ROZDZIAŁ 291

GUDRUN 

Nie wiedziała, gdzie podziać oczy: wszystko było takie wielkie i nieznane, a ona właśnie przekraczała próg tej obcej wspaniałości. Gudrun czuła się jak mała dziewczynka, która dopiero poznawała otaczający ją świat, dlatego z zachwytem rozglądała się dookoła, chłonąc okoliczne widoki. Mury z idealnie gładkiej, ciemnoczerwonej cegły, wysokie, strzeliste i jakże smukłe wieżyczki, idealnie przystrzyżone trawniki i żywopłoty — wszystko zdawało się dosłownie idealne. I choć ona sama mieszkała w równie okazałym dworze, o który ojciec bardzo sumiennie dbał, tak to miejsce wydawało się jak wyrwane z bajki, do której nie miały dostępu tak zwyczajne niedoskonałości jak zbutwiałe drewno czy ubytki w murze. Dziewczyna zastanawiała się nawet, czy to tylko jej wrażenie, czy może demony miały jeszcze jakieś cudowne moce, które trzymały całą tę okolicę w ryzach. Miała nadzieję o to spytać, choć obawiała się, że tylko zrobi z siebie idiotkę.

Pocieszało ją z kolei to, że miała przy sobie Arię, która była obyta w relacjach z demonami. Dla Gudrun ta rasa była zupełnie obca, nawet jeśli zawdzięczała im drugie życie. Tak naprawdę ostatni raz widziała ich na tej nieszczęsnej kolacji „powitalnej”, po której ojciec i Aria tak strasznie się pokłócili. Niezbyt miło to wspominała, choć założenie było zgoła inne, to i Gudrun nie miała ani okazji, ani ochoty zastanowić się dłużej nad istotą demonów. Teraz miała okazję to nadrobić i ta myśl dodawała jej nieco pewności siebie — choć początkowe niezręczności, jakie spotkały je już w progu, nieco im te skrzydła podcięły.

Dopiero gdy zobaczyła Goro, trochę się rozluźniła. Nie umiała tego wyjaśnić, ale ten człowiek — a raczej demon — wzbudzał w niej zaufanie. Stonowany, zawsze uprzejmie uśmiechnięty i świecący łagodną szczerością w swoich ciemnych oczach, jawił się jej jako odpowiedzialny, godny tego zaszczytnego miejsca opiekun. Lubiła go, choć tak naprawdę wcale go nie znała. Także Aria znacznie się ożywiła na jego widok, czego nie można było powiedzieć o kobiecie kryjącej się za demonem — ale na nią Gudrun nie zamierzała zwracać większej uwagi.

— Urodziny? — spytał zaskoczony Goro. — W takim razie pozwól, że złożę ci najlepsze życzenia. Jest mi bardzo miło, że zechciałaś się z nami podzielić tą radością. Nasi przyjaciele — podjął nieco głośniej, wskazując dłonią, aby szły pierwsze w stronę jadalni — zawsze są tu mile widziani. A ty, Ario, jesteś niewątpliwie jednym z nich. Być może panienka Gudrun — Goro skinął lekko głową w jej stronę — też kiedyś zechce dołączyć do tego grona.

— To zależy, jak się pan postara — wypaliła bez zastanowienia.

Goro na ułamek sekundy zdębiał, po czym wybuchnął radosnym śmiechem. Nie było w nim kpiny, złośliwości ani szyderstwa, a jedynie ta szczerość, która aż od niego emanowała.

— Czyżby wskrzeszenie to wciąż za mało? — spytał, wciąż rozbawiony, spoglądając na nią wesoło błyskającymi oczami.

Gudrun momentalnie poczuła, jak oblewa się soczyście czerwonym rumieńcem, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Jak mogłam coś takiego palnąć?! Idiotka!, wrzeszczała na siebie w duchu, nie mając pojęcia, jak zareagować na ripostę demona.

— N-nie… — wydukała czując, jak robi się jej aż słabo z nerwów. — J-ja przepraszam…

— Nie martw się, to ja przepraszam — rzekł Goro, cały czas łagodnie uśmiechnięty — że wprawiłem cię w zakłopotanie. To nie przystoi, zwłaszcza ze strony gospodarza. Bardzo się cieszę, że zechciałaś towarzyszyć Arii. Chciałbym cię lepiej poznać.

To ostatnie miło połechtało ego Gurun, która uśmiechnęła się lekko, lecz już nie odważyła się odezwać. Dlatego po cichutku zajęła swoje miejsce przy stole, z uwagą przysłuchując się dopiero co kiełkującej rozmowie. Aria zażartowała coś o otaczającej ich służbie, a Goro zaprzeczył, jakoby demony były tu do czegokolwiek zmuszane. Twierdził, że jedne znają się na czymś lepiej, a inne gorzej, a te, które im właśnie towarzyszyły, chciały się popisać. Wprawdzie nikt poza Wierą nie jadł ludzkiego pożywienia — chyba że tylko dla zwyklej przyjemności — a jednak tort i ciasta prezentowały się na tyle wspaniale, że każdy skusił się choć na mały kawałek.

A potem cała reszta potoczyła się błyskawicznie.

Po dziwnym pytaniu Wiery, nastąpił jeszcze dziwniejszy Belial, który wyskoczył z wrzaskiem, rzekomo będącą przyśpiewką urodzinową, oraz bukietem kwiatów i balonów z Hello Kitty. Gudrun przyjrzała się balonikom i musiała przyznać, że ktokolwiek układał tę wiązankę, znał się na rzeczy: poza foliowym kucykiem, wokół latało parę klasycznych, gumowych balonów w kilku odcieniach różu, które idealnie pasowały do konika. Całość zawiązana była równie różową wstążeczką, wobec czego Belialowi nie można było odmówić starań.

Nawet mimo tego, że dyszał jak parowóz, a jego marynarka śmierdziała kwaśnym potem.

— WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DLA MOJEJ ULUBIONEJ WAMPIRZYCY! — wrzasnął radośnie, przekładając bukiet do ręki, w której trzymał balony, a drugą niemal szarpiąc za dłoń Arii, gwałtownie stawiając ją do pionu i mocno, choć niezgrabnie do siebie tuląc. — Przyznaj się, ile kończysz lat? — spytał z równie szerokim, co złośliwym uśmieszkiem. — Wiem, wiem — jęczał, wywracając oczami — kobiet się o wiek nie pyta – ale u ciebie to chyba już od dawna nie obowiązuje, nie? Bo co to za różnica, czy się ma czterysta siedemdziesiąt siedem, czy czterysta osiemdziesiąt siedem. Dycha w tę czy wewtę – kto by to zauważył, nie? No to, stara, gadaj: ile świeczek jesteśmy w plecy? Bo tu — wskazał sugestywnie na tort — widzę tylko siedem. Masz siedem lat? — Belial zmierzył ją krytycznym wzorkiem. — Oooch — westchnął, jakby doznał nagłego oświecenia — siedemset! No dobrze, rozumiem — skwitował, najwyraźniej w ogóle nieporuszony swoim odkryciem, po czym siadł na wolnym krześle, rozglądając się po stole za czymś do zjedzenia. Dopiero po chwili sobie uświadomił, że w dłoni wciąż ściskał prezent. — Masz — mruknął, wciskając Arii oba bukiety — to i tak twoje.

Gudrun rozejrzała się po stole, przyglądając się reakcji pozostałych. Aria wydawała się przyzwyczajona do tego szaleństwa Beliala. Goro też, choć co kilka chwil zasłaniał oczy dłonią, jakby w geście wstydu za kompana. Wiera, nadal sztywna jakby połknęła kawałek kija, łypała na demona czujnie. A Gudrun zupełnie nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić, dlatego po prostu milczała.

— Nie no, serio — nie ustępował Belial, gdy już wepchnął sobie kawałek tortu do ust. — Wow — zakrzyknął, będąc pod wyraźnym wrażeniem — to smakuje jak wyjątkowo dobry kawałek papieru! No, ale nieważne. Więc ILE? — Belial pochylił się nad Vasco, wbijając w nią uporczywe spojrzenie. — No pochwal się, w jakim to wieku ty zamierzasz za mąż wyjść! Mam do metryczki zajrzeć? I lekarza rodzinnego ci opętać? A nie, zaraz — urwał z szerokim uśmiechem — już to zrobiłem — doprecyzował, chichocząc pod nosem.

Ten ostatni komentarz, czegokolwiek dotyczył, bardzo nie spodobał się Goro, który spiorunował Beliala wzrokiem.

— Jesteś tu od pięciu minut — oznajmił wyjątkowo lodowatym tonem, po którym oblicze demona diametralnie się zmieniło — a już przekroczyłeś nieprzekraczalną granicę.

— Dobra, dobra — mruknął obojętnym tonem — już jestem grzeczny. Wybacz, Vasco — rzekł z przepraszającym uśmiechem. — A właśnie, jak tam kochaś? Wszystko w porządku? Korzonki mu nie dokuczają?

Gudrun zupełnie pogubiła się w tej rozmowie i nie miała pojęcia, o czym ten demon plótł. Pocieszało ją tylko to, że Wiera wyglądała na tak samo zagubioną. Dlatego dziewczyna postanowiła chwycić się tej furtki, aby uciąć jakoś ten koncert absurdów.

— Pytałaś, czy jesteśmy wampirami — zwróciła się do Wiery, starając się brzmieć jak najbardziej dorośle i godnie. — Jak pewnie już zauważyłaś, jesteśmy. Dlaczego pytasz?

Goro spojrzał na nią z zainteresowaniem, dając tym samym znać, że sam był ciekawy odpowiedzi. Czyżby nie byli z tą Wierą aż tak blisko, że tego nie wiedział? Niestety, niedane było jej usłyszeć, ponieważ gdy tylko Gudrun zamilkła, poczuła na sobie palące spojrzenie Beliala. Jęknąwszy w duchu, pożałowała, że się odezwała, bo to zwróciło na nią uwagę tego wariata.

— A kogo my tu mamy? — zaćwierkał ze zdziwieniem. — Niby taki wszechmocny ze mnie demon, a ślepy jak kret i tak znamienitego gościa nie poznałem! Gudrun, tak? — dopytał z nutą niepewności. — Nasz żywy pokaz gorowych umiejętności. I „żywy” to tu słowo klucz — zaznaczył z pełną powagą. — No właśnie — zawołał energicznie, układając oba łokcie na stole, a brodę opierając o złączone dłonie — jak tam się żyje po drugiej stronie? Dobrze?

Gudrun wybałuszyła oczy, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Spojrzała bezradnie na Arię, ale cóż ona miała zrobić? Zbesztać go publicznie, i to jeszcze przy gospodarzu? Poza tym Gudrun nie wiedziała, czy Aria uznawała te żarty za szkodliwe, czy może zabawne. Może nie widziała w tej rozmowie nic złego? Gudrun ani przez sekundę jej za to nie obwiniała; to stwarzało jedynie ryzyko, że w razie czego mogła zostać bez pomocy.

A Belial, ku jej wewnętrznej rozpaczy, cały czas gadał.

— A, bo ty możesz nie wiedzieć… — zwrócił się nagle do Wiery i Gudrun już ucieszyła się w duchu ze zmiany tematu, ale szybko jej nadzieje okazały się płonne — nie wiem, o czym ci tam Goro opowiada podczas waszych wieczornych spacerków — paplał Belial — ale to jest nasza gwiazda, bo została kiedyś przez Goro wskrzeszona. Tak, no wiesz, dosłownie. Ale na szczęście obyło się bez wystających kości i gnijącej skóry — zakończył z wesołym uśmiechem, jakby sądził, że powiedział coś bardzo dobrego i zasługującego na pochwałę.

Wiera zmierzyła go kwaśnym spojrzeniem, najwyraźniej średnio zadowolona z tego tłumaczenia. Jednak to było nic w porównaniu do tego, co odczuwała Gudrun. Czuła się jak przedmiot na wystawie, który miał być ciekawy, jedyny w swoim rodzaju — ale nic więcej. „Przyjdź, obejrzyj sobie wskrzeszeńca, a potem wyjdź, bo poza tym, że kiedyś była martwa, nie ma w niej nic ciekawego”. Tak właśnie odbierała to niezdrowe, a wręcz toksyczne zainteresowanie Beliala, ale nie wiedziała, co mogła z tym zrobić. Dlatego musiała to po prostu przeczekać.

— No to: jak ci się tam żyje? Mam nadzieję, że dobrze — odparł, najwyraźniej w ogóle niezainteresowany odpowiedzią — bo nie wiem, czy pamiętasz, koleżanko — wskazał na nią oskarżycielsko palcem — ale my mamy rachunki do wyrównania! To ja cię, kurczę pieczone, z drugiej strony wyciągam… to znaczy, pomagam wyciągać — poprawił pospiesznie, zerkając kątem oka na Goro — a ty mnie kolanem między nogi? Filmy o superbohaterach kłamią — jęknął z żałością w głosie — bo tam się wybawcom dziękuje zupełnie inaczej! To jak? — spytał z figlarnym uśmieszkiem. — Jak ty mi podziękujesz?

— Belial!

Podniesiony głos Goro szybko doprowadził niesfornego demona do porządku, ale i znacznie ochłodził panujący w jadalni nastrój.

— No spokojnie — zawołał Belial z oburzeniem — my sobie tu tylko rozmawiamy i rozwiązujemy ostatnie nieścisłości! To chyba nic złego, prawda? Prawda, Gudrun?

Czuła się osaczona, a pomocy było znikąd. Tylko w Arii miała wsparcie, ale co miała zrobić: szepnąć jej w towarzystwie do ucha, że czuje się przy jej przyjacielu bardzo źle? To nie wchodziło w grę i mogła już tylko liczyć na stanowczość Goro, ale i z tą Belial radził sobie całkiem nieźle. A ona nie miała odwagi zaprotestować, choć nie wiedziała, skąd się w niej brała ta blokada.

— No widzicie? — zaćwierkał wesoło, wciskając sobie do ust kolejny kawałek tortu — nic się nie dzieje! Ale odpowiedzi to ja chyba już nie otrzymam. Niegrzecznie to — karcił ją tonem nauczyciela — tak bezczelnie ignorować swojego wybawcy!

— To Goro mnie wskrzesił, nie ty — wymamrotała, starając się nie patrzeć Belialowi w oczy.

— Starczy tej rozmowy — zarządził Goro, wreszcie wyczuwając, że ta dyskusja szła w bardzo złym kierunku.

— No ale dlaczego ona się dziwi — zaatakował z oburzeniem — że jesteśmy ciekawi, skoro jest pierwszą od dziesiątków lat wskrzeszoną? Pomogliśmy jej? — pytał stanowczym tonem. — No pomogliśmy! Więc chyba nam się należy choć szczypta wyjaśnień, co? I, no nie wiem, jakieś zwykłe „tak, żyje się super, dzięki, że pytasz”!

Gudrun czuła, jak łzy szczypią ją w oczy. Przez ten niespodziewany i zupełnie bezpodstawny atak Beliala, wampirzyca czuła się winna tego, że zmarnowała ich cenny czas na jej wskrzeszenie. A ten demon traktował ją tak, jakby dzięki tej gigantycznej przysłudze, jaką jej wyświadczyli, była ich własnością. Albo raczej: jego. Nie miała siły dłużej tam zostać, dlatego zerwała się z krzesła, wymamrotała przeprosiny i wyjaśnienie, że musi iść do toalety. Tylko nadludzkim wysiłkiem nie puściła się biegiem, zmuszając się do pozornie swobodnego chodu. Gdy zaś wydostała się z jadalni, rozejrzała się panicznie po otoczeniu, a gdy dostrzegła jakiegoś demona, spytała tylko, jak można się stamtąd wydostać. Nie chciała uciekać, ale musiała zaczerpnąć świeżego powietrza.

Świeży, oczyszczający wiatr smagał ją po policzkach, po których wciąż nie spłynęła ani jedna łza.

 

GORO

Belial zawsze zachowywał się jak rozpieszczony dzieciak, na którego nie działały żadne metody wychowawcze. Goro zdążył się do tego przyzwyczaić — albo raczej niechętnie się z tym pogodzić — ale nadal bywały momenty, w których go zaskakiwał, głównie negatywnie. Tak jak w tamtym momencie. Podobny nietakt wykraczał nawet poza standardowe ramy Beliala, dlatego Goro nie umiał wyjaśnić, co go tak nagle ugryzło.

— Ona nie poszła do łazienki, prawda? — spytał niepewnie Belial, dostrzegając te wszystkie mordercze spojrzenia. — O kurde — bąknął ze zdziwieniem zmieszanym z niepokojem. — Dobra, nie wstawaj — mruknął do Goro, który już otwierał usta, by go zbesztać — ja za nią pójdę. Nic nie zepsuję, nie martw się — jęknął, cały czas prześladowany przez to sądne spojrzenie przyjaciela. — W sumie bardziej zepsuć się nie da, nie? Więc może być tylko lepiej! Więcej wiary, mój drogi, więcej wiary!

I już go nie było, pozostawiając po sobie ciężką atmosferę niezgody. Goro miał ochotę zamordować przyjaciela gołymi rękami, ale to niewiele by dało, bo co miał zepsuć, to już zepsuł, a czasu nawet oni nie umieli cofać. Musiał więc naprawić to, co mu zostało.

— Proszę mi za niego wybaczyć — odparł cicho, zupełnie osuszony z sił psychicznych. — Ogłada nigdy nie była mocną stroną Beliala, ale dziś przeszedł samego siebie. Przepraszam cię, Ario — spojrzał ze smutkiem na Vasco — za to, że Bel tak podle potraktował Gudrun. Znasz go i wiesz, że jego intencje były zupełnie inne. Wierzę, że naprawi to, co zniszczył i choć nie zasługuje na tę szansę, dajmy mu ją. I ciebie, Wiero, także przepraszam — zwrócił się w stronę czarodziejki — że musiałaś być świadkiem tej przykrej sceny. Ty też, zdaje się, przyzwyczaiłaś się, niestety, do tego rodzaju ekscesów Beliala. Jest jak nieznośny smarkacz — mruknął z lekkim uśmiechem — na którego nie podziałają krzyk, płacz i szlabany, a zwykły uścisk i miłe słowo. Tak — odpowiedział sam sobie na niezadane pytanie — on naprawdę jest jak dziecko.

Nie mając na ten temat już nic do powiedzenia, zamilkł na moment. Wiedział jednak, że jako gospodarz, musiał podtrzymać konwersację. Bez dwójki gości było to dość trudne, zwłaszcza że Belial skutecznie popsuł atmosferę i dopóki sam jej nie naprawi, Goro nie miał wielkiego pola do popisu. Ale musiał spróbować.

— Jestem pewien, że oboje zaraz wrócą — zapewnił, choć sam nie był aż tak przekonany. — Czy poczyniliście już jakieś przygotowania do ślubu? — spytał uprzejmym tonem, spoglądając na Arię. — Jestem przekonany, że to będzie wspaniała uroczystość.

Gdy nadejdzie ten dzień, Goro chciał napisać im list z gratulacjami, choć nie wiedział, czy to aż tak dobry pomysł: Aria z pewnością by się z niego ucieszyła, ale tego samego zapewne nie można było powiedzieć o jej przyszłym mężu. Nie chciał go denerwować podkreślaniem swojej obecności, lecz jednocześnie czułby się bardzo źle, gdyby nie złożył gratulacji Arii, z którą w dość łatwy i naturalny sposób zdołał się zaprzyjaźnić.

— I jak ci idzie twój bestiariusz? — dopytał, szczerze ciekaw odpowiedzi. — Aria postanowiła opisać wszystkie żyjące istoty nadnaturalne — wyjaśnił Wierze — co z pewnością pomoże naszej Radzie, o której już ci opowiadałem. A i Rada pomoże w tym Arii, prawda? — spytał, zerkając na Vasco znacząco. — Sama Rada powinna już niedługo powstać, choć trwa to dłużej niż przypuszczałem — przyznał. — Ale z podobnym projektem nie można się spieszyć. Musi być dopracowany w najmniejszym detalu, aby miał prawo właściwie funkcjonować.

Miał nadzieję, że Aria połknie haczyk i podejmie temat, choć z pewnością była przygnębiona tym nagłym wyjściem Gudrun. Goro, choć zły na przyjaciela, szczerze wierzył, że Belial podoła temu zadaniu i naprawi błędy, które popełnił.

Jeśli nie, to wyszarpie mu jego pieczęć i wrzuci do akwarium, rybkom na pożarcie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^