ATHANASIUS
Największą,
najwspanialszą nagrodą była wprost niesamowita radość Arii. Athan nieraz
wyobrażał sobie ten moment, w którym zadaje jej to najważniejsze pytanie i
czeka na jej reakcję. Sądził, co oczywiste, że Aria wybuchnie ogromnym
szczęściem, ale nawet on nie spodziewał się aż takiej radości. Jego luba
wyraźnie nie mogła uwierzyć, że pierścionek lśniący na jej palcu był rzeczywisty,
a nie wyśniony lub stworzony przez jej stęsknioną wyobraźnię. Raz po raz oglądała
go, obracała dłoń, by obserwować, jak pod różnymi kątami światło lampek ślizga się
po różowozłotej obrączce. Aria spoglądała na tę biżuterię z uwielbieniem, a Athanasius z uwielbieniem patrzył na nią, chłonąc jej ogromną radość i samemu się tej
radości poddając.
Gdy
wychodzili z balkonu, chcąc skierować się do pokoju hotelowego, goście
restauracji wstali i zaczęli klaskać. Athan zaśmiał się, widząc minę Arii: zapewne
nie spodziewała się, że nawet zupełnie obcy ludzie wiedzieli, co się wydarzyło.
Tego wprawdzie Athan nie miał w planie, ale nie miał za złe obsłudze
restauracji, że dorzucili ten element niespodzianki.
Był
ciekaw powrotu do domu i reakcji domowników, choć najbardziej interesowała go
reakcja Gudrun. Kiedyś, gdy mieszkali sami, a córka wycisnęła z niego już
wszystko o Arii, ich dyskusja o ewentualnym ożenku Athana była obowiązkowym
tematem każdego tygodnia. On ani o tym myślał, a Gudrun wciąż odpowiadała mu
tak samo: że potrzebuje jakiejś macochy, bo nie możne się wychowywać w rozbitej
rodzinie. Wyjątkowo jej zależało, żeby go z kimś zeswatać, choć oboje
wiedzieli, że jeśli to nie będzie Aria, nie będzie to żadna inna kobieta.
Z
tego powodu Gudrun planowała zaprosić Arię na pięćsetne urodziny Athana. Nie
zdążyła. Zmarła półtora roku wcześniej.
Zmarkotniał
na to wspomnienie, choć przecież nie powinien. Dzień był zbyt radosny, a Gudrun
przecież czekała na niego w domu. Uśmiech cisnął mu się na twarz, gdy myślał
sobie, jak zareaguje jego córka. Wtem przypomniał sobie, że to by oznaczało, że
Gudrun będzie musiała się wywiązać z ich dawno zawartej umowy: niegdyś
postanowili, że dziewczyna obetnie te swoje okropne warkoczyki gdy tylko ojciec
wreszcie się ożeni.
Już
wiedział, że nie pozwoli jej ich obciąć. Za nic w świecie.
Bawił
się wybornie, gdy Aria próbowała pokazać dziewczynom, że jest zaręczona, choć
nieco uderzyła w niego myśl, że naprawdę nikt się tego nie spodziewał. Jehanne
była całkiem skołowana, Gudrun zaś spoglądała na nich podejrzliwie, jakby zastanawiając
się, czy sobie żartowali, czy jednak to, co miało się nigdy nie wydarzyć,
naprawdę się wydarzyło.
Aż
wreszcie wybuchła wrzawa, a Aria zniknęła w objęciach Jehanne i Gudrun, które
piszczały i przekrzykiwały się nawzajem. Athan już myślał, że będzie musiał
odchrząknąć, aby wyżebrać gratulacje, ale na szczęście na niego też nastała
kolej. Podziękował Jehanne, po czym spojrzał z szerokim uśmiechem na Gudrun, by
już po chwili mocno ją ściskać.
— Ty
stary oszuście! — krzyczała radośnie. — A miałeś się nigdy nie żenić!
—
Miałem — przyznał — ale zaszły pewne zmiany...
Spojrzał
wtem na Arię, posyłając jej czuły uśmiech, ponieważ to ona była przyczyną całej
tej radości. I obie one się cieszyły: i jego przyszła żona, i córka, która już
dawno temu przewidziała, że jej ojciec ożeni się z miłością swojego życia.
— Tak
się cieszę — ćwierkała rozanielona Gudrun. — Za was oboje! — zakrzyknęła,
przeskakując wzrokiem od Athana do Arii. — Wiedziałam, że tak będzie! Tak
musiało być! Mówiłam mu już kiedyś — tłumaczyła, doskakując do Arii — że tak
musi być i że wystarczy, że się znowu po latach spotkacie, a znowu coś zaiskrzy
i już się wam odechce rozstań! I proszę! Mówiłam?! Mówiłam! Ale się cieszę! Kurczę
— zawołała nagle tęsknie — ale bym chciała wam pomóc w organizacji! No wiesz,
kwiaty, kolory, dodatki i inne takie… Przecież on się zupełnie na tym nie zna —
mruknęła pogardliwie, wskazując na Athana — ale ja się na tym znam, jestem
dobra w te klocki! Co ty na to? Mogłabym pomóc? Tylko troszkę! — zastrzegła — tak
tylko troszkę, bo wszystko byłoby przecież do twojej kontroli! I Jehanne by
pewnie pomogła… nie, Jehanne?! Widzisz?! Ale byłoby super! Co ty na to?
Naprawdę jestem w tym dobra! Żebyś wiedziała, jaki kiedyś ułożyłam plan na
urodziny ojca, to miała być taka impreza, że…
W
tym momencie Athan zupełnie się wyłączył, czując jak serce na moment mu staje i
wyrasta w gardle. Naprawdę nie lubił, gdy Gudrun wspominała o czymkolwiek, co
kojarzyło mu się z jej śmiercią, a plany zorganizowania jego przyjęcia
urodzinowego były z nią niezaprzeczalnie powiązane. Odetchnął głęboko, starając
się odgonić tę myśl, po czym zbliżył się do Arii i objął ją lekko w pasie,
tuląc do siebie. Ale nawet to nie ustrzegło go przed dziwną, ponurą myślą, że
może lepiej by było, gdyby Gudrun nie brała się za planowanie niczego — żeby
nie kusić licha. Nie odezwał się jednak ani słowem, wiedząc, że młoda momentalnie
wyśmieje jego przesądność. Poza tym wiedział, że pomoc w organizacji wesela z
pewnością da całej trójce pań wiele radości.
Wtem
właśnie pomyślał, że do tego sabatu powinna dołączyć Marisa. Pamiętał, co im
powiedziała tuż przed swoją hibernacją.
— Obudźcie
mnie, jeśli wydarzy się coś ważnego. Na przykład wasz ślub.
Wiedział,
że z jednej strony żartowała, lecz z drugiej — mówiła zupełnie poważnie. Marisa
była ich naczelną swatką, więc jej nieobecność podczas przygotowań do wesela byłaby
niedopuszczalna. A skoro wraz z Arią zamierzali pobrać się możliwie jak
najszybciej, nie mieli wiele czasu, to zaś oznaczało jedno: należało niebawem
wybudzić Marisę. Wprawdzie od jej zaśnięcia minęło dopiero pół roku, lecz
hibernacja sama w sobie miała właściwości oczyszczające, choć częściowo
łagodząc kłębiące się wewnątrz negatywne emocje. Marisa po wybudzeniu z
pewnością wciąż będzie odczuwała żal i nosiła żałobę, ale nie na tyle, by to
nie pozwalało jej funkcjonować. Poza tym wierzył, że wiele energii i radości
dostarczy jej wieść o ich ślubie. Właśnie dlatego tak należało postąpić.
—
Musimy porozmawiać o czymś pilnym — szepnął Arii do ucha, korzystając z
chwilowej nieuwagi otaczających ich przyjaciół — ale to później, jak już się tu
wszystko uspokoi.
Po
chwili atmosfera nieco się rozluźniła: wszyscy siedli wokół niskiego, szklanego
stolika, dyskutując swobodnie o największej nowinie dnia. Dopiero gdy do środka
wszedł Ish, dostrzegł kątem oka, że Arii niespecjalnie się to podobało. Athan
wiedział, że musiał nad tym popracować, ale sam jeszcze nie wiedział, jak to
zrobić. Póki co pozostało mu przyjąć gratulacje od przyjaciela, które — nie
wątpił — były szczere i obserwować, jaka niezręczność wytwarza się między Drawsonem
a Arią. Gratulacje Isha były ogólne, teoretycznie skierowane do obojga z nich,
ale Athan chciałby, by oboje sami ze sobą porozmawiali. Niestety, nie widział
na to zbyt wielkich szans, dlatego nawet nie starał się ich do tego namawiać.
Jego
entuzjazm odrobinę odpadł, gdy padła propozycja potańcówek. Jak na rasowego introwertyka
przystało, tego rodzaju wyjścia nigdy nie były jego mocną stroną. Najchętniej
zaszyłby się w bibliotece i pogrążyłby w lekturze, potem przesiedział godzinę w
wannie, a na końcu poszedł spać. Niestety, związek z Arią — zwłaszcza teraz, na
tak zaawansowanym etapie — nakładał na niego pewne ograniczenia i obowiązki, a
jednym z nich były choćby jakiekolwiek wyjścia. Wprawdzie i tak ledwie wczoraj
byli na randce — i to jakiej! — ale tańce to co innego. Na jego nieszczęście,
także Jehanne wraziła wielką ochotę, wciągając w to równie niechętnego Isha.
Więc było pozamiatane.
—
Ooooch — jęknęła Gudrun tonem na poły rozmarzonym i rozżalonym — ale bym sobie
potańczyła! Wieki tego nie robiłam… no wiecie, dosłownie — mruknęła, spoglądając
na Athana znacząco — i też bym z wami poszła, ale nawet nie mam z kim — burknęła
ponuro. — No a przecież z ojcem tańczyć nie będę, bo to wstyd.
Athan
uśmiechnął się szeroko, urzeczony jej rozbrajającą szczerością.
— To
sobie kogoś znajdź — stwierdził obojętnie Ish, wzruszając ramionami. — Tak mi
kiedyś nadawałaś o swoim życiu miłosnym i umiejętnościach podrywania płci wszelakiej,
że co to dla ciebie za problem? Zwłaszcza w dobie internetu.
Gudrun
zmroziła go spojrzeniem, wyraźnie niezadowolona z tej rady.
— Możesz
nie robić ze mnie przydrożnej dziwki, która umówi się z pierwszym lepszym? — Zawahała się na moment. — Albo lepszą?
Ishmael
zaśmiał się tylko, najwyraźniej nieprzejęty tą uwagą, która i tak brzmiała
żartobliwie.
—
Jak sobie chcesz.
— Posiedzę sobie tutaj — kontynuowała Gudrun — i potowarzyszę pani Adriannie. Albo potańczę z panią Adrianną. Ojciec — Gudrun zwróciła się nagle do Athana — i ty też — spojrzała na Arię — bo teraz jesteś… kurczę — zmartwiła się na moment — nazywać cię macochą to tak trochę słabo, nie? To raczej paskudnie brzmi, co? Nieważne, coś potem wymyślimy. Ale słuchajcie… czy my nie powinniśmy mieć psa?
Athan
zmarszczył brwi, zaskoczony tą nagłą zmianą tematu. Równie zdziwieni byli
pozostali domownicy, najwyraźniej zastanawiając się, co ma piernik do wiatraka.
—
Ludzi tu za dużo — tłumaczyła Gudrun — a tak sobie pomyślałam, że jakby ktoś z
nas miał sam zostać, to taki pies byłby super towarzyszem! I ma właściwości
terapeutyczne, co akurat niektórym — rzuciła Athanowi sądne spojrzenie — mocno
by się przydało.
— Pomyślimy
— skwitował Athan, nie mając pojęcia, co innego powiedzieć. — A tańce to niezły
pomysł, możemy pójść — stwierdził, siląc się na uśmiech. — Raz na ruski rok
nawet mnie to nie zaszkodzi.
Po tych
słowach pocałował lekko Arię; tak jak się tego spodziewał, obie panie bardzo
się ucieszyły i tylko Gudrun było żal, ale upierała się, że bez pary nigdzie
nie idzie, a na siłę i na szybko nikogo szukać sobie nie będzie. To akurat
Athan rozumiał i całkiem córce tego słodkiego lenistwa zazdrościł, ale do tego
nie miał prawa się przyznać.
— Ale proszę — jęknął — żadnego przyjęcia zaręczynowego. Ślub i tak wstępnie planujemy całkiem szybko, więc to i tak bez sensu. Pewnie już się nie możesz doczekać tego szału planowania, co? — spytał, spoglądając z uśmiechem na Arię i jeszcze mocniej ją do siebie tuląc. — Ja, prawdę mówiąc, też. W końcu coś, czego przez te ponad pięćset lat nigdy nie robiłem.
ISHMAEL
Sam
tego nie rozumiał, ale czuł się dość dziwnie po tym, co usłyszał. Przecież
informacja o zaręczynach Arii i Athana w żaden sposób go nie dotyczyła, a
jednak czuł się tak, jakby jakimś cudem mocno go ubodła. Sprawiała też, że czuł
się niekomfortowo z relacjami, jakie go łączyły z Arią, bo obecnie naprawdę
wiele komplikowały. Zresztą, Ishmael już od dawna miał wrażenie, że owe relacje
szły w niespodziewanie złym kierunku, o co zresztą postarał się sam Drawson.
Nigdy
nie był w stanie polubić Arii i sam nie wiedział, co było tego przyczyną. Może
nieudana anegdotka o woskowinie słonia czy innego wieloryba na samym początku ich znajomości? Możliwe, choć bardziej
prawdopodobne było to, jak Athan się przy niej niegdyś zachowywał. Zupełnie
przy niej gasł, zamykał się w sobie i markotniał, a Ish natychmiast za ten stan
rzeczy oskarżał Arię. Łatwo było pałać nienawiścią do kogoś, kto zasmucał jego
przyjaciela, co automatycznie czyniło Vasco jego wrogiem. Ale Athan nie
ustępował i uparcie trzymał się tego związku, zupełnie jak jakiś narkoman.
Kiedyś
nawet rozmawiał o tym z Athanem — nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz — i
wtem przypomniała mu się jedna rzecz, którą przyjaciel odpowiedział na zarzut,
że Aria zachowuje się fałszywie, jakby zależało jej na wszystkim wokół Athana,
ale nie na nim samym.
— To
Aria od zawsze walczyła o ten związek, nie ja. To ona na mnie czekała, to ona się
dla niego poświęcała. Poświęcała się dla mnie. Czułem się przy niej tak źle
między innymi dlatego — bo zdawałem sobie sprawę, co Aria zawsze do mnie czuła i co
robiła, by to uczucie w sobie utrzymać. I żebym ja wreszcie zaczął czuć to
samo, choć przecież byłem w niej zakochany od wielu lat. To wszystko, o co
oskarżasz Arię… te wszystkie zarzuty powinieneś skierować do mnie, to ja jestem
temu wszystkiemu winny. Ona tylko robiła to, co ja już dawno powinienem był zrobić,
ale byłem zbyt wielkim tchórzem, by się odważyć i zaryzykować.
Wtedy
Ish jakoś nie chciał w to uwierzyć — ale właściwie z jakiego powodu? Bo sobie
tak ubzdurał? Bo się na to uparł? Najwyraźniej, bo jakoś nie chciał i nie mógł
pojąć, że Vasco naprawdę kochała jego przyjaciela.
Z tym
że teraz naprawdę wyglądał na szczęśliwego. I właśnie taki szczęśliwy
postanowił poprosić ją o rękę. Więc coś w tym jednak musiało być, czy się to
Ishowi podobało, czy nie.
Więc
dlaczego go to tak męczyło? Dlaczego, mimo nieustającej niechęci do Vasco, czuł
wyrzuty sumienia? Zaczęły się w momencie, w którym opowiedział Athanowi o
spotkaniu Arii i Beliala, co zresztą doprowadziło do ich ogromnej kłótni. Czuł,
że był za nią odpowiedzialny — co zresztą Jehanne wypomniała mu wiele razy —
ale nigdy nie odważył się wyjaśnić tego z Arią. Dodatkowo odstraszało go jej podejście,
które diametralnie się zmieniło — od tamtego czasu Vasco traktowała go z taką
samą oziębłością, jak on wcześniej ją, co niespodziewanie go zakłuło. Uznał
więc, że tak musi zostać — będą się dalej mijać jak zwykle i nic więcej.
Ale
teraz Aria miała zostać żoną Athana. A to już zmieniało znacznie więcej.
Westchnął
ciężko, bawiąc się małą, ozdobną klepsydrą ustawioną na biurku. Wiedział, co
powinien zrobić, ale z jakiegoś powodu ciągle się tego bał. W końcu,
korzystając z równie krótkiego, co ulotnego przypływu motywacji i energii,
dźwignął się z krzesła i wyszedł z biura, nie za bardzo wiedząc, dokąd się
udać. Rozejrzał się za Jehanne i znalazł ją dopiero w salonie we wspólnej
części domu.
—
Widziałaś gdzieś Arię?
Jehanne
zdębiała, dziwiąc się najwyraźniej, że Ish w ogóle jej szukał. Na szczęście
powstrzymała się od komentarza, zwłaszcza że Drawson nie miał dość cierpliwości,
by odpowiadać i to tłumaczyć. Odrzekła więc tylko, że razem z Athanem są w
swojej sypialni, co było akurat bardzo złą wiadomością. Wolał pogadać z Vasco z
cztery oczy, poza tym: sypialnia. To cholera
go wie, co oni tam robią. Chociaż nie ma nawet piątej po południu, pomyślał
ponuro.
Kiedy
z bijącym sercem zapukał do drzwi — choć sam nie wiedział, czym tu się niby
stresować — otworzył mu Athan. Ish odetchnął z ulgą, zwłaszcza że najwyraźniej
w niczym im nie przerwał — Tismaneanu był w pełni ubrany i nawet włosy miał po
swojemu ułożone, co wykluczało jakieś igraszki. No i dobrze — jeszcze tego
by brakowało, żebym coś im przerwał. Wtedy to by mi dopiero Vasco dogadała. I
tyle byłoby z gratulacji. I innych takich.
— O,
dobrze się składa, chodź tu — syknął niecierpliwie, machnąwszy przy tym ręką w
popędzającym geście.
Athan
zmarszczył brwi, zaskoczony tym dziwnym początkiem rozmowy, ale grzecznie
usłuchał, przymykając za sobą drzwi.
—
Możesz sobie na chwilę gdzieś pójść? Chciałbym z Vasco pogadać.
Drawson
zaklął w duchu, bo jego druha, podobnie jak Jehanne poprzednio, zupełnie zatkało,
słysząc tę dość agresywnie brzmiącą prośbę. Przecież powinien chcieć naszej
ugody, to o co mu chodzi?!, myślał oburzony.
— O Jezu
no — jęknął zniecierpliwiony — nie gap się tak. Co to was tak wszystkich dziwi?
Po prostu mam jakieś tam resztki honoru i chciałbym jej osobiście pogratulować.
Tobie już pogratulowałem, no ale z Vasco… sam wiesz, że w moim przypadku to
twardy kawałek chleba. Czy jak to tam się mówi. To co — ponaglił — wpuścisz
mnie tam wreszcie czy mam tu tak sterczeć?
Niespodziewanie
strasznie zirytowało go wyraźne zawahanie wymalowane na twarzy przyjaciela. Widoczne
nie był pewien, czy to taki wyśmienity pomysł; wprawdzie nawet Drawson tego nie
wiedział, ale tego wolał nie przyznawać. Ale co on, do cholery, myśli, że ją
tam pobiję albo inaczej zaatakuję? Fakt, zwykle ich rozmowy nie były
najprzyjemniejsze, ale Ish właśnie chciał to zmienić — a mu na to nie pozwalano!
I to go właśnie tak drażniło.
— Mmm,
dobra, poczekaj — mruknął Athan, wciąż nieco niepewny, po czym zniknął za
drzwiami.
Tak
więc Ishmael czekał, choć trochę to trwało, bo może ze dwie lub trzy minuty. Nie
wiedział, czy narzeczeni właśnie toczyli wojnę o zgodę na rozmowę, czy może
Aria się akurat ubierała — nawet jeśli Athan wyszedł do niego w swoim typowym,
pełnym ubiorze. Ale i tak diabli wiedzieli, co oni tam akurat robili, a przecież
mieli co świętować. Jednak najważniejsze, że Athan zgodził się wyjść i już po chwili
opuścił sypialnię. Drawson wciąż czuł na sobie jego zdziwione spojrzenie,
co cały czas go drażniło, ale nie powiedział ani słowa. Zwłaszcza że teraz
zaczynała się ta trudniejsza część.
Czemu
ja wcześniej nie ułożyłem sobie jakiejś mowy, co? Jak mogłem tego nie zrobić?!,
karcił się w duchu.
Już
w progu zaatakowało go wrogie spojrzenie, pod wpływem którego od razu uniósł ręce
w obronnym geście.
—
Spokojnie, ja tu tylko na chwilę — zapewnił pospiesznie. — Nie zajmę ci wiele czasu.
No
dobra… co dalej? Odchrząknął, czując, jak nagle zasycha mu w ustach. Nie miał
nawet jak śliny przełknąć, co zdawało się być znakiem, że musiał wreszcie otworzyć
gębę i przejść do rzeczy.
—
Tak — mruknął, choć nie miał pojęcia, po co to powiedział. — No więc… ten. Tak.
To
się nagadałem, zakpił w myślach. I znowu odchrząknął.
—
Dobra — westchnął głęboko — przylazłem tu i zakłóciłem ci spokój, bo sadzę… to
znaczy, tak pomyślałem, że… że, no, powinienem ci osobiście pogratulować. Oświadczyn.
Więc gratuluję. Oświadczyn.
Jakoś
poszło, pogratulował sobie w duchu. Ale nie mógł spocząć na laurach i skoro
już zdołał się odezwać, postanowił kuć żelazo, póki gorące.
—
Wiem, że z moich ust to może dziwnie brzmieć… to znaczy, w sensie, w twoją stronę,
no bo wiadomo, my to trochę jak pies z kotem — mamrotał jak potłuczony. — Ale,
kurczę, to nie jest tak, że ja się nie cieszę! No wiesz, no… no sama wiesz, co
o tobie myślałem. To znaczy… ech, nie wiem, może nadal myślę, chociaż nie
powinienem, bo Athan nieraz mi to po swojemu tłumaczył i tylko ja taki uparty
jestem i… dobra, bez sensu gadam — burknął. — Chciałem tylko powiedzieć, że
szczerze się cieszę z waszych zaręczyn. Szczerze — powtórzył, kładąc
nacisk na to jedno słowo — bo pewnie nie bardzo w to wierzysz. Ale…
Westchnął
ciężko, sam rozgaszczając się w sypialni i siadając na jednym z foteli. Miał
tam długo nie zabawić, ale jego pozycja temu zaprzeczała. To mogło Arię
dodatkowo zdenerwować, ale Ish nie zwracał na to uwagi, zbyt mocno pochłonięty
własnym monologiem.
—
Ale dobra, jesteście szczęśliwi — stwierdził stanowczo — i to widać. Więc ja
się myliłem twierdząc, że jesteś mu niepotrzebna. Na początku tak to wyglądało,
dlatego… no wiesz. Ale też mnie zrozum — zawołał z nutą desperacji w głosie — wpadłaś
tak nagle i on przez to momentalnie się w sobie zamknął. Sama wiesz, że tak
było! Tylko że ja nie wiem, dlaczego i co się potem zmieniło, że mu potem
przeszło i teraz jest z tobą szczęśliwy. Ja nie wiem, ty wiesz i to jest ta
różnica. No i sam wcześniej powinienem o tej różnicy pomyśleć, zamiast cię
oczerniać. Za tego Beliala też przepraszam — wymamrotał, spuszczając wzrok, bo
nie mógł patrzeć jej w oczy — ale tu też powinnaś mnie zrozumieć, bo co ja niby
miałem zrobić? Jakbyś mnie zobaczyła z jakąś cizią, to byś Jehanne nie powiedziała?
No — zakończył żałośnie. — W każdym razie… no dobra, no, przecież widzę, że
jesteście szczęśliwi. I zamierzacie się pobrać i teraz będziesz panią
Tismaneanu. No i fajnie! W sensie, ja już nie widzę w tym nic złego. Kiedyś widziałem,
sama wiesz, ale teraz już nie. Bo nie mam powodu! Słuchaj… Aria — ileż trudu włożył
w to, by zwrócić się do niej po imieniu, nie nazwisku — Athan jest moim najlepszym
przyjacielem. Tak naprawdę oboje chcemy dla niego tego samego: by mu się jak
najczęściej i jak najdłużej gęba szczerzyła, bo sama wiesz, że to rzadki
obrazek. To znaczy, teraz częsty — doprecyzował nieco lękliwie w obawie, że
Aria zwróci mu na to uwagę — no ale kiedyś dzień, w którym Athan się zaśmiał,
zapisywało się w kajeciku, coby wiedzieć, jaki dzień w przyszłości świętować.
Jak przylazłaś, to ścichł jeszcze bardziej niż zwykle. No to się wystraszyłem,
że ty coś tam mieszasz. Wybacz — wyznał wreszcie, rozkładając ramiona. — Głupio
robiłem, głupi byłem. W każdym razie: serio wszystkiego najlepszego. Bo na to
wychodzi, że serio ty jedna potrafisz go uszczęśliwić. No i oby tak dalej,
serio trzymam kciuki.
Czuł,
że tą paplaniną więcej zepsuł niż naprawił, ale cofnąć czasu nie mógł, więc
pozostawało tylko czekać na wyrok. Choć tego się już nie bał: Aria go albo
wyśmieje, albo na niego nawrzeszczy, albo po prostu wygodni z drzwi. Jednak
tego Ish się spodziewał, dlatego go to nie urazi. Najważniejsze było to, że
sumienie miał już czyste. Złożył gratulacje? Złożył. Przeprosił za akcję z Belialem?
Przeprosił. Gorzej, że w ferworze swojego ślinotoku nie mógł się powstrzymać
przed małymi szpileczkami w stronę Arii, co niweczyło całą jego mowę. Ale nie przyszedł
się tu przed nią płaszczyć: choć życzył jej — oraz im jako para — powodzenia,
nadal sądził, że wiele rzeczy Aria robi źle i wielu nie rozumiała. Athan jakoś
potrafił pojąć oba punkty widzenia, Ish zamierzał się teraz jakoś postarać.
Był tylko ciekaw, czy Aria się na to zdobędzie.
Na
bank nie, pomyślał obojętnie. Był pewien, że teraz, gdy już została narzeczoną
pana domu, poczuje się jeszcze pewniej i tym bardziej będzie traktowała Isha z
góry.
Ciekawe, kiedy dostanę od szlachcianki eksmisję, pomyślał kpiąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz