ISHMAEL
— Doceniam, że przyszedłeś z
gratulacjami i przeprosinami. Dziękuję.
Hej, nie poszło tak źle!,
pomyślał Ish, naprawdę zadowolony z przebiegu tej dość chaotycznej rozmowy — a
raczej chaotycznego monologu, który wygłosił. Ale najwyraźniej nie był aż tak
tragiczny, jak sam sądził, skoro Vasco — jak sama wspomniała —doceniła gest, a
nawet podziękowała. I na tym w zasadzie ta pogawędka mogłaby się zakończyć: Ish
miał zamiar kiwnąć głową, nie wiadomo po co, coś tam wymamrotać, rzucić jeszcze
jednymi gratulacjami i po prostu wyjść. Tego oczekiwał, taką miał nadzieję.
Ale wtedy Vasco zaczęła mówić
dalej. A im więcej gadała, tym mniej podobało mu się to, co słyszał. A przecież
Ishmael Drawson nie byłby sobą, gdyby puścił to wszystko mimo uszu, machnął
ręką i stwierdził, że nie ma co rujnować dopiero co nawiązanej nici
porozumienia.
— Co ma do tego Jehanne? — spytał
dość agresywnie, łypiąc na Arię z jawnym oburzeniem. — Za co cię niby
przepraszała? Że omijałem cię szerokim łukiem i słowem się do ciebie nie
odzywałem? A co to, do cholery, jest w tym domu jakiś nakaz pałania miłością i
największą sympatią do wszystkich domowników? Już nie przesadzaj, ja tu tylko
złożyć życzenia chciałem — zaznaczył. — A Jehanne jak ma jakiś problem z moim
zachowaniem, najpierw niech powie o nim mnie, nie tobie. I skoro sama mówisz —
dodał — że nie masz prawa doradzać mi w sprawach związków, to tego nie rób! Po
co najpierw mówisz jedno, że nie masz prawa, a potem dokładnie to robisz?!
No i już go zdenerwowała. Już
wróciła stara, (nie)dobra Vasco, której tak nie cierpiał, która irytowała go na
każdym kroku i drażniła każdym wypowiedzianym słowem. Już zaczynała się
mądrować, już zaczynała udawać oskarżoną, oskarżającym, sędzią, prokuratorem i
obrońcą w jednym. Jak on tego w niej nienawidził! Dlaczego Athan nie mógł sobie
znaleźć jakiejś łagodnej, potulnej kobietki? Dlaczego Vasco nie mogła być jak
Jehanne, która miała swój szalony charakterek, ale była przy tym kobieca,
delikatna, urocza? Nie, to musiał być ktoś, komu się wydawało, że
pozjadał wszystkie rozumy. Ish zaklął w duchu, wściekły, że utknął w tej
rozmowie. W tym momencie pożałował, że w ogóle tu przyszedł.
Zaśmiał się w głos, gdy usłyszał,
że Aria najpierw sprawdziłaby, kim jest kobieta, z którą widziałaby go na
mieście. Aż był w szoku tym, jak Vasco obsesyjnie się wybielała.
— Akurat — prychnął kpiąco. — Już
to widzę, jak ty sprawdzasz, z kim ja spędzam miły wieczór w kawiarence. A
nawet jeśli — dodał, nagle sobie uświadamiając, że problem leży przecież
znacznie głębiej — to zwykła panna czy facet nie byliby problemem. Problemem
był Belial i dobrze o tym wiesz. Bo ja nie wiem, jak bym zareagował, jakbym cię
zobaczył z jakimś obcym facetem — przyznał, wzruszając ramionami. — Pewnie bym
się zaniepokoił, ale z drugiej strony, w swojej pracy spotykasz się z wieloma
ludźmi, kilka razy cię na mieście widziałem, więc to jeszcze nie było takie dziwne.
Ale Belial. BELIAL! Sama najlepiej powinnaś wiedzieć, ile dla Athana znaczył
fakt, że umawiałaś się z nim za jego plecami! Jak to brzmi w ogóle! — wybuchł.
— I ty mi się dziwisz, że ja mu o tym powiedziałem? Serio? Przecież ty byś tego
nie zrobiła! I byś sobie żyła w miłym kłamstewku, wszędzie wokół powtarzając,
że nigdy byś go nie oszukała ani nie zdradziła, tak?
Im więcej słuchał i im więcej
Aria mówiła, tym bardziej był wściekły, a tym samym miał ochotę jak najprędzej
stamtąd wyjść, trzasnąć drzwiami i wykrzyczeć Athanowi, że jego baba jest nie
do wytrzymania. Sam nie wiedział, co go powstrzymało, ale wątpił, by zrobiło to
kilka głębszych wdechów, których nabrał. Więc co? Nie wiedział, ale mimo
wszystko trwał w tej dyskusji, zastanawiając się, czy da radę przywrócić ją na
poprzednie, właściwe tory.
Częściowo ochłonął dopiero gdy
Vasco zaczęła opowiadać o Athanie i jego niegdysiejszym zachowaniu.
— Dobra, dobra, dobra, stop —
przerwał w pewnym momencie — bo wypaplasz za dużo. Athan pewnie ma swoje
powody, dla których nic mi nie powiedział. Może mi aż tak nie ufa, może to coś
innego, ale skoro mam nie wiedzieć, to nie chcę wiedzieć. Ja nie jestem
wszechwiedzący, Vasco — zauważył wciąż wrogo brzmiącym tonem — i wierzyłem
temu, co widziałem. A on się przy tobie czuł źle. To jedno było widać z daleka.
Czemu tak było i czemu się to potem poprawiło? Nie wiem. Ale przykro mi, z tym
mi się właśnie kojarzysz. Bo Elijah zmarł, to Athana załamało, a ty wcale mu
nie pomogłaś. Na tamten czas go dobijałaś. Wiem, wiem — uprzedził, domyślając się,
że Aria będzie chciała coś powiedzieć — miał swoje powody i to nie było tak jak
wyglądało. No ale sama przyznałaś — zauważył buntowniczo — że się przed tobą
wzbraniał. Więc jednak było tak, jak ja to widziałem! I z tym mi się kojarzyłaś
— z dodatkowym bagażem na barkach Athana. Jakby miał mało zmartwień. Więc czy
to naprawdę takie dziwne — jęknął, spuszczając ramiona — że byłem wobec ciebie
taki… sceptyczny?
Zamilkł na moment, powoli, bardzo
powoli pojmując, że w tym jednym niestety Vasco miała rację — ich relacje były kłopotliwe
i wypadałoby je przenieść z powrotem na grunt neutralny. Przyjaźnić się z tą cholerą
nie zamierzał, bo nadal odczuwał do niej swoistą awersję i był pewien, że nic
nie zdoła jej już zatrzeć, ale wystarczyłoby, by przestali skakać sobie do
gardeł i mordować spojrzeniem. I w tym jeszcze Vasco miała rację, że choć
częściowe ocieplenie ich relacji na pewno pocieszyłoby Jehanne i Athana. I
Gudrun pewnie też, choć ta sprawiała wrażenie, jakby ten „konflikt” w ogóle jej
nie interesował.
Mimo to rozbawiła go uwagą o wyrzuceniu
z domu, choć znowu też nieco poirytowała. Za kogo ona się ma?!, przemknęło
mu przez myśl.
— Nie no, nie rozpędzaj się tak —
mruknął chłodnym tonem. — Nie zapominaj, że to ani mój dom, ani twój. Bądź se
żoną Athana, jak chcesz, ale to nadal jego dom i tylko on ma prawo kogokolwiek
wyrzucać. Więc już nie udawaj, że robisz mi taką wielką łaskę tą obietnicą
zostawienia w domu.
Byłbym ciekaw, jak wyjaśniłabyś
Athanowi, że wywaliłaś z domu jego przyjaciela, pomyślał złośliwie.
Naprawdę nie szła mu rozmowa z
Arią, ale ta kobieta już tak miała, że czego by nie powiedziała, to Isha szlag
trafiał. Te jej mądrości, udawanie wielkiej, dobrodusznej świętoszki i
szczycenie się tym, jaka to ona jest bliska Athanowi — jakby myślała, że
wzbudzi w nim zazdrość czy jeszcze coś innego. I był pewien, że nawet jeśli
osiągną jakąś tam zgodę, zachowanie Arii się nie zmieni, a on będzie musiał to wszystko
znosić. Zwłaszcza jak zaczną ze sobą rozmawiać, na co rzekomo Vasco wyrażała nadzieje.
Wtedy pewnie będzie jeszcze
gorzej, pomyślał gorzko.
Ale rzeczywiście, od czegoś
trzeba było zacząć. Vasco zaś wystartowała bardzo szybko, bo wyleciała do niego
z wyciągniętą ręką i bajkowym przedstawieniem się, po którym Ishowi lekko
zadrgała powieka. Jednak w żaden sposób tego nie skomentował; zamiast tego zrobił
coś jeszcze innego.
— Nie, nie, nie, jeszcze nie,
poczekaj — rzekł, odsuwając lekko jej otwartą dłoń. — Najpierw musimy sobie wszystko
poukładać i dojść do faktycznego porozumienia. Grunt, to kompromis — zaznaczył —
a pamiętaj, że najlepszy kompromis jest wtedy, gdy obie strony wychodzą z
obrady niezadowolone. Każda strona musi coś zyskać i coś poświęcić, żebyśmy
faktycznie doszli do zgody. To ja zacznę. — Odchrząknął, przygotowując się do
mowy: miał wszystko ustalone. — Pierwsza rzecz: ja się nie wtrącam więcej w
twój związek, a ty nie wtrącasz się w mój — odparł, łypiąc na Vasco z uwagą,
zamierzając uciszyć jakikolwiek jej protest. — Ja nie wmawiam tobie czy Athanowi,
że nie jesteście do siebie dobrani, a ty mi nie wyjeżdżasz z sugestiami, że mam
przepraszać za cokolwiek Jehanne. Jak uznam, że powinienem, to sam to zrobię, a
jak sam coś spieprzę, to spieprzę i mam się tego sam domyślać, a ty, jak sama
powiedziałaś, nie masz prawa mi niczego sugerować. Nasze związki to nasza
sprawa. Ty jak chcesz to sobie z Jehanne gadaj, bo przecież się przyjaźnicie,
ale nie ingeruj. I ja też nie będę. Jasne? Świetnie.
Ta kwestia pierwotnie miała się w
ogóle w tej dyskusji nie pojawić, ale Ishmaela strasznie rozsierdziły sugestie
Arii, że coś zrobił źle i za coś powinien przepraszać swoją dziewczynę. I to
jeszcze za co — za to, jakie ma relacje z Vasco. I to on tu wychodził na potwora,
chociaż wszystko wynikało z troski o przyjaciela. Poza tym — czego nie zamierzał
Arii mówić — coraz bardziej się obawiał, że któregoś dnia Vasco tak nagada Jehanne,
że ta zechce od niego odejść. A spodziewał się tego po tej wariatce — tych
podszeptów, wskazywania, jaki to on jest chamski i niezasługujący na Jehanne.
Na razie w ich związku było dobrze, ale Drawson aż się dziwił, że Aria nie przeszła
do tego rodzaju kontrataku. Właśnie dlatego, póki nie było za późno, wolał to
ustalić.
— Druga rzecz — kontynuował — jest
taka: podsumujmy, co nas tak naprawdę poróżniło i co się zmieniło. Mój błąd —
podkreślił te dwa słowa, żeby dać Arii choć trochę satysfakcji — polegał na
tym, że za szybko wyciągnąłem własne wnioski, niewiele wiedząc o tobie i waszym
związku. Miałem prawo się niepokoić o Athana, bo sama przyznałaś, że początkowo
nie chciał z tobą być, z powodów tylko jemu znanych. Czyli o to nie możesz mnie
winić, bo jednak coś w tym racji było, że on od ciebie uciekał. Ja nie
wiedziałem, dlaczego, ale no nie dziw się, że się martwiłem, tak? No ale dobra,
to był też mój błąd, przyznaję, stąd wyniknęło wiele złego. Przypominam, to
kompromis — rzekł lekko podniesionym głosem — więc każde z nas musi się przyznać
do swoich błędów, ja do swoich, ty do swoich też. No ale dobra — mruknął po
chwili — ja też, przyznaję, za szybko wydałem na ciebie wyrok, za co przepraszam.
Athana też powinienem przeprosić — dodał po chwili namysłu — bo powinienem mu
pod tym względem bardziej zaufać. No bo przecież wiem — westchnął — że
cholernie cię kocha i na rany boskie, przecież ani mi w głowie was rozdzielać
czy coś tylko dlatego, że za tobą nie przepadam, czy coś! Ja serio wam jak najlepiej
życzę, bo widzę, że jak najpierw Athan przy tobie więdnął, tak teraz rozkwitł i
rozkwita nadal. I tego się trzymajmy.
Zastanowił się, czy miał jej coś jeszcze
do powiedzenia. Powinien mieć więcej „warunków”, ale te chyba i tak były najważniejsze.
— Więc byłem dla ciebie wredny,
za co przepraszam i naprawdę postaram się to zmienić — obiecał — bo niepokoiłem
się o Athana. Oboje chcemy dla niego najlepiej i oboje musimy znać swoje
motywy, żeby się dogadać. Po prostu nie wchodźmy sobie za bardzo w drogę.
Postawmy na neutralność, bez żadnego słodzenia sobie ani skakania do gardeł.
Jesteśmy lokatorami, tak? — spytał, znacząco na nią spoglądając. — Dość obcymi
sobie, ale w gruncie rzeczy miłymi dla siebie wzajemnie lokatorami. I nic więcej
– poza tym, że mamy wspólnych przyjaciół. Więcej i tak nie wykrzesamy, a tyle
wystarczy. No. No to hej, jestem Ish Drawson, architekt, kumpel Athana, mi też
miło — mruknął, ściskając jej dłoń. — Zasiedziałem się. To idę. No. I raz
jeszcze: gratulacje. Naprawdę się cieszę — dodał, po raz pierwszy podczas tej
rozmowy szczerze się uśmiechając. — Uchyl mu nieba, bo na to zasługuje. I on
dla ciebie zrobi to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz