ROZDZIAŁ 285

 ATHANASIUS

W pewnym momencie poczuł złość. Do siebie, do wszystkiego, co go otaczało i co ich spotykało I nawet jeśli po chwili okazywało się, że więcej było w tym rozżalenia niż gniewu, ten cały czas krążył w żyłach Athanasiusa. Wszystko przez to, że zgadzał się ze wszystkim, co mówiła Aria. A zwłaszcza z tą jedną rzeczą.

— Nie sądziłam, że kiedykolwiek to nas spotka. Mam na myśli wszystko, dosłownie. To, że będziemy znowu razem, śmierć naszych bliskich, Blome, demony, Baltimorowie. Tyle się działo, tak wiele przeciwności pokonaliśmy. Teraz musi być już tylko dobrze, prawda? Chyba wyczerpaliśmy pakiet nieszczęść na całą wieczność.

Athan od bardzo dawna miał tę uporczywą manierę obwiniania się o wszystko, co tylko spotykało jego bliskich. Sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło i czy to było w istocie szczere. A może nie było, a wszystko to było tyko próbą udowodnienia sobie, że już nie był tak przegniły od środka, jak niegdyś, a tym samym potrafił odkryć w sobie choć odrobinę empatii i współczucia? Bał się nad tym zastanawiać, jednak teraz nawet nie musiał, bo po raz pierwszy od dawna myślał buntowniczo: nie wszystko to moja wina! A jednak aż tyle tragedii nas spotyka! Dlaczego tak się działo? Dlaczego to wszystko koncentrowało się wokół nich? Aria podchodziła do tego nieco bardziej optymistycznie, wskazując, że od teraz powinni być tylko szczęśliwi, zwłaszcza że tak dobrze sobie z tymi przeciwnościami poradzili, wychodząc na prostą. Athan, jako przesadny wręcz pesymista, był innego zdania i sądził, że skoro nieszczęścia aż tak się do nich przyklejały, to prędko się nie odkleją. Więc sami zapewniali sobie dawki szczęścia, których los im tak skąpił, przede wszystkim będąc razem. To pomagało, ogromnie pomagało, ale nadal nie wszystko rozwiązywało.

Lecz i tak najważniejsza była Marisa i to ona dostarczała im w tej chwili najwięcej zmartwień, choć pozornie powinno być dokładnie na odwrót. Dotąd Athan wyobrażał sobie jej wybudzenie jako wspaniałą, radosną chwilę — lecz zapewne dlatego, że nie myślał o tym, jak trudna rozmowa będzie ich czekać. Jak oni zdołają jej to wszystko wyjaśnić?

W tym momencie, ku swojej jeszcze większej złości, nawet miękka, pachnąca owocami skóra Arii, po której od czasu do czasu błądził dłońmi, nie dostarczyła mu tyle odprężenia co zwykle.

— Ja też wolałbym nie opowiadać jej wszystkiego — przyznał wyjątkowo ponurym tonem. — Ale nawet gdybyśmy tak zrobili... co świadczyłoby o nas potwornie... myślisz, że sama by nie spytała? Wiem — uzupełnił pospiesznie — że Marisa bała się tego śledztwa i mniej ją interesowało “kto”, a bardziej “dlaczego”. A najbardziej jej myśli i tak zajmował brak Elijaha. Jak nas wszystkich — dokończył cicho.

Słuchał w milczeniu wszystkiego, co Aria miała do powiedzenia na ten temat. Nie mógł podjąć tak ważnej decyzji bez niej, tym bardziej, że Marisa była jej bliską przyjaciółką. Zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że poza nim Marisa była najbliższą jej osobą. Co więcej, razem towarzyszyli jej przy zapadaniu w sen i razem musieli być obecni przy wybudzaniu.

— Ślub na pewno ją ucieszy — dodał cicho, choć nie tak entuzjastycznie, jak sam by chciał i powinien to powiedzieć — ale masz rację, Marisa będzie potrzebowała dużo czasu, aby przeżyć to, co od nas usłyszy, nim zacznie się cieszyć razem z nami. Sądzę — podjął po chwili ciszy — że powinniśmy dać jej jeszcze trochę czasu. Ale w przyszłym miesiącu... myślę — podniósł wzrok, spoglądając z największą uwagą na narzeczoną — że powinniśmy to zrobić jeszcze w tym roku. Początek przyszłego to już musi być organizacja wesela. To i tak mało czasu, jakby się zastanowić, więc nawet nie będę udawał, że znajomości i większe pieniądze nie załatwią wszystkiego — mruknął z krzywym uśmiechem — ale to jest wiele do zrobienia. Dużo wymagamy od Marisy — podjął cicho — ale nie wybaczyłaby nam, gdybyśmy jej nie obudzili na przygotowania, o weselu nie wspominając. Tego jestem pewien.

 

Gdy już ustalili to, co najważniejsze, czas jak na komendę zdawał się potwornie przyspieszyć. Listopad minął jak z bicza strzelił, tak ciepły, jak to zapowiadano, choć nieco mniej deszczowy niż straszono. Jego treścią było głównie pierwsze omawianie tego, jak by chcieli, by wyglądał ich ślub wraz z weselem, wysłuchując przy okazji rad Jehanne, Ishmaela i Gudrun. Ta ostatnia miała ich najwięcej, co Athana akurat wcale nie dziwiło, choć nadal czuł irracjonalny niepokój na myśl, że jego córka podejmie się jakiejś organizacji. Ta bowiem nieustannie kojarzyła mu się z nieudaną pięćsetką, lecz Athanasius nie zamierzał nastawiać się negatywnie — a przynajmniej nie tak jak zwykle — i usiłował o tym nie myśleć.

A gdy już listopad minął, zaczęło się coraz bardziej ochładzać, a w niektórych zakątkach Anglii słychać już było o pierwszym śniegu, nastał grudzień. Pomysł, by wybudzić Marisę akurat piątego grudnia, a więc w dniu jej urodzin, był dość nietypowy, lecz z drugiej strony była to data jak każda inna. Poza tym Aria wraz z Athanem doszli do wniosku, że to musi się stać jeszcze w tym roku, więc czasu zostało niewiele.

Choć nie sądził, by mieli specjalnie dużo czasu i najlepsze humory na składanie życzeń.

— Mamy w ogóle jakiś plan na tę rozmowę? — spytał Arii, zerkając na nią ukradkiem znad kierownicy. Byli już w drodze do Londynu i Athan niespecjalnie radził sobie z ukrywaniem, że nieco go ta sytuacja stresowała. — Od czego chcemy zacząć, co złagodzić, a co w ogóle pominąć? I kiedy chcemy jej powiedzieć o zaręczynach? Zaraz na początku, żeby nastroić ją pozytywnie na późniejsze, gorsze wieści? Czy na końcu, tak w ramach miłej niespodzianki na osłodę? I, cholera — burknął — ja naprawdę nie wiem, jak ja jej powiem o Gudrun. Nie mogliśmy wskrzesić nikogo, kto byłby Marisie bliski, a udało się przywołać kogoś, kogo Marisa nie znosi. Nie możesz tego wiedzieć — zauważył — a jestem pewien, że Marisa ci o tym nie mówiła, bo w ogóle nie lubiła o Gudrun wspominać. Ale o ile Elijah ją lubił, tak Marisa nie mogła znieść jej nieposłuszeństwa i buntu, jaki wiecznie przechodziła. Bardzo mnie namawiała — dodał nieco ciszej — żebym oddał Gudrun jakiejś rodzinie wampirów, która zajmuje się wychowywaniem takich młodych dzikich.

Ciebie też w pierwszych założeniach miałem takiej powierzyć, pomyślał ponuro, czując, jak pod wpływem tego gorzkiego wspomnienia lodowate dreszcze spływały mu po kręgosłupie.

— To zostawimy na końcu — mruknął. — I tak najważniejsza kwestia to ten pieprzony Antony.

Nie umiał przewidzieć, jak jego przyjaciółka zareaguje na te równie szokujące, jak dramatyczne informacje. Ale bardzo się o nią martwił.

Gdy dojechali na miejsce, Athan poczuł się nieco dziwnie; zupełnie tak, jakby odwiedził ten wielki dwór po raz pierwszy w życiu, a jego aura stanowczo go od siebie odpychała. Dlaczego, skoro tak tęsknił za Marisą i jej wybudzenie miało ich wszystkich podnieść na duchu? I choć odwiedzali regularnie ten dom, choć o niego dbali, choć składali kwiaty na grobie Elijaha i Emmeta i przychodzili do komnaty Marisy — wtedy było jakoś inaczej.

Także wnętrze sali zdawało mu się obce, a na widok dwóch trumien poczuł kłujące dreszcze. Wybudzenie z Kamiennego Snu nie było niczym skomplikowanym: wystarczyło tylko odsunięcie wieka i tchnięcie w wampira świeżości dnia. Reszta działa się sama: zahibernowany wybudzał się ze snu, czując się tak, jakby zapadł w wyjątkowo długą i dość męczącą drzemkę. Ów wampir przez blisko dwa dni jest nieco skołowany i otępiały, a gdy już się z tego otępienia ocknie, powoli wraca do swojego trybu dnia, mając wrażenie, jakby tragedie, które go dotknęły, wydarzyły się setki lat temu, a rany po nich już dawno się zabliźniły. Tak działała oczyszczająca właściwość hibernacji i tego właśnie życzyli Marisie.  

Podniesienie wieka trumny było niemal namaszczone czcią. W pełnym napięciu spoglądali na odzianą w długą, czarną suknię Marisę, która wyglądała tak, jakby zapadła w łagodny, zdrowy sen. Jej gładka, niezmącona żadnym niepokojem twarz wyglądała jak za tych najlepszych czasów, gdy w jej życiu dominowały radość i spokój. Athan chciałby już zawsze ją taką oglądać — a przecież pośmiertnie przysiągł Elijahowi, że zrobi wszystko, by tak było.

Aż wtem Marisa otworzyła oczy. Wciąż niemal niepokojąco spokojna, przez chwilę wpatrywała się w sufit, jakby nie zdawała sobie sprawy z obecności kogokolwiek innego. Po kilku sekundach zaczęła skakać wzrokiem po otoczeniu, lecz wciąż robiła to dość leniwie i bez żadnych emocji. To przedłużające się milczenie nieco niepokoiło Athana, lecz nie chciał jeszcze pospieszać Marisy. Mógł się tylko domyślać, że potrzebowała jeszcze trochę czasu.

— A więc to już — szepnęła, wciąż nawet na nich nie patrząc.

Leżała, nie mając zamiaru się podnieść; sprawiała wrażenie zasmuconej wybudzeniem i kuszonej wizją ponownego zapadnięcia w sen. Wtem Athana zaatakowały miliony wątpliwości: a może się pospieszyli? A może pół roku to za mało czasu? Może Marisa oczekiwała więcej? Może oczyszczenie jeszcze się nie dokonało? Może ona czuje, że to jeszcze nie czas i pragnęła ponownie zasnąć? Bał się tego, że podjął złą decyzję, za którą zapłaci tylko Marisa.

Na szczęście Marisa wreszcie dźwignęła się lekko i usiadła, opierając dłonie na obu brzegach trumny. Spoglądając na Arię i Athana, po chwili uśmiechnęła się ciepło — dokładnie tak, jak Athan to zapamiętał, co znacznie go uspokoiło. Następnie przetarła wciąż jeszcze zaspane oczy, jakby przebudziła się po ledwie kilku godzinach, a nie miesiącach snu.

— Jak dobrze was znowu zobaczyć — rzekła, wciąż radośnie uśmiechnięta. — Pomóżcie mi wstać… czuję się taka zmęczona…

— No tak — zadrwił Athan, ujmując Marisę za dłonie i pomagając jej wydostać się z trumny — tak krótko spałaś, że gdzie to się wyspać, nie ma jak!

Marisa nie odpowiedziała; zamiast tego przytuliła się mocno do Athana, przylegając do niego na kilka chwil. To samo po chwili uczyniła z Arią, lecz Tismaneanu czuł w tym geście coś więcej niż zwykłe przywitanie. Ona też tęskniła. Jakimś cudem czuła upływ czasu, też tęskniła i jej też ich brakowało.

— Wreszcie jesteś — odparł Athan, uśmiechając się do przyjaciółki z wyrazem ulgi. — Bardzo nam ciebie brakowało.

Właśnie w tamtej chwili, w której ją odzyskali, wampir uświadomił sobie z całą mocą, jak pusto było bez niej. Nikt nie wpadał do nich w niezapowiedzianych odwiedzinach, nikt nie trajkotał jak najęty, nikt nie ekscytował się tak jak ona i nikt nie roztaczał tak charakterystycznej energii. Jakże pusto było bez niej — jak mogli tak późno sobie to uświadomić? Jednak dzięki temu uzupełnienie tej pustki cieszyło jeszcze bardziej.

— Jak się czujesz? — spytał ostrożnie. — Wszystko dobrze?

— Tak — przyznała, kiwając lekko głową. — Jestem tylko taka… zaspana…

— To zupełnie normalny objaw.

— Ile ja w ogóle spałam? Który mamy rok?

Athan, nieco spłoszony, zerknął na Arię, nie za bardzo wiedzieć, jak jej wyjaśnić, że tak naprawdę nie minęło aż tyle czasu, ile być może się spodziewała.

— Chodźmy najpierw do domu — zaproponował asekuracyjnie. — Powinnaś odpocząć, napić się krwi, zebrać siły. Poza tym na pewno milej ci będzie w domu; te ciemne, zimne ściany są przytłaczające. Tam ci wszystko wyjaśnimy.

Stety lub niestety, droga do rezydencji nie trwała długo. Gdy rozsiedli się w salonie, Aria dostarczyła Marisie jeszcze krwi, a po upewnieniu się, że ze stanem Marisy jest wszystko w porządku, musieli przejść do najważniejszego — wyjaśnień. Athan nie bardzo wiedział, od czego zacząć, dlatego drgnął zaskoczony, gdy głos zabrała Marisa. Wampir przeraził się, słysząc jej ton, wyjątkowo ponury, wręcz zmartwiały.

— Dlaczego mnie obudziliście? — spytała cichutko, spuszczając wzrok. — Czy… czy ktoś… umarł…?

Na moment go zatkało, nie spodziewając się, że od tego zaczną rozmowę. Mimo to Athan błyskawicznie przebiegł przez wspomnienia, uświadamiając sobie, że przynajmmniej tym nie musieli jej martwić.

— Na szczęście nie — wyjaśnił uspokajającym tonem. — Poza Baltimore’ami — doprecyzował po chwili, uświadamiając sobie, że zupełnie o nich zapomniał.

— CO?! — wykrzyknęła wyraźnie zszokowana Marisa. — Jak to?! Co się stało? Kto ich zabił? I co teraz? Co z ich miejscami? Nie ma już tych stanowisk? W sensie, wiecie, tych całych obrońców? To po prostu zniknęło? Przestało istnieć?

— Niezupełnie… — mruknął ponuro. — Dobrze, spokojnie, po kolei — przerwał nagle — bo na razie idziemy samymi ogółami. Lepiej zacząć od początku i wyjaśnić ci wszystko, co wydarzyło się od czasu twojej hibernacji.

Mam zacząć od tego, że dosłownie następnego dnia opętał mnie demon?, myślał ponuro, czując, jak pod wpływem tego wspomnienia zalewa go porażająca mieszanka gniewu i niepokoju. Zerknął na Arię, czując, że ani nie chciał, ani nie mógł opowiedzieć tej części sam. A właściwie w ogóle nie mógł jej opowiedzieć.

— Mówienie o tych draniach — wycedził, wprost nie mogąc powstrzymać tego wrogo brzmiącego tonu — lepiej idzie tobie. Więc… mogłabyś?

Nie zamierzał zrzucać tego wszystkiego na Arię i zaraz chętnie włączy się do rozmowy, ale sama najlepiej wiedziała, że nie najlepiej znosił temat demonów. Więc to przeczeka, a w reszcie wesprze Arię, podejmując rozmowę.

Ale te cholerne demony!, pomyślał wzburzony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^