Aria Vasco
Na początku było dziwnie, choć Aria powoli przyzwyczajała
się do myśli, że Marisa znowu jest z nimi. Chciała wszystko jej opowiedzieć,
wszystko omówić i poplotkować, zupełnie tak, jakby przyjaciółka wróciła z
urlopu, a nie zapadła w hibernację. Vasco nie była pewna, czy sama
zdecydowałaby się na taki krok i co musiałoby wydarzyć się w jej życiu, by
zechciała zasnąć. Dla wampira był to okres wegetacji, z tego co słyszała, to
średnio miły. Czuje się łaknienie krwi, gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl o głodzie,
ale ciało jest bezwładne, spetryfikowane w danej pozycji. Była to swego rodzaju
pułapka ale niektórzy doznawali takich traum, z których ciężko było otrząsnąć
się w inny sposób.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. Nie
wyobrażałam sobie tego dnia bez ciebie. – zauważyła Jehanne, obejmując
Marisę raz jeszcze. Wiadomym było iż miała na myśli ślub przyszłej pani
Tismaneanu. Aria aż zadrżała, gdy uświadomiła sobie, że już niedługo ona i
Athan staną się jednością. Nagle, zupełnie bez uprzedzenia i wbrew swojej woli,
zaczęła płakać niczym małe dziecko.
- Przepraszam, jaaa... Chyba to jeszcze do mnie nie dociera.
Nawet nie wiecie, jak o tym marzyłam. Od chwili, gdy Athanasius wszedł do mojej
szpitalnej salki, od momentu gdy ujrzałam go pierwszy raz. Był, jak anioł.
Dumny, niesamowicie piękny, urzekający. Długo wydawało mi się, że miałam omamy
przez gorączkę i że wcale do mnie nie przyszedł. Zakochałam się od pierwszego
wejrzenia i każdego dnia zakochuje się w nim coraz bardziej. Czekałam na nasze
kolejne spotkanie, poprosiłam nawet mamę żeby kupiła mi nową koszulę nocną, z
jedwabiu. Chciałam, by mnie dostrzegł, by zobaczył we mnie kobietę. Teraz w
końcu moje wszystkie sny się spełnią. Tak długo na to czekałam – wychlipała,
ocierając twarz dłońmi, ale łzy ciągle uparcie spływały jej po policzkach. Wiele
razy mówiła o tym ukochanemu i wspominała, jak wtedy go postrzegała i jak ważny
był dla niej od samego początku. Jej przemiana jeszcze to wszystko wzmocniła i choć
nie raz cierpiała z tego powodu, gdy Athan traktował ją tylko jako swoją Stworzoną,
teraz była stokroć wdzięczna za każdy dzień.
- To cudownie, że w końcu będzie tak, jak powinno. Jesteście
sobie pisani i cieszę się, że Athan do tego dojrzał. Widzę, jak oboje rozkwitacie
w miłości i zazdroszczę wam, bo wiem, że ja nigdy już tego nie poczuje. Nie smucę
się, bo miło się na was patrzy i raduje mnie wasz widok, takich szczęśliwych i zakochanych.
– odezwała się Marisa po dłuższej chwili ciszy, posyłając lekki uśmiech Arii, która
siedziała na fotelu przy kominku. Jej myśli od razu skierowały się w stronę Elijaha
i Emmeta, których tak bardzo jej brakowało. Wiedziała, że Marisa tęskniła za nimi
równie mocno, a nawet bardziej.
- Może zjemy wspólnie kolację? Zrobię coś dobrego. Athan niedługo
pewnie wróci z Gudrun, Jehanne zawoła Isha. Byłaś tak długo sama w ciemności, więc
dobrze ci zrobi spędzenie czasu z bliskimi. Zostań tu, zrelaksuj się, a ja wszystkim
się zajmę – powiedziała Vasco, ocierając do końca twarz z łez. Zaczerpnęła głęboko
powietrza i podniosła się z fotela, by ruszyć w stronę kuchni z zamiarem przygotowania
kolacji.
- Gudrun. A więc, to ona wróciła zamiast Elijaha. Ktoś taki,
ktoś tak mało ważny i nieistotny – wyszeptała pani Cavendish, zaciskając dłonie
w pięści. Siedziała na sofie, wyprostowana tak mocno, że Arię bolały plecy od samego
patrzenia. Nie znała takiego oblicza przyjaciółki, która zawsze ciepło mówiła o
innych i przekonywała, by o nikim nie mówić źle. Była troskliwa i kochająca i tak
bardzo nie pasowała jej ta posępna mina oraz ściągnięte brwi.
- Jest ważna i istotna dla Athana – odezwała się ostrożnie Aria,
dając znak Jehanne, by zostawiła je same. Domyślała się iż dziewczyna i tak chciała
to zrobić, bo rozmowa nabierała nieprzyjemnego wydźwięku. Vasco starała się zrozumieć
Marisę, jej ból i poczucie niesprawiedliwości, choć nie powinna usprawiedliwiać
jej w żaden sposób. Gudrun była córką Tismaneanu, Athan kochał ją nad życie i gdyby
usłyszał, co mówiła Marisa, to chyba serce by mu pękło.
- Oczywiście. Niewdzięczna smarkula, która traktowała go jak
śmiecia, a później miała czelność nazywać go ojcem. Ani przez chwilę nie wierzyłam
w jej wielką przemianę. Poczuła, co to znaczy luksusowe życie i wygody i dlatego
wróciła. Wcale nie dla niego. Owinęła sobie Athana wokół paluszka, a ten lata za
nią, jak ostatni imbecyl. Dlaczego ona jest ważniejsza od Elijaha? W czym jest lepsza?
– wysyczała wampirzycę, unosząc głowę i wwiercając wzrok w przyjaciółka. Aria milczała, nie wiedząc
co powiedzieć. Nie spodziewała się takich słów po Marisie, nie była przygotowana
do odpowiedzi i do tego, by w ogóle musieć o tym myśleć.
- Wyjaśniliśmy ci przecież, jak to wygląda i od czego zależy.
Zarówno Emmet, jak i Elijah musieli spotkać kiedyś jakiegoś demona, co jest logiczne
ze względu na ich pracę. Nie umniejsza to w żaden sposób ich zasług, miłości, czy
tęsknoty za nimi. I tym bardziej nie powinno piętnować Gudrun. – kolana jej drżały,
więc usiadła ponownie na fotel, wbijając wzrok w okno. Czuła na sobie spojrzenie
Marisy, czuła jej ból wylewający się z duszy i serca. I wiedziała, gdzieś w głębi
siebie, że przyjaciółka kierowała ku niej pretensje.
- A więc tak po prostu mam się z tym pogodzić i cieszyć, że zamiast
mojego męża, wróciła ta przybłęda? – prychnęła, zaciskając jeszcze mocniej pięści.
Dopiero teraz Aria spojrzała na kobietę i nie mogła dostrzec w niej swej przyjaciółki.
Wyglądała zupełnie inaczej, biła od niej nieprzyjemna aura.
- Proszę cię, byś zważała na słowa. To krew Athanasiusa, jego
Stworzona, tak jak ja. Rozumiem twój ból, ale nie pozwolę byś przelewała go na nią
– nadal starała się mówić spokojnie, choć głos zaczynał się jej łamać. Marisa wpatrywała
się w nią jeszcze dłuższą chwilę w milczeniu, jakby badała grunt i sprawdzała, jak
daleko jeszcze może się posunąć. W końcu odpuściła, podniosła się powoli z sofy
i ruszyła w stronę schodów.
- Pójdę odświeżyć się przed kolacją – rzuciła od niechcenia,
pozostawiając Arię w salonie samą, z masą wątpliwościami w głowie. Vasco nie była
w stanie zebrać myśli i wyjaśnić tego, co przed chwilą zaszło. Było to coś na wzór
kłótni, wymiany pretensji. Marisa czuła do niej żal, że wybrała Gudrun. Poczucie
winy zaczynało ją przytłaczać. Wyjęła telefon i drżącą z emocji ręką, napisała wiadomość
do ukochanego.
Gdzie jesteś? Kiedy wracasz?
Wysłała sms i po chwili napisała kolejny.
Wrócisz, prawda?
Opuściła salon, ale zamiast zająć się kolacją, ruszyła do sypialni.
Nie docierało do niej to, że pani Cavendish może skrywać w sobie tak mroczne oblicze.
Wydawało się jej, że ją zna, a jednak była zaskoczona. Miała nadzieję, że Marisa
wyciszy się nieco i pojmie iż brak Elijaha nie jest jej winą ani tym bardziej Gudrun.
Powinna wściekać się na Antonego. To była jedyna osoba odpowiedzialna za jego śmierć
i do niego wszyscy powinni kierować wszelkie pretensje, a nie skakać sobie wzajemnie
do gardeł. Zakopała się w poduszkach i zacisnęła mocno powieki, czując jak zbierają się pod nimi łzy. Wiedziała, że to nie od niej zależał powrót przyjaciela i nie zależał również od demonów ani Gudrun. Los tak chciał, los tak się z nimi wszystkimi zabawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz