ROZDZIAŁ 295

 GORO

— Jak to możliwe, że psujesz wszystko, czego tylko dotkniesz?

Belial wyszczerzył się radośnie, błędnie uznając te słowa za żart lub komplement. Goro pokiwał ze zrezygnowaniem głową, zastanawiając się, jak to możliwe, że dosłownie po setkach lat życia, jego przyjaciel wciąż pozostawał tak samo narwany i nieodpowiedzialny. Ale i on miał dość czasu, by zrozumieć, że nic się z tym nie da zrobić.

— A co się znowu zepsuło? — spytał po dłuższej chwili ciszy, gdy najwyraźniej uznał, że być może Goro jednak nie żartował.

— Nie denerwuj mnie.

— Poważnie pytam! — oburzył się Bel.

— Wyjaśniłeś wszystko, co było do wyjaśnienia z Gudrun?

Belial podrapał się w zamyśleniu po swojej zarośniętej brodzie, wpatrując się w Goro spod zmarszczonych brwi.

— No tak — mruknął, nieco zdziwiony. — Pogadaliśmy, przeprosiłem ją… a jak powiedziałem, że mogę se iść, to stwierdziła, że nie, żebym został. No to zostałem. A potem było miło, nie?

Goro musiał przyznać — było miło. Odwiedziny Wiery, o którą już dostatecznie się martwił, wprawiły go w spore pokłady ulgi i radości. Dzień zaś dopełniły Aria wraz z Gudrun oraz ich pomysł na świętowanie urodzin panny Vasco. Goro był zaskoczony, jak dobrze się to wszystko ułożyło i jak miło było czasami odpocząć, zrelaksować się i uzmysłowić, że nie zawsze musiał być sam — Beliala pomijając. Wiera dogadała się z Arią, Belial z Gudrun, a on mógł ze swoimi przyjaciółmi snuć plany dalszego zjednywania ze sobą wszystkich nadnaturalnych ras.

— I tak masz z tą rodziną na pieńku — mruknął Goro, wymijając go po chwili, aby udać się do swojego gabinetu. — Miałeś dwie opcje do wyboru – albo trzymać się od nich z daleka, albo wprost przeciwnie. Wybrałeś drugą możliwość, która jest dużo bardziej angażująca. Z Arią jesteś zaprzyjaźniony, ale Gudrun już podpadłeś. Napraw to.

— Ale co tu jest do naprawiania?! — burzył się Belial. — Nic nie rozumiem! Przecież ci mówiłem, że jest dobrze!

— Rusz głową i czasem pomyśl — warknął, nawet się nie odwracając. — Uroku ci od tego nie ubędzie. A w tych czasach kobiety podobno wolą właśnie tych bardziej inteligentnych. Pomysł o tym.

Nie miał ochoty dłużej z nim o tym rozmawiać, choć tak naprawdę Goro nie miał żadnego powodu, by się złościć. Belial zrobi, jak uważa — albo skorzysta z jego rady, albo zupełnie ją zignoruje i demonowi nic do tego. Więc skąd brało się to napięcie? Gdy zasiadł za swoim biurkiem, a krzesło odwrócił w stronę jaśniejącego z tyłu okna, wpatrzył się w gwieździstą noc, pozwalając niepokojom buszować po jego duszy. To powrót Wiery je wszystkie wybudził; Goro martwił się tak nagłym zniknięciem Rumena, będąc pewnym, że ten coś knuł. Dlaczego, mając w garści Wierę, jej siostrę oraz większość demonów, po prostu uciekł? Ba!, on się nawet nie stawił na miejscu zasadzi. Całość wyglądała jak część dokładnie ułożonego planu, którego pierwsze etapy miały być tylko zabawą. Czy faktycznie tak było? Goro nie wiedział, choć bardzo by chciał.

Wiera na szczęście radziła sobie dobrze. Po jej wyjeździe Goro poprosił swoich towarzyszy, aby mieli ją na oku — było więcej niż pewnym, że Rumen nie zrezygnował z „polowania”, dlatego Wiera musiała być bezpieczna. Ale i trzymanie jej w zamczysku i traktowania jak więźnia nie było dobre, więc zdecydowali się na pośrednie rozwiązanie — wyjazd, ale pod nadzorem. Goro nie był zwolennikiem tego rodzaju swobody, ale nie mógł nalegać. Na szczęście jak dotąd nie nastąpił żaden atak lub choćby sygnał, jakoby coś miało nadchodzić… i to właśnie Goro niepokoiło.

Dlaczego Rumen tak nagle odpuścił? No dlaczego?!

Z rozmyślań wyrwało go delikatne pukanie do drzwi. Po chwili do środka weszła Wiera, lecz było w niej coś dotąd niespotykanego: swego rodzaju ostrożność. Kobieta poruszała się bardzo cicho, jej ruchy były przemyślane i spokojne. Zupełnie nie przypominała tej wściekłej griszki, która wpadła do niego niegdyś, wywołując niezłą kłótnię. Lecz właśnie ta niespodziewana ostrożność wzbudziła w Goro odrobinę podejrzliwości, której nie dał po sobie poznać. I dopiero gdy spojrzał na zegarek i zrozumiał, że już północ, domyślił się powodów tej powściągliwości Wiery. Uśmiechnął się pod nosem, karcąc się za swoją naiwność i brak pamięci do pewnych „bardziej ludzkich” odruchów, które u demonów nie występowały — na przykład snu. Wiera o tej porze mogła smacznie spać, a jednak wolała się spotkać z nim i Goro zastanawiał się, co mogło być aż tak ważne.

I aż zszokowała go informacja, że Wiera przyszła do niego akurat po to, by wręczyć mu podarek. Gdyby czarodziejka znała go lepiej, wiedziałaby, że Goro bardzo nie lubił ich otrzymywać; wychodził z założenia, że nigdy nie robił niczego ze względu na jakąkolwiek nagrodę — poza tym nigdy nie wiedział, jak się przyjmuje podarki. Jednak nie ważył się wyjawić tego Wierze, aby jej nie speszyć. Zamiast tego trwał jak głaz, czekając cierpliwie, aż jego towarzyszka zakończy swoją mowę, czując narastającą w nim potrzebę wyjaśnienia.

— Dziękuję za ten prezent — odparł z łagodnym uśmiechem. — Mam tylko nadzieje, że wiesz, że pomogłem ci bezinteresownie. Nie oczekuję od ciebie nawet wzajemności, nie wspominając o darach. Pomogłem — tłumaczył — ponieważ mogłem to zrobić; ponieważ byłaś w potrzebie, a ja nie miałem powodu, by ci odmówić. Pomogłem ci, ponieważ sam tego chciałem.

Mógł się domyślić, jak Wiera na to zareaguje — albo się speszy, albo zaprotestuje, chcąc go przekonać, że potrzeba odwdzięczenia mu się była w niej bardzo silna. Goro to rozumiał — choć dość nieudolnie, tak przyczynił się do zapewnienia jej bezpieczeństwa i między innymi dzięki temu, że znalazła tu schronienie, wciąż żyła. I właśnie dlatego ostatecznie przyjął ten prezent — aby sprawić, by Wiera poczuła się lepiej.

— Symboliczne drobiazgi, jak je nazwałaś, są jednym z najwspanialszych rodzajów darów — wyjaśnił ze spokojem, znacząco spoglądając to na skrzyneczkę, to na Wierę. — Symbol to słowo klucz. Te zwykle mieszczą w sobie sentymenty, a sentyment to nic innego, jak miłe, wzruszające wspomnienia. Dlatego do tego rodzaju prezentów najłatwiej się przywiązać i najtrudniej się z nimi rozstać. A czy nie o to właśnie chodziło?

Jednak rozmowa dość szybko zeszła na inne tory i prezent zszedł na drugi plan — istotniejsze były informacje, które miała Wiera. Oboje poprawili się w krześle i odrobinę bardziej pochylili nad biurkiem, jakby podskórnie czując, że to coś ważnego.

I się nie pomylili. A Goro niemal poczuł, jak uderza go duszna fala gorąca na wspomnienie o zniewoleniu. Jak na komendę, jego mięśnie boleśnie się spięły, a on sam, na moment zatopiony myślami gdzieś w matni, poczuł się tak absurdalnie maleńki, tak słaby i bezradny. Nigdy więcej nie pozwoli komukolwiek wrzucić go w tę pułapkę, nikt nigdy nie zdoła go pokonać ani stłamsić — nawet mimo tego, że nie posiadał swojego atrybutu, które by te obietnice znacznie wzmocnił. Ale Rumen już udowodnił, że to silny i cwany gracz, toteż Goro miał się czym niepokoić. I niepokoił.

To, niestety, dostrzegła Wiera, która zmartwiła się jego zmianą nastroju. Wnet zrozumiała, że informacje, które mu przekazała, były bardzo ważne. Najpewniej nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo — i właśnie dlatego Goro musiał jej to wyjaśnić.

— Pieczęcie — rzekł cicho i wyjątkowo ponuro — to brakujący kawałek naszej duszy zamknięty w czymś, co można nazwać szczelnym kamiennym pojemnikiem. Pojemniki zostały wyżłobione ze skał góry Aikha, która, wedle legend, jako pierwsza wyrosła na ziemiach, które dziś gawiedź nazywa Piekłem. Ta sama legenda mówi — kontynuował nieco żywiej — że ów kawałki były ceną za wydostanie się z tych czeluści. Oddaliśmy je pokornie, sadząc, że i bez tego małego kawałka jesteśmy dostatecznie silni i o tym nas zapewniano. Ale nas okłamano. Naszego ducha przeklęto i tylko ta odrobina zamknięta w kawałku kamienia była czysta. Musieliśmy ją odzyskać, aby… — Goro zamilkł, szukając odpowiedniego określenia. — Aby poczuć się w pełni sobą — tłumaczył z zacięciem w glosie. — Wszczęliśmy bunt, pokonaliśmy oprawców, skradliśmy nasze pieczęcie i uciekliśmy. Próbowaliśmy też uwolnić kawałki naszego ducha, aby je ze sobą połączyć, ale to okazało się niemożliwe — dodał z mieszanką żalu i gniewu. — Musieliśmy trzymać nasze pieczęcie przy sobie. Zdrowy fragment zamknięty w kamieniu jest na tyle potężny, że utrzymuje w tej mocy resztę ducha. Dlatego tak ważne są dla nas nasze pieczęcie. Bez nich jesteśmy słabsi, choć nie aż tak, jak się może wydawać — dodał z lekkim uśmiechem. — Jednak pieczęć może być też naszą pułapką. Jeśli dało się w niej zamknąć kawałek ducha, da się też zamknąć całość. Nie można nas zabić — przypomniał — ale najgorszym, co można nam zrobić, to właśnie uwięzić w pieczęci. Wtedy jesteśmy bezbronni. Bardzo trudno się z niej wydostać samemu. Powiedziałbym nawet, że to niemal niemożliwe.

Odwrócił na moment wzrok, dręczony mętnymi wspomnieniami, które masochistycznie próbował wygrzebać z zakamarków podświadomości, ale nie mógł — zamknięcie w pieczęci nawet to przed nim ukryło. I dopiero niespodziewany dotyk Wiery wyrwał go z ponurych myśli. Był bowiem tak nagły, tak ciepły, przyjemny i elektryzujący, że Goro, zupełnie tym gestem zaskoczony, zerknął wpierw na dłoń, potem na przesuwaną w jego stronę skrzyneczkę, potem na Wierę. Ta zaś wyglądała na zdeterminowaną, aby wreszcie zepchnąć temat na podarek.

Uśmiechnął się pod nosem, słysząc o stratach moralnych — nawet jeśli targnął nim gniew na myśl o kimkolwiek za bardzo się Wierze narzucającym. Na szczęście nie miał wątpliwości, że sobie poradziła, dlatego w końcu przysunął do siebie pudełeczko, powoli otwierając wieczko.

Wtem właśnie zamarł. Dosłownie czuł, jak krew odpływała z jego twarzy, czyniąc z niej trupiobladą maskę. Przez ułamek sekundy nie wierzył w to, co widział — a gdy ten chwilowy szok minął, pojawiło się coś jeszcze — odraza. Jedynie czując, ale nie myśląc, dał się porwać wszystkim swoim toksycznym emocjom, jakie się w nim nagnieździły. Wówczas zerwał się z krzesła, wyjął zawartość i z najszczerszą, dziką wręcz nienawiścią cisnął nią o ścianę, wydając z siebie duszny krzyk.

Ocknął się dopiero po kilku sekundach, dotąd obserwując jak szarawo-zielony, podniszczony krążek z wyżłobionymi na powierzchni nikomu nieznanymi znakami tańcował chwilę na posadzce, zanim się zatrzymał i upadł. Mimo silnego rzutu, pieczęć pozostawała nietknięta, nad czym Goro bardzo ubolewał. Lecz dopiero wtem zdał sobie w pełni sprawę z tego, co zrobił. W popłochu spojrzał na zszokowaną Wierę, uświadamiając sobie, że właśnie cisnął przez pokój jej prezentem.

— Przepraszam — wydusił — ale…

Sam nie wiedział, czy powinien jej to powiedzieć. Sądził jednak, że po tym teatrzyku już nie miał wyjścia.

— To moja pieczęć — szepnął, ciężko opadając na fotel. — Straciłem ją ponad czterysta lat temu, gdy mnie w niej zamknięto. Zdołałem się uwolnić — mruknął posępnie — ale pieczęci nie odzyskałem. Nie wiedziałem, co się z nią stało, choć jej szukałem. Byłem pewien, że nigdy nie odzyskam, ale…

Raz jeszcze spojrzał na krążek, czując, jak coś wewnątrz niego przewraca się w największym geście obrzydzenia.

— Co za przypadek — rzekł, siląc się na uśmiech — że znalazłaś go właśnie ty. I to gdzie – w sklepie jakiegoś byle profesorka — prychnął.

Zamyślił się, zdając sobie sprawę, że to naprawdę był nadzwyczajny zbieg okoliczności. Przecież i na to kiedyś wpadł — aby odwiedzić wszystkie tego typu sklepy i przybytki, aby rozmawiać ze specjalistami, pasjonatami i fanatykami. Niczego nie znalazł, ale to oznaczało, że pieczęć przemieszczała się w trakcie jego poszukiwań. Być może był moment, w którym był jej całkiem blisko, ale akurat jakiś zboczony profesor postanowił go odkupić.

— Wszystkie demony są do swoich pieczęci bardzo przywiązane — mówił cicho, zupełnie pogrążony w swoich myślach. Jednym zgrabnym ruchem przywołał ją do siebie, dzięki czemu śmignęła przez cały pokój, lądując w jego dłoni. Miała średnicę około siedmiu centymetrów, lecz większość demonów je zmniejszała do rozmiaru, który pasuje do naszyjnika. I tak je właśnie nosili: na specjalnie wzmocnionych łańcuszkach, tym samym zawsze mając je przy sobie. — Gdy je zostawią lub zgubią chociaż na chwilę, czują się osłabione i przygnębione. Sądzę — dodał nieco żywiej — że to działa tak samo, jak uzależnienie. Ja bez swojej pieczęci żyje już prawie dziesięć lat i nie tęskniłem za jej powrotem

Trudno było mu nad sobą panować i tak nie posępnieć, zwłaszcza że odkąd uwolnił się z więzienia, jego pieczęć nie kojarzyła mu się z niczym dobrym. I jak miał ją teraz nosić na szyi? Jak miał ją znowu przyjąć i uznać za część siebie? Jak, skoro kojarzyła mu się tylko z klatką?

— Co nie zmienia faktu, że jestem wdzięczy za podarek. Naprawdę — rzekł, ku własnemu zaskoczeniu, w zgodzie ze swoim sumieniem. — W gruncie rzeczy… całe szczęście, że ty je znalazłaś, nie Rumen — stwierdził w końcu. — Jeśli Rumen wie o pieczęciach i rytuale, zapewne będzie chciał się dowiedzieć, jak je wykorzystać. W tym może mu pomóc wspomniany Lemegeton, choć już pewnie na to wpadł. Ale jeśli będzie wiedział, jak więzić demony — Goro spojrzał na Wierę z pełną powagą — to bardzo niedobrze. Wtedy to działa jak w każdym tanim horrorze — właściciel pieczęci jest panem demona, ponieważ ma w posiadaniu jego zdrowszą, najmocniejszą część duszy. To dlatego tak ważne, byśmy mieli nasze pieczęcie przy sobie. Natychmiast rozkażę — rzekł stanowczo — sprawdzić, czy każdy tutejszy demon ma swoje pieczęci. Gorzej będzie z resztą — mruczał, zastanawiając się, jak to rozegrać. Dopiero po chwili wyczuł na sobie pytające spojrzenie Wiery, dlatego musiał pospieszyć z wyjaśnieniami. — Ten zamek nie mieści wszystkich istniejących demonów. Jest jeszcze kilka grup, przez nas nazywanych wędrownymi. Nie mają stałego miejsca pobytu, nie są też jakoś mocno zintegrowani ze sobą, a poczucie wspólnoty jest u nich bardzo umowne. Trudno będzie ich znaleźć, a jeszcze trudniej przekonać do tego, by posłuchali naszej rady. Mają niezdrową obsesję na punkcie honoru — czyli nawet większą niż my — dodał, uśmiechając się lekko.

Jednak w gruncie rzeczy nie było mu do śmiechu. Musieli pilnować swoich pieczęci jak oka w głowie. Poza tym, jeśli Rumen zgromadził aż taką wiedzę, był naprawdę niebezpieczny. Skąd aż tyle wiedział? Gdzie zamierzał szukać pieczęci i jak dokładnie zamierzał je wykorzystać? Goro naprawdę niepokoiła mnogość niewiadomych, dlatego musiał działać i to możliwie jak najszybciej. Nawet kosztem Rady. Zresztą, jeśli Rumen zdoła zniewolić choćby jednego demona, Goro był więcej niż pewien, że zagrożenie rozleje się też na inne rasy.

A do tego nie zamierzał dopuścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^