ISHMAEL
Był zmęczony rozmową, która
trwała zdecydowanie za długo. Był zmęczony tym, że nie było możliwości
wytłumaczenia Arii, za co i dlaczego tak za nią nie przepadał — ona po prostu
nie słuchała, zapatrzona w swoją rację. Isha niezmiennie również drażniło, że przyszedł
tu tylko pogratulować — gdyby wiedział, jak to się skończy, nie decydowałby się
na ten szaleńczy krok. A tak to musiał wysłuchiwać wykładu Vasco o tym, jaki to
on jest zły i jak sobie z niczym nie radzi. Prychnął śmiechem, gdy
usłyszał to pełne oburzenia “Ja nigdy bym nie...” — bo jeśli Vasco mówiła, że
ona by czegoś “nie”, to na pewno i tak by to zrobiła. Całe szczęście, że
przerwała, bo Ishmael nie dałby rady się powstrzymać i zwyczajnie zaśmiałby się
jej prosto w twarz.
Ale zamiast tego nastąpiło coś
zupełnie innego; coś niespodziewanego i zaskakującego. Coś, czego by się po
Vasco nigdy nie spodziewał. Wyrozumiałość i przyznanie się do błędu? Czyżby
podczas jego mrugnięcia ktoś podmienił Arię na jakiegoś humanoidalnego robota,
którego zaprogramowano na bycie bardziej znośną wersją Vasco? A może, również w
momencie przez Drawsona niedostrzeżonym, wampirzyca uderzyła się w głowie,
dlatego zaczęła tłuc jak potłuczona?
Bo przyznanie się, że może i ona
też nie wszystko zrobiła dobrze i że nie zawsze była fair, zdecydowanie nie
leżało w tej naturze Vasco, którą Ish znał.
A jednak zaskoczyła go tym, co
mówiła. Tym, że powinna być bardziej wyrozumiała, że po powrocie była skołowana
i niepewna, co powinna zrobić i że w dwustu procentach chciała wykorzystać
swoją drugą szansę. To Drawson był w stanie łatwo zrozumieć, choć nieco go to
zastanawiało. Jeszcze bardziej zaś zaskoczył go fakt, że w pewnym momencie
Ishmael zaczął współczuć Arii. Dziwił się słowom, jakoby Athan nigdy nie
doceniał Vasco za czasów ich początków. Iście wzruszające było to, co mówiła o
tym, jak usilnie się starała, by go zadowolić, co spełzało na niczym. To mogło
być dobrą podbudową pod ich przyszłe, neutralne relacje, gdyby nie to, co
powiedziała w następnej kolejności.
Nie umiał jej uwierzyć, że nie
będzie ingerowała w ich związek. Po prostu nie był w stanie dać wiary, że ta
sama Vasco, która przed chwilą sama opowiadała o swojej ciekawości świata, nie
będzie starała się nakierować i przekabacić Jehanne, gdyby Ish się potknął i
popełnił w ich związku jakiś błąd. W takim wypadku Jehanne, co oczywiste,
pójdzie po wsparcie i radę do swojej przyjaciółki i był w stu procentach
pewien, że wówczas Vasco nawet nie będzie się starała być neutralna,
podszeptując Jehanne, że Drawson od początku był kiepskim wyborem. Nawet mimo
tego, co powiedziała później, jakoby jego luba przy nim rozkwitała. Te słowa
cieszyły, ale zostały stłumione przez nagły i bardzo silny niepokój przed Vasco
i tym, jak mogła wpłynąć na ich związek. A mogła, tego był pewien.
Chwilę zajęło mu zrozumienie, że
to swoista hipokryzja, bo i on nieraz mniej lub bardziej delikatnie sugerował
Athanowi, że Aria nie jest najlepszą partią. Ale nawet dlatego Vasco mogła się
zemścić i odpłacić pięknym za nadobne.
Nawet jeśli maszerowali w stronę
ugody, nie ufał jej. I cieszył się, że najpewniej nigdy nie będzie w stanie jej
zaufać.
Westchnął, gdy mowa Arii dobiegła
końca. Już nie był zły, ale taki... wyczerpany.
— Tu się zgodzę, sam chciałem to
zasugerować — przyznał — że najlepiej nic nie robić na siłę. Niech ta rozmowa rozejdzie
się po kościach i wtedy zobaczymy, jakie będą tego skutki. Ja — wbrew temu,
co możesz sobie myśleć, pomyślał i z trudem się powstrzymał, by tego nie
wypowiedzieć — też jestem zadowolony z tego rozejmu i niech tak zostanie.
Był ciekaw, czy faktycznie obie
strony dotrzymają umowy. Komu pierwszemu puszczą nerwy: jemu czy jej? Kto pierwszy
krzywo się sporzy, kąśliwie coś skomentuje lub zrobi coś jeszcze innego, co nie
spodoba się drugiej stronie? Szczerze miał nadzieję, że nic takiego się nie
wydarzy, ale w tej kwestii nie ufał za bardzo ani jej, ani sobie.
Jednak jeśli myślał, że ta
rozmowa była najdziwniejszy elementem tego dnia, zaraz musiał nałożyć na to
poprawkę, kiedy usłyszał dialog dochodzący z salonu. Na moment Ish zdębiał, nie
mając pojęcia, jak to rozumieć. Bo o ile wiedział, że to wszystko to żart, tak
dziwił się wielce, że Athan sobie na ów żart pozwolił. Zwykle raczej stronił od
tak wybujałego humoru, a tutaj aż nim tryskał, co w pewnym sensie do niego nie
pasowało. Łypał więc podejrzliwie to na niego, to na Arię, myśląc sobie, że może
Vasco miała na niego lepszy wpływ, niż mogło mu się wydawać.
— Mam tylko nadzieję — rzekł z
udawaną urazą, zwracając się do Jehanne — że mnie nadal wolisz bardziej!
— I jak poszła rozmowa z Ishem?
Chyba nieźle, sądząc po waszych minach, co? Ale, tak właściwie… o czym wy tam
tyle czasu rozmawialiście?
Gdy wrócili do sypialni, Athan usiadł
w oparciu łóżka, lekko się o nie opierając. Ostatnio bardzo polubił to miejsce:
niedaleko trzaskał kominek, w razie czego telewizję miał przed sobą, a gdy
podkładał sobie poduszkę pod kark i plecy, było jeszcze przyjemniej. Najlepiej
zaś było w momencie, w którym Aria opierała się o jego ramię lub kładła się na
podłodze obok niego, opierając głowę na jego nogach.
Tuż obok niego leżały podręczniki,
które miały mu pomóc w zdaniu wtorkowego egzaminu. Z sobotniej nauki i tak
niewiele zapamiętał, ponieważ był zbyt przejęty zaplanowanymi oświadczynami.
Lecz teraz, kiedy był już zupełnie spokojny, mógł skupić się na czytaniu. A
jednak i tak szło to dość opornie, ponieważ pewne kwestie nie dawały mu
spokoju. Na przykład rozmowa Arii i Isha.
— Mówił, że chciał ci tylko
pogratulować. Z Jehanne serio się baliśmy, że tam meble będą latać…
Zaraz zdał sobie sprawę, że
niepotrzebnie to powiedział, bo na wzmiankę o rzucaniu meblami od razu
przypominała mu się jego kłótnia z Arią — ostatnia przed jej wyjazdem, a wręcz
ją do tego wyjazdu prowokująca. Zapewne żadne z nich wtedy nie sądziło, że ich
rozłąka będzie trwała aż dziewięćdziesiąt sześć lat. Gdyby wiedzieli, być może
wszystko potoczyłoby się inaczej. Być może by to przemyśleli, podjęli inne
decyzje, chcieli spróbować ze sobą jeszcze raz. Może mieli w tym szansę uniknięcia
wielu przyszłych nieszczęść, które przecież tak boleśnie ich doświadczyły.
Może. Ale tego przecież i tak nigdy
się nie dowiedzą.
— Skarbie… — zaczął powoli,
uświadamiając sobie nagle, że zapomniał porozmawiać z Arią o czymś, o czym myślał
już od jakiegoś czasu. — Zdaję sobie sprawę, że to za szybko o tym mówić, bo od
naszych oświadczyn minął ledwie dzień…
Mimowolnie się uśmiechnął, wsłuchując
się w te konkretne, wypowiedziane przez siebie słowa. Gorący dreszcz przeszywał
jego ciało, a w brzuchu rozbudzały się motyle podobne do tych, które
towarzyszyły mu przy wczesnym zakochaniu. I choć sam przecież od tak dawna o
tym myślał, sam podjął decyzję i sam tego dokonał, nadal aż trudno było mu
uwierzyć, że Aria rzeczywiście zgodziła się zostać jego żoną. To rodziło
mnóstwo obaw, ale na razie przysłaniała je ogromna radość, którą wspólnie
dzielili.
— Nie chcemy czekać długo ze ślubem,
prawda? — upewnił się, przypominając sobie, co Aria mu powiedziała tuż po oświadczynach.
Wprawdzie nie był teraz pewien, czy to czasem nie były żarty, choć nie sądził. —
Ja też bym wolał zająć się tym jak najszybciej. Wiem, że to ogrom organizacji w
tak krótkim czasie i gdybyśmy mówili już o lecie przyszłego roku, musielibyśmy
już teraz zacząć zajmować się organizacją… Musimy to przemyśleć i wspólnie
ustalić — stwierdził, zdając sobie sprawę, że zupełnie odszedł od właściwego
tematu. — Ale na to nadal jest czas. Ja o czym innym.
Westchnął, czując ucisk w brzuchu
na samą myśl o Cavendishach. Wciąż czuł ból po stracie przyjaciela i tęsknił za
Marisą. Dlatego cieszył, że stworzyli okoliczność idealną do jej wybudzenia,
choć z drugiej strony miał wyrzuty sumienia, że nie pozwalali jej odpocząć
dłużej, na co przecież zasługiwała. Czysto teoretycznie oczyszczenie i tak zadziała,
ale obawiał się, że wybudzenie po ledwie pół roku może być dla niej rozczarowujące.
— Pamiętasz, co nam mówiła Marisa
tuż przed zapadnięciem w sen, prawda? — spytał nieco niepewnie. — Żeby ją obudzić,
gdyby zdarzyło się coś ważnego. Pamiętasz, jakiego przykładu wtedy użyła? —
spojrzał na nią z szerszym uśmiechem. — Wiesz, co to oznacza, prawda? Nie
twierdzę, że należy ją wybudzić zaraz — zaznaczył — ale… myślę, że niedługo trzeba
by to zrobić. Sądzę, że miałaby nam to za złe, gdybyśmy ją zbudzili na dwa dni
przed ślubem. Jak ją znam, chciałaby uczestniczyć we wszelkich organizacjach. Na
pewno chciałaby nam w tym towarzyszyć od samego początku. Znam ją i ty też ją
znasz i chyba się ze mną zgodzisz?
O ile myśl o wybudzeniu
przyjaciółki bardzo go cieszyła, tak uświadomienie sobie, jak wiele Marisę ominęło
przez te ledwie pół roku, nieco go przeraziło. Wyjaśnienie zagadki śmierci Elijaha
i oskarżenie o to kogoś, kogo miała za syna, cała sprawka z demonami… a do tego
wskrzeszenie Gudrun. Wyjaśnienia Marisie tego ostatniego bał się najbardziej.
Jak miał jej powiedzieć, że ta rozwydrzona nastolatka, której tak nie lubiła, „ożyła”
zamiast jej Elijaha czy Emmeta? Athan ogromnie się bał, że przez to wzajemna niechęć
obu pań tylko się pogłębi, czego bardzo by nie chciał.
Ale jakoś musiał jej to wyjaśnić.
Prędzej czy później.
— Co o tym sądzisz? — spytał,
wybudzony z własnej zadumy. — Bo, jak sądzę, podobnie do mnie nie wyobrażasz
sobie tego wszystkiego bez Marisy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz