ATHANASIUS
Poszło jak z płatka, czego zupełnie się nie spodziewał, ale
co bardzo go cieszyło. Bo może i to było okrutne z jego strony, ale on naprawdę
bardziej bał się powiedzieć Marisie o Gudrun niż o Antonym. Może dlatego, że de
Clare to już historia, Gudrun zaś stanowiła przyszłość, którą jego przyjaciółka
będzie musiała z nią dzielić. Na szczęście Marisa szczerze ucieszyła się z rej
nadzwyczajnej wiadomości i Athanasius bardzo mocno liczył, że gdy już pierwszy
szok i kurz opadną, ten zachwyt w niej pozostanie.
Gorzej było z Gudrun, która ani myślała wyciągnąć ręki do
Marisy. Pod tym względem jego córka zachowywała się jak rozpuszczona
nastolatka, dlatego musiał się tym zająć. Jednak Ish nie miał pojęcia, gdzie
Gudrun mogła pójść, dlatego Athan musiał poszukać jej sam. Domu nie
przeszukiwał wcale; wiedział, że jeśli wampirzyca chciała uciec, to na pewno
wybierze okoliczne tereny, zamiast zamykać się w czterech ścianach. Miała kilka
ulubionych miejsc zarówno na terenie posiadłości, jak i w najbliższej okolicy,
dlatego Athan sądził, że odnalezienie jej nie będzie takie trudne.
Po obejrzeniu ostatniej kryjówki zdał sobie sprawę, że się
mylił.
Kolejne minuty mijały, razem blisko dwadzieścia, a jej
nigdzie nie było. Uciec daleko nie mogła, ponieważ najbliższe jakiekolwiek
atrakcje znajdowały się w Norwich, około dwadzieścia kilometrów stąd, a ona nie
miała prawa jazdy. Więc musiała być gdzieś w pobliżu, a do przeszukania zostało
mu jeszcze tylko jedno miejsce. Absurdalne, nieprawdopodobne i mocno Athana od
siebie odpychające, ale ostatnie.
Wprawdzie nie spodziewał się niczego innego, a jednak
zdziwiła go nagła panika, jaka go zalała, gdy wspinał się na to przeklęte
wzgórze. Symbol jego straty i rozpaczy wyrastał przed nim niczym monumentalny
potwór, przejmując go największą grozą. I na nic było tłumaczenie sobie, że
tamtego grobu już tam nie ma, a Gudrun, gdziekolwiek zniknęła, jest cała i
zdrowa. Na nic było to wszystko, bo Athana zaatakowały duszności pod wpływem
tych panicznych, paranoidalnych myśli, że to wszystko, co wydarzyło się
przedtem, było tylko snem, a teraz się z niego wybudził, wchodząc na wzgórze w
kolejną miesięcznicę śmierci jego dziecka, trzymając w drżących dłoniach mały
bukiet tulipanów.
Ale tulipanów nie było. Grobu też nie było. Była za to
Gudrun siedząca po turecku w miejscu, w którym jeszcze nie tak dawno znajdowała
się mała ławeczka. Ją też usunął, aby nie zostawić po sobie żadnego śladu w tym
przeklętym miejscu.
Gdy Gudrun zorientowała się, że ktoś za nią stał, drgnęła
przestraszona, po czym roześmiała się, spoglądając na swojego ojca z
niedowierzaniem.
— No bez jaj! — krzyknęła na poły rozeźlona, zszokowana i
rozbawiona Gudrun. — Byłam pewna, że gdzie jak gdzie, ale tu nie przyleziesz!
— Jestem bardzo niezadowolony z faktu, że mnie do tego
zmusiłaś — mruknął ponuro.
Z ogromnym trudem rozejrzał się po znienawidzonym przez
siebie wzgórzu. Wciąż, ku jego niepokojowi, wyglądało tak samo: opustoszały
kawałek ziemi porośnięty wyblakniętą już trawą, otoczony kilka metrów dalej
rzadkim, młodym laskiem. Naprzeciwko miejsca, w którym siedziała Gudrun,
rozciągał się widok na kilka wioskowych domków i rozrastający się za nimi
stary, gęsty bór. I nic się tu nie zmieniło. Nic, poza tym najważniejszym
elementem: na szczycie wzgórza nie sterczała już tablica nagrobna. Nie było tam
już żadnego punktu centralnego, nie było nic, co wzbudzałoby w Athanie tyle
rozpaczy, strachu i nienawiści.
Nic poza wspomnieniami.
— Takie uciekanie — rzekł powoli, siadając obok Gudrun z
pełną świadomością, że to nieodwracalnie zniszczy jego garnitur — jest
szczeniackie. Stać cię na dużo więcej.
Gudrun prawdopodobnie nie spodziewała się takiej reprymendy,
bo jej figlarny uśmiech zrzedł. Otworzyła na moment usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale zaraz zrezygnowała, odwracając głowę.
— No wiem — jęknęła żałośnie. — Ale naprawdę nie mam ochoty
się z nią widzieć.
Athan milczał chwilę, zbierając w myślach odpowiednie słowa.
Czuł się winny, że Marisa stanęła ponad tę niechęć i szczerze ucieszyła się z
powrotu Gudrun, na co ta nie potrafiła się zdobyć.
— Marisę bardzo ucieszyła wieść o twoim powrocie.
— Akurat — prychnęła. — Uprzejma wymiana grzeczności to nie
jest radość.
— Gudrun, ja wiem, co widziałem i słyszałem — zauważył lekko
podniesionym głosem z nutami pretensji. — Nie sugeruj mi, że nie umiałem
rozpoznać jej emocji, bo znam je dużo lepiej od ciebie.
— Więc co? — spytała buntowniczo, nie kryjąc się ze swoim
oburzeniem. — Skoro ona się ucieszyła, to ja jestem jej winna to samo? Ona
tylko zasnęła! Hibernacja to nie wyrok, przecież to było jasne, że wróci! W
moim przypadku, nieskromnie mówiąc — wskazana na siebie obiema dłońmi — to nie
było aż takie oczywiste, sam wiesz! Więc fajnie, że się ucieszyła, fajnie! Ale
co teraz? Mam słodko kłamać, jak to się cieszę, że wróciła? A prawda jest taka,
że się nie cieszę! — krzyknęła. — A właściwie to ani mnie to ziębi, ani grzeje!
Tato, ja wiem — sprostowała nieco spokojniej — że to twoja przyjaciółka, że
jest dla ciebie ważna i tak dalej. I że ty się cieszysz. No to się ciesz!
Cieszcie się wszyscy! Ale mnie do tego nie zmuszajcie. Bo ja nie mam ochoty
rozmawiać z kimś, kto na siłę chciał mnie upchnąć w przytułku.
Athan wybałuszył oczy, jednocześnie spodziewając się i nie
spodziewając tego ataku ze strony Gudrun. Jasnym było, że z nią nie pójdzie tak
łatwo jak z Marisą, jednak miał nadzieję wzbudzić w córce choć krztynę empatii.
Ta jednak nigdy nie była jej mocną stroną, a sprawy zwykle stawiała jasno i opierała
je głównie na znajomości. Innymi słowy: mottem Gudrun było „Jak Kuba Bogu, tak
Bóg Kubie”.
A jednak Athan łatwo przypomniał sobie ich trudne początki,
kiedy to Marisa w istocie miała rację: powinien ją oddać do któregoś mutrusu.
Mutrusami zwane były domy rodzin, które podejmowały się wychowywania dzikich
wampirów. Ich podejście do młodych znacząco się różniło: jedni traktowali
każdego swojego wychowanka jak członka rodziny, inni oczekiwali wyprowadzki
zaraz po ukończeniu szkolenia, a jeszcze inni pozostawiali to do wyboru wyuczonym
wampirom. Athan pamiętał, że początkowo nie chciał o tym słyszeć, ale po tym,
jak Gudrun wróciła po tym, jak zagryzła niewinną kobietę, Elijah zasugerował mu,
że może czas, by dziewczyna odeszła z Blickling, skoro wyraźnie źle się tam
czuje. Athanasius z krwawiącym sercem wręczył jej broszury, wyjaśniając, że jeśli
chce odejść, może czuć się wolna. Był pewien, że właśnie tego wtedy chciała.
Dzięki Bogu, że się myliłem, pomyślał.
— Nie patrz tak na mnie — mruknęła ponuro Gudrun, wybudzając
go z chwilowego zamyślenia. Nagle sprawiała wrażenie, jakby uszło z niej całe
powietrze, cała energia, buta i pewność siebie. — Wiem, że sobie na to
zasłużyłam. Wiem, że wtedy Marisa miała rację...
— Nie miała — zaprzeczył natychmiast z całą mocą włożoną w
swój głos.
— Miała. Sam wiesz, że…
Przerwał jej dźwięk SMS-a. Athan zmarszczył brwi, czytając
te dwie wiadomości od Arii. Zwłaszcza druga brzmiała dość dziwnie, tym bardziej
że nie było może z pół godziny. Szybko odpisał, że za chwilę wracają, po czym
dźwignął się z ziemi, krzywiąc się na myśl o tym, jak pobrudził garnitur.
— Po prostu się przywitaj — rzekł z westchnięciem,
wyciągając do Gudrun rękę, aby pomóc jej wstać. — Powiedz „cześć”, może
uściśnij krótko i tyle. Naprawdę, kochanie, o nic innego cię nie proszę. I chodź,
wracamy. Nie pozwolę ci dłużej samej siedzieć, zwłaszcza tutaj.
Gdy wrócili, od razu skierowali się do salonu, gdzie Athan
spodziewał się zastać całą kompanię. Gudrun, markotna i milcząca, niechętnie
kluczyła za nim, wyraźnie niezadowolona z nadchodzącej konfrontacji. Z tej
jednak wynikły nici, ponieważ na miejscu nikogo nie zastali. Uradowana Gudrun
stwierdziła, że najwyżej przywita się kiedy indziej i błyskawicznie uciekła, a
Athan stał tak jak kołek jeszcze chwilę, próbując rozstrzygnąć, czemu wszyscy
tak nagle się rozbiegli.
Zmartwił się jeszcze bardziej, gdy znalazł Arię w ich
sypialni, wyraźnie przygnębioną. Leżała na brzegu łóżka, przytulona do stosu
poduszek, więc Athan czym prędzej do niej podszedł, kucając tuż przy krawędzi.
— Hej, co się dzieje? — spytał cicho, delikatnie głaszcząc
Arię po włosach. — Gdzie Marisa i Jehanne? Czemu nie czekałyście w salonie?
Pokłóciłyście się? — dopytał, szczerze wątpiąc w tę ostatnią opcję.
Ale coś złego musiało się wydarzyć, skoro Aria, zamiast plotkować
z Marisą w najlepsze, leżała sama w sypialni — i to jeszcze w tak podłym nastroju.
A Athan, choć się starał, nie umiał znaleźć żadnej przyczyny takiego stanu.
Przecież wszystko przebiegło gładko! To jasne, że Marisa potrzebowała dużo
czasu, aby przyswoić wszystkie zaległe wieści, ale zareagowała na nie bardzo
dobrze, ze spokojem i opanowaniem. Więc co mogło pójść nie tak?
Aż wtem powoli, cichutko, Aria wyjaśniła mu dość ogólnie przebieg ich ostatniej rozmowy. Nie zdradziła szczegółów, lecz stwierdziła, że
jej zdaniem to wygląda na coś podobnego do depresji, ponieważ jej nastrój był
bardzo rozchwiany i po entuzjastycznym początku coś się w niej złamało. Athan
na moment zamarł, czując jak gwałtowny chłód przeszywa całe jego ciało. Z
jednej strony to rozumiał. Zresztą, właśnie takiego smutku się po Marisie
spodziewali. Tylko dlaczego ich przyjaciółka na początku zareagowała tak
entuzjastycznie? Wyglądała na świeżą, rześką, gotową do rozpoczęcia wszystkiego
od nowa. Najwyraźniej zbyt łatwo uwierzyli pozorom. I to takim, w które sami
usilnie chcieli uwierzyć.
— Nie martw się, słońce — rzekł, posyłając Arii lekki uśmiech
— porozmawiam z nią. Nie bierz tego na swoje barki, to bez sensu. Marisa jest
rozżalona i chyba dopiero teraz to wszystko z niej wyłazi. Ale widzisz — westchnął
— tego właśnie się tak bałem, gdy po nią jechaliśmy! Czułem, że jej się to nie
spodoba. Nie ma w tym nic dziwnego, jakby się nad tym zastanowić — zauważył —
bo gdyby to Marisa skorzystała z takiego wskrzeszenia dla kogoś ze swoich
bliskich, też byłbym o to zazdrosny. Dodatkowo Marisa odczuła zbyt wiele strat
w zbyt krótkim czasie. To wszystko się na siebie nałożyło i stąd to napięcie.
Nie wspominając nawet o tym — burknął markotnie — że Marisa nigdy nie lubiła
Gudrun.
Spochmurniał, gdy zdał sobie sprawę, że obecność jego córki
w żaden sposób nie poprawi Marisie nastroju.
— A dopiero co namówiłem Gudrun do tego, żeby chociaż
przywitała się z Marisą — mruknął. — W sumie tak pozytywnie na Gudrun
zareagowała, że może to by ją jakoś pocieszyło… Ale sam nie wiem. Gudrun nie jest
przekonana i to może Marisę jakoś zasmucić. Ale unikać się też nie mogą. Sam
nie wiem — jęknął, wzruszając ramionami.
Oparłszy się smętnie o brzeg łóżka, wpatrywał się tępo w
podłogę, zastanawiając się, jak mogli dotrzeć do Marisy. Do głowy przychodziło
mu tylko wciągnięcie jej w wir przygotowań ślubnych. Taka praca mogłaby choć
częściowo odwrócić uwagę ich przyjaciółkę od żałoby, ale Athan podejrzewał, że
byłoby to rozwiązanie tymczasowe. A co potem? Musieli coś wymyślić.
— Z tego wszystkiego — odparł w zamyśleniu po kilku chwilach
ciszy — nikt nawet nie złożył Marisie życzeń. — Wtem przyszło mu coś do głowy i
pod wpływem tej myśli wskoczył na łóżko, dość gwałtownym ruchem zgarniając do
siebie Arię. Oparł się o zagłówek, mocno obejmując swoją ukochaną i pozwalając,
by wtuliła się w jego tors. Wyraźnie widział, że potrzebowała teraz czyjejś
bliskości — zapewne zwłaszcza jego. — Za to my wreszcie spędzimy nasze razem —
zauważył z szerokim uśmiechem, całując Arię w czubek głowy. — Nawet nie wiesz,
jak mnie cieszy ta wizja. Jak dotąd ten dzień nie był dla mnie
najprzyjemniejszy, zwłaszcza z myślą, że ty, gdzieś tam daleko, też spędzasz je
sama. A przynajmniej… beze mnie.
Athan przez te wszystkie lata znalazł mnóstwo powodów, by
nienawidzić osiemnastego grudnia. Dwa główne powody były proste: brak Arii i
Gudrun. Obchodząc ze swoją ukochaną urodziny tego samego dnia, nietrudno było wówczas
myśleć tylko o niej. Inną rzeczą była ta przeklęta organizacja jego pięćsetnych
urodzin, których nie mógł zapomnieć przez to, że miała je zorganizować Gudrun. Ale
było coś jeszcze: świadomość, że żył stanowczo zbyt długo. Poczucie winy zżerało
go od środka na myśl, że najzwyczajniej w świecie na to nie zasługiwał. Licząc
po latach średniej długości życia śmiertelników, które to byłoby jego
wcielenie? Siódme? Ósme? I ile z nich zmarnował? Przy którym naszła go wreszcie
refleksja, że kiedyś postępował źle i wypadałoby choćby spróbować to naprawić?
To zdecydowanie zbyt wiele szans, które zmarnował i które niewiele go nauczyły.
Dlatego tak nienawidził swoich urodzin. I dlatego miał nadzieję,
że Aria mu je osłodzi.
— Pogadam z nią jutro — rzekł wreszcie. — Dziś, jak ją znam,
już do nas nie wyjdzie. Może przez noc ochłonie, jakoś sobie wszystko
przemyśli. Jutro też pewnie wreszcie Gudrun zechce się do niej odezwać, może to
też swoje zrobi. Zobaczymy. A co do urodzin… — Athan zawiesił na moment głos —
nie chcesz nic organizować? Żadnego przyjęcia, kolacji? Nic? — Tismaneanu
przyjrzał się narzeczonej, marszcząc brwi w geście rozbawienia. — Naprawdę nic?
To chyba nie w twoim stylu.
Ale po co ty ją prowokujesz, bałwanie?!, skarcił sam
siebie w myślach.
Jeszcze jej pomysł podrzuci na jakiś wielki bal urodzinowy i
wtedy dopiero będzie miał przechlapane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz