ROZDZIAŁ 289

 ATHANASIUS

Poszło jak z płatka, czego zupełnie się nie spodziewał, ale co bardzo go cieszyło. Bo może i to było okrutne z jego strony, ale on naprawdę bardziej bał się powiedzieć Marisie o Gudrun niż o Antonym. Może dlatego, że de Clare to już historia, Gudrun zaś stanowiła przyszłość, którą jego przyjaciółka będzie musiała z nią dzielić. Na szczęście Marisa szczerze ucieszyła się z rej nadzwyczajnej wiadomości i Athanasius bardzo mocno liczył, że gdy już pierwszy szok i kurz opadną, ten zachwyt w niej pozostanie.

Gorzej było z Gudrun, która ani myślała wyciągnąć ręki do Marisy. Pod tym względem jego córka zachowywała się jak rozpuszczona nastolatka, dlatego musiał się tym zająć. Jednak Ish nie miał pojęcia, gdzie Gudrun mogła pójść, dlatego Athan musiał poszukać jej sam. Domu nie przeszukiwał wcale; wiedział, że jeśli wampirzyca chciała uciec, to na pewno wybierze okoliczne tereny, zamiast zamykać się w czterech ścianach. Miała kilka ulubionych miejsc zarówno na terenie posiadłości, jak i w najbliższej okolicy, dlatego Athan sądził, że odnalezienie jej nie będzie takie trudne.

Po obejrzeniu ostatniej kryjówki zdał sobie sprawę, że się mylił.

Kolejne minuty mijały, razem blisko dwadzieścia, a jej nigdzie nie było. Uciec daleko nie mogła, ponieważ najbliższe jakiekolwiek atrakcje znajdowały się w Norwich, około dwadzieścia kilometrów stąd, a ona nie miała prawa jazdy. Więc musiała być gdzieś w pobliżu, a do przeszukania zostało mu jeszcze tylko jedno miejsce. Absurdalne, nieprawdopodobne i mocno Athana od siebie odpychające, ale ostatnie.

Wprawdzie nie spodziewał się niczego innego, a jednak zdziwiła go nagła panika, jaka go zalała, gdy wspinał się na to przeklęte wzgórze. Symbol jego straty i rozpaczy wyrastał przed nim niczym monumentalny potwór, przejmując go największą grozą. I na nic było tłumaczenie sobie, że tamtego grobu już tam nie ma, a Gudrun, gdziekolwiek zniknęła, jest cała i zdrowa. Na nic było to wszystko, bo Athana zaatakowały duszności pod wpływem tych panicznych, paranoidalnych myśli, że to wszystko, co wydarzyło się przedtem, było tylko snem, a teraz się z niego wybudził, wchodząc na wzgórze w kolejną miesięcznicę śmierci jego dziecka, trzymając w drżących dłoniach mały bukiet tulipanów.

Ale tulipanów nie było. Grobu też nie było. Była za to Gudrun siedząca po turecku w miejscu, w którym jeszcze nie tak dawno znajdowała się mała ławeczka. Ją też usunął, aby nie zostawić po sobie żadnego śladu w tym przeklętym miejscu.

Gdy Gudrun zorientowała się, że ktoś za nią stał, drgnęła przestraszona, po czym roześmiała się, spoglądając na swojego ojca z niedowierzaniem.

— No bez jaj! — krzyknęła na poły rozeźlona, zszokowana i rozbawiona Gudrun. — Byłam pewna, że gdzie jak gdzie, ale tu nie przyleziesz!

— Jestem bardzo niezadowolony z faktu, że mnie do tego zmusiłaś — mruknął ponuro.

Z ogromnym trudem rozejrzał się po znienawidzonym przez siebie wzgórzu. Wciąż, ku jego niepokojowi, wyglądało tak samo: opustoszały kawałek ziemi porośnięty wyblakniętą już trawą, otoczony kilka metrów dalej rzadkim, młodym laskiem. Naprzeciwko miejsca, w którym siedziała Gudrun, rozciągał się widok na kilka wioskowych domków i rozrastający się za nimi stary, gęsty bór. I nic się tu nie zmieniło. Nic, poza tym najważniejszym elementem: na szczycie wzgórza nie sterczała już tablica nagrobna. Nie było tam już żadnego punktu centralnego, nie było nic, co wzbudzałoby w Athanie tyle rozpaczy, strachu i nienawiści.

Nic poza wspomnieniami.

— Takie uciekanie — rzekł powoli, siadając obok Gudrun z pełną świadomością, że to nieodwracalnie zniszczy jego garnitur — jest szczeniackie. Stać cię na dużo więcej.

Gudrun prawdopodobnie nie spodziewała się takiej reprymendy, bo jej figlarny uśmiech zrzedł. Otworzyła na moment usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz zrezygnowała, odwracając głowę.

— No wiem — jęknęła żałośnie. — Ale naprawdę nie mam ochoty się z nią widzieć.

Athan milczał chwilę, zbierając w myślach odpowiednie słowa. Czuł się winny, że Marisa stanęła ponad tę niechęć i szczerze ucieszyła się z powrotu Gudrun, na co ta nie potrafiła się zdobyć.

— Marisę bardzo ucieszyła wieść o twoim powrocie.

— Akurat — prychnęła. — Uprzejma wymiana grzeczności to nie jest radość.

— Gudrun, ja wiem, co widziałem i słyszałem — zauważył lekko podniesionym głosem z nutami pretensji. — Nie sugeruj mi, że nie umiałem rozpoznać jej emocji, bo znam je dużo lepiej od ciebie.

— Więc co? — spytała buntowniczo, nie kryjąc się ze swoim oburzeniem. — Skoro ona się ucieszyła, to ja jestem jej winna to samo? Ona tylko zasnęła! Hibernacja to nie wyrok, przecież to było jasne, że wróci! W moim przypadku, nieskromnie mówiąc — wskazana na siebie obiema dłońmi — to nie było aż takie oczywiste, sam wiesz! Więc fajnie, że się ucieszyła, fajnie! Ale co teraz? Mam słodko kłamać, jak to się cieszę, że wróciła? A prawda jest taka, że się nie cieszę! — krzyknęła. — A właściwie to ani mnie to ziębi, ani grzeje! Tato, ja wiem — sprostowała nieco spokojniej — że to twoja przyjaciółka, że jest dla ciebie ważna i tak dalej. I że ty się cieszysz. No to się ciesz! Cieszcie się wszyscy! Ale mnie do tego nie zmuszajcie. Bo ja nie mam ochoty rozmawiać z kimś, kto na siłę chciał mnie upchnąć w przytułku.

Athan wybałuszył oczy, jednocześnie spodziewając się i nie spodziewając tego ataku ze strony Gudrun. Jasnym było, że z nią nie pójdzie tak łatwo jak z Marisą, jednak miał nadzieję wzbudzić w córce choć krztynę empatii. Ta jednak nigdy nie była jej mocną stroną, a sprawy zwykle stawiała jasno i opierała je głównie na znajomości. Innymi słowy: mottem Gudrun było „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.

A jednak Athan łatwo przypomniał sobie ich trudne początki, kiedy to Marisa w istocie miała rację: powinien ją oddać do któregoś mutrusu. Mutrusami zwane były domy rodzin, które podejmowały się wychowywania dzikich wampirów. Ich podejście do młodych znacząco się różniło: jedni traktowali każdego swojego wychowanka jak członka rodziny, inni oczekiwali wyprowadzki zaraz po ukończeniu szkolenia, a jeszcze inni pozostawiali to do wyboru wyuczonym wampirom. Athan pamiętał, że początkowo nie chciał o tym słyszeć, ale po tym, jak Gudrun wróciła po tym, jak zagryzła niewinną kobietę, Elijah zasugerował mu, że może czas, by dziewczyna odeszła z Blickling, skoro wyraźnie źle się tam czuje. Athanasius z krwawiącym sercem wręczył jej broszury, wyjaśniając, że jeśli chce odejść, może czuć się wolna. Był pewien, że właśnie tego wtedy chciała.

Dzięki Bogu, że się myliłem, pomyślał.

— Nie patrz tak na mnie — mruknęła ponuro Gudrun, wybudzając go z chwilowego zamyślenia. Nagle sprawiała wrażenie, jakby uszło z niej całe powietrze, cała energia, buta i pewność siebie. — Wiem, że sobie na to zasłużyłam. Wiem, że wtedy Marisa miała rację...

— Nie miała — zaprzeczył natychmiast z całą mocą włożoną w swój głos.

— Miała. Sam wiesz, że…

Przerwał jej dźwięk SMS-a. Athan zmarszczył brwi, czytając te dwie wiadomości od Arii. Zwłaszcza druga brzmiała dość dziwnie, tym bardziej że nie było może z pół godziny. Szybko odpisał, że za chwilę wracają, po czym dźwignął się z ziemi, krzywiąc się na myśl o tym, jak pobrudził garnitur.

— Po prostu się przywitaj — rzekł z westchnięciem, wyciągając do Gudrun rękę, aby pomóc jej wstać. — Powiedz „cześć”, może uściśnij krótko i tyle. Naprawdę, kochanie, o nic innego cię nie proszę. I chodź, wracamy. Nie pozwolę ci dłużej samej siedzieć, zwłaszcza tutaj.

 

Gdy wrócili, od razu skierowali się do salonu, gdzie Athan spodziewał się zastać całą kompanię. Gudrun, markotna i milcząca, niechętnie kluczyła za nim, wyraźnie niezadowolona z nadchodzącej konfrontacji. Z tej jednak wynikły nici, ponieważ na miejscu nikogo nie zastali. Uradowana Gudrun stwierdziła, że najwyżej przywita się kiedy indziej i błyskawicznie uciekła, a Athan stał tak jak kołek jeszcze chwilę, próbując rozstrzygnąć, czemu wszyscy tak nagle się rozbiegli.

Zmartwił się jeszcze bardziej, gdy znalazł Arię w ich sypialni, wyraźnie przygnębioną. Leżała na brzegu łóżka, przytulona do stosu poduszek, więc Athan czym prędzej do niej podszedł, kucając tuż przy krawędzi.

— Hej, co się dzieje? — spytał cicho, delikatnie głaszcząc Arię po włosach. — Gdzie Marisa i Jehanne? Czemu nie czekałyście w salonie? Pokłóciłyście się? — dopytał, szczerze wątpiąc w tę ostatnią opcję.

Ale coś złego musiało się wydarzyć, skoro Aria, zamiast plotkować z Marisą w najlepsze, leżała sama w sypialni — i to jeszcze w tak podłym nastroju. A Athan, choć się starał, nie umiał znaleźć żadnej przyczyny takiego stanu. Przecież wszystko przebiegło gładko! To jasne, że Marisa potrzebowała dużo czasu, aby przyswoić wszystkie zaległe wieści, ale zareagowała na nie bardzo dobrze, ze spokojem i opanowaniem. Więc co mogło pójść nie tak?

Aż wtem powoli, cichutko, Aria wyjaśniła mu dość ogólnie przebieg ich ostatniej rozmowy. Nie zdradziła szczegółów, lecz stwierdziła, że jej zdaniem to wygląda na coś podobnego do depresji, ponieważ jej nastrój był bardzo rozchwiany i po entuzjastycznym początku coś się w niej złamało. Athan na moment zamarł, czując jak gwałtowny chłód przeszywa całe jego ciało. Z jednej strony to rozumiał. Zresztą, właśnie takiego smutku się po Marisie spodziewali. Tylko dlaczego ich przyjaciółka na początku zareagowała tak entuzjastycznie? Wyglądała na świeżą, rześką, gotową do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Najwyraźniej zbyt łatwo uwierzyli pozorom. I to takim, w które sami usilnie chcieli uwierzyć.

— Nie martw się, słońce — rzekł, posyłając Arii lekki uśmiech — porozmawiam z nią. Nie bierz tego na swoje barki, to bez sensu. Marisa jest rozżalona i chyba dopiero teraz to wszystko z niej wyłazi. Ale widzisz — westchnął — tego właśnie się tak bałem, gdy po nią jechaliśmy! Czułem, że jej się to nie spodoba. Nie ma w tym nic dziwnego, jakby się nad tym zastanowić — zauważył — bo gdyby to Marisa skorzystała z takiego wskrzeszenia dla kogoś ze swoich bliskich, też byłbym o to zazdrosny. Dodatkowo Marisa odczuła zbyt wiele strat w zbyt krótkim czasie. To wszystko się na siebie nałożyło i stąd to napięcie. Nie wspominając nawet o tym — burknął markotnie — że Marisa nigdy nie lubiła Gudrun.

Spochmurniał, gdy zdał sobie sprawę, że obecność jego córki w żaden sposób nie poprawi Marisie nastroju.

— A dopiero co namówiłem Gudrun do tego, żeby chociaż przywitała się z Marisą — mruknął. — W sumie tak pozytywnie na Gudrun zareagowała, że może to by ją jakoś pocieszyło… Ale sam nie wiem. Gudrun nie jest przekonana i to może Marisę jakoś zasmucić. Ale unikać się też nie mogą. Sam nie wiem — jęknął, wzruszając ramionami.

Oparłszy się smętnie o brzeg łóżka, wpatrywał się tępo w podłogę, zastanawiając się, jak mogli dotrzeć do Marisy. Do głowy przychodziło mu tylko wciągnięcie jej w wir przygotowań ślubnych. Taka praca mogłaby choć częściowo odwrócić uwagę ich przyjaciółkę od żałoby, ale Athan podejrzewał, że byłoby to rozwiązanie tymczasowe. A co potem? Musieli coś wymyślić.

— Z tego wszystkiego — odparł w zamyśleniu po kilku chwilach ciszy — nikt nawet nie złożył Marisie życzeń. — Wtem przyszło mu coś do głowy i pod wpływem tej myśli wskoczył na łóżko, dość gwałtownym ruchem zgarniając do siebie Arię. Oparł się o zagłówek, mocno obejmując swoją ukochaną i pozwalając, by wtuliła się w jego tors. Wyraźnie widział, że potrzebowała teraz czyjejś bliskości — zapewne zwłaszcza jego. — Za to my wreszcie spędzimy nasze razem — zauważył z szerokim uśmiechem, całując Arię w czubek głowy. — Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy ta wizja. Jak dotąd ten dzień nie był dla mnie najprzyjemniejszy, zwłaszcza z myślą, że ty, gdzieś tam daleko, też spędzasz je sama. A przynajmniej… beze mnie.

Athan przez te wszystkie lata znalazł mnóstwo powodów, by nienawidzić osiemnastego grudnia. Dwa główne powody były proste: brak Arii i Gudrun. Obchodząc ze swoją ukochaną urodziny tego samego dnia, nietrudno było wówczas myśleć tylko o niej. Inną rzeczą była ta przeklęta organizacja jego pięćsetnych urodzin, których nie mógł zapomnieć przez to, że miała je zorganizować Gudrun. Ale było coś jeszcze: świadomość, że żył stanowczo zbyt długo. Poczucie winy zżerało go od środka na myśl, że najzwyczajniej w świecie na to nie zasługiwał. Licząc po latach średniej długości życia śmiertelników, które to byłoby jego wcielenie? Siódme? Ósme? I ile z nich zmarnował? Przy którym naszła go wreszcie refleksja, że kiedyś postępował źle i wypadałoby choćby spróbować to naprawić? To zdecydowanie zbyt wiele szans, które zmarnował i które niewiele go nauczyły.

Dlatego tak nienawidził swoich urodzin. I dlatego miał nadzieję, że Aria mu je osłodzi.

— Pogadam z nią jutro — rzekł wreszcie. — Dziś, jak ją znam, już do nas nie wyjdzie. Może przez noc ochłonie, jakoś sobie wszystko przemyśli. Jutro też pewnie wreszcie Gudrun zechce się do niej odezwać, może to też swoje zrobi. Zobaczymy. A co do urodzin… — Athan zawiesił na moment głos — nie chcesz nic organizować? Żadnego przyjęcia, kolacji? Nic? — Tismaneanu przyjrzał się narzeczonej, marszcząc brwi w geście rozbawienia. — Naprawdę nic? To chyba nie w twoim stylu.

Ale po co ty ją prowokujesz, bałwanie?!, skarcił sam siebie w myślach.

Jeszcze jej pomysł podrzuci na jakiś wielki bal urodzinowy i wtedy dopiero będzie miał przechlapane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^