GORO
— Jak to możliwe, że psujesz wszystko, czego tylko dotkniesz?
Belial wyszczerzył się radośnie, błędnie uznając te słowa za
żart lub komplement. Goro pokiwał ze zrezygnowaniem głową, zastanawiając się,
jak to możliwe, że dosłownie po setkach lat życia, jego przyjaciel wciąż
pozostawał tak samo narwany i nieodpowiedzialny. Ale i on miał dość czasu, by
zrozumieć, że nic się z tym nie da zrobić.
— A co się znowu zepsuło? — spytał po dłuższej chwili ciszy,
gdy najwyraźniej uznał, że być może Goro jednak nie żartował.
— Nie denerwuj mnie.
— Poważnie pytam! — oburzył się Bel.
— Wyjaśniłeś wszystko, co było do wyjaśnienia z Gudrun?
Belial podrapał się w zamyśleniu po swojej zarośniętej
brodzie, wpatrując się w Goro spod zmarszczonych brwi.
— No tak — mruknął, nieco zdziwiony. — Pogadaliśmy, przeprosiłem
ją… a jak powiedziałem, że mogę se iść, to stwierdziła, że nie, żebym został.
No to zostałem. A potem było miło, nie?
Goro musiał przyznać — było miło. Odwiedziny Wiery, o którą
już dostatecznie się martwił, wprawiły go w spore pokłady ulgi i radości. Dzień
zaś dopełniły Aria wraz z Gudrun oraz ich pomysł na świętowanie urodzin panny Vasco.
Goro był zaskoczony, jak dobrze się to wszystko ułożyło i jak miło było czasami
odpocząć, zrelaksować się i uzmysłowić, że nie zawsze musiał być sam — Beliala pomijając.
Wiera dogadała się z Arią, Belial z Gudrun, a on mógł ze swoimi przyjaciółmi
snuć plany dalszego zjednywania ze sobą wszystkich nadnaturalnych ras.
— I tak masz z tą rodziną na pieńku — mruknął Goro,
wymijając go po chwili, aby udać się do swojego gabinetu. — Miałeś dwie opcje
do wyboru – albo trzymać się od nich z daleka, albo wprost przeciwnie. Wybrałeś
drugą możliwość, która jest dużo bardziej angażująca. Z Arią jesteś zaprzyjaźniony,
ale Gudrun już podpadłeś. Napraw to.
— Ale co tu jest do naprawiania?! — burzył się Belial. — Nic
nie rozumiem! Przecież ci mówiłem, że jest dobrze!
— Rusz głową i czasem pomyśl — warknął, nawet się nie
odwracając. — Uroku ci od tego nie ubędzie. A w tych czasach kobiety podobno wolą
właśnie tych bardziej inteligentnych. Pomysł o tym.
Nie miał ochoty dłużej z nim o tym rozmawiać, choć tak
naprawdę Goro nie miał żadnego powodu, by się złościć. Belial zrobi, jak uważa —
albo skorzysta z jego rady, albo zupełnie ją zignoruje i demonowi nic do tego. Więc
skąd brało się to napięcie? Gdy zasiadł za swoim biurkiem, a krzesło odwrócił w
stronę jaśniejącego z tyłu okna, wpatrzył się w gwieździstą noc, pozwalając
niepokojom buszować po jego duszy. To powrót Wiery je wszystkie wybudził; Goro
martwił się tak nagłym zniknięciem Rumena, będąc pewnym, że ten coś knuł. Dlaczego,
mając w garści Wierę, jej siostrę oraz większość demonów, po prostu uciekł?
Ba!, on się nawet nie stawił na miejscu zasadzi. Całość wyglądała jak część dokładnie
ułożonego planu, którego pierwsze etapy miały być tylko zabawą. Czy faktycznie
tak było? Goro nie wiedział, choć bardzo by chciał.
Wiera na szczęście radziła sobie dobrze. Po jej wyjeździe
Goro poprosił swoich towarzyszy, aby mieli ją na oku — było więcej niż pewnym,
że Rumen nie zrezygnował z „polowania”, dlatego Wiera musiała być bezpieczna. Ale
i trzymanie jej w zamczysku i traktowania jak więźnia nie było dobre, więc
zdecydowali się na pośrednie rozwiązanie — wyjazd, ale pod nadzorem. Goro nie
był zwolennikiem tego rodzaju swobody, ale nie mógł nalegać. Na szczęście jak
dotąd nie nastąpił żaden atak lub choćby sygnał, jakoby coś miało nadchodzić… i
to właśnie Goro niepokoiło.
Dlaczego Rumen tak nagle odpuścił? No dlaczego?!
Z rozmyślań wyrwało go delikatne pukanie do drzwi. Po chwili
do środka weszła Wiera, lecz było w niej coś dotąd niespotykanego: swego
rodzaju ostrożność. Kobieta poruszała się bardzo cicho, jej ruchy były przemyślane
i spokojne. Zupełnie nie przypominała tej wściekłej griszki, która wpadła do
niego niegdyś, wywołując niezłą kłótnię. Lecz właśnie ta niespodziewana ostrożność
wzbudziła w Goro odrobinę podejrzliwości, której nie dał po sobie poznać. I dopiero
gdy spojrzał na zegarek i zrozumiał, że już północ, domyślił się powodów tej
powściągliwości Wiery. Uśmiechnął się pod nosem, karcąc się za swoją naiwność i
brak pamięci do pewnych „bardziej ludzkich” odruchów, które u demonów nie występowały
— na przykład snu. Wiera o tej porze mogła smacznie spać, a jednak wolała się
spotkać z nim i Goro zastanawiał się, co mogło być aż tak ważne.
I aż zszokowała go informacja, że Wiera przyszła do niego
akurat po to, by wręczyć mu podarek. Gdyby czarodziejka znała go lepiej,
wiedziałaby, że Goro bardzo nie lubił ich otrzymywać; wychodził z założenia, że
nigdy nie robił niczego ze względu na jakąkolwiek nagrodę — poza tym nigdy nie
wiedział, jak się przyjmuje podarki. Jednak nie ważył się wyjawić tego Wierze,
aby jej nie speszyć. Zamiast tego trwał jak głaz, czekając cierpliwie, aż jego
towarzyszka zakończy swoją mowę, czując narastającą w nim potrzebę wyjaśnienia.
— Dziękuję za ten prezent — odparł z łagodnym uśmiechem. —
Mam tylko nadzieje, że wiesz, że pomogłem ci bezinteresownie. Nie oczekuję od
ciebie nawet wzajemności, nie wspominając o darach. Pomogłem — tłumaczył —
ponieważ mogłem to zrobić; ponieważ byłaś w potrzebie, a ja nie miałem powodu,
by ci odmówić. Pomogłem ci, ponieważ sam tego chciałem.
Mógł się domyślić, jak Wiera na to zareaguje — albo się
speszy, albo zaprotestuje, chcąc go przekonać, że potrzeba odwdzięczenia mu się
była w niej bardzo silna. Goro to rozumiał — choć dość nieudolnie, tak przyczynił
się do zapewnienia jej bezpieczeństwa i między innymi dzięki temu, że znalazła
tu schronienie, wciąż żyła. I właśnie dlatego ostatecznie przyjął ten prezent —
aby sprawić, by Wiera poczuła się lepiej.
— Symboliczne drobiazgi, jak je nazwałaś, są jednym z
najwspanialszych rodzajów darów — wyjaśnił ze spokojem, znacząco spoglądając to
na skrzyneczkę, to na Wierę. — Symbol to słowo klucz. Te zwykle mieszczą w
sobie sentymenty, a sentyment to nic innego, jak miłe, wzruszające wspomnienia.
Dlatego do tego rodzaju prezentów najłatwiej się przywiązać i najtrudniej się z
nimi rozstać. A czy nie o to właśnie chodziło?
Jednak rozmowa dość szybko zeszła na inne tory i prezent
zszedł na drugi plan — istotniejsze były informacje, które miała Wiera. Oboje
poprawili się w krześle i odrobinę bardziej pochylili nad biurkiem, jakby podskórnie
czując, że to coś ważnego.
I się nie pomylili. A Goro niemal poczuł, jak uderza go
duszna fala gorąca na wspomnienie o zniewoleniu. Jak na komendę, jego mięśnie
boleśnie się spięły, a on sam, na moment zatopiony myślami gdzieś w matni,
poczuł się tak absurdalnie maleńki, tak słaby i bezradny. Nigdy więcej nie
pozwoli komukolwiek wrzucić go w tę pułapkę, nikt nigdy nie zdoła go pokonać
ani stłamsić — nawet mimo tego, że nie posiadał swojego atrybutu, które by te
obietnice znacznie wzmocnił. Ale Rumen już udowodnił, że to silny i cwany gracz,
toteż Goro miał się czym niepokoić. I niepokoił.
To, niestety, dostrzegła Wiera, która zmartwiła się jego
zmianą nastroju. Wnet zrozumiała, że informacje, które mu przekazała, były bardzo
ważne. Najpewniej nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo — i właśnie dlatego
Goro musiał jej to wyjaśnić.
— Pieczęcie — rzekł cicho i wyjątkowo ponuro — to brakujący
kawałek naszej duszy zamknięty w czymś, co można nazwać szczelnym kamiennym pojemnikiem.
Pojemniki zostały wyżłobione ze skał góry Aikha, która, wedle legend, jako
pierwsza wyrosła na ziemiach, które dziś gawiedź nazywa Piekłem. Ta sama
legenda mówi — kontynuował nieco żywiej — że ów kawałki były ceną za wydostanie
się z tych czeluści. Oddaliśmy je pokornie, sadząc, że i bez tego małego kawałka
jesteśmy dostatecznie silni i o tym nas zapewniano. Ale nas okłamano. Naszego
ducha przeklęto i tylko ta odrobina zamknięta w kawałku kamienia była czysta. Musieliśmy
ją odzyskać, aby… — Goro zamilkł, szukając odpowiedniego określenia. — Aby poczuć
się w pełni sobą — tłumaczył z zacięciem w glosie. — Wszczęliśmy bunt, pokonaliśmy
oprawców, skradliśmy nasze pieczęcie i uciekliśmy. Próbowaliśmy też uwolnić kawałki
naszego ducha, aby je ze sobą połączyć, ale to okazało się niemożliwe — dodał z
mieszanką żalu i gniewu. — Musieliśmy trzymać nasze pieczęcie przy sobie.
Zdrowy fragment zamknięty w kamieniu jest na tyle potężny, że utrzymuje w tej
mocy resztę ducha. Dlatego tak ważne są dla nas nasze pieczęcie. Bez nich
jesteśmy słabsi, choć nie aż tak, jak się może wydawać — dodał z lekkim uśmiechem.
— Jednak pieczęć może być też naszą pułapką. Jeśli dało się w niej zamknąć
kawałek ducha, da się też zamknąć całość. Nie można nas zabić — przypomniał —
ale najgorszym, co można nam zrobić, to właśnie uwięzić w pieczęci. Wtedy
jesteśmy bezbronni. Bardzo trudno się z niej wydostać samemu. Powiedziałbym nawet,
że to niemal niemożliwe.
Odwrócił na moment wzrok, dręczony mętnymi wspomnieniami,
które masochistycznie próbował wygrzebać z zakamarków podświadomości, ale nie mógł
— zamknięcie w pieczęci nawet to przed nim ukryło. I dopiero niespodziewany dotyk
Wiery wyrwał go z ponurych myśli. Był bowiem tak nagły, tak ciepły, przyjemny i
elektryzujący, że Goro, zupełnie tym gestem zaskoczony, zerknął wpierw na dłoń,
potem na przesuwaną w jego stronę skrzyneczkę, potem na Wierę. Ta zaś wyglądała
na zdeterminowaną, aby wreszcie zepchnąć temat na podarek.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc o stratach moralnych —
nawet jeśli targnął nim gniew na myśl o kimkolwiek za bardzo się Wierze
narzucającym. Na szczęście nie miał wątpliwości, że sobie poradziła, dlatego w
końcu przysunął do siebie pudełeczko, powoli otwierając wieczko.
Wtem właśnie zamarł. Dosłownie czuł, jak krew odpływała z
jego twarzy, czyniąc z niej trupiobladą maskę. Przez ułamek sekundy nie wierzył
w to, co widział — a gdy ten chwilowy szok minął, pojawiło się coś jeszcze — odraza.
Jedynie czując, ale nie myśląc, dał się porwać wszystkim swoim toksycznym
emocjom, jakie się w nim nagnieździły. Wówczas zerwał się z krzesła, wyjął
zawartość i z najszczerszą, dziką wręcz nienawiścią cisnął nią o ścianę,
wydając z siebie duszny krzyk.
Ocknął się dopiero po kilku sekundach, dotąd obserwując jak
szarawo-zielony, podniszczony krążek z wyżłobionymi na powierzchni nikomu
nieznanymi znakami tańcował chwilę na posadzce, zanim się zatrzymał i upadł. Mimo
silnego rzutu, pieczęć pozostawała nietknięta, nad czym Goro bardzo ubolewał.
Lecz dopiero wtem zdał sobie w pełni sprawę z tego, co zrobił. W popłochu spojrzał
na zszokowaną Wierę, uświadamiając sobie, że właśnie cisnął przez pokój jej prezentem.
— Przepraszam — wydusił — ale…
Sam nie wiedział, czy powinien jej to powiedzieć. Sądził
jednak, że po tym teatrzyku już nie miał wyjścia.
— To moja pieczęć — szepnął, ciężko opadając na fotel. —
Straciłem ją ponad czterysta lat temu, gdy mnie w niej zamknięto. Zdołałem się uwolnić
— mruknął posępnie — ale pieczęci nie odzyskałem. Nie wiedziałem, co się z nią
stało, choć jej szukałem. Byłem pewien, że nigdy nie odzyskam, ale…
Raz jeszcze spojrzał na krążek, czując, jak coś wewnątrz niego
przewraca się w największym geście obrzydzenia.
— Co za przypadek — rzekł, siląc się na uśmiech — że znalazłaś
go właśnie ty. I to gdzie – w sklepie jakiegoś byle profesorka — prychnął.
Zamyślił się, zdając sobie sprawę, że to naprawdę był nadzwyczajny
zbieg okoliczności. Przecież i na to kiedyś wpadł — aby odwiedzić wszystkie
tego typu sklepy i przybytki, aby rozmawiać ze specjalistami, pasjonatami i
fanatykami. Niczego nie znalazł, ale to oznaczało, że pieczęć przemieszczała
się w trakcie jego poszukiwań. Być może był moment, w którym był jej całkiem
blisko, ale akurat jakiś zboczony profesor postanowił go odkupić.
— Wszystkie demony są do swoich pieczęci bardzo przywiązane —
mówił cicho, zupełnie pogrążony w swoich myślach. Jednym zgrabnym ruchem przywołał
ją do siebie, dzięki czemu śmignęła przez cały pokój, lądując w jego dłoni.
Miała średnicę około siedmiu centymetrów, lecz większość demonów je zmniejszała
do rozmiaru, który pasuje do naszyjnika. I tak je właśnie nosili: na specjalnie
wzmocnionych łańcuszkach, tym samym zawsze mając je przy sobie. — Gdy je
zostawią lub zgubią chociaż na chwilę, czują się osłabione i przygnębione. Sądzę
— dodał nieco żywiej — że to działa tak samo, jak uzależnienie. Ja bez swojej
pieczęci żyje już prawie dziesięć lat i nie tęskniłem za jej powrotem
Trudno było mu nad sobą panować i tak nie posępnieć, zwłaszcza
że odkąd uwolnił się z więzienia, jego pieczęć nie kojarzyła mu się z niczym
dobrym. I jak miał ją teraz nosić na szyi? Jak miał ją znowu przyjąć i uznać za
część siebie? Jak, skoro kojarzyła mu się tylko z klatką?
— Co nie zmienia faktu, że jestem wdzięczy za podarek.
Naprawdę — rzekł, ku własnemu zaskoczeniu, w zgodzie ze swoim sumieniem. — W
gruncie rzeczy… całe szczęście, że ty je znalazłaś, nie Rumen — stwierdził w
końcu. — Jeśli Rumen wie o pieczęciach i rytuale, zapewne będzie chciał się dowiedzieć,
jak je wykorzystać. W tym może mu pomóc wspomniany Lemegeton, choć już pewnie
na to wpadł. Ale jeśli będzie wiedział, jak więzić demony — Goro spojrzał na
Wierę z pełną powagą — to bardzo niedobrze. Wtedy to działa jak w każdym tanim horrorze
— właściciel pieczęci jest panem demona, ponieważ ma w posiadaniu jego
zdrowszą, najmocniejszą część duszy. To dlatego tak ważne, byśmy mieli nasze
pieczęcie przy sobie. Natychmiast rozkażę — rzekł stanowczo — sprawdzić, czy
każdy tutejszy demon ma swoje pieczęci. Gorzej będzie z resztą — mruczał,
zastanawiając się, jak to rozegrać. Dopiero po chwili wyczuł na sobie pytające
spojrzenie Wiery, dlatego musiał pospieszyć z wyjaśnieniami. — Ten zamek nie
mieści wszystkich istniejących demonów. Jest jeszcze kilka grup, przez nas nazywanych
wędrownymi. Nie mają stałego miejsca pobytu, nie są też jakoś mocno zintegrowani
ze sobą, a poczucie wspólnoty jest u nich bardzo umowne. Trudno będzie ich
znaleźć, a jeszcze trudniej przekonać do tego, by posłuchali naszej rady. Mają
niezdrową obsesję na punkcie honoru — czyli nawet większą niż my — dodał, uśmiechając
się lekko.
Jednak w gruncie rzeczy nie było mu do śmiechu. Musieli
pilnować swoich pieczęci jak oka w głowie. Poza tym, jeśli Rumen zgromadził aż
taką wiedzę, był naprawdę niebezpieczny. Skąd aż tyle wiedział? Gdzie zamierzał
szukać pieczęci i jak dokładnie zamierzał je wykorzystać? Goro naprawdę
niepokoiła mnogość niewiadomych, dlatego musiał działać i to możliwie jak
najszybciej. Nawet kosztem Rady. Zresztą, jeśli Rumen zdoła zniewolić choćby
jednego demona, Goro był więcej niż pewien, że zagrożenie rozleje się też na
inne rasy.
A do tego nie zamierzał dopuścić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz