GUDRUN
Zajęło jej to chwilę, ale doszła do wniosku, że to bez sensu
ronić przez tego idiotę choćby jedną łzę. Zareagowała zbyt impulsywnie, musiała
to przyznać, ale taka właśnie była: impulsywna. Odkąd lata temu ze zdziwieniem
zdała sobie sprawę, że ma głos i może wyrażać swój sprzeciw, zaczęła z niego
korzystać — czasami nawet aż za bardzo. Ale to nie zmieniało tego, kim była w środku,
a to zupełnie nie pasowało do obrazu, który wykreowała. Sama Gudrun
porównywała się do małego pieska, który szczekał najgłośniej, ale gdyby zagrozić
mu butem, to pierwszy ucieknie i to możliwie jak najdalej. W rzeczywistości
bowiem była słaba. Słaba, niepewna, wątpiąca w swoją wartość, nieradząca sobie
ze zbyt dużą odpowiedzialnością. Aria dziwiła się, że Gudrun nie przeszkadzał nadopiekuńczy
ojciec. Ale jak miał jej przeszkadzać, skoro on jeden w nią uwierzył? On jeden
poznał jej oba oblicza i oba pokochał, udowadniając jej, że to można było pogodzić, a ona, choć tak niedoskonała, z większym zestawem wad niż zalet, była zdolna do wzbudzenia w kimś tak czystych, pięknych uczuć.
Teraz ta sama Gudrun, tak samo wyszczekana, ale tak samo
słaba, musiała nieść na swoich barkach świadomość, że była dziwadłem. Jak inaczej
nazwać kogoś, kto był martwy i nagle powrócił do życia? A Belial swoimi
odzywkami w bardzo surowy sposób jej o tym ciężarze przypomniał, czyniąc go
jeszcze straszniejszym.
Dlatego tak się wystraszyła, gdy usłyszała, że ktoś się do
niej zbliżał. Miała nadzieję, że to Aria — potrzebowała porozmawiać z kimś
bliskim. Modliła się o to, by to tylko nie był Goro — wiedziała, że się przed
nim wygłupiła i było jej z tego powodu wstyd. A jednak ziścił się jeszcze
gorszy scenariusz, bo tuż przed nią wyrósł Belial. I, jak to Belial, nie pozwolił
jej nawet zaprotestować, bo od razu zaczął gadać.
— Hej, hej, tylko mnie nie wyganiaj — zawołał, unosząc
wysoko dłonie. — Ja tu tylko na chwilę i obiecuję, że nie powiem nic złego, bo
ja tu tylko przeprosić chciałem. Przepraszam — wyznał wreszcie. — Przepraszam —
powtórzył jeszcze mocnej — bo zachowałem się jak idiota. I to taki skretyniały
idiota. Widzisz — zaśmiał się cicho — niby z nas takie doskonałe, wszechmogące
istoty, a sama masz przed sobą jasny przykład, że to bzdura. Bo gdybyśmy byli
idealni, to bym wiedział, jak się do ciebie nie odzywać. A gdybym wszystko
mógł, to… — Bel zmarszczył brwi — cóż, no to też po prostu bym wiedział, jak się
do ciebie nie odzywać. A że jestem głupi jak but i jeszcze bardziej rozgadany, no
to takie rzeczy wychodzą — wyjaśnił z żałością wyraźnie wybrzmiewającą w
głosie. — Bo ja wiem, że jestem taki… no wiesz, niedelikatny. I taki… cholera —
Bel pokręcił z irytacją głową, uporczywie się nad czymś zastanawiając. — Nie jestem
taki… no wiesz, łagodny? Nie, to nie to — mruczał pod nosem. — Kurde, jak to szło?!
No zapomniałem słowa! — burknął, coraz bardziej zirytowany. — Kurwa… wybacz —
wyszczerzył się przepraszająco w stronę Gudrun, najwyraźniej przypominając
sobie o tym, że nie wypada przeklinać w obliczu damy. — No jasne diabli niech
to strzeli… Jaki nie jestem?! — zawołał błagalnie w stronę Gudrun, mając
nadzieję, że pomoże mu w wyszukaniu odpowiedniego słowa. — Nie jestem… no… nie
jestem… NIE JESTEM SUBTELNY! — wrzasnął nagłe, najwyraźniej bardzo z siebie
dumny. — O, właśnie — odparł z wymalowaną na twarzy ulgą — subtelny nie jestem.
Ale to już chyba zdążyłaś zauważyć, co? — zażartował, zaśmiawszy się cicho.
Gudrun, nawet jakby wiedziała, co powiedzieć, i tak nie
miałaby na to żadnej szansy, bo Belial zupełnie ją przegadał. Stojąc jak słup soli,
wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, czując, że im więcej demon
mówił, tym więcej myśli ubywało z jej głowy. Zupełnie przez tę paplaninę
zgłupiała — i to na tyle, że całkiem zapomniała o swoim gniewie, smutku i wstydzie.
— Co? — spytała ze zmarszczonymi brwiami, wprost nie mogąc się
powstrzymać od zadania tego, w tym przypadku, fundamentalnego pytania.
Belial też na początku nie zrozumiał, co się działo, aż
wreszcie ramiona mu opadły; nachmurzony, zdmuchnął niesforny brązowy lok z
czoła, po czym zastanowił się, jakby tu jeszcze raz spróbować.
— W sensie… — zaczął nieco niepewnie — no… przeprosić
chciałem. W sensie przeprosiłem. Już. O, tamto, co wcześniej gadałem, to
przeprosiny były.
Gudrun cały czas wpatrywała się w niego z jawnym niedowierzaniem,
nie mając pojęcia, co się właśnie stało.
— Aha — wybąkała tylko, mając nadzieję, że skoro Belial już
powiedział, co swoje, to zaraz zrobi w tył zwrot i zniknie jej z oczu.
Niestety, ten wpatrywał się w nią oczekująco, najwyraźniej chcąc
usłyszeć rozgrzeszenie. I to ją niespodziewanie zdenerwowało.
— Co ja mam ci powiedzieć? — syknęła. — Że nic się nie stało?
No bo nic się nie stało! — krzyknęła. — Zrobiłeś sobie ze mnie zwierzątko do podziwiania
no i dobrze, bo ja jestem takim zwierzątkiem do podziwiania! Mogę nim być, co
mi tam — warknęła ze wzruszeniem ramion — bo w końcu powinnam być wdzięczna,
nie? I jestem! Ale w takim razie nie mam prawa głosu, tak? Liczy się tylko to —
wrzeszczała — co mówi strona sprzedająca i strona kupująca! Ja jestem tylko przedmiotem,
to co to kogo obchodzi?! Więc — uśmiechnęła się do Beliala równie szeroko, co
fałszywie — tu, po drugiej stronie, żyje mi się bardzo dobrze – choć czasami tęskno
za tamtą.
Z tym ostatnim w oczywisty sposób kłamała, ale całkowicie dała
się ponieść emocjom i plotła piąte przez dziesiąte. Miała nadzieję, że to
odstraszy Beliala — ale nic z tego nie wyszło. Demon tylko uśmiechnął się
pobłażliwie, najwyraźniej nie traktując na poważnie ani jednego jej słowa.
— A kto niby cię tak traktuje? — spytał tak lekkim,
swobodnym tonem, że Gudrun aż zacisnęła z gniewu zęby. — Poza mną przy stole
co, jak już ustaliliśmy, było moją winą i moim nietaktem? Kto jeszcze śmiał być
takim chamem, by tak po ludzku się nie cieszyć z twojego powrotu?
Nie odpowiedziała, bo i nie miała co powiedzieć. Belial miał
rację — przesadziła, ponieważ rzeczywiście jej bliscy wspierali ją jak tylko mogli.
Nie miała żadnego powodu, by opowiadać wszystkie te rzeczy, które wykrzyczała
Belialowi. A więc nadal nie ochłonęła i nadal kierowała się wyłącznie emocjami.
A one nigdy nie były właściwym doradcą.
— Dobra, Gudrun — Belial oparł się o framugę, przyglądając się
jej uważnie — to ustalmy sobie coś. Ty wiesz, że ja się z twoją macochą dobrze
trzymam. Sporo od niej wiem, ona też mi dużo o tobie opowiada – w
superlatywach, spokojnie! — uspokoił od razu. — Stąd wiem, że masz od nich wsparcie.
Masz na kogo liczyć, bo masz rodzinę. To fajne uczucie. Chyba. Bo wiesz, ja
poza nimi — wskazał dłonią na wnętrze zamku — nikogo nie mam. I jasne, to jest
moja rodzina — doprecyzował — ale… no wiesz, taka raczej przybrana.
— Ja też jestem tylko przybrana.
— Nie no — zaprotestował — ty jesteś Stworzoną swojego ojca,
nie? To już jest jakieś pokrewieństwo. A Aria mi mówiła, jak to tam u was
wygląda to wzmacnianie relacji przy stworzeniu, więc nie no, u ciebie to
wygląda dużo lepiej niż u nas.
Nie odpowiedziała, w głębi ducha wdzięczna za to, co powiedział
Belial.
— Nie chciałem cię urazić i nie miałem takiego zamiaru — kontynuował.
— Za bardzo się czasami wygłupiam, za dużo gadam. No a wiesz, jakoś coś tam
mamy ze sobą wspólnego — wyjaśnił ze wzruszeniem ramion. — Pomogliśmy ci się tu
dostać i niczego od ciebie nie wymagamy. Tak po ludzku – czy tam po demoniemu –
się z tego cieszymy. Moja czysta, niezłośliwa, uprzejma szczerość zabrzmiała
debilnie — przyznał — ale tylko tyle miałem na myśli. Serio. Zresztą Goro to
taki dobry wujek — zaśmiał się krótko — więc z ochotą cię wskrzesił.
— A ty byś tego nie zrobił?
— Pewnie, że bym zrobił! — zakrzyknął. — Mam za dużą słabość
do Vasco, żeby jej odmówić. Poza tym — Bel podrapał się niepewnie po karku —
mam tyci dług u twojego ojca, więc nawet jakbym nie chciał, to i tak bym
musiał. Ale bym chciał — zaznaczył pospiesznie.
Gudrun, całkiem zapominając o swoim gniewie i upokorzeniu, spojrzała
na niego z zainteresowaniem.
— Jaki dług? — spytała zdziwiona. — Masz u niego jakiś dług?
Za co?
— Nieważne — mruknął pospiesznie. — Chodź, nie każmy im
czekać. Ja sobie już pójdę, nie martw się — zaznaczył — ale ty posiedź jeszcze
z wujkiem Goro, bo się mu przykro zrobi.
— Ty też możesz zostać — wymamrotała cicho i niepewnie
Gudrun. — I masz rację, chodźmy już.
Nie wiedziała, co jeszcze miała powiedzieć, ale z pewnością
nie chciała zrobić przykrości Arii i Goro, dlatego powinna wracać. Gdyby zaś
wygoniła Beliala, to nie wyglądałoby najlepiej, ponieważ jasnym by pozostawało,
że to ona go przegnała. Tymczasem, gdy mówił do niej w ten bardziej stonowany
sposób, okazywał się całkiem przyjemnym rozmówcą.
Gudrun była ciekawa, jak długo się ta chwilowa sympatia
utrzyma.
GORO
Rozmowa toczyła się wolnym tempem, ponieważ wszyscy zebrani
mieli nadzieję, że Gudrun i Belial niedługo wrócą. Jednak nie mogli pozostać w
zupełnej ciszy, dlatego Goro, jako gospodarz, musiał ciągnąć temat. Nie było to
trudne, tym bardziej, że Aria powiedziała kilka ciekawych rzeczy.
— Ale, jeśli dobrze zrozumiałem — Goro odchylił się lekko w
krześle — właśnie po to wybudziliście waszą przyjaciółkę? Aby uczestniczyła w
przygotowaniach? To może warto naprawdę się tym zająć? I to jak najszybciej?
Choćby właśnie po to, by pani Cavendish nie musiała myśleć o swojej stracie. A
wy prędzej czy później i tak musicie się do tego zabrać — dokończył z
uśmiechem.
Zastanowiło go za to, co powiedziała Aria o tym, że Marisa
zachowywała się inaczej. I to zrodziło kolejne pytania dotyczące natury
wampirów, uświadamiając mu, jak wiele jeszcze nie wiedział.
— Czy to możliwe — zaczął powoli — by ta hibernacja wpłynęła
jakoś na wampiry? By je jakoś zmieniła? Jak właściwie przebiega taka hibernacja?
To bardzo ciekawy temat — przyznał całkowicie szczerze.
Zastanawiał się, jakby to w takim wypadku działało i czy to
rzeczywiście mogło jakoś wpływać na charakter danej osoby. Zapewne gdyby tak,
mało kto decydowałby się na hibernację. A może wprost przeciwnie?
— Czy Athanasius nie będzie miał ci za złe, jeśli się o tym
dowie? — spytał, choć wiedział, że stąpał po grząskim gruncie. — Czy istnieje
ryzyko, że pani Cavendish zechce się i z nim podzielić swoimi uwagami
dotyczącymi Gudrun? Mogą z tego wyniknąć pewne nieprzyjemności. Ale przepraszam
— rzekł z lekkim uśmiechem — nie powinienem się wtrącać. Wybacz mi, Ario.
Zaśmiał się, gdy usłyszał, że bestiariusz ma być idealny. Znał Arię już jakiś czas, lecz już na samym
początku jawiła mu się jako bardzo ambitna perfekcjonistka. To dlatego od razu pomyślał,
że chciałby mieć kogoś takiego w Radzie: jej zaangażowanie mogło być
nieocenione.
— Wymagasz od siebie zbyt wiele — stwierdził z pogodnym
uśmiechem. — Ta wersja, którą nam pokazałaś ostatnio, była świetna. To
wspaniale, że cały czas go uzupełniasz o nowe informacje. Mam nadzieję zapoznać
się z całością, gdy już go skończysz.
Spiął się delikatnie, gdy Aria zwróciła się do Wiery z propozycją
o opis jej rasy. Wiedział, że to się jego „podopiecznej” nie spodoba, zwarzywszy
na jej awersję do wampirów. A jednak zaskoczyła go bezpośrednia odmowa Wiery,
choć powinien się jej spodziewać. I już zamierzał spróbować jakoś ugasić ten
wzrastający pożar, kiedy Aria sama sobie z nim poradziła. A dalej poszło jak z
płatka: obie panie zaczęły się dogadywać, z czego można było wywnioskować, że
Wiera zgodzi się uchylić rąbka tajemnicy na temat swojej rasy. Może nie od
razu, ale za jakiś czas z pewnością. Co więcej, do jadalni wkrótce weszli
Gudrun z Belialem, a sądząc po tym, że oboje mieli dość pogodne miny, a jego
przyjaciel został na swoim miejscu, zamiast wylecieć na zbity pysk, rozmowa
musiała pójść nieźle. Goro poczuł, jak rozgrzewa go ulga: wierzył, że Belial
sobie poradzi, choć jednocześnie gdyby wszystko doszczętnie sknocił, też nie byłby
aż tak zaskoczony.
— Przepraszam za tak nagłe wyjście — wybąkała Gudrun, którą
najwyraźniej dręczyły wyrzuty sumienia.
— Nie przepraszaj, ponieważ zupełnie nie masz za co — odpowiedział
stanowczo Goro. — Jedynym winnym jest tu Belial i to on winien przeprosić, co,
mam nadzieję, uczynił.
— A co ty sobie myślisz?! — odparował wyraźnie urażony Belial
— że co ja, dzikus jakiś? I że przyznać się do błędu nie umiem? No wiem, przegiąłem,
ale wyjaśniłem to z Gudrun! Tak? — spojrzał na wampirzycę, oczekując
potwierdzenia. — Wyjaśniłem?
Gudrun pokiwała głową, siląc się na lekki uśmiech.
— No — odparł wyraźnie zadowolony Bel.
— To teraz, jeśli łaska — zaczął Goro, łypiąc na Beliala — zechciej
ograniczyć swój ślinotok.
— Tak jest, szefie!
Po tym krótkim przerywniku rozmowa mogła wrócić na właściwe
tory, a dokładniej na temat Rady. Zarówno Wiera, jak i Gudrun słuchały rozmowy Goro
i Arii z wielkim zainteresowaniem, dopiero wówczas w pełni uświadamiając sobie
wagę tego projektu. Belial i tak o wszystkim wiedział, dlatego głownie jadł i
to było najlepsze, co mógł wówczas robić. Gdy zaś do rozmowy wtrąciła się Wiera,
zaskoczyła wszystkich swoim pomysłem. Nawet Belial zamarł z widelcem w połowie
drogi do ust, po czym gwizdnął w geście wyrażenia podziwu.
— Nadnaturalne podziemie? — spytał, gdy już pożarł kawałek
ciasta. — Fajny pomysł! I co, będziemy mieli własne banki, własne hipoteki,
własne monopolowe?
Goro uznał za stosowne zupełne zignorowanie przyjaciela.
— To, o czym mówisz, brzmi wspaniale — rzekł Goro,
uśmiechając się do Wiery. — A jak tobie się podoba, Ario? To pomysł bardzo podobny
do tego, z którym chciałem się z tobą podzielić, choć mój był, przyznam, mniej
zaawansowany. Ale w jednym zupełnie się zgodzę: potrzebujemy miejsca, w którym
każdy z nas, bez względu na rasę, będzie czuł się swobodnie. Fakty są takie —
dodał nieco bardziej ponuro — że świat podzielił się na dwa obozy: ludzi i
nieludzi. Najpierw obie strony ze sobą walczyły, potem ta druga strona – czyli my
– poddała się i wtopiła w tłum, aby nie zwracać na siebie uwagi. To sprawiło,
że zupełnie utopiliśmy się między ludźmi, zapominając o tej pięknej różnorodności,
jaką wszyscy jesteśmy. Zapomnieliśmy o swoim istnieniu, przyzwyczailiśmy się do
„życia obok” — dwa ostatnie słowa specjalnie podkreślił, aby jak najsoczyściej
wybrzmiały. — Właśnie dlatego potrzebna jest nam Rada. Musimy na nowo się
poznać i zrozumieć, że jesteśmy jak jeden naród. Ale — podkreślił lekko
podniesionym głosem — należy pamiętać, że nie chcemy walczyć z ludźmi.
Ludzie są zupełnie wyłączeni z tej dyskusji; chodzi tylko o to, by nasze rasy
się ze sobą zapoznały i zaczęły żyć razem. Żyć wspólnie obok ludzi, którzy
zdominowali ten świat i z pogardą zepchnęli nas do poziomu baśni, dając nam tym
samym bufor bezpieczeństwa. Nie należy tego buforu niszczyć, dlatego Rada jest
daleka od tematu ludzi.
Zamilkł na moment, zastanawiając się nad tym, ile wspólnych punktów
miał pomysł Wiery z tym, o czym on myślał od tak dawna. A jeśli wszyscy zebrani
odnosili się do tego z aprobatą, być może naprawdę warto było spróbować.
— Określenia „podziemie” wolałbym używać wyłącznie
metaforycznie — rzekł w zamyśleniu. — Ale chodzi właśnie o coś takiego: o coś wyłącznie
naszego. Coś pod przykrywką, tylko pozornie widoczną dla ludzi. Widzieliby
budynek — tłumaczył z coraz większą ekscytacją — korzystaliby z niego, ale nie
wiedzieliby, że pewne sfery byłyby zarezerwowane tylko dla nas, a dla nich nie
istniejące, toteż nie mieliby o niej pojęcia.
— Bar, w którym demon mógłby pić z wilkołakiem, a rusałka by
nalewała? — pytał Belial z wyraźnym zainteresowaniem. — Nie to, że mam coś do rusałek
— doprecyzował szybko — ale chętnie chodziłbym do takiego baru!
Goro był nieco zaskoczony trafnością tego dość prostego
przykładu, a jednak ucieszył się z entuzjazmu Bela.
— Właśnie tak — przyznał, kiwając energicznie głową. — To
wszystko można by zamknąć w sieci hoteli. W tym kontekście można by użyć słowa „podziemie”.
— Hm — Bel zastanawiał się nad czymś — zgarnięcie takiego
chwilę potrwa…
— Mam tego świadomość.
— To chyba kwestia kilkunastu lat? — spytała niepewnie
Gudrun.
— No skąd — zaśmiał się Belial. — Kilka tygodni maks!
— Czemu ty nadużywasz słowa „no”? — zagadnął niespodziewanie
Goro, przypatrując się przyjacielowi z zainteresowaniem.
— A nie wiem. Dobra, Gudrun, słuchaj…
— „Dobra” też nadużywasz.
— Dobra, nieważne — krzyknął z irytacją — nie będziesz mnie
tu za słówka łapał! Rzecz w tym, że przecież to ich tylko opętać starczy —
wyjaśnił, szczerząc się wesoło. — I albo byśmy w tych ciałach zostali, albo
tylko pod wpływem opętania haki znaleźli, kwity i inne papierki. Bo wiesz — tłumaczył
zawzięcie — z tym opętaniem to jest tak, że my możemy sami zdecydować, czy
chcemy delikwenta ze świadomości wyłączyć, czy wyłączyć. To znaczy, że opętany
typ może być świadomy, że ktoś mu ciało podpierdolił, ale może też niczego nie
pamiętać i po opętaniu czuć się tak, jakby cały ten okres przespał. Więc takie włamanie
się nie jest dla nas problemem.
Goro pokiwał z politowaniem głową, myśląc, że nigdy w życiu
nie zrobi z Beliala swojego rzecznika — gdyby już musiał takiego mieć. Bo czy
Bel miał rację? Miał. Ale przedstawił ją w najgorszym świetle, w jakim to tylko
było możliwe, a on jak zwykle musiał to naprostowywać.
— Nie będziemy nikogo krzywdzić — zaznaczył Goro, mordując
przyjaciela wzrokiem. — Są na to lepsze, mniej inwazyjne sposoby.
— Ciekawe jakie — prychnął Belial.
— A przepraszam — zagadnęła Gudrun, spoglądając na Wierę —
ale jak zbudowaliście taką społeczność? I jak to wyglądało?
— I czy nie wspominałaś mi kiedyś o języku Nim? — spytał
Goro, zwracając się do Arii. — Wszystkie nadnaturalne istoty go znają, tak? Czy
ty, Wiero, możesz to potwierdzić? Jeśli tak, powinniśmy użyć też tej opcji. Świat,
w którym nadnaturalni mieliby swoje bezpieczne, wspólne lokum, wspólny język i…
wspólną rzeczywistość, byłby naprawdę piękny.
Rozmarzył się, ale z marzeń coraz bliżej było im do
planowania i realizowania tych pięknych wyobrażeń. Bo czyż nie tego właśnie
chciał? Czy nie o tym opowiadał wszystkim zebranym na jego pierwszym bankiecie,
gdy chciał ich do siebie przekonać? Nie zwykł rzucać słów na wiatr, dlatego miał
nadzieję prędzej czy później ziścić swoje zamiary.
Miał cel. Jakże to słodko wybrzmiewało w jego myślach!
Miał cel. Pierwszy odkąd zapragnął dorwać Lucę w ramach
pomszczenia Isalind.
Miał cel. Pierwszy tak ważny, tak wielki, który mógł się przysłużyć
tak wielu.
Wreszcie miał prawdziwy cel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz