ROZDZIAŁ 279

ATHANASIUS

Największą, najwspanialszą nagrodą była wprost niesamowita radość Arii. Athan nieraz wyobrażał sobie ten moment, w którym zadaje jej to najważniejsze pytanie i czeka na jej reakcję. Sądził, co oczywiste, że Aria wybuchnie ogromnym szczęściem, ale nawet on nie spodziewał się aż takiej radości. Jego luba wyraźnie nie mogła uwierzyć, że pierścionek lśniący na jej palcu był rzeczywisty, a nie wyśniony lub stworzony przez jej stęsknioną wyobraźnię. Raz po raz oglądała go, obracała dłoń, by obserwować, jak pod różnymi kątami światło lampek ślizga się po różowozłotej obrączce. Aria spoglądała na tę biżuterię z uwielbieniem, a Athanasius z uwielbieniem patrzył na nią, chłonąc jej ogromną radość i samemu się tej radości poddając.

Gdy wychodzili z balkonu, chcąc skierować się do pokoju hotelowego, goście restauracji wstali i zaczęli klaskać. Athan zaśmiał się, widząc minę Arii: zapewne nie spodziewała się, że nawet zupełnie obcy ludzie wiedzieli, co się wydarzyło. Tego wprawdzie Athan nie miał w planie, ale nie miał za złe obsłudze restauracji, że dorzucili ten element niespodzianki.

Był ciekaw powrotu do domu i reakcji domowników, choć najbardziej interesowała go reakcja Gudrun. Kiedyś, gdy mieszkali sami, a córka wycisnęła z niego już wszystko o Arii, ich dyskusja o ewentualnym ożenku Athana była obowiązkowym tematem każdego tygodnia. On ani o tym myślał, a Gudrun wciąż odpowiadała mu tak samo: że potrzebuje jakiejś macochy, bo nie możne się wychowywać w rozbitej rodzinie. Wyjątkowo jej zależało, żeby go z kimś zeswatać, choć oboje wiedzieli, że jeśli to nie będzie Aria, nie będzie to żadna inna kobieta.

Z tego powodu Gudrun planowała zaprosić Arię na pięćsetne urodziny Athana. Nie zdążyła. Zmarła półtora roku wcześniej.

Zmarkotniał na to wspomnienie, choć przecież nie powinien. Dzień był zbyt radosny, a Gudrun przecież czekała na niego w domu. Uśmiech cisnął mu się na twarz, gdy myślał sobie, jak zareaguje jego córka. Wtem przypomniał sobie, że to by oznaczało, że Gudrun będzie musiała się wywiązać z ich dawno zawartej umowy: niegdyś postanowili, że dziewczyna obetnie te swoje okropne warkoczyki gdy tylko ojciec wreszcie się ożeni.

Już wiedział, że nie pozwoli jej ich obciąć. Za nic w świecie.

Bawił się wybornie, gdy Aria próbowała pokazać dziewczynom, że jest zaręczona, choć nieco uderzyła w niego myśl, że naprawdę nikt się tego nie spodziewał. Jehanne była całkiem skołowana, Gudrun zaś spoglądała na nich podejrzliwie, jakby zastanawiając się, czy sobie żartowali, czy jednak to, co miało się nigdy nie wydarzyć, naprawdę się wydarzyło.

Aż wreszcie wybuchła wrzawa, a Aria zniknęła w objęciach Jehanne i Gudrun, które piszczały i przekrzykiwały się nawzajem. Athan już myślał, że będzie musiał odchrząknąć, aby wyżebrać gratulacje, ale na szczęście na niego też nastała kolej. Podziękował Jehanne, po czym spojrzał z szerokim uśmiechem na Gudrun, by już po chwili mocno ją ściskać.

— Ty stary oszuście! — krzyczała radośnie. — A miałeś się nigdy nie żenić!

— Miałem — przyznał — ale zaszły pewne zmiany...

Spojrzał wtem na Arię, posyłając jej czuły uśmiech, ponieważ to ona była przyczyną całej tej radości. I obie one się cieszyły: i jego przyszła żona, i córka, która już dawno temu przewidziała, że jej ojciec ożeni się z miłością swojego życia.

— Tak się cieszę — ćwierkała rozanielona Gudrun. — Za was oboje! — zakrzyknęła, przeskakując wzrokiem od Athana do Arii. — Wiedziałam, że tak będzie! Tak musiało być! Mówiłam mu już kiedyś — tłumaczyła, doskakując do Arii — że tak musi być i że wystarczy, że się znowu po latach spotkacie, a znowu coś zaiskrzy i już się wam odechce rozstań! I proszę! Mówiłam?! Mówiłam! Ale się cieszę! Kurczę — zawołała nagle tęsknie — ale bym chciała wam pomóc w organizacji! No wiesz, kwiaty, kolory, dodatki i inne takie… Przecież on się zupełnie na tym nie zna — mruknęła pogardliwie, wskazując na Athana — ale ja się na tym znam, jestem dobra w te klocki! Co ty na to? Mogłabym pomóc? Tylko troszkę! — zastrzegła — tak tylko troszkę, bo wszystko byłoby przecież do twojej kontroli! I Jehanne by pewnie pomogła… nie, Jehanne?! Widzisz?! Ale byłoby super! Co ty na to? Naprawdę jestem w tym dobra! Żebyś wiedziała, jaki kiedyś ułożyłam plan na urodziny ojca, to miała być taka impreza, że…

W tym momencie Athan zupełnie się wyłączył, czując jak serce na moment mu staje i wyrasta w gardle. Naprawdę nie lubił, gdy Gudrun wspominała o czymkolwiek, co kojarzyło mu się z jej śmiercią, a plany zorganizowania jego przyjęcia urodzinowego były z nią niezaprzeczalnie powiązane. Odetchnął głęboko, starając się odgonić tę myśl, po czym zbliżył się do Arii i objął ją lekko w pasie, tuląc do siebie. Ale nawet to nie ustrzegło go przed dziwną, ponurą myślą, że może lepiej by było, gdyby Gudrun nie brała się za planowanie niczego — żeby nie kusić licha. Nie odezwał się jednak ani słowem, wiedząc, że młoda momentalnie wyśmieje jego przesądność. Poza tym wiedział, że pomoc w organizacji wesela z pewnością da całej trójce pań wiele radości.

Wtem właśnie pomyślał, że do tego sabatu powinna dołączyć Marisa. Pamiętał, co im powiedziała tuż przed swoją hibernacją.

Obudźcie mnie, jeśli wydarzy się coś ważnego. Na przykład wasz ślub.

Wiedział, że z jednej strony żartowała, lecz z drugiej — mówiła zupełnie poważnie. Marisa była ich naczelną swatką, więc jej nieobecność podczas przygotowań do wesela byłaby niedopuszczalna. A skoro wraz z Arią zamierzali pobrać się możliwie jak najszybciej, nie mieli wiele czasu, to zaś oznaczało jedno: należało niebawem wybudzić Marisę. Wprawdzie od jej zaśnięcia minęło dopiero pół roku, lecz hibernacja sama w sobie miała właściwości oczyszczające, choć częściowo łagodząc kłębiące się wewnątrz negatywne emocje. Marisa po wybudzeniu z pewnością wciąż będzie odczuwała żal i nosiła żałobę, ale nie na tyle, by to nie pozwalało jej funkcjonować. Poza tym wierzył, że wiele energii i radości dostarczy jej wieść o ich ślubie. Właśnie dlatego tak należało postąpić.

— Musimy porozmawiać o czymś pilnym — szepnął Arii do ucha, korzystając z chwilowej nieuwagi otaczających ich przyjaciół — ale to później, jak już się tu wszystko uspokoi.

Po chwili atmosfera nieco się rozluźniła: wszyscy siedli wokół niskiego, szklanego stolika, dyskutując swobodnie o największej nowinie dnia. Dopiero gdy do środka wszedł Ish, dostrzegł kątem oka, że Arii niespecjalnie się to podobało. Athan wiedział, że musiał nad tym popracować, ale sam jeszcze nie wiedział, jak to zrobić. Póki co pozostało mu przyjąć gratulacje od przyjaciela, które — nie wątpił — były szczere i obserwować, jaka niezręczność wytwarza się między Drawsonem a Arią. Gratulacje Isha były ogólne, teoretycznie skierowane do obojga z nich, ale Athan chciałby, by oboje sami ze sobą porozmawiali. Niestety, nie widział na to zbyt wielkich szans, dlatego nawet nie starał się ich do tego namawiać.

Jego entuzjazm odrobinę odpadł, gdy padła propozycja potańcówek. Jak na rasowego introwertyka przystało, tego rodzaju wyjścia nigdy nie były jego mocną stroną. Najchętniej zaszyłby się w bibliotece i pogrążyłby w lekturze, potem przesiedział godzinę w wannie, a na końcu poszedł spać. Niestety, związek z Arią — zwłaszcza teraz, na tak zaawansowanym etapie — nakładał na niego pewne ograniczenia i obowiązki, a jednym z nich były choćby jakiekolwiek wyjścia. Wprawdzie i tak ledwie wczoraj byli na randce — i to jakiej! — ale tańce to co innego. Na jego nieszczęście, także Jehanne wraziła wielką ochotę, wciągając w to równie niechętnego Isha. Więc było pozamiatane.

— Ooooch — jęknęła Gudrun tonem na poły rozmarzonym i rozżalonym — ale bym sobie potańczyła! Wieki tego nie robiłam… no wiecie, dosłownie — mruknęła, spoglądając na Athana znacząco — i też bym z wami poszła, ale nawet nie mam z kim — burknęła ponuro. — No a przecież z ojcem tańczyć nie będę, bo to wstyd.

Athan uśmiechnął się szeroko, urzeczony jej rozbrajającą szczerością.

— To sobie kogoś znajdź — stwierdził obojętnie Ish, wzruszając ramionami. — Tak mi kiedyś nadawałaś o swoim życiu miłosnym i umiejętnościach podrywania płci wszelakiej, że co to dla ciebie za problem? Zwłaszcza w dobie internetu.

Gudrun zmroziła go spojrzeniem, wyraźnie niezadowolona z tej rady.

— Możesz nie robić ze mnie przydrożnej dziwki, która umówi się z pierwszym lepszym? — Zawahała się na moment. — Albo lepszą? — poprawiła szybko. 

Ishmael zaśmiał się tylko, najwyraźniej nieprzejęty tą uwagą, która i tak brzmiała żartobliwie.

— Jak sobie chcesz.

— Posiedzę sobie tutaj — kontynuowała Gudrun — i potowarzyszę pani Adriannie. Albo potańczę z panią Adrianną. Ojciec — Gudrun zwróciła się nagle do Athana — i ty też — spojrzała na Arię — bo teraz jesteś… kurczę — zmartwiła się na moment — nazywać cię macochą to tak trochę słabo, nie? To raczej paskudnie brzmi, co? Nieważne, coś potem wymyślimy. Ale słuchajcie… czy my nie powinniśmy mieć psa?

Athan zmarszczył brwi, zaskoczony tą nagłą zmianą tematu. Równie zdziwieni byli pozostali domownicy, najwyraźniej zastanawiając się, co ma piernik do wiatraka.

— Ludzi tu za dużo — tłumaczyła Gudrun — a tak sobie pomyślałam, że jakby ktoś z nas miał sam zostać, to taki pies byłby super towarzyszem! I ma właściwości terapeutyczne, co akurat niektórym — rzuciła Athanowi sądne spojrzenie — mocno by się przydało.

— Pomyślimy — skwitował Athan, nie mając pojęcia, co innego powiedzieć. — A tańce to niezły pomysł, możemy pójść — stwierdził, siląc się na uśmiech. — Raz na ruski rok nawet mnie to nie zaszkodzi.

Po tych słowach pocałował lekko Arię; tak jak się tego spodziewał, obie panie bardzo się ucieszyły i tylko Gudrun było żal, ale upierała się, że bez pary nigdzie nie idzie, a na siłę i na szybko nikogo szukać sobie nie będzie. To akurat Athan rozumiał i całkiem córce tego słodkiego lenistwa zazdrościł, ale do tego nie miał prawa się przyznać.

— Ale proszę — jęknął — żadnego przyjęcia zaręczynowego. Ślub i tak wstępnie planujemy całkiem szybko, więc to i tak bez sensu. Pewnie już się nie możesz doczekać tego szału planowania, co? — spytał, spoglądając z uśmiechem na Arię i jeszcze mocniej ją do siebie tuląc. — Ja, prawdę mówiąc, też. W końcu coś, czego przez te ponad pięćset lat nigdy nie robiłem.   

 

ISHMAEL

Sam tego nie rozumiał, ale czuł się dość dziwnie po tym, co usłyszał. Przecież informacja o zaręczynach Arii i Athana w żaden sposób go nie dotyczyła, a jednak czuł się tak, jakby jakimś cudem mocno go ubodła. Sprawiała też, że czuł się niekomfortowo z relacjami, jakie go łączyły z Arią, bo obecnie naprawdę wiele komplikowały. Zresztą, Ishmael już od dawna miał wrażenie, że owe relacje szły w niespodziewanie złym kierunku, o co zresztą postarał się sam Drawson.

Nigdy nie był w stanie polubić Arii i sam nie wiedział, co było tego przyczyną. Może nieudana anegdotka o woskowinie słonia czy innego wieloryba na samym początku ich znajomości? Możliwe, choć bardziej prawdopodobne było to, jak Athan się przy niej niegdyś zachowywał. Zupełnie przy niej gasł, zamykał się w sobie i markotniał, a Ish natychmiast za ten stan rzeczy oskarżał Arię. Łatwo było pałać nienawiścią do kogoś, kto zasmucał jego przyjaciela, co automatycznie czyniło Vasco jego wrogiem. Ale Athan nie ustępował i uparcie trzymał się tego związku, zupełnie jak jakiś narkoman.

Kiedyś nawet rozmawiał o tym z Athanem — nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz — i wtem przypomniała mu się jedna rzecz, którą przyjaciel odpowiedział na zarzut, że Aria zachowuje się fałszywie, jakby zależało jej na wszystkim wokół Athana, ale nie na nim samym.

— To Aria od zawsze walczyła o ten związek, nie ja. To ona na mnie czekała, to ona się dla niego poświęcała. Poświęcała się dla mnie. Czułem się przy niej tak źle między innymi dlatego — bo zdawałem sobie sprawę, co Aria zawsze do mnie czuła i co robiła, by to uczucie w sobie utrzymać. I żebym ja wreszcie zaczął czuć to samo, choć przecież byłem w niej zakochany od wielu lat. To wszystko, o co oskarżasz Arię… te wszystkie zarzuty powinieneś skierować do mnie, to ja jestem temu wszystkiemu winny. Ona tylko robiła to, co ja już dawno powinienem był zrobić, ale byłem zbyt wielkim tchórzem, by się odważyć i zaryzykować.

Wtedy Ish jakoś nie chciał w to uwierzyć — ale właściwie z jakiego powodu? Bo sobie tak ubzdurał? Bo się na to uparł? Najwyraźniej, bo jakoś nie chciał i nie mógł pojąć, że Vasco naprawdę kochała jego przyjaciela.

Z tym że teraz naprawdę wyglądał na szczęśliwego. I właśnie taki szczęśliwy postanowił poprosić ją o rękę. Więc coś w tym jednak musiało być, czy się to Ishowi podobało, czy nie.

Więc dlaczego go to tak męczyło? Dlaczego, mimo nieustającej niechęci do Vasco, czuł wyrzuty sumienia? Zaczęły się w momencie, w którym opowiedział Athanowi o spotkaniu Arii i Beliala, co zresztą doprowadziło do ich ogromnej kłótni. Czuł, że był za nią odpowiedzialny — co zresztą Jehanne wypomniała mu wiele razy — ale nigdy nie odważył się wyjaśnić tego z Arią. Dodatkowo odstraszało go jej podejście, które diametralnie się zmieniło — od tamtego czasu Vasco traktowała go z taką samą oziębłością, jak on wcześniej ją, co niespodziewanie go zakłuło. Uznał więc, że tak musi zostać — będą się dalej mijać jak zwykle i nic więcej.

Ale teraz Aria miała zostać żoną Athana. A to już zmieniało znacznie więcej.

Westchnął ciężko, bawiąc się małą, ozdobną klepsydrą ustawioną na biurku. Wiedział, co powinien zrobić, ale z jakiegoś powodu ciągle się tego bał. W końcu, korzystając z równie krótkiego, co ulotnego przypływu motywacji i energii, dźwignął się z krzesła i wyszedł z biura, nie za bardzo wiedząc, dokąd się udać. Rozejrzał się za Jehanne i znalazł ją dopiero w salonie we wspólnej części domu.

— Widziałaś gdzieś Arię?

Jehanne zdębiała, dziwiąc się najwyraźniej, że Ish w ogóle jej szukał. Na szczęście powstrzymała się od komentarza, zwłaszcza że Drawson nie miał dość cierpliwości, by odpowiadać i to tłumaczyć. Odrzekła więc tylko, że razem z Athanem są w swojej sypialni, co było akurat bardzo złą wiadomością. Wolał pogadać z Vasco z cztery oczy, poza tym: sypialnia. To cholera go wie, co oni tam robią. Chociaż nie ma nawet piątej po południu, pomyślał ponuro.

Kiedy z bijącym sercem zapukał do drzwi — choć sam nie wiedział, czym tu się niby stresować — otworzył mu Athan. Ish odetchnął z ulgą, zwłaszcza że najwyraźniej w niczym im nie przerwał — Tismaneanu był w pełni ubrany i nawet włosy miał po swojemu ułożone, co wykluczało jakieś igraszki. No i dobrze — jeszcze tego by brakowało, żebym coś im przerwał. Wtedy to by mi dopiero Vasco dogadała. I tyle byłoby z gratulacji. I innych takich.

— O, dobrze się składa, chodź tu — syknął niecierpliwie, machnąwszy przy tym ręką w popędzającym geście.

Athan zmarszczył brwi, zaskoczony tym dziwnym początkiem rozmowy, ale grzecznie usłuchał, przymykając za sobą drzwi.

— Możesz sobie na chwilę gdzieś pójść? Chciałbym z Vasco pogadać.

Drawson zaklął w duchu, bo jego druha, podobnie jak Jehanne poprzednio, zupełnie zatkało, słysząc tę dość agresywnie brzmiącą prośbę. Przecież powinien chcieć naszej ugody, to o co mu chodzi?!, myślał oburzony.

— O Jezu no — jęknął zniecierpliwiony — nie gap się tak. Co to was tak wszystkich dziwi? Po prostu mam jakieś tam resztki honoru i chciałbym jej osobiście pogratulować. Tobie już pogratulowałem, no ale z Vasco… sam wiesz, że w moim przypadku to twardy kawałek chleba. Czy jak to tam się mówi. To co — ponaglił — wpuścisz mnie tam wreszcie czy mam tu tak sterczeć?

Niespodziewanie strasznie zirytowało go wyraźne zawahanie wymalowane na twarzy przyjaciela. Widoczne nie był pewien, czy to taki wyśmienity pomysł; wprawdzie nawet Drawson tego nie wiedział, ale tego wolał nie przyznawać. Ale co on, do cholery, myśli, że ją tam pobiję albo inaczej zaatakuję? Fakt, zwykle ich rozmowy nie były najprzyjemniejsze, ale Ish właśnie chciał to zmienić — a mu na to nie pozwalano! I to go właśnie tak drażniło.

— Mmm, dobra, poczekaj — mruknął Athan, wciąż nieco niepewny, po czym zniknął za drzwiami.

Tak więc Ishmael czekał, choć trochę to trwało, bo może ze dwie lub trzy minuty. Nie wiedział, czy narzeczeni właśnie toczyli wojnę o zgodę na rozmowę, czy może Aria się akurat ubierała — nawet jeśli Athan wyszedł do niego w swoim typowym, pełnym ubiorze. Ale i tak diabli wiedzieli, co oni tam akurat robili, a przecież mieli co świętować. Jednak najważniejsze, że Athan zgodził się wyjść i już po chwili opuścił sypialnię. Drawson wciąż czuł na sobie jego zdziwione spojrzenie, co cały czas go drażniło, ale nie powiedział ani słowa. Zwłaszcza że teraz zaczynała się ta trudniejsza część.

Czemu ja wcześniej nie ułożyłem sobie jakiejś mowy, co? Jak mogłem tego nie zrobić?!, karcił się w duchu.

Już w progu zaatakowało go wrogie spojrzenie, pod wpływem którego od razu uniósł ręce w obronnym geście.

— Spokojnie, ja tu tylko na chwilę — zapewnił pospiesznie. — Nie zajmę ci wiele czasu.

No dobra… co dalej? Odchrząknął, czując, jak nagle zasycha mu w ustach. Nie miał nawet jak śliny przełknąć, co zdawało się być znakiem, że musiał wreszcie otworzyć gębę i przejść do rzeczy.

— Tak — mruknął, choć nie miał pojęcia, po co to powiedział. — No więc… ten. Tak.

To się nagadałem, zakpił w myślach. I znowu odchrząknął.

— Dobra — westchnął głęboko — przylazłem tu i zakłóciłem ci spokój, bo sadzę… to znaczy, tak pomyślałem, że… że, no, powinienem ci osobiście pogratulować. Oświadczyn. Więc gratuluję. Oświadczyn.

Jakoś poszło, pogratulował sobie w duchu. Ale nie mógł spocząć na laurach i skoro już zdołał się odezwać, postanowił kuć żelazo, póki gorące.

— Wiem, że z moich ust to może dziwnie brzmieć… to znaczy, w sensie, w twoją stronę, no bo wiadomo, my to trochę jak pies z kotem — mamrotał jak potłuczony. — Ale, kurczę, to nie jest tak, że ja się nie cieszę! No wiesz, no… no sama wiesz, co o tobie myślałem. To znaczy… ech, nie wiem, może nadal myślę, chociaż nie powinienem, bo Athan nieraz mi to po swojemu tłumaczył i tylko ja taki uparty jestem i… dobra, bez sensu gadam — burknął. — Chciałem tylko powiedzieć, że szczerze się cieszę z waszych zaręczyn. Szczerze — powtórzył, kładąc nacisk na to jedno słowo — bo pewnie nie bardzo w to wierzysz. Ale…

Westchnął ciężko, sam rozgaszczając się w sypialni i siadając na jednym z foteli. Miał tam długo nie zabawić, ale jego pozycja temu zaprzeczała. To mogło Arię dodatkowo zdenerwować, ale Ish nie zwracał na to uwagi, zbyt mocno pochłonięty własnym monologiem.

— Ale dobra, jesteście szczęśliwi — stwierdził stanowczo — i to widać. Więc ja się myliłem twierdząc, że jesteś mu niepotrzebna. Na początku tak to wyglądało, dlatego… no wiesz. Ale też mnie zrozum — zawołał z nutą desperacji w głosie — wpadłaś tak nagle i on przez to momentalnie się w sobie zamknął. Sama wiesz, że tak było! Tylko że ja nie wiem, dlaczego i co się potem zmieniło, że mu potem przeszło i teraz jest z tobą szczęśliwy. Ja nie wiem, ty wiesz i to jest ta różnica. No i sam wcześniej powinienem o tej różnicy pomyśleć, zamiast cię oczerniać. Za tego Beliala też przepraszam — wymamrotał, spuszczając wzrok, bo nie mógł patrzeć jej w oczy — ale tu też powinnaś mnie zrozumieć, bo co ja niby miałem zrobić? Jakbyś mnie zobaczyła z jakąś cizią, to byś Jehanne nie powiedziała? No — zakończył żałośnie. — W każdym razie… no dobra, no, przecież widzę, że jesteście szczęśliwi. I zamierzacie się pobrać i teraz będziesz panią Tismaneanu. No i fajnie! W sensie, ja już nie widzę w tym nic złego. Kiedyś widziałem, sama wiesz, ale teraz już nie. Bo nie mam powodu! Słuchaj… Aria — ileż trudu włożył w to, by zwrócić się do niej po imieniu, nie nazwisku — Athan jest moim najlepszym przyjacielem. Tak naprawdę oboje chcemy dla niego tego samego: by mu się jak najczęściej i jak najdłużej gęba szczerzyła, bo sama wiesz, że to rzadki obrazek. To znaczy, teraz częsty — doprecyzował nieco lękliwie w obawie, że Aria zwróci mu na to uwagę — no ale kiedyś dzień, w którym Athan się zaśmiał, zapisywało się w kajeciku, coby wiedzieć, jaki dzień w przyszłości świętować. Jak przylazłaś, to ścichł jeszcze bardziej niż zwykle. No to się wystraszyłem, że ty coś tam mieszasz. Wybacz — wyznał wreszcie, rozkładając ramiona. — Głupio robiłem, głupi byłem. W każdym razie: serio wszystkiego najlepszego. Bo na to wychodzi, że serio ty jedna potrafisz go uszczęśliwić. No i oby tak dalej, serio trzymam kciuki.

Czuł, że tą paplaniną więcej zepsuł niż naprawił, ale cofnąć czasu nie mógł, więc pozostawało tylko czekać na wyrok. Choć tego się już nie bał: Aria go albo wyśmieje, albo na niego nawrzeszczy, albo po prostu wygodni z drzwi. Jednak tego Ish się spodziewał, dlatego go to nie urazi. Najważniejsze było to, że sumienie miał już czyste. Złożył gratulacje? Złożył. Przeprosił za akcję z Belialem? Przeprosił. Gorzej, że w ferworze swojego ślinotoku nie mógł się powstrzymać przed małymi szpileczkami w stronę Arii, co niweczyło całą jego mowę. Ale nie przyszedł się tu przed nią płaszczyć: choć życzył jej — oraz im jako para — powodzenia, nadal sądził, że wiele rzeczy Aria robi źle i wielu nie rozumiała. Athan jakoś potrafił pojąć oba punkty widzenia, Ish zamierzał się teraz jakoś postarać. Był tylko ciekaw, czy Aria się na to zdobędzie.

Na bank nie, pomyślał obojętnie. Był pewien, że teraz, gdy już została narzeczoną pana domu, poczuje się jeszcze pewniej i tym bardziej będzie traktowała Isha z góry.

Ciekawe, kiedy dostanę od szlachcianki eksmisję, pomyślał kpiąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^