ROZDZIAŁ 277

 ATHANASIUS

Chyba jeszcze nigdy w życiu nie był tak zestresowany. Brzuch miał ściśnięty, żołądek bolał go z nerwów, serce podjechało do gardła, przez co z trudem wydobywał z siebie jakiekolwiek słowo, a ręce i kolana potwornie mu drżały, targane silnymi dreszczami. Ale czym ty się przejmujesz?!, gardził sobą w myślach jeszcze chwilę wcześniej, przecież Aria i tak się zgodzi! Tyle razy ci to sugerowała, że nie ma szansy, by powiedziała “nie”!

Ale strach był i dotyczył czegoś zgoła innego — samego faktu oświadczyn. Tę chwilę mieli zapamiętać na całe życie, więc musiała być doskonała w każdym calu. Choćby jedno potknięcie, jedno niezaplanowane działanie i nieprzewidziane zmiany mogły zniweczyć wszystko, nad czym Athan od tak dawna pracował.

Zresztą, tu przecież nawet nie chodziło o niego. Chodziło wyłącznie o Arię.

Tę samą Arię, która już chwilę później drżała jak osika, płakała, śmiała się i krzyczała radośnie. Ta sama, którą Athanasius już po chwili obejmował i całował z największą czułością i uczuciem, które wypełniało ich obojga. Miliony motyli zdawało się szaleć w jego brzuchu, a duch stał się lekki jak piórko, że zdawał się niemal rozdzierać od środka jego ciało, teraz tak słabe, bo drżące i niemal wręcz nieświadome tej swojej wątłej cielesności. Z ramion opadł zwykle noszony ciężar, pozostawiając przedziwne, choć jakże przyjemne poczucie wolności, spokoju i obezwładniającej radości. Oczy mu błyszczały, gdy spoglądał na zapłakaną ze szczęścia i roześmianą Arię, zastanawiając się wtem, jak mógł tak długo trzymać ją w napięciu i odmawiać jej momentu tak wielkiej, szczerej, wymarzonej i wytęsknionej radości. Jak mógł odmawiać im tak wielkiej radości!

I może to stwierdzenie było niesprawiedliwe, może zbyt powierzchowne, lecz zdawało mu się, że Aria jeszcze nigdy nie wyglądała piękniej. Wsparta o balustradę, stojąca na tle zachodzącego słońca i jaśniejąca szczęściem niemal tak samo, jak ów słońce, wyglądała jak anioł wyjęty wprost z najpiękniejszych snów. I to on śnił ten sen jako najszczęśliwszy spośród wszystkich ludzi.

Ta chwilowa samotność niemal go paliła — w takiej chwili nie mogli stać osobno, siedzieć osobno, mówić czy myśleć osobno. Pozwolił jej wykrzyczeć światu tę najpiękniejszą wieść, a po chwili podszedł do niej i objął ją od tyłu, z uwielbieniem spoglądając na znikające za horyzontem słońce — choć w rzeczywistości cały czas patrzył na nią, na wybrankę swojego serca i duszy. A z twarzy wciąż nie znikał mu uśmiech — tak szeroki, szczery, jak rzadko współgrający z roześmianymi oczami. I aż mięśnie go bolały od tego tak nienaturalnego dla siebie gestu; zwykle powściągliwy w okazywaniu emocji, teraz chciał, by jego radość oglądał cały świat i by ten cały świat cieszył się razem z nim i z Arią.

Bo na to zasługiwali.

— Nikt o niczym nie wiedział — szepnął jej wprost do ucha, przerywając na moment, by złożyć pocałunki na jej skroni, płatku ucha, szyi. — Nikt, zupełnie nikt. Ani Gudrun... — kolejny pocałunek — ani Jehanne czy Ish... — przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, namiętniej obcałowując jej szyję. — Wiedziałem tylko ja. No, a potem jeszcze ci — wskazał na restaurację, wewnątrz której goście już nawet nie udawali, że nie są zainteresowani scenami z balkonu, wpatrując się w nich niemal wścibsko. — Nie chciałem się z niczym zdradzić, chociaż bałem się, że się czegoś domyślisz. Chciałem cię maksymalnie zaskoczyć — wyznał radośnie — dlatego dzisiejszy dzień zapowiadał się tak leniwie. Niby coś się pouczyliśmy, niby nic nam się nie chciało — tłumaczył, wywracając oczami — a tymczasem ja dobrze wiedziałem, jak się ten dzień skończy! Planowałem to naprawdę od dawna. I w zasadzie… — Athan zastanowił się przez moment — któregoś dnia po prostu tak niespodziewanie naszła mnie myśl, że w końcu trzeba się nad tym zagadnieniem tak poważnie zastanowić. Wszystko przemyśleć, ułożyć sobie, podjąć decyzję. Więc kombinowałem, dumałem, jakby to zrobić. W moich pierwszych wizjach to miało wyglądać tak, jak wtedy we wrześniu, przy naszym godzeniu — zdradził, choć wcześniej nie planował aż takiej szczerości. — Myślałem o romantycznym parku, kocach, poduszkach. Wiedziałem, że by ci się spodobało – no i spodobało — dodał z krótkim śmiechem — no ale pomysł został wykorzystany i chyba sama przyznasz, że gdybym to powtórzył, nie wyglądałoby to tak efektownie. Więc trzeba było wymyślić coś innego… i wtedy usłyszałem o tym przybytku. Zachwycano się widokiem zachodu słońca z tej wysokości i wtedy pomyślałem, że to może być coś dla nas. Tylko musiałem na pogodę poczekać — dodał z przekąsem — a jak na złość lało. Tak czy inaczej, nasi domownicy będą równie zaskoczeni co ty — zakończył, szczerząc się wesoło. — Myślę, że nikt tam nie wierzył, że naprawdę ci się kiedykolwiek oświadczę. Ty pewnie też, prawda?

Zawahał się na moment, nie mając pewności, czy poruszać kwestię właśnie zradzającą mu się w głowie. Ale ogromna ochota, która rozgrzewała go od środka, kazała mu mówić: wszystko, o wszystkim i dla wszystkich. Więc mówił.

— Nie myśl tylko, proszę — zaznaczył łagodnie — że zrobiłem to pod wpływem jakiejkolwiek presji, czy to z twojej strony, czy ze strony innych. Nikt mnie do tego nie zmuszał, nie oświadczyłem ci się dlatego, że nieraz mi to wprost sugerowałeś. To znaczy, oczywiście, między innymi dlatego — poprawił się pospiesznie — bo wyraźnie dawałaś znać, że tego chcesz, co było dla mnie najważniejsze. Ale nie czułem się w żaden sposób do tego zmuszony — wyjaśnił z delikatnie rozbawionym uśmiechem. — Po prostu — kontynuował, coraz śmielej sobie żartując — któregoś ranka wstałem i pomyślałem, że dobrze by było, gdybyś wreszcie została moją żoną.

Mimowolnie się zaśmiał, być może pod wpływem wypowiedzianych słów, które brzmiały tak niesamowicie, tak nadzwyczajne i niemożliwie wręcz radośnie. Smakował je, zatrzymywał w myślach, aby wybrzmiewały w nich jak najdłużej, aby wypełniły go całego i aby zalały całą jego świadomość, pozwalając kawałek po kawałku wierzyć, że naprawdę oświadczył się Arii i że naprawdę zgodziła się zostać jego żoną. Chciał zapamiętać smak tych słów na całe wieki, wiedział bowiem, że żadne już nigdy nie będą tak słodkie.

— Na dole mamy zarezerwowany pokój — wyjaśnił, cały czas dumny z siebie, że wszystko tak gładko poszło. — Nie przejmuj się, że nie masz bagażu, o to też zadbałem i okradłem cię zawczasu z najpotrzebniejszych rzeczy.

Jeszcze przez chwilę stali na brzegu tarasu, by następnie wrócić do stolika. Pogoda wciąż jeszcze dopisywała, a zapadający zmierzch sprawił, że to miejsce stało się jeszcze bardziej klimatyczne: przez zmrok coraz śmielej przedzierały się światła wiszących nad ich stolikiem lampek i także te migające leniwie w słojach jeszcze efektywniej cieszyły oko — a ukryte pośród dziesiątków bukietów kwiatów przywodziły na myśl zaczarowany ogród. Żal było tak szybko opuszczać miejsce, które już do końca życia będzie im się tak cudownie kojarzyło, dlatego zasiedli jeszcze przy stoliku, wpatrzeni w siebie jak w obrazek. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegli, że między jedną ich radością a drugą, kelnerzy zebrali zastawę, uzupełnili braki i dostarczyli jeszcze jedną butelkę wina. Athanasius nie dziwił się tej szczodrości: wynajmował ten balkon od początku listopada, wyczekując odpowiedniej pogody, więc przez te pół miesiąca zapłacił im naprawdę niemało. Choćby z tego więc względu traktowali ich z wyjątkową wręcz życzliwością, na czym zresztą Athanowi zależało.

— A więc masz już wszystko zaplanowane? — dopytał z rozbawionym uśmiechem na ustach.

Oczywiście, że się tego spodziewał — Aria tak wiele razy mniej lub bardziej dosadnie wspominała mu o oświadczynach, że to jedno zdawało się oczywiste. Athanowi w pewnym sensie robiło się żal jego ukochanej na myśl, że być może bywały wieczory, kiedy tuż przed snem wytwarzała w swojej wyobraźni sceny z ich ślubu. Te wizje musiały być piękne, lecz zapewne mącone nieustannie przez ponurą świadomość, że “Athan nie chce ślubu, nie chce mnie za żonę”. Tak jak Aria powiedziała — z niczym się nie zdradzał, bo długo sam nie był pewien, czy kiedykolwiek odważy się postawić tak istotny krok. I być może Aria popadała w tego rodzaju pesymizm, wierząc, że jej ukochany nigdy się jej nie oświadczy.

Były czasy, że i on tak myślał. Nie tylko kiedyś, przed laty, ale także na samym początku ich „nowego” związku, kiedy Athan już wiedział, że chciał być z Arią w pełni i na zawsze. Jednak oświadczyny... to było coś wielkiego. Ważnego. Było czymś, co od dawna go przerażało, by było dla niego symbolem powrotu do złego. Więc się bał.

I bał się nadal. I bać się będzie, lecz postanowił zaryzykować. Ku ich wspólnej, jakże wielkiej uciesze.

Zastanawiał się tylko, czy Aria rozumiała jego dotychczasowe wahanie. I sam nie wiedział, czy powinien jej to wyjaśniać. Po co, skoro to już nie miało żadnego znaczenia?

— Więc opowiedz mi o tym — poprosił z wciąż szerokim uśmiechem — jak sobie to wszystko wyobrażasz. Zobaczymy — dodał z błyskiem w oku — jak ta wizja różni się od mojej. A może nie różni się wcale?

Tak naprawdę nie miał żadnej wizji, ponieważ zwykle bał się wyobrażać sobie ten moment i tak odległą rzeczywistość, która zresztą zdawała mu się nierealna. Był paranoicznym pesymistą i nawet gdy działo się tak dobrze jak teraz, zapewne jeszcze trochę i Athan zacznie wypatrywać jakiegoś pecha lub nieszczęścia.

— I wiem, jak długo o tym marzyłaś — odparł, lekko ściskając jej dłoń. — Bo i ja od dawna tego pragnąłem. Nawet nie masz pojęcia — dodał, nieco ciszej — od jak dawna. Ale właśnie dlatego — podjął na powrót głośniej i bardziej energicznie — ja też nie chcę za długo czekać. Wiem, że jeszcze będziesz czas to ustalić — zaśmiał się krótko — ale chyba zgodzisz się ze mną: naczekaliśmy się wystarczająco długo. A ja też nie chcę tego przedłużać — bo boję się tego narzeczeństwa, pomyślał ponuro — więc… myślałem o tym, byśmy pobrali się już w przyszłym roku…

Urwał na moment, zachwycony brzmieniem tego stwierdzenia: byśmy się pobrali. Chłonął słodycz tych słów i ich znaczenie, chłonął tę wróżbę, tę wizję przyszłości, za którą oboje tak bardzo tęsknili. Nagle Athan wstał ze stolika, niemal odskakując od swojego miejsca, chwycił Arię za dłoń i pociągnął ja do siebie lekko, ujmując ją w talii i nagle obracając energicznie wokół swojej osi. Aria roześmiała się głośno, zaskoczona tym gwałtownym zrywem; ich oczy błyszczały jak jeszcze nigdy wcześniej.

— Ty naprawdę będziesz moją żoną! — krzyknął, wciąż lekko ją obracając; gdy oboje się zatrzymali, wpatrzeni w siebie, Athan pocałował ją czule, choć intensywnie, wybuchając gromkim śmiechem. — A ja twoim mężem! — zawołał, wciąż z radością i szerokim uśmiechem. — Co ty na to, moja miła? Dasz ty sobie ze mną radę? Wytrzymasz ze mną takim? A Aria Tismaneanu… — zastanowił się przez chwilę, zerkając na nią znacząco — brzmi tak — zawyrokował w końcu — jakbyś się z tym nazwiskiem urodziła. Brzmi idealnie. Brzmi tak… jakby zawsze miało tak brzmieć.

Jakby zawsze miało tak brzmieć, dumał ze spokojem ducha.

A więc to tak wygląda to całe przeznaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^