ROZDZIAŁ 297

 GORO

Wiedział, że przesadził. Czuł żal z powodu Wiery, którą zapewne zszokował ten wybuch Goro, który spowodowała jego pieczęć. Nie lubił okazywać emocji, nie lubił uciekać się do agresji i przemocy. Nie lubił krzyczeć, narzucać swojej woli — ani ciskać przez cały pokój prezentem od kogoś bliskiego. Jednak sądził, że Wiera wszystko zrozumie, gdy jej wyjaśni, że ten upominek był w rzeczywistości jego więzieniem, zmorą i przekleństwem. Czymś, co kojarzyło mu się wyłącznie z cierpieniem, strachem, niemocą i samotnością. Przecież nie gniewał się na nią, a jedynie na ten zimny kawałek kamienia, którego miał nadzieję już nigdy ujrzeć i którego już nie potrzebował.

Sądził, że Wiera to rozumiała. Ale jej nagły dystans i drżący głos temu przeczyły. Nad wyraz mocno go zdziwiła, gdy przysięgała, że nie użyłaby tego przeciwko niemu, czując, że koniecznie musi to sprostować.

— Nawet o tym nie pomyślałem — wyjaśnił ze spokojem. — Ani przez moment nie oskarżałem cię o coś takiego. Wiem, Wiero, że nie zrobiłabyś czegoś takiego — tłumaczył kojącym tonem — a mój gniew, za który raz jeszcze cię przepraszam, skierowany jest wyłącznie w stronę pieczęci. Nie mogłaś wiedzieć, czym jest ten kawałek kamienia. Kierowałaś się poczuciem wdzięczności, dobrocią i empatią, chcąc wręczyć mi coś, co skojarzyło ci się z moją rasą. Sam gest bardzo doceniam i jestem za niego wdzięczny. Bo to on jest najważniejszy, prawda?

Miał nadzieję, że zdoła uspokoić tym Wierę, jakoś ją przekonać, że naprawdę ani przez jedną sekundę nie był na nią zły. Niestety, coś musiało pójść mocno nie tak, bo Wiera wyraźnie wyglądała na spanikowaną. Wyglądała jak mysz zagoniona w ciemny kąt, która z jednej strony miotała się w miejscu, targana lękiem, ale z drugiej próbowała zachować spokój, aby nie prowokować bardziej oprawcy. Goro miał nadzieję, że to niedługo minie, że do czarodziejki dotrą jej słowa, dzięki czemu zdoła się uspokoić.

Ale wtedy właśnie jego nadzieje zostały gwałtownie przecięte lodowatym ostrzem. Wtedy bowiem w Wierze nastąpiła nagła zmiana: kobieta oprzytomniała, uspokoiła się nienaturalnie szybko i zupełnie nie zważała na spływające po policzkach łzy, które uderzyły w Goro bardziej, niż się tego po sobie spodziewał. Wyglądała upiornie: jak na wpół martwa istota, która pokrętnymi drogami próbowała się dostać do świata żywych. Jej oczy, zwykle pełne żywiołowo tańczących iskierek, teraz były zimne i puste. Twarz zdawała się pozbawiona jakichkolwiek emocji, przez co Goro nigdzie nie dostrzegł ani jednej zmarszczki: ani wokół ust, które pojawiały się przy uśmiechu, ani obok oczu, które także zdradzały szczerą wesołość. Nie było tam nic. Goro początkowo nie rozumiał, skąd wzięła się ta nagła zmiana — ale w końcu to pojął. Chłód przeszył cale jego ciało, a mięśnie napięły się pod wpływem znajomego, dość delikatnego, acz wyczuwalnego ataku gniewu.

— Cień. — To jedno słowo niemal wypluł z pogardą.

Nie był w stanie patrzeć na Wierę tak samo. Nie był w stanie traktować jej i Cienia jako jeden byt. Nie był w stanie spoglądać na tę kobietę bez cienia odrazy, wiedząc, co za nią w tamtej chwili przemawiało.

— Nie zamierzam wierzyć w ani jedno słowo, które wypowiesz — odparł lodowatym tonem. — Nie jesteś Wierą. Jesteś szkaradnym pasożytem — ostatnie słowo wywarczał — który na niej żeruje. Przyjmę tylko tę prawdę, którą usłyszę od Wiery. Od Wiery — podkreślił — nie od ciebie.

Był zły, że to coś opętało Wierę — i to jeszcze w jego obecności. Zatajenie informacje o czymś tak niebezpiecznym drzemiącym w czarodziejce było między nimi kością niezgody i z tego powodu Cień tym bardziej nie powinien się ujawniać. Zresztą Goro wierzył, że gdyby wysłuchała go do końca, zamiast się poddawać temu draństwu, sama by się uspokoiła i mogłaby z nim osobiście porozmawiać. Jednak wyglądało na to, że Cień przejął całkowitą kontrolę i Goro miał prawo podejrzewać, że jej nie odda. Wiedział, co należało wtedy zrobić. Nie uczyniłby tego bez żalu, ale nie byłoby w nim też wahania. Cień stanowił ogromne zagrożenie i jeśli musiałby go zniszczyć, nawet kosztem Wiery, po prostu musiałby to zrobić.

Miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał. Ale nie mógł znieść tego jej pustego spojrzenia.

— Streszczaj się — syknął — a potem się wynoś. Chcę rozmawiać z Wierą, a nie podobnym do niej czarnomagicznym bytem.

Mimo to wysłuchał tego, co Cień — nie był w stanie nazwać tego Wierą — miał do powiedzenia. Gdyby nie pewien szczegół, który Goro zamierzał za chwilę wyjaśnić, ten pomysł nie byłby najgorszy.

— Niezły plan — przyznał z westchnieniem, siadając wygodnie na swoim fotelu. — Problem jest jeden: już tego próbowaliśmy. Choć na swoje sposoby. Być może wy, magicy, macie inne i nie ukrywam, warto spróbować – o ile tylko się pospieszymy — zaznaczył. — Nasze pieczęcie nie bez powodu mają w sobie nasz kawałek duszy i nie bez powodu nie można tego kawałka wydostać. Tak został zaklęty: musi być zewnętrznym, osobnym nośnikiem. Nie może być w żaden sposób wchłonięty. Dlatego nie wiem, czy to całe Zapisanie coś da, ale gdyby się udało, to stanowiłoby sporą przewagę. Ale powtarzam: musimy się spieszyć. Jeśli to możliwe, trzeba dotrzeć jeszcze do wędrownych. A znalezienie ich, opowiedzenie o problemie, namówienie do rytuału i wykonanie go zajmie bardzo dużo czasu, zapewniam.

Gdy Cień niespodziewanie zmienił temat, opowiadając o emocjach Wiery, Goro zmarszczył brwi, nie wiedząc, jak na to zareagować. Nadal nie ufał „tej wersji” czarodziejki i wszystkie jej słowa przesiewał przez grube sito, dopóki nie usłyszy potwierdzenia od prawdziwej Wiery.

— Wiera nie powinna się mnie bać — wyjaśnił ze stoickim spokojem. — Nie byłem zły na nią, tylko na pieczęć. Już to tłumaczyłem. Mam nadzieję, że Wiera jest w pełni świadoma tego, co teraz mówię — łypnął ponuro na czarodziejkę, zwracając się do Cienia — a ty niczego jej złośliwie nie podszeptujesz. I nie dam wiary w żadne twoje pochlebstwa — dodał chłodno — ponieważ jesteś formą, której nie ufam i której nie powiązuję z Wierą, mimo jej tłumaczeń, że jesteście jednością. Nie uwierzę w nic, co wypowiada pod twoim wpływem.  

Tego rodzaju pochlebstwa, o których mówił Cień, Goro uznawał za płytkie podlizywanie się, które miałoby załagodzić jego niechęć do tego wstrętnego tworu. Na nic jednak były te wysiłki, ponieważ demona ani odrobinę nie poruszyły. Co innego, gdyby to naprawdę mówiła Wiera, ale nad tym nie było co się nawet zastanawiać. Dlatego wolał wrócić do poprzedniego tematu, który poruszył Cień.

— Kimkolwiek byłby ten formator — zaczął — najlepiej, żeby podróżował razem z nami. Tak jak mówiłem, musimy znaleźć jeszcze wędrownych, jeśli mamy to zakroić na większą skalę. A powinniśmy. Nie chcę oskarżać was o kierowanie się najniższymi żądzami — dodał — ale dobrze by było, gdyby chodziło mu tylko o pieniądze. To najłatwiej byłoby załatwić. Więc w porządku — rzekł wreszcie — można spróbować. Wyruszymy jutro o świcie. Pozwól Wierze odpocząć — łypnął ponuro na opętaną Wierę — i zechciej dać jej spokój. Ja zrobię to samo. Niech przejdzie do mnie, gdy już poczuje się lepiej.

Być może robił źle, traktując tak chłodno Cień, a zwłaszcza ignorując w nim obecność Wiery. Ale nie umiał się przełamać, uznając ów Cień za czyste zło. Zresztą, tak właśnie opisała go czarodziejka, dlatego Goro miał tym większe obawy związane z jego ujawieniem.

Dlatego na początku się wściekł, gdy poczuł, jak Wiera, sterowana Cieniem, dotyka jego dłoni. W pierwszym odruchu chciał ją cofnąć, ale coś, czego nie umiał określić, go powstrzymało. Przeląkł się intensywnego ciepła, które rozlewało się najpierw po jego prawej ręce i ramieniu, a potem po szyi, torsie i głowie, by następnie zająć całe ciało. Goro to czuł, choć przecież jego powłoka cielesna była tylko opakowaniem, niczym innym. A jednak to czuł i był pewien, że cokolwiek się działo, dotyczyło właśnie jego, dotykając jego głęboko skrytego ducha. I niespodziewanie poczuł błogi spokój oraz ufność do kobiety, którą widział przed sobą. Odprężony, zrelaksowany, uniesiony kiełkującą w nim powoli radością, zapomniał o wszelkich wątpliwościach i niesnaskach, a Cień niemal natychmiast wyrzucił z głowy, jakby nie był niczym istotnym.

Zapominał. Zapominał o wszystkim, co go otaczało, co go dręczyło, co go martwiło. Zastąpiły je coraz silniej odżywające w nim uczucia — i to te, które niegdyś w sobie pogrzebał.

Wtem właśnie poczuł niespodziewany głód emocji, głód czegoś ciepłego, tak czułego. Poczuł się tak, jakby właśnie tego mu brakowało przez cały ten czas — jakby dotychczas funkcjonował bez jednego, małego kawałka układanki. I choć potrafił sobie bez niego radzić, gdzieś z tyłu głowy męczyła go myśl, że nie był w pełni sobą. Czy sądził, że po Isalind nigdy nikogo nie pokocha? Czy nie dawał sobie na to żadnej szansy? Czy sądził, że nigdy nie spotka kobiety, która by go zechciała i której i on by zapragnął? Być może to wszystko na raz buzowało w jego myślach, lecz właśnie pod wpływem tego magicznego dotyku zapomniał o wszystkich wątpliwościach, czując się jak małe dziecko, które rozpaczliwie potrzebowało czyjejś uwagi i czułości — i właśnie ją dostało. Nagle zatęsknił za czymś, czego już nie pamiętał, a co teraz tak bardzo chciał sobie przypomnieć. Kierowany tym hipnotycznym pragnieniem, zacisnął ich splecione dłonie, pochylając się bardziej nad biurkiem, aby jeszcze wyraźniej ujrzeć głębię jej oczu — tak pięknych, szczerych, błyszczących. A im dłużej w nie spoglądał, tym większą miał ochotę na uczynienie czegoś więcej. Nie wiedział, czego; nie wiedział, skąd brały się w nim te wszystkie uczucia i co oznaczały. Wiedział tylko, że chciał tego więcej. Chciał więcej jej. Jego rozpierzchnięte myśli wręcz o to błagały, a każda komórka ciała rwała się do tego, by okazać to Wierze, by wspólnie mogli zrozumieć, co zaczynało ich łączyć

Z ogromnym, lodowatym trudem zmusił się do powrotu na ziemię, jak oparzony puszczając dłoń Wiery, po czym wstając od biurka, by zacząć krążyć wokół. tłumacząc sobie, że przez Wierę przemawiał Cień. Nic z tego, co mu przekazał, nie mogło być prawdziwe, a on niczym błazen poddał się tym sztuczkom, udowadniając sobie, jak łatwo było go podejść. Spowodowany tym gniew szybko go wybudził, oczyszczając z resztek tego, co targało nim jeszcze kilka chwil tego. Zniknęło pożądanie, zniknęła tęsknota, zniknął ten dziwny, nieznośny głód i poczucie, że coś właśnie zmarnował.

Nie chciał się zastanawiać, czym była ta zmarnowana szansa. Choć z pewnością i tak będzie.

— Odpocznij — rzekł w końcu, czując, że miał potwornie ściśnięte gardło. — Musisz być w pełni sił. Ja zorganizuję całą resztę. Powiadomimy cię o wyjeździe odpowiednio wcześniej.

Wiedział, że czekała go długa noc, podczas której będzie rozpamiętywał i analizował wszystko, co wydarzyło się podczas tej rozmowy — a raczej podczas tego dotyku. Czyżby naprawdę był aż tak tęskny uczuć? I czy to możliwe, by to, co przekazał mu Cień, drzemało także w Wierze? Musiał się tego dowiedzieć, ale jak miał jej ufać, skoro tak nagle potrafiła się przeistoczyć, zamknąć w sobie i wypuścić potwora, którego, jak widać, nie umiała kontrolować? Wiera była niebezpieczna, ale i nieodpowiedzialna, skoro zgodziła się na tak ryzykowny pakt. To znacznie studziło entuzjazm Goro i nie pozwalało mu uwierzyć, że to, co mówił Cień, było też myślami Wiery. A im dłużej demon się nad tym zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że to była zwykła manipulacja, której dał się zwieść.

Zły na siebie, pragnął skupić się już tylko na Rumenie, a chwilowo na poszukiwaniu formatora.

Reszta nie miała znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^