. Im szybciej go znajdziemy, tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^