ROZDZIAŁ 287

 ATHANASIUS

W pierwszej chwili uważał, że Aria nadawała się najlepiej do rozpoczęcia tej rozmowy. Nie chciał zrzucać tego trudu na jej barki, lecz jego ukochana była dosadna, bezpośrednia i nie zwykła się zbytnio rozwodzić nad jednym tematem, jak to Athan miał często w zwyczaju. Obawiał się, że za bardzo będzie krążył dookoła, tylko wzmagając niepotrzebne napięcie. Wobec tego szybko się okazało, że miał rację: Aria treściwie wyjaśniła wszystko, co najważniejsze, w tym tę najtrudniejszą kwestię dotyczącą Antony’ego. A jednak Athan poczuł się fatalnie, gdy ujrzał łzy rzewnie spływające po jej policzkach, plując sobie w brodę, że jednak nie wziął tego na siebie. Swoimi tłumaczeniami skrzywdziłby Marisę bardziej niż to konieczne, ale wymiganie się od tej odpowiedzialności sprawiło Arii więcej trudności, niż sądził. Natychmiast pomyślał, że będzie musiał jej to jakoś wynagrodzić: najlepiej bukietem róż, romantyczną kolacją i upojną nocą.

Tak jak oboje się tego spodziewali, Marisa nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała i temu Athan ani trochę się nie dziwił. Być może Aria sądziła, że ich przyjaciółka momentalnie postawi na Antonym krzyżyk, przeklnie go i od razu znienawidzi. Jednak to nie było takie proste i poważnie się zastanawiał nad tym, czy jego luba była tego świadoma. Miał nadzieję, że tak, choć o tym musiałby porozmawiać z nią później. Najważniejsze, by Aria wprost nie narzucała Marisie twierdzeń, że Antony to niegodny szacunku morderca — nawet jeśli w istocie tak było. Athanasius potrafił to zrozumieć, bo miał możliwość prostego wczucia się w sytuację przyjaciółki.

Jak by się poczuł, gdyby Gudrun zamordowała Arię?

Oczywiście była to wizja co najmniej irracjonalna, ale mniej więcej w takiej znajdowała się Marisa: Stworzony Elijaha, a tym samym ktoś, kogo Marisa uznała za syna, zamordował jej męża. Zdołała Antony'ego pokochać, a miłości nie można było tak po prostu od siebie odrzucić. W tak dramatycznych sytuacjach ona nie znikała — ona potwornie bolała.

Więc jak on by się czuł, gdyby jego spotkała analogiczna sytuacja? Wiele myśli przychodziły do głowy: z pewnością nie mógłby uwierzyć w to, co się stało. Podobnie do Marisy byłby oszołomiony i desperacko trzymający się nadziei, że to może jakiś żart lub kłamstwo. Powoli kiełkowałaby w nim rozpacz i panika, ale niedowierzanie wciąż by w nim dominowało. Śmierć Arii zupełnie by go zdruzgotała i załamała, co do tego nie było wątpliwości. I wiedział, że nigdy nie byłby w stanie się po tym podnieść. Ale czy znienawidziłby Gudrun? Czy by ją oskarżył, nazwał morderczynią, wygnał za drzwi? Nie. Być może powinien, może Aria by tego od niego oczekiwała — może wszyscy by tego od niego oczekiwali. Ale wiedział, że nie dałby rady tego zrobić. Czułby się koszmarnie zdradzony jej czynem, rozczarowany, zawiedziony. Ale nie umiałby jej nienawidzić; nie umiałby, bo nadal by ją kochał, choć byłaby to miłość najtrudniejsza i najboleśniejsza ze wszystkich możliwych.

Dlatego rozumiał, że Marisa potrzebowała wyjątkowo dużo czasu, aby jakkolwiek to przetrawić. A oni musieli jej w tym towarzyszyć, ponieważ samotność byłaby najgorszym, co mogłoby ją spotkać. Zwłaszcza po tak wielu tragediach, jakich doświadczyła.

I właśnie dlatego, choć to na swój sposób okrutne, Athan uważał Marisę jedną z najsilniejszych osób, jakie znał. On po stracie swoich najbliższych z pewnością by się nie podniósł. Nawet by nie próbował. Nie umiałby.

Filiżanka melisy, dłuższa chwila ciszy oraz jeszcze dłuższa próba ułożenia sobie tego wszystkiego i choć częściowego przyswojenia odrobinę pomogła: Marisa już wkrótce była gotowa do wysłuchania reszty opowieści. Zwłaszcza że wciąż interesowała ją jedna kwestia.

— Po to mnie obudziliście? — wymamrotała cicho wciąż zachrypniętym od płaczu głosem. — Żeby mi o tym wszystkim opowiedzieć?

— Nie — odparł Athan z uśmiechem. — To mogłoby poczekać, ale jest coś, na co czekać ci nie pozwolimy. Więc — dodał nieco głośniej, poprawiając się nieco nerwowo na kanapie — mamy ci jeszcze dwie wieści do przekazania. Obie dobre — zaznaczył — ale jedna jest… cóż, po prostu dobra, ale druga… jest dość dziwna. Którą chcesz najpierw?

Marisa zmarszczyła brwi, łypiąc dziwnie na obojga. Być może miała już pewne podejrzenia: czysto teoretycznie wieść o zaręczynach nie powinna jej aż tak zaskoczyć. Choć z drugiej strony znała go tak dobrze, że być może się tego po nim nie spodziewała — podobnie jak domownicy, którzy łatwiej by uwierzyli, że to praktykant oświadczył się Arii, a nie on. Jednak tej drugiej, „dziwnej” wiadomości przewidzieć nie mogła. Tego Athan akurat żałował — jej ewentualne domysły mogłyby jakoś złagodzić szok, który z pewnością ją zaatakuje.

— A która z nich jest powodem mojego wybudzenia? — spytała, wciąż nieco podejrzliwa. — Czy one obie?

— Ta po prostu dobra.

Przyjaciółka zamilkła na moment, pogrążona w zadumie. Od czasu do czasu łypała na Arię, jakby chcąc odnaleźć w jej mimice jakiekolwiek wskazówki, lecz ta dzielnie niczego po sobie nie pokazywała. Nie znalazłszy żadnej poszlaki, Marisa w końcu westchnęła lekko, gotowa do podjęcia decyzji.

— Poproszę tę dziwniejszą.

Cholera, pomyślał spanikowany, no i po co ja jej pozwalałem wybierać?!

Odchrząknął, starając się mentalnie przygotować do tego, co jej powie. Jednak gula, która nagle wyrosła mu w gardle, uniemożliwiła mu mówienie i nawet nerwowe przełknięcie śliny sprawiało mu trud. Ale ty jesteś tchórzem, tragedia, pomyślał strapiony.

— Co się dzieje? — spytała Marisa, zdziwiona tą niecodzienną reakcją Athana. — Czy to na pewno dobra wiadomość? Nie stresuj się tak — rzekła zaniepokojona — bo teraz to i ja zaczynam się stresować!

Tymi słowami wcale nie uspokoiła Athana, a wprost przeciwnie. Dlatego tym bardziej uznał, że z tym też nie należało się rozdrabniać i zrobić tak, jak Aria: wyjaśnić wszystko krótko i zwięźle.

— To miała być dobra wiadomość — poganiała go Marisa. — Na pewno nią jest?

— Tak — wydusił. — Dla mnie… jedna z najlepszych w moim życiu.

Tym wyraźnie zaintrygował Marisę, ale to jakoś wcale go nie pocieszyło.

— Ale nie wiem, jak ty na nią zareagujesz, tak szczerze mówiąc — wyznał z westchnieniem. — Trochę panikuję. Ale dobrze, przechodząc do rzeczy… — raz jeszcze odchrząknął, przełknął wreszcie ślinę. — Aria opowiadała ci o tych cholernych demonach. Wiesz, trochę się z nimi ta moja luba zaprzyjaźniła… — łypnął na nią z udawaną pretensją, którą na szczęście od razu słusznie rozszyfrowała — i sporo się o nich dowiedziała. Poznała ich… hm, umiejętności. A okazuje się, że te diabły potrafią naprawdę wiele.

— Co na przykład? — spytała z zainteresowaniem.

— Cóż… — podrapał się nerwowo o karku, zdając sobie sprawę, że przeszli do sedna szybciej, niż się tego spodziewał. — Na przykład… teoretyczne i niepełne, mocno ograniczone, ale…

Powiedzże to wreszcie!, karcił się w myślach.

— Oni potrafią wskrzeszać zmarłych — wydusił w końcu, spuszczając wzrok w obawie przed nadzieją, którą ujrzałby w jej oczach i którą za chwilę sam ugasi. — Ale nie tak całkiem i nie wszystkich, to bardzo ograniczona moc — wyjaśnił pospiesznie, wciąż tylko ukradkiem na nią zerkając. — Gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy, chcieliśmy… chcieliśmy Elijaha i Emmeta… — dukał — ale…

Zamilkł, czując, że powinien dać Marisie ochłonąć po tej informacji oraz po niedokończonej, choć wyraźnej sugestii, że mimo tak wspaniałej możliwości, dwóch najbliższych jej mężczyzn wciąż nie było wśród żywych. Czuł palący wstyd i żal na widok zalegających w jej oczach łez, które ostatecznie nie spłynęły po policzkach. Marisa, po chwilowym, choć ogromnym szoku, zarumieniła się intensywnie, by po chwili odetchnąć głęboko, prostując się z godnością. Taką ją właśnie znał i taką zawsze zapamięta: dumną, niezłomną. Athan nie miał pojęcia, skąd ona miała w sobie aż tyle siły, ale od zawsze ją za to podziwiał. Tymczasem Marisa pokiwała lekko głową, dając tym samym znak, że rozumiała, co Athanasius chciał jej powiedzieć i nie musiał kończyć. Jednak nie odezwała się ani słowem, być może bojąc się zadać najbardziej interesujące ją wówczas pytanie.

— Demony mogą wskrzeszać tylko tych, których nie znają — pospieszył z odpowiedzią. — Wystarczyło, że kiedyś jeden z nich z kimś rękę uścisnął – i już nie można go ożywić. Ale jest jeszcze jedna trudność. Demonów jest niewiele na świecie, około kilka setek. Dlatego wystarczy, że jeden z nich kogoś pozna, a żaden z tych diabłów już nie mógłby tego kogoś wskrzesić, nawet jeśli sam osobiście go nie poznał. Pod tym względem są bardzo ze sobą połączeni.

Marisa z wyraźnym trudem przyswajała to, co właśnie słyszała. Wpatrywała się pustym spojrzeniem w podłogę przed sobą, najwyraźniej starając się zrozumieć, jak to możliwe, że istniało coś tak mitycznego jak wskrzeszanie zmarłych.

— Elijaha z pewnością znali — wyszeptała drżącym głosem, spuszczając bezsilnie głowę. — I Emmeta, bo…

— Bo sami, jak już wiesz, byli wmieszani w konflikt, w trakcie którego zginął Emmet — dokończył cicho. — To wystarczyło.

Kolejna chwila ciszy tylko jeszcze bardziej niepokoiła Athana, bo sądził, że Marisa naprawdę trudno znosiła te dziwy, których się właśnie dowiadywała. Nie było w tym nic dziwnego, ale martwił fakt, że została im do ujawnienia ta najważniejsza informacja.

— Więc można kogoś wskrzesić z martwych — powtórzyła Marisa, będąc pod wyraźnym wrażeniem. Mimo to smutek ziejący w jej oczach był aż nadto wyraźny, co wszystkim skutecznie psuło humor i podcinało skrzydła. — Ciekawa furtka — mruczała. — Czekacie na mnie z decyzją, kogo przyzwać? Czy już to…

Nie dokończyła, nagle sobie o czymś przypominając. Athan domyślał się, że Marisa analizowała to, co powiedział kilka chwil temu. Wpatrując się w niego tępo, najwyraźniej łącząc właśnie wszystkie zebrane informacje, próbując poskładać z nich jedną całość.

— Zaraz… — wydukała wreszcie, otwierając szeroko oczy. — Czy wy… wy… wy już kogoś…?

Athan, nie mogąc się zdobyć na żadne słowa, pokiwał głową, momentalnie się uśmiechając. Wzruszenie chwyciło go za serce, ponieważ opowiadanie o tym wzbudziło w nim cień tych emocji, które przeżywał, gdy ujrzał Gudrun po raz pierwszy od trzydziestu pięciu lat.

— To Aria… — zaczął powoli, próbując stłumić wybrzmiewające w jego głosie ekscytację i radość — wpadła na ten niecny plan i wszystko zorganizowała. Spotkała się z tym… — mimowolnie zacisnął zęby w gniewnym geście — z tym demonem — wycedził, wprost nie mogąc tego powstrzymać — i… hm, dokonała tego. Oni mieli wobec nas dług wdzięczności za tę wątpliwą pomoc przy akcji z Baltimore’ami, dlatego zgodzili się pomóc Arii i…

Nie umiał, po prostu nie umiał jej tego powiedzieć. Za bardzo się bał, że Marisa nie będzie potrafiła dzielić z nim tego szczęścia: ona niedawno straciła swojego Stworzonego, podczas gdy on swoją odzyskał — i to w najbardziej niemożliwy ze wszystkich sposobów. Athan bał się, że Marisa, nawet podświadomie, będzie miała mu to za złe. Osobną kwestią zaś był fakt, że przyjaciółka zwyczajnie nie przepadała za Gudrun, co mimo wszystko mogło mieć wpływ na odbiór tej wiadomości.

A jednak Marisa wyglądała tak, jakby powoli docierała do niej odpowiedź. Wpatrywała się w Athana z wyraźnym szokiem; jej oczy zaczynały błyszczeć, jakby oswajała się z jakąś wspaniałą wiadomością, a lekki, wciąż nieco drżący uśmiech błąkał się na jej twarzy. Zerkała to na niego, to na Arię, coraz bardziej zdumiona, ale i rozpromieniona. Rozumiała, Athanasius już to widział. Rozumiała.

— Mój Boże… — szeptała, zakrywając usta dłonią. — O Boże, Athan… to znaczy… o Boże, czy to…

— Gudrun — wyszeptał z szerokim uśmiechem. Od środka czuł się aż rozświetlony, gdy tylko o tym mówił. — Moja Gudrun… wróciła do mnie!

Marisa roześmiała się perliście, ocierając kilka łez z kącików oczu, po czym rzuciła się Athanowi w ramiona, wzruszona, przejęta i uszczęśliwiona tą wieścią. A Tismaneanu, choć odczuł wielką ulgę i podzielał radość, czuł jednocześnie ogromny, palący wstyd, że tak łatwo zwątpił w przyjaciółkę i oskarżył ją o to, że pozazdrości mu jego szczęścia.

— Ale to ona? — dopytywała, wciąż zszokowana, podekscytowana, zadziwiona. Jednak najważniejsze, że choć na chwilę nie było po niej widać smutku i żalu po otworzeniu ran związanych ze śmiercią Elijaha i Emmeta. — Jest taka sama? Nic się nie zmieniła? Wszystko jest w porządku? Jest zdrowa? Nic jej nie dolega? No nie wiem, nie wiem, czy to, że wróciła z tamtej strony w żaden sposób na nią nie wpłynęło?

Athana rozbawiła ta dociekliwość, ale był to przejaw największej radości, ponieważ pokazywała, że Marisa naprawdę się cieszyła. Może i nie znosiła kiedyś Gudrun, sama też niedawno straciła bliskich — ale nadal było w niej tyle dobra, ile drzemało w niej zawsze. Tyle, by cieszyć się radością swoich bliskich. Marisa doskonale wiedziała, jak ważna była dla niego Gudrun; wiedziała, jak wiele znaczył dla niego jej powrót.

Właśnie dlatego z radością odpowiedział jej na wszystkie pytania, zapewniając, że wszystko jest w porządku, a Gudrun jest tak samo narwana jak zawsze — a więc nic się nie zmieniło. Lżejszy na barkach i na sercu o kilka worków kamieni, wprost nie mógł się doczekać, aż przekaże Marisie ostatnią wiadomość — bo jeśli wieść o Gudrun zdołała choć trochę uspokoić Marisę, to istniała spora szansa, że zaręczyny już całkiem ją ucieszą. Oczywiście Athan nie miał złudzeń i wiedział, że przyjaciółka wciąż będzie nosiła w sercu żałobę. Ale mieli nadzieję, że zdołają jej ulżyć w tym bólu.

— Macie dla mnie coś jeszcze, prawda? — spytała, gdy emocje już opadły, a oni mogli powrócić do rozmowy. — Bo nadal nie wiem, dlaczego mnie obudziliście. Chyba że chodzi o Gudrun?

— Nie, o coś innego — wyjaśnił Athan iście uroczystym tonem, zerkając na Arię z tajemniczym, choć coraz szerszym uśmiechem. — Obudziliśmy cię — oznajmił, specjalnie zawieszając głos, aby zbudować jak największe napięcie — bo Aria sobie nie wyobraża organizowania naszego wesela bez ciebie.

Ostatnie słowa umyślnie wypowiedział dość szybko i niby od niechcenia, aby dosłownie przemknęły przez myśli Marisy i aby nie od razu złapała ich sensu. Stało się tak, jak przewidywał: przyjaciółka na chwilę zupełnie oniemiała, wpatrując się w Athana tak, jakby przemówił do niej w obcym języku. Następnie zmrużyła na moment oczy, najwyraźniej oczekując, aż wreszcie zdemaskują ten żart.

Uwierzyła dopiero gdy Aria zaśmiała się radośnie, ostentacyjnie układając dłonie na kolanie Marisy — przy czym ta z pierścionkiem niby przypadkiem znalazła się na wierzchu. A gdy Marisa to ujrzała, zaczęła się prawdziwa wrzawa: najpierw zerwała się na równe nogi, piszcząc i płacząc z radości, by następnie rzucić się w Arii w ramiona. Podczas gdy one ściskały się tak, jakby nie widziały się od co najmniej dziesięciu lat, Athan obserwował ich z radością, śmiejąc się z tego małego wybuchu. Pomyślał nawet w żartobliwym tonie, że jak zwykle gratulacje otrzymał na końcu, choć przecież to on odwalił najważniejszą robotę, jaką były oświadczyny, ale postanowił nikomu tego nie wypominać. Zamiast tego także on poddał się tej wrzawie, ściskając Marisę i przyjmując od niej gratulacje. Na koniec, aby ostatecznie zapieczętować to, co powiedzieli, podszedł do Arii, objął ją w pasie i ucałował w skroń.

— Aria na pewno ci opowie, jak to przebiegło, ona to uwielbia — stwierdził Athan ze śmiechem. — Ale teraz rozumiesz, dlaczego postanowiliśmy cię obudzić. Sama powiedziałaś — zauważył — że mamy to zrobić z ważnych powodów i za przykład podałaś właśnie nasz ślub! No to masz! A przecież nie zrobilibyśmy ci takiego świństwa, żeby obudzić cię dwa dni przed uroczystością. Zabiłabyś nas chyba.

— Zabiłabym — potwierdziła ze śmiechem. — A więc: kiedy ślub?

— Nie mamy pojęcia — stwierdził z dobitną szczerością. — Chcemy się pobrać w przyszłym roku, pewnie jakoś latem. Więc mamy pół roku na przygotowania. To dramatycznie mało, ale uparliśmy się, że chcemy zdążyć.

Poza tym mi długie narzeczeństwo nie służy, pomyślał ponuro. Ostatnie trwało trzynaście lat i skończyło się w najgorszy możliwy sposób.

Nie przeszkadzał paniom w pełnych ekscytacji rozmowach na temat ślubu i wesela. Domyślał się, że to one i tak zorganizują wszystko pod względem estetycznym, a on zajmie się kwestiami typowo technicznymi i organizacyjnymi. Odpowiadał mu taki układ, zwłaszcza że sam nie znał się na doborach kolorów, odpowiednich kwiatkach i innych wstążkach. Co najwyżej potrafił sobie garnitur dobrać, a do niego zegarek, krawat i inne dodatki. Potrafił się też ubrać w strój pasujący do auta, którego aktualnie używał — co robił całkiem często, jako że kochał swoje duże, błyszczące zabawki — ale to był szczyt jego estetycznych możliwości. Dlatego wolał zostawić to paniom.

— Chcielibyśmy też, byś przez jakiś czas zamieszkała z nami — dodał, gdy obie już się wychichotały. — Powinnaś dojść do siebie, przyzwyczaić się do tego wszystkiego, dobrze wybudzić i przygotować się do nowego startu. Nie uważamy, by było dobrym pomysłem, abyś została w tym dużym domu całkiem sama.

Spodziewał się, że to nieco przygasi Marisę i niestety się nie pomylił. Przyjaciółka jak na znak rozejrzała się ze smutkiem po salonie, w którym siedzieli, być może jeszcze bardziej uzmysławiając sobie samotność, która ją spotka, jeśli zostanie w Londynie. Dlatego ostatecznie pokiwała lekko głową, choć nic nie powiedziała. Nie musiała, nic już nie było do powiedzenia.

Mimo to nie wyjechali tak od razu. Marisie wiele czasu zajęło odwiedzenie grobów Elijaha i Emmeta. Athan i Aria nie chcieli jej przeszkadzać, dlatego w tym czasie sami zabrali się za pakowanie, wrzucając do walizek najpotrzebniejsze rzeczy. Znali Marisę na tyle długo i tak często u nich bywała, że wiedzieli, co się jej przyda w Blickling. Poza tym w sypialni zwykle przez nią zajmowanej cały czas czekało na nią wiele jej ubrań i kosmetyków, które zawsze były gotowe na jej przybycie. Wcześniej też, gdy Marisa już zniknęła, Athan dał dyskretny znak reszcie pozostałej w Blickling, aby przygotowali coś na przybycie ich gościa. To nie miało być nic wystawnego, jedynie powitalna kolacja — a że na miejsce mieli dotrzeć za co najmniej cztery godziny, to mieli sporo czasu.

Gdy już ruszyli w drogę, Marisa co jakiś czas się odzywała i dopytywała o wszystkie zmiany, które poznała, lecz widać było, że wystarczyło kilka godzin, by przyjaciółka „przypomniała” sobie o stracie, którą przeżywała. I choć nie była przybita i załamana, jej nastrój można było określić mianem stonowanego. Wraz z Arią liczyli na to, że gdy przygotowania do ślubu ruszą z kopyta, Marisa się ożywi, wpadając w weselne szaleństwo.

— A, zapomniałem powiedzieć — odezwał się nagle, dziwiąc się, że pominął tak ważną rzecz — wiesz, że na studia wróciłem? — spytał radośnie, spoglądając w lusterko, by uchwycić spojrzenie Marisy. — Będę znowu medykował! Po skromnej, ledwie… — Athan zastanowił się, robiąc szybkie obliczenia — studziewięćdziesięciopięcioletniej przerwie.

Ta wieść nieco ożywiła Marisę, więc ostatecznie Athanasius ucieszył się, że o tym zapomniał. I, wbrew temu, czego się obawiał, podróż wcale nie była aż tak sztywna i milcząca, dzięki czemu na miejsce dotarli wciąż w dobrych humorach. Athan odczuł małą ulgę, gdy dojechali do Blickling: jako obsesyjny domator naprawdę nie lubił wyjeżdżać dalej niż do Norwich. Gdy zaś weszli do domu, Marisę niemal zaatakowała Jehanne, w każdy możliwy sposób okazując swoją radość. Także Ish się ucieszył, ze spokojem i uśmiechem witając Marisę. Wesoła gadanina i krzątanina trwała w najlepsze i nikt nie zwracał uwagi na to, że wciąż brakowało tam jednej osoby.

— Gdzie Gudrun? — szepnął do Isha, nie chcąc przerywać dziewczynom rozmowy.

Drawson zrobił dziwną, niewyraźną minę, milcząc chwilę, jakby nie mógł się zebrać do odpowiedzi.

— Zmyła się jakąś godzinę temu. Nie powiedziała, gdzie idzie.

— Wiedziała, że zaraz wracamy? Mówiłeś jej, że dzwoniłem?

— Mówiłem.

Athan westchnął ze zrezygnowaniem. Wyglądało na to, że Gudrun zdecydowała się na dość szczeniackie zachowanie, jakim było unikanie Marisy. Łatwo mu było zidentyfikować przyczynę jej zniknięcia, ponieważ jego córka robiła tak zawsze, gdy w ich domu zjawiała się pani Cavendish.

— Rozgość się! — zawołał w stronę Marisy. — Twój komitet powitalny zajmie się tobą w najlepszy możliwy sposób. Tymczasem proszę wybaczyć, ale muszę na moment zniknąć. Zaraz wracam.

I nie tłumacząc niczego więcej, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, zastanawiając się, gdzie szukać tej małej złośnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^