ROZDZIAŁ 288

Aria Vasco

Na początku było dziwnie, choć Aria powoli przyzwyczajała się do myśli, że Marisa znowu jest z nimi. Chciała wszystko jej opowiedzieć, wszystko omówić i poplotkować, zupełnie tak, jakby przyjaciółka wróciła z urlopu, a nie zapadła w hibernację. Vasco nie była pewna, czy sama zdecydowałaby się na taki krok i co musiałoby wydarzyć się w jej życiu, by zechciała zasnąć. Dla wampira był to okres wegetacji, z tego co słyszała, to średnio miły. Czuje się łaknienie krwi, gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl o głodzie, ale ciało jest bezwładne, spetryfikowane w danej pozycji. Była to swego rodzaju pułapka ale niektórzy doznawali takich traum, z których ciężko było otrząsnąć się w inny sposób.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. Nie wyobrażałam sobie tego dnia bez ciebie. – zauważyła Jehanne, obejmując Marisę raz jeszcze. Wiadomym było iż miała na myśli ślub przyszłej pani Tismaneanu. Aria aż zadrżała, gdy uświadomiła sobie, że już niedługo ona i Athan staną się jednością. Nagle, zupełnie bez uprzedzenia i wbrew swojej woli, zaczęła płakać niczym małe dziecko.

- Przepraszam, jaaa... Chyba to jeszcze do mnie nie dociera. Nawet nie wiecie, jak o tym marzyłam. Od chwili, gdy Athanasius wszedł do mojej szpitalnej salki, od momentu gdy ujrzałam go pierwszy raz. Był, jak anioł. Dumny, niesamowicie piękny, urzekający. Długo wydawało mi się, że miałam omamy przez gorączkę i że wcale do mnie nie przyszedł. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia i każdego dnia zakochuje się w nim coraz bardziej. Czekałam na nasze kolejne spotkanie, poprosiłam nawet mamę żeby kupiła mi nową koszulę nocną, z jedwabiu. Chciałam, by mnie dostrzegł, by zobaczył we mnie kobietę. Teraz w końcu moje wszystkie sny się spełnią. Tak długo na to czekałam – wychlipała, ocierając twarz dłońmi, ale łzy ciągle uparcie spływały jej po policzkach. Wiele razy mówiła o tym ukochanemu i wspominała, jak wtedy go postrzegała i jak ważny był dla niej od samego początku. Jej przemiana jeszcze to wszystko wzmocniła i choć nie raz cierpiała z tego powodu, gdy Athan traktował ją tylko jako swoją Stworzoną, teraz była stokroć wdzięczna za każdy dzień.

- To cudownie, że w końcu będzie tak, jak powinno. Jesteście sobie pisani i cieszę się, że Athan do tego dojrzał. Widzę, jak oboje rozkwitacie w miłości i zazdroszczę wam, bo wiem, że ja nigdy już tego nie poczuje. Nie smucę się, bo miło się na was patrzy i raduje mnie wasz widok, takich szczęśliwych i zakochanych. – odezwała się Marisa po dłuższej chwili ciszy, posyłając lekki uśmiech Arii, która siedziała na fotelu przy kominku. Jej myśli od razu skierowały się w stronę Elijaha i Emmeta, których tak bardzo jej brakowało. Wiedziała, że Marisa tęskniła za nimi równie mocno, a nawet bardziej.

- Może zjemy wspólnie kolację? Zrobię coś dobrego. Athan niedługo pewnie wróci z Gudrun, Jehanne zawoła Isha. Byłaś tak długo sama w ciemności, więc dobrze ci zrobi spędzenie czasu z bliskimi. Zostań tu, zrelaksuj się, a ja wszystkim się zajmę – powiedziała Vasco, ocierając do końca twarz z łez. Zaczerpnęła głęboko powietrza i podniosła się z fotela, by ruszyć w stronę kuchni z zamiarem przygotowania kolacji.

- Gudrun. A więc, to ona wróciła zamiast Elijaha. Ktoś taki, ktoś tak mało ważny i nieistotny – wyszeptała pani Cavendish, zaciskając dłonie w pięści. Siedziała na sofie, wyprostowana tak mocno, że Arię bolały plecy od samego patrzenia. Nie znała takiego oblicza przyjaciółki, która zawsze ciepło mówiła o innych i przekonywała, by o nikim nie mówić źle. Była troskliwa i kochająca i tak bardzo nie pasowała jej ta posępna mina oraz ściągnięte brwi.

- Jest ważna i istotna dla Athana – odezwała się ostrożnie Aria, dając znak Jehanne, by zostawiła je same. Domyślała się iż dziewczyna i tak chciała to zrobić, bo rozmowa nabierała nieprzyjemnego wydźwięku. Vasco starała się zrozumieć Marisę, jej ból i poczucie niesprawiedliwości, choć nie powinna usprawiedliwiać jej w żaden sposób. Gudrun była córką Tismaneanu, Athan kochał ją nad życie i gdyby usłyszał, co mówiła Marisa, to chyba serce by mu pękło.

- Oczywiście. Niewdzięczna smarkula, która traktowała go jak śmiecia, a później miała czelność nazywać go ojcem. Ani przez chwilę nie wierzyłam w jej wielką przemianę. Poczuła, co to znaczy luksusowe życie i wygody i dlatego wróciła. Wcale nie dla niego. Owinęła sobie Athana wokół paluszka, a ten lata za nią, jak ostatni imbecyl. Dlaczego ona jest ważniejsza od Elijaha? W czym jest lepsza? – wysyczała wampirzycę, unosząc głowę i wwiercając  wzrok w przyjaciółka. Aria milczała, nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewała się takich słów po Marisie, nie była przygotowana do odpowiedzi i do tego, by w ogóle musieć o tym myśleć.

- Wyjaśniliśmy ci przecież, jak to wygląda i od czego zależy. Zarówno Emmet, jak i Elijah musieli spotkać kiedyś jakiegoś demona, co jest logiczne ze względu na ich pracę. Nie umniejsza to w żaden sposób ich zasług, miłości, czy tęsknoty za nimi. I tym bardziej nie powinno piętnować Gudrun. – kolana jej drżały, więc usiadła ponownie na fotel, wbijając wzrok w okno. Czuła na sobie spojrzenie Marisy, czuła jej ból wylewający się z duszy i serca. I wiedziała, gdzieś w głębi siebie, że przyjaciółka kierowała ku niej pretensje.

- A więc tak po prostu mam się z tym pogodzić i cieszyć, że zamiast mojego męża, wróciła ta przybłęda? – prychnęła, zaciskając jeszcze mocniej pięści. Dopiero teraz Aria spojrzała na kobietę i nie mogła dostrzec w niej swej przyjaciółki. Wyglądała zupełnie inaczej, biła od niej nieprzyjemna aura.

- Proszę cię, byś zważała na słowa. To krew Athanasiusa, jego Stworzona, tak jak ja. Rozumiem twój ból, ale nie pozwolę byś przelewała go na nią – nadal starała się mówić spokojnie, choć głos zaczynał się jej łamać. Marisa wpatrywała się w nią jeszcze dłuższą chwilę w milczeniu, jakby badała grunt i sprawdzała, jak daleko jeszcze może się posunąć. W końcu odpuściła, podniosła się powoli z sofy i ruszyła w stronę schodów.

- Pójdę odświeżyć się przed kolacją – rzuciła od niechcenia, pozostawiając Arię w salonie samą, z masą wątpliwościami w głowie. Vasco nie była w stanie zebrać myśli i wyjaśnić tego, co przed chwilą zaszło. Było to coś na wzór kłótni, wymiany pretensji. Marisa czuła do niej żal, że wybrała Gudrun. Poczucie winy zaczynało ją przytłaczać. Wyjęła telefon i drżącą z emocji ręką, napisała wiadomość do ukochanego.

Gdzie jesteś? Kiedy wracasz?

Wysłała sms i po chwili napisała kolejny.

Wrócisz, prawda?

Opuściła salon, ale zamiast zająć się kolacją, ruszyła do sypialni. Nie docierało do niej to, że pani Cavendish może skrywać w sobie tak mroczne oblicze. Wydawało się jej, że ją zna, a jednak była zaskoczona. Miała nadzieję, że Marisa wyciszy się nieco i pojmie iż brak Elijaha nie jest jej winą ani tym bardziej Gudrun. Powinna wściekać się na Antonego. To była jedyna osoba odpowiedzialna za jego śmierć i do niego wszyscy powinni kierować wszelkie pretensje, a nie skakać sobie wzajemnie do gardeł. Zakopała się w poduszkach i zacisnęła mocno powieki, czując jak zbierają się pod nimi łzy. Wiedziała, że to nie od niej zależał powrót przyjaciela i nie zależał również od demonów ani Gudrun. Los tak chciał, los tak się z nimi wszystkimi zabawił. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^