ROZDZIAŁ 281

ISHMAEL

— Doceniam, że przyszedłeś z gratulacjami i przeprosinami. Dziękuję.

Hej, nie poszło tak źle!, pomyślał Ish, naprawdę zadowolony z przebiegu tej dość chaotycznej rozmowy — a raczej chaotycznego monologu, który wygłosił. Ale najwyraźniej nie był aż tak tragiczny, jak sam sądził, skoro Vasco — jak sama wspomniała —doceniła gest, a nawet podziękowała. I na tym w zasadzie ta pogawędka mogłaby się zakończyć: Ish miał zamiar kiwnąć głową, nie wiadomo po co, coś tam wymamrotać, rzucić jeszcze jednymi gratulacjami i po prostu wyjść. Tego oczekiwał, taką miał nadzieję.

Ale wtedy Vasco zaczęła mówić dalej. A im więcej gadała, tym mniej podobało mu się to, co słyszał. A przecież Ishmael Drawson nie byłby sobą, gdyby puścił to wszystko mimo uszu, machnął ręką i stwierdził, że nie ma co rujnować dopiero co nawiązanej nici porozumienia.

— Co ma do tego Jehanne? — spytał dość agresywnie, łypiąc na Arię z jawnym oburzeniem. — Za co cię niby przepraszała? Że omijałem cię szerokim łukiem i słowem się do ciebie nie odzywałem? A co to, do cholery, jest w tym domu jakiś nakaz pałania miłością i największą sympatią do wszystkich domowników? Już nie przesadzaj, ja tu tylko złożyć życzenia chciałem — zaznaczył. — A Jehanne jak ma jakiś problem z moim zachowaniem, najpierw niech powie o nim mnie, nie tobie. I skoro sama mówisz — dodał — że nie masz prawa doradzać mi w sprawach związków, to tego nie rób! Po co najpierw mówisz jedno, że nie masz prawa, a potem dokładnie to robisz?!

No i już go zdenerwowała. Już wróciła stara, (nie)dobra Vasco, której tak nie cierpiał, która irytowała go na każdym kroku i drażniła każdym wypowiedzianym słowem. Już zaczynała się mądrować, już zaczynała udawać oskarżoną, oskarżającym, sędzią, prokuratorem i obrońcą w jednym. Jak on tego w niej nienawidził! Dlaczego Athan nie mógł sobie znaleźć jakiejś łagodnej, potulnej kobietki? Dlaczego Vasco nie mogła być jak Jehanne, która miała swój szalony charakterek, ale była przy tym kobieca, delikatna, urocza? Nie, to musiał być ktoś, komu się wydawało, że pozjadał wszystkie rozumy. Ish zaklął w duchu, wściekły, że utknął w tej rozmowie. W tym momencie pożałował, że w ogóle tu przyszedł.

Zaśmiał się w głos, gdy usłyszał, że Aria najpierw sprawdziłaby, kim jest kobieta, z którą widziałaby go na mieście. Aż był w szoku tym, jak Vasco obsesyjnie się wybielała.

— Akurat — prychnął kpiąco. — Już to widzę, jak ty sprawdzasz, z kim ja spędzam miły wieczór w kawiarence. A nawet jeśli — dodał, nagle sobie uświadamiając, że problem leży przecież znacznie głębiej — to zwykła panna czy facet nie byliby problemem. Problemem był Belial i dobrze o tym wiesz. Bo ja nie wiem, jak bym zareagował, jakbym cię zobaczył z jakimś obcym facetem — przyznał, wzruszając ramionami. — Pewnie bym się zaniepokoił, ale z drugiej strony, w swojej pracy spotykasz się z wieloma ludźmi, kilka razy cię na mieście widziałem, więc to jeszcze nie było takie dziwne. Ale Belial. BELIAL! Sama najlepiej powinnaś wiedzieć, ile dla Athana znaczył fakt, że umawiałaś się z nim za jego plecami! Jak to brzmi w ogóle! — wybuchł. — I ty mi się dziwisz, że ja mu o tym powiedziałem? Serio? Przecież ty byś tego nie zrobiła! I byś sobie żyła w miłym kłamstewku, wszędzie wokół powtarzając, że nigdy byś go nie oszukała ani nie zdradziła, tak?

Im więcej słuchał i im więcej Aria mówiła, tym bardziej był wściekły, a tym samym miał ochotę jak najprędzej stamtąd wyjść, trzasnąć drzwiami i wykrzyczeć Athanowi, że jego baba jest nie do wytrzymania. Sam nie wiedział, co go powstrzymało, ale wątpił, by zrobiło to kilka głębszych wdechów, których nabrał. Więc co? Nie wiedział, ale mimo wszystko trwał w tej dyskusji, zastanawiając się, czy da radę przywrócić ją na poprzednie, właściwe tory.

Częściowo ochłonął dopiero gdy Vasco zaczęła opowiadać o Athanie i jego niegdysiejszym zachowaniu.

— Dobra, dobra, dobra, stop — przerwał w pewnym momencie — bo wypaplasz za dużo. Athan pewnie ma swoje powody, dla których nic mi nie powiedział. Może mi aż tak nie ufa, może to coś innego, ale skoro mam nie wiedzieć, to nie chcę wiedzieć. Ja nie jestem wszechwiedzący, Vasco — zauważył wciąż wrogo brzmiącym tonem — i wierzyłem temu, co widziałem. A on się przy tobie czuł źle. To jedno było widać z daleka. Czemu tak było i czemu się to potem poprawiło? Nie wiem. Ale przykro mi, z tym mi się właśnie kojarzysz. Bo Elijah zmarł, to Athana załamało, a ty wcale mu nie pomogłaś. Na tamten czas go dobijałaś. Wiem, wiem — uprzedził, domyślając się, że Aria będzie chciała coś powiedzieć — miał swoje powody i to nie było tak jak wyglądało. No ale sama przyznałaś — zauważył buntowniczo — że się przed tobą wzbraniał. Więc jednak było tak, jak ja to widziałem! I z tym mi się kojarzyłaś — z dodatkowym bagażem na barkach Athana. Jakby miał mało zmartwień. Więc czy to naprawdę takie dziwne — jęknął, spuszczając ramiona — że byłem wobec ciebie taki… sceptyczny?

Zamilkł na moment, powoli, bardzo powoli pojmując, że w tym jednym niestety Vasco miała rację — ich relacje były kłopotliwe i wypadałoby je przenieść z powrotem na grunt neutralny. Przyjaźnić się z tą cholerą nie zamierzał, bo nadal odczuwał do niej swoistą awersję i był pewien, że nic nie zdoła jej już zatrzeć, ale wystarczyłoby, by przestali skakać sobie do gardeł i mordować spojrzeniem. I w tym jeszcze Vasco miała rację, że choć częściowe ocieplenie ich relacji na pewno pocieszyłoby Jehanne i Athana. I Gudrun pewnie też, choć ta sprawiała wrażenie, jakby ten „konflikt” w ogóle jej nie interesował.

Mimo to rozbawiła go uwagą o wyrzuceniu z domu, choć znowu też nieco poirytowała. Za kogo ona się ma?!, przemknęło mu przez myśl.

— Nie no, nie rozpędzaj się tak — mruknął chłodnym tonem. — Nie zapominaj, że to ani mój dom, ani twój. Bądź se żoną Athana, jak chcesz, ale to nadal jego dom i tylko on ma prawo kogokolwiek wyrzucać. Więc już nie udawaj, że robisz mi taką wielką łaskę tą obietnicą zostawienia w domu.

Byłbym ciekaw, jak wyjaśniłabyś Athanowi, że wywaliłaś z domu jego przyjaciela, pomyślał złośliwie.

Naprawdę nie szła mu rozmowa z Arią, ale ta kobieta już tak miała, że czego by nie powiedziała, to Isha szlag trafiał. Te jej mądrości, udawanie wielkiej, dobrodusznej świętoszki i szczycenie się tym, jaka to ona jest bliska Athanowi — jakby myślała, że wzbudzi w nim zazdrość czy jeszcze coś innego. I był pewien, że nawet jeśli osiągną jakąś tam zgodę, zachowanie Arii się nie zmieni, a on będzie musiał to wszystko znosić. Zwłaszcza jak zaczną ze sobą rozmawiać, na co rzekomo Vasco wyrażała nadzieje.

Wtedy pewnie będzie jeszcze gorzej, pomyślał gorzko.

Ale rzeczywiście, od czegoś trzeba było zacząć. Vasco zaś wystartowała bardzo szybko, bo wyleciała do niego z wyciągniętą ręką i bajkowym przedstawieniem się, po którym Ishowi lekko zadrgała powieka. Jednak w żaden sposób tego nie skomentował; zamiast tego zrobił coś jeszcze innego.

— Nie, nie, nie, jeszcze nie, poczekaj — rzekł, odsuwając lekko jej otwartą dłoń. — Najpierw musimy sobie wszystko poukładać i dojść do faktycznego porozumienia. Grunt, to kompromis — zaznaczył — a pamiętaj, że najlepszy kompromis jest wtedy, gdy obie strony wychodzą z obrady niezadowolone. Każda strona musi coś zyskać i coś poświęcić, żebyśmy faktycznie doszli do zgody. To ja zacznę. — Odchrząknął, przygotowując się do mowy: miał wszystko ustalone. — Pierwsza rzecz: ja się nie wtrącam więcej w twój związek, a ty nie wtrącasz się w mój — odparł, łypiąc na Vasco z uwagą, zamierzając uciszyć jakikolwiek jej protest. — Ja nie wmawiam tobie czy Athanowi, że nie jesteście do siebie dobrani, a ty mi nie wyjeżdżasz z sugestiami, że mam przepraszać za cokolwiek Jehanne. Jak uznam, że powinienem, to sam to zrobię, a jak sam coś spieprzę, to spieprzę i mam się tego sam domyślać, a ty, jak sama powiedziałaś, nie masz prawa mi niczego sugerować. Nasze związki to nasza sprawa. Ty jak chcesz to sobie z Jehanne gadaj, bo przecież się przyjaźnicie, ale nie ingeruj. I ja też nie będę. Jasne? Świetnie.

Ta kwestia pierwotnie miała się w ogóle w tej dyskusji nie pojawić, ale Ishmaela strasznie rozsierdziły sugestie Arii, że coś zrobił źle i za coś powinien przepraszać swoją dziewczynę. I to jeszcze za co — za to, jakie ma relacje z Vasco. I to on tu wychodził na potwora, chociaż wszystko wynikało z troski o przyjaciela. Poza tym — czego nie zamierzał Arii mówić — coraz bardziej się obawiał, że któregoś dnia Vasco tak nagada Jehanne, że ta zechce od niego odejść. A spodziewał się tego po tej wariatce — tych podszeptów, wskazywania, jaki to on jest chamski i niezasługujący na Jehanne. Na razie w ich związku było dobrze, ale Drawson aż się dziwił, że Aria nie przeszła do tego rodzaju kontrataku. Właśnie dlatego, póki nie było za późno, wolał to ustalić.

— Druga rzecz — kontynuował — jest taka: podsumujmy, co nas tak naprawdę poróżniło i co się zmieniło. Mój błąd — podkreślił te dwa słowa, żeby dać Arii choć trochę satysfakcji — polegał na tym, że za szybko wyciągnąłem własne wnioski, niewiele wiedząc o tobie i waszym związku. Miałem prawo się niepokoić o Athana, bo sama przyznałaś, że początkowo nie chciał z tobą być, z powodów tylko jemu znanych. Czyli o to nie możesz mnie winić, bo jednak coś w tym racji było, że on od ciebie uciekał. Ja nie wiedziałem, dlaczego, ale no nie dziw się, że się martwiłem, tak? No ale dobra, to był też mój błąd, przyznaję, stąd wyniknęło wiele złego. Przypominam, to kompromis — rzekł lekko podniesionym głosem — więc każde z nas musi się przyznać do swoich błędów, ja do swoich, ty do swoich też. No ale dobra — mruknął po chwili — ja też, przyznaję, za szybko wydałem na ciebie wyrok, za co przepraszam. Athana też powinienem przeprosić — dodał po chwili namysłu — bo powinienem mu pod tym względem bardziej zaufać. No bo przecież wiem — westchnął — że cholernie cię kocha i na rany boskie, przecież ani mi w głowie was rozdzielać czy coś tylko dlatego, że za tobą nie przepadam, czy coś! Ja serio wam jak najlepiej życzę, bo widzę, że jak najpierw Athan przy tobie więdnął, tak teraz rozkwitł i rozkwita nadal. I tego się trzymajmy.

Zastanowił się, czy miał jej coś jeszcze do powiedzenia. Powinien mieć więcej „warunków”, ale te chyba i tak były najważniejsze.

— Więc byłem dla ciebie wredny, za co przepraszam i naprawdę postaram się to zmienić — obiecał — bo niepokoiłem się o Athana. Oboje chcemy dla niego najlepiej i oboje musimy znać swoje motywy, żeby się dogadać. Po prostu nie wchodźmy sobie za bardzo w drogę. Postawmy na neutralność, bez żadnego słodzenia sobie ani skakania do gardeł. Jesteśmy lokatorami, tak? — spytał, znacząco na nią spoglądając. — Dość obcymi sobie, ale w gruncie rzeczy miłymi dla siebie wzajemnie lokatorami. I nic więcej – poza tym, że mamy wspólnych przyjaciół. Więcej i tak nie wykrzesamy, a tyle wystarczy. No. No to hej, jestem Ish Drawson, architekt, kumpel Athana, mi też miło — mruknął, ściskając jej dłoń. — Zasiedziałem się. To idę. No. I raz jeszcze: gratulacje. Naprawdę się cieszę — dodał, po raz pierwszy podczas tej rozmowy szczerze się uśmiechając. — Uchyl mu nieba, bo na to zasługuje. I on dla ciebie zrobi to samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^