ROZDZIAŁ 271

ATHANASIUS 

Pożałował tego wraz z zatrzaskującymi się za nią drzwiami.

A jednak za nią nie pobiegł. Nie uczynił nic, by ją zatrzymać. Dokładnie tak jak dziewięćdziesiąt sześć lat temu. Także wtedy serce mu pękało, jednocześnie rwąc się ku oddalającej Arii. Ale i wtedy Athan wiedział, że do tego musiało dojść i gdyby nie dali sobie tego odstępu, gdyby zdecydowali się ze sobą zostać i na miejscu spróbować zdławić to, co od tak dawna ich męczyło, pogrążyliby się w tym jeszcze bardziej.

Dlatego pozwolił jej odejść. Znowu.

Być może był zbyt dużym tchórzem, by tak po prostu rzucić się za nią biegiem i natychmiast błagać o przebaczenie. Może powinien tak zrobić, jak to czyniło się we wszelkich komediach romantycznych, kiedy mężczyźni biegli na złamanie karku za swoją ukochaną, a na końcu przy niej klękali, przyznawali się do swojej głupoty i błagali o przebaczenie. Athan z różnych powodów nie był w stanie tego zrobić, choć jego uczucia były nie mniejsze niż te w owych romansidłach, jakże zresztą przerysowane. Jego miłość przerysowana nie była. Była ogromna, prawdziwa, ale w tamtym momencie także bolesna i… niekomfortowa.

Niekomfortowa, bo nie wiedział, co zrobić.

Nocy po kłótni, którą spędzili osobno, nie przespał. Wciąż wściekły, rozpamiętywał wszystkie zarzuty, które padły z obu stron, będąc święcie przekonanym, że we wszystkim miał rację i to Aria się myliła. Rósł w tym przekonaniu, rósł też jego gniew do Arii oraz myśl, że ta kłótnia była im potrzebna, by wreszcie wykrzyczeć to, co siedziało w nich od dawna.

Następny dzień, już po jej odejściu, był… pusty. Athan czuł się tak, jakby te same, jasnoszarawe chmury widniejące za oknem, przysłaniały mu nie tylko słońce, ale także wszystkie myśli i emocje. Otępiały, zmęczony i zniechęcony, próbował i jednocześnie nie chciał uświadomić sobie w pełnej krasie, co się stało. Wiedział tylko, że oboje mocno się pokłócili, że oboje powiedzieli o wiele słów za dużo i że oboje potrzebowali tego rozstania. Ale dlaczego go potrzebowali? Tego jeszcze nie wiedział.

Dowiedział się następnego dnia, jeszcze bardziej pustego, bo pozbawionego gniewu. Został tylko żal i zrezygnowanie. A także myśl, że tak się musiało stać — Aria zasługiwała na to, by wreszcie to ona podjęła decyzję dotyczącą ich związku. Athan nigdy wcześniej nie dawał jej tego komfortu, nawet gdy sądził, że ostatnio jednak go miała. Nie miała. Aria zdawała się stać na dwóch różnych biegunach, usilnie próbując je połączyć, spotykając się gdzieś na środku. Z jednej bowiem strony wciąż była tą wpatrzoną w niego, po uszy zakochaną młódką, która była gotowa poświęcić dla swojej miłości wszystko. Z drugiej zaś pozostawała silną, pewną siebie kobietą ceniącą swoją niezależność. Właśnie dlatego tak potrzebowała poczucia decyzyjności. A może nawet nie tego, ale świadomości, że najważniejsze kwestie, w tym te dotyczące ich związku, powinni podejmować wspólnie. To zaś, wbrew jego chęciom, Athanasiusowi trudno było zrozumieć i wdrożyć.

Z tego, ale i innych powodów, pesymizm Athanasiusa coraz częściej dawał o sobie znać, podszeptując mu, że to tylko kwestia czasu, nim Aria wyśle do niego list czy skontaktuje się w inny sposób, oznajmiając mu, że nie jest w stanie do niego wrócić. Jak wiele razy mu wypominała, że to ona była stroną, która oddała temu związkowi najwięcej? Jak często mu uświadamiała, że to ona walczyła o ochłapy tego uczucia, nie będąc w stanie niczego kontrolować? Jak bardzo i jak często ją krzywdził? Ileż razy ją przepraszał, błagał o przebaczenie i kolejną szansę? I która to by już była? Athan już dawno zgubił rachubę, co w pewnym sensie go przerażało — bo było ich aż tyle.

Więc dlaczego Aria wciąż z niego nie rezygnowała?

Znał odpowiedź. Tak ona nie była w stanie zrezygnować z niego, jak on nie mógł zrezygnować z niej.

Wtedy właśnie pesymizm zaczął mieszać się z paniką i tęsknotą. Ta trująca mieszanka przegnała ciężkie chmury z jego głowy, wbrew pozorom pozwalając trzeźwo myśleć. Nie przyszło mu to łatwo, ale Athan wreszcie zaczął podejrzewać, że może nie miał racji, że może Aria wytoczyła przeciwko niemu właściwe argumenty. Iście obsesyjnie odtwarzał ich kłótnię w głowie i notował najważniejsze fragmenty, aby nigdzie nie uleciały. Usilnie próbując zachować obiektywizm, próbował wczuć się w Arię i zrozumieć, dlaczego wykrzyczała mu te wszystkie rzeczy. Z niektórymi musiał się zgodzić, z innymi nadal miał problem sądząc, że Aria miała wiele racji – ale nie całą.

Zdołał jednak zrozumieć, że czułby się koszmarnie źle, gdyby Aria odsunęła się od niego na rzecz kogokolwiek innego. Tak jak on to uczynił z Gudrun.

Przerażał go ten problem, nie wiedząc, jak go rozwiązać, choć tym musiał zająć się później. Teraz najważniejsza była Aria. I list z jej pożegnaniem, który wciąż nie nadchodził.

Więc on postanowił wysłać własny. A nawet kilka.

Podobne praktyki nie były w jego stylu. Nigdy nie był aż tak romantyczny – kolejny błąd! – więc nie bardzo wiedział, jak się za to zabrać. Pomagał mu tylko fakt, że dobrze znał Arię, wiedział, co lubiła i co się jej podobało. To pozwoliło mu stworzyć choć zarys jakiegoś planu, szczegóły zaś pojawiały się z czasem dość naturalnie. Jednak musiał się spieszyć – od ich rozstania minęły już trzy dni, a Athan panicznie się bał, że jeśli Aria nie dostanie od niego żadnego znaku, naprawdę zechce z niego zrezygnować.

Ale rozdzielił wysyłanie listów na kilka dni. Nie wspominał też w nich, kto jest nadawcą, całość ozdabiając subtelną tajemnicą. To z jednej strony mogło wpłynąć negatywnie na ich relacje – wątpił, by Aria podejrzewała go o coś tak romantycznego, a był pewien, że miała wielu adoratorów. O jednym z nich mówiła mu nawet Gudrun, a Athan nie mógł mieć pewności, czy wspomniane przez nią podarki pochodziły wtedy od niego, czy może jeszcze od kogoś innego. Nie mógł wykluczyć tej możliwości, co było wielką wadą tej tajemnicy, którą wplótł w swój pomysł. Mimo to z niej nie rezygnował, chcąc pokazać Arii coś nowego, zaskoczyć ją i udowodnić, jak bardzo mu na niej zależało.

Przez ten czas, w którym wysłał listy, oboje mieli dość czasu, by zastanowić się nad swoim związkiem i nad tym, czy chcieli go kontynuować. Athanasius chciał – chciał tego najbardziej na świecie. Dlatego zamierzał to udowodnić.

Wiedział, że kolejnej szansy nie będzie.

 

Na miejscu spędził prawie cały dzień. Nie mógł usiedzieć w domu, więc musiał wymyślić jakąś wymówkę – normalnie by powiedział, że idzie na uczelnię, wszak mijał właśnie pierwszy, zapoznawczy tydzień zajęć – ale w niedzielę raczej by ta wymówka nie wyszła. Wymamrotał więc, że musi się przejść, bo źle się czuje, co zresztą było zgodne z prawdą. W tym małym parczku otoczonym brzózkami miał dość czasu, by wszystko przygotować, a powoli zapadający zmrok tylko dodał uroku temu miejscu. Pozostało mu tylko skryć się wśród drzew i czekać na przybycie Arii.

Choć i tego nie był pewien. Athana oblewała lodowata panika na myśl, że Aria nie przyjdzie.

Gdy usłyszał czyjeś kroki, zamarł przerażony. Był pewien, że to ona; z jakiegoś powodu potrafił to rozpoznać nawet po czymś tak niepozornym jak dźwięk kroków. Serce na moment zupełnie mu stanęło, by następnie zacząć galopować w szaleńczym biegu. Jej widok z jeszcze większą mocą uzmysłowił Athanowi, jak bardzo za nią tęsknił i jak mocno ją kochał. Z napięciem obserwował, jak Aria zbliżyła się do stolika, obserwując wszystko z rosnącym zachwytem. Chociaż to jedno sprawiło, że Athan poczuł zalążki ulgi: niespodzianka chociaż w tym elemencie się udała. Jednak to, co interesowało ją najbardziej, było ukryte między brzózkami; w oczach Arii rosła ekscytacja zmieszana z niecierpliwością. Athan ją znał i wiedział, że jak najszybciej chciała rozwikłać tę zagadkę.

Sam nie wiedział, kiedy powinien się ujawnić, ale Aria zdecydowała za niego, zaczynając swoją mowę. Jednocześnie go zdziwiła i uspokoiła: a więc naprawdę sądziła, że za listami stał ktoś inny. To sprawiło, że narastała w nim radosna ekscytacja: już nie mógł się doczekać, aż jej uświadomi, że nie, to nikt inny, tylko ten...

— ...ale jestem beznadziejnie zakochana w takim jednym...

Właśnie ten.

— Kim jest ten jeden? Mam być zazdrosny?

Z mocno bijącym sercem wyszedł z ukrycia, stając przed tą, którą tak mocno kochał. Nie był w stanie się choćby uśmiechnąć na ten swój dość słaby żart; zamiast tego spoglądał na Arię z nadzieją, obawą i skruchą. Pierwsze ułamki sekund były dla niego katorgą: Aria stała w bezruchu, kompletnie zszokowana wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę Athanowi wydawało się, że patrzyła na niego z oburzeniem, jakby zaraz miała mu wykrzyczeć, że to wszystko nie jest śmieszne, że te głupie liściki i inne brednie nie sprawią, że mu wybaczy. Niepokój rósł i kłuł go w pierś coraz bardziej, a czas zdawał się zepsuć, rozciągając każdą sekundę w nieskończoność.

— Aria... — szepnął błagalnie, patrząc na nią z nadzieją.

Wypowiedzenie jej imienia zadziałało jak czar odczyniający klątwę: wreszcie, według Athana po wielu godzinach, Aria drgnęła, jakby wybudzona z chwilowego, lecz głębokiego letargu. Wciąż zszokowana, ze szklanymi oczami, rzuciła się w jego stronę, mocno się do niego tuląc i oddychając głęboko. Niemal nie wierząc, że ostatecznie skończyło się to tak dobrze – najlepiej jak mogło – Athanasius ostrożnie ją objął, z czułością do siebie przyciskając. Żar rozlewał się po jego ciele, ilekroć mocniej ją do siebie tulił, raz za razem powtarzając jej imię. Gdy zaś wreszcie się od siebie odrobinę odsunęli, Athan niemal niecierpliwym ruchem ujął jej twarz w dłonie, by już po chwili czule i głęboko ją całować. Jej usta smakowały tak cudownie, były tak słodkie, gorące i sycące. Były wszystkim, czego w tamtej krótkiej chwili pragnął. Jakże on był jej spragniony!, jakże za nią tęsknił i jakże było mu jej brak. Jak łatwo było sobie wtedy uświadomić, że nie chciał spędzić bez niej już ani jednego dnia. Dlatego całował ją z pasją, radością, uczuciem i namiętnością. Całował tak, by czuła każdą komórką swojego ciała, jak bardzo ją kochał.

Po jakiejś chwili – może sekundzie, może godzinie – odetchnęli głęboko, stykając ze sobą swoje czoła i spoglądając wzajemnie głęboko w oczy.

— Tak bardzo cię przepraszam — szeptał głosem wypełnionym żalem. — Tak bardzo przepraszam... Aria, serce moje... Przebacz mi — wydusił z trudem. — Proszę... daj mi tylko tę jedną szansę... ostatnią...

Wiedział, że na więcej nie zasługiwał.

Prowadząc ją do stolika, przy którym po chwili zasiedli, obserwował z uwielbieniem, jak w oczach Arii pękała ogromna radość – taka sama, jaką i on czuł w tamtej chwili. Jednak wiedział, że to chwilowe i to szczęście momentalnie minie, zamieniając się w jeszcze większą gorycz, jeśli nie wyjaśnią sobie wszystkiego, co ich poróżniło. I tym razem Athan wiedział, jak to zrobić. A przynajmniej tak mu się wydawało.

— Mam nadzieję, że ci się podoba — rzekł z bladym uśmiechem, nalewając wina do kieliszków. — Jeszcze pamiętam, co lubisz — dodał kwaśno. — Bałem się — mruknął cicho — że nie przyjdziesz... albo że nie zechcesz zostać.

Tego wciąż nie był pewien, ale jeśli nadal nie uciekła, wcześniej strzelając mu w twarz, chyba jednak chciała zostać.

Chyba tęskniła za nim tak samo, jak on za nią.

Pili wino, nie mogąc oderwać od siebie wzroku, wymieniali uprzejmości, rozmawiali o otoczeniu, które przygotował Athan oraz o liścikach, które jak się okazało, tak Arię fascynowały. Wyznali, jak bardzo za sobą tęsknili i jak źle im było bez siebie wzajemnie. Cieszyli się, ach, jakże się cieszyli swoją obecnością! To wszystko ogromnie go radowało, ale wciąż nie gasiło niepokoju zalegającego gdzieś na dnie ducha. 

— Aria... — zaczął nieco niepewnie, ujmując delikatnie jej wyciągniętą dłoń. Nie chciał psuć nastroju, ale między innymi po to się tu spotkali. Musieli wszystko sobie wyjaśnić, a już na pewno on musiał. — Nie chcę żadnych kompromisów.

Być może zaskoczył ją tym wyznaniem, bo zupełnie przeczyło całemu temu spotkaniu. Po co to wszystko, jeśli nie chciał się godzić? Ale właśnie dlatego to powiedział – bo chciał się pogodzić.

— Miałem dość czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć. I... zrozumieć swoje błędy — mruknął, uśmiechając się kwaśno. — Bo… bo to po mojej stronie one wszystkie leżą. Znam cię, Aria i wiem, że będziesz próbowała zaprzeczać i brać część winy na siebie. Nie rób tego — poprosił cicho, kiwając lekko głową. — Oboje wiemy, co się stało i dlaczego… — zawahał się na moment — dlaczego do tego wszystkiego dopuściłem.

Jeszcze mocniej ścisnął jej dłoń, delikatnie gładząc kciukiem jej wierzch.

— Za często cię przepraszam — wymamrotał z niemrawym uśmiechem. — Powinienem przestać stwarzać powody, by cię przepraszać. Ale właśnie dlatego — tłumaczył, tym razem z największą powagą — nie chcę kompromisu, skarbie. Bo miałaś rację. We wszystkim.

Prawie wszystkim, przeszło mu przez myśl, ale o tym wolał powiedzieć później. Choć z drugiej strony – jak miał przyznać jej rację bez wspominania o tym? Właśnie przez to poczuł się zablokowany, ustawiony gdzieś między młotem a kowadłem. Wprawdzie wcześniej układał sobie tę rozmowę milion razy, ale nic już z tego nie pamiętał: stres zeżarł cały jego ułożony plan.

— Aria — podjął, drugą ręką zarywając jej dłoń, tym samym spoglądając swojej ukochanej głęboko w oczy — kocham cię. Jesteś całym moim światem i nie chcę spędzić bez ciebie już ani jednego dnia. Przepraszam, że tak koszmarnie cię zaniedbałem — szepnął niemal lękliwie. — I… i…

Nie wiedział, czy powinien to powiedzieć, ponieważ było to dość kontrowersyjne — być może aż za bardzo jak na tę rozmowę. Jednak powinien być z Arią szczery, zasługiwała na to. A oni już nieraz przejechali się na tym, że nie o wszystkim sobie mówili. Już dawno powinni się nauczyć, że nigdy nie wychodziło z tego nic dobrego.

— Przepraszam za to, że tak naprawdę nie wiem, co do tego doprowadziło — wyznał wreszcie, spuszczając na moment głowę. — Popatrz, jakie to dziwne — mruknął, uśmiechając się ponuro — tak długo nam się wydawało, że naszym jedynym problemem było to, że z jakiego, wtedy nieznanego ci powodu, byłem dla ciebie taki chłodny i wciąż cię odpychałem. Zdawało nam się — kontynuował, czując wzbierającą w nim złość na myśl o tym, o czym właśnie opowiadał — że gdyby nie to, bylibyśmy idealną, szczęśliwą parą. Nie kłócilibyśmy się, bo nie mielibyśmy o co, zawsze i wszędzie bylibyśmy razem. I tak powinno być — przyznał — ale nie przeceniliśmy czasem naszej rzeczywistości?

Mówił o tym, co sam odczuwał i nie wiedział, czy Aria miała podobne wrażenie. Ale on naprawdę był tak naiwny: na tle tego największego problemu, jakim była jego przeszłość i zagrożenia, jakie niosła, pozostałe przeszkody zdawały się nie istnieć. Może dlatego nie przemyślał sobie, jaki tak naprawdę powinien być dla Arii w wypadku, gdyby jednak im się udało. Nie wierzył w to, oczywiście że nie, ale to nie był powód, by rozłożyć bezradnie ręce i tak po prostu razem trwać — bez niczego innego, tak jakby sam fakt związku im wystarczał.

Nie wystarczał.

— Mam wrażenie, że rutyna jest dla nas najgorszym, co tylko może się trafić — dumał ponuro. — Spotykały nas rzeczy tak nietypowe, radziliśmy sobie z tak wieloma przedziwnymi problemami, że zdołaliśmy do tych kłód pod nogami przywyknąć, jakoś wręcz to oswoić. I teraz tak jakby musimy się nauczyć żyć w ciszy i spokoju i zachowywać się jak każda, hm, normalna para. Bo my chyba tak do końca zwyczajni nie jesteśmy — rzucił żartem, uśmiechając się lekko. Nagle westchnął, kiwając głową z politowaniem. — Krążę dookoła — burknął, powtarzając swoją uprzednią myśl. Był na siebie zły, że tak się powstrzymywał przed przejściem do sedna, dlatego postanowił zrobić to jak najszybciej i jak najkrócej. — Zasługujesz na coś znacznie więcej — wyznał z mocno bijącym sercem, cały czas ściskając jej dłoń. — Nie chcę i nie powinienem cię w żaden sposób ograniczać. Rada to wspaniały pomysł — wyznał szczerze, wysoce rad, że zdołał poruszyć pierwszy drażliwy temat. — Może rozwiązać wiele problemów i jestem mocno za tym projektem. I przysięgam ci, kochanie — rzekł z drobnymi błagalnymi nutkami w tonie — że ja też uważam, że doskonale się do tego nadajesz. Masz wszystko, czego wymaga takie stanowisko: jesteś stanowcza, przebojowa i pewna siebie. Masz mnóstwo kreatywności, znakomicie łączysz teorię z praktyką, ale przede wszystkim uwielbiasz pomagać innym. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem — powiedział, uśmiechając się ciepło — dlatego jestem przekonany, że wniesiesz wiele do tej Rady. I tak, byłem zazdrosny — wyznał, śmiejąc się kpiąco. — Boże, jakie to było głupie! Ale pomyślałem sobie wtedy, na tym przeklętym bankiecie, że ten demon pewnie mnie zaproponuje to stanowisko, a zaproponował tobie. Widzisz — pytał, nadal zły na siebie i tę swoja słabość, o której właśnie opowiadał — jak łatwo można się przyzwyczaić do dobrobytu? Mam pieniądze, pozycję, w zasadzie wszystko, co bym chciał, a stąd naturalnie rodzi się myśl, że należy mi się wszystko inne. To straszna głupota. Przepraszam cię za to — rzekł cicho. — Przepraszam, że czułaś się tak niedoceniana i pomijana. Przepraszam — Athan spojrzał na nią błagalnie — że tak naprawdę nie wiesz, co o tobie sądzę. Nie wiesz — mówił z nieco smutnym uśmiechem — jak imponuje mi twoja postawa, twoje pasje i uparte pragnienie dążenia do celu. Nie wiesz, jak zazdroszczę ci tej niezłomności zmieszanej z optymizmem. Nie wiesz, jak uwielbiam obserwować cię w pracy, gdy bez reszty oddajesz się temu, co kochasz. Nie masz pojęcia — podkreślił — jak bardzo jestem z ciebie dumny.

Odrobina ciepła poruszyła jego sercem, gdy opowiadał wszystkie te wspaniałe rzeczy dotyczące Arii. Były szczere i wypowiadało się je cudownie, lecz zaraz po chwili pojawił się chłód na myśl, że to tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Nie miało — z jednego, jakże kluczowego powodu.

— Nie wiesz tego — szepnął ze smutkiem — bo nigdy nie zdołałem ci tego okazać.

To brzmiało aż irracjonalnie! Byli tyle czasu razem — i tyle czasu się przecież znali! — a jednak Athan nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym naprawdę pokazał jej, jak bardzo był z niej dumny. Może na samym początku, gdy ją uczył i gdy imponowała mu swoimi szybkimi postępami — wtedy pewnie jakoś to wyrażał. Ale później? A ostatnio?

Jak mógł jej aż tak nie doceniać?! Teraz tego nie rozumiał, ale wcześniej najwidoczniej Athanasius nie widział w tym nic dziwnego.

Brzydził się sobą na samą myśl o tym.

— Chcę ci obiecać — rzekł z powagą — że zrobię wszystko, by to zmienić. Choć nie masz żadnego powodu, by mi uwierzyć — dodał ponuro, na moment spuszczając wzrok. — Ale zrobię co mogę. Byś już nigdy, nigdy, nie zapomniała o tym, jak wspaniałą, wartościową kobietą jesteś. Najwspanialszą — uniósł jej dłoń, by złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek — jaką kiedykolwiek poznałem.

Jeden z dwóch największych problemów został poruszony. Czy rozwiązany — tego nie wiedział, ale i tak zrobił duży krok do przodu. Niestety, było coś jeszcze.  

Nie chcę kompromisów. Mam jednak tylko jedną prośbę…

Zastanawiał się, czy już teraz o niej powiedzieć — lecz wtedy to rzeczywiście wyglądałoby na oczekiwanie kompromisu. Być może lepiej byłoby przejść do tej „drugiej rzeczy”, co do której Aria miała rację, choć w tym przypadku sprawa nie była tak prosta.

Jak się okazało, w ich związku problemem większym niż demony była Gudrun.

Gdy się kłócili, Aria zarzuciła mu, że zbyt często wspominał imię swojej córki. Jednak nie mógł zupełnie wyeliminować Gudrun z ich rozmowy. Miał nadzieję, że Aria tego nie zauważy, ale ten wspaniały nastrój odrobinę osłabiał kłębiący się wewnątrz niego mały niepokój. Mały był tylko chwilowo, przytłumiony przez ogromną dawkę szczęścia w postaci Arii, ale prędzej czy później wyjdzie na wierzch. Słuszne bowiem były obawy Gudrun — oni rzeczywiście pokłócili się między nimi o nią. Teraz, gdy Athan to rozumiał, mógł spojrzeć na to trzeźwym okiem i silnie się tym zaniepokoić. Nie miał pojęcia, jakie były relacje Arii i Gudrun. Marzył, by były jak najlepsze, ale wszystko wskazywało na to, że sam je popsuł, nim obie panie zdołały jakkolwiek się do siebie dotrzeć. Przerażało go to, bo nie wiedział, co zrobić. Nie mógł odepchnąć od siebie ani jednej, ani drugiej. Ale nie mógł też żadnej z nich poświęcić całych stu procent swojej uwagi. Bał się o tym choćby pomyśleć w obecności Arii, bo przecież właśnie to mu zarzucała — że zaniedbał ich związek przez swoją nadopiekuńczość względem Gudrun. Mógł córce dać więcej przestrzeni, z pewnym dystansem obserwować jej działania i z daleka cieszyć się jej obecnością — ale czy to wystarczy? Czy o to właśnie chodziło? Czy Aria będzie tym usatysfakcjonowana — i czy jego nie zaboli ten dystans? Nie powinien — przecież o to właśnie chodziło, że żadnej z nich nie powinien ani zaniedbywać, ani faworyzować. Jednak jak miał to zrobić, skoro relacje Arii i Gudrun chyba nie były najlepsze? Nie wiedział i strasznie się tego bał.

— Miałaś też rację… — kontynuował, choć znacznie ciszej i mniej pewnie — że cię zaniedbywałem. Przez… przez ostatni czas było dużo zmian, z którymi nie za bardzo sobie radziłem — wyznał z dobitną szczerością — a największą z nich… największą była…

No powiedz to wreszcie!

Czuł niemal fizyczny ból, znowu poruszając temat Gudrun w ich rozmowie. Nie chciał stawiać jej w złym świetle, nie chciał, by Aria pomyślała sobie o niej źle, ale nie chciał też, by jego ukochana poczuła się jakkolwiek niekomfortowo na wzmiankę o tym imieniu.

Sam nie wiedział, co zrobić.

— Ona… — dukał niepewnie — ona żyje dopiero od niecałych dwóch tygodni. Mam prawo się cieszyć z jej powrotu — przyznał — ale nie mam prawa zapominać przy tym o tobie. A ja… z uwielbieniem zapomniałem o problemach, które między nami narastały i zająłem się Gudrun, jakbym sądził, że to przykryje wszystkie złe emocje, także te między nami. To też było głupie — wymamrotał, udręczony tą myślą i tymi wspomnieniami. — Wiem, czego muszę się nauczyć — dodał, tym razem bardziej stanowczym tonem. — Gudrun to duża dziewczynka, poradzi sobie bez mojego wiecznego nadzoru. Nie chcę, nie zamierzam i nie umiem z niej zrezygnować — zaznaczył — ale wiem, że nie tego ode mnie wymagasz i że nigdy ci to przez myśl nie przeszło. Ja to wiem, wreszcie to zrozumiałem. Muszę się tego nauczyć — powtórzył — tego dzielenia uwagi. Wiesz, skarbie, ja zawsze żyłem z jedną z was — zauważył, wzruszając lekko ramionami. — Najpierw żyłem tylko z tobą i tylko ciebie kochałem. Gdy odeszłaś… — Wciąż, nawet po tylu latach, trudno mu było o tym mówić. — Gdy odeszłaś, pojawiła się Gudrun, którą też natychmiast pokochałem, choć, jak wiesz, w zupełnie inny sposób. I też miałem wtedy tylko ją. Potem… potem…

Tego nie był w stanie dokończyć. I wiedział, że jeszcze długo nie będzie umiał, nawet jeśli jego córeczka siedziała grzecznie w Blickling, cała i zdrowa.

— Potem znowu się spotkaliśmy — kontynuował, zupełnie zmieniając pierwotną myśl — i mieliśmy być sami. Nie przewidziałem w tym Gudrun — wyznał zupełnie szczerze — i nie mogłem się na to przygotować. To nie jest tłumaczenie, kochanie. To nie jest tłumaczenie, bo ja wreszcie wiem, gdzie i jaki błąd popełniłem. I chyba wiem, jak go naprawić. Mam nadzieję. I tak zrobię. Spróbuję go naprawić.

Nie śmiał wspomnieć więcej o Gudrun, a zwłaszcza o jej ewentualnych relacjach z Arią. Te, obawiał się, były już przekreślone, ale może coś się kiedyś między nimi zmieni. W to Athan, choćby chciał, nie mógł ingerować, nawet jeśli marzył o tym, by dwie najważniejsze kobiety w jego życiu miały ze sobą dobre kontakty.

Po tym, co powiedział, milczał przez dłuższą chwilę, pozwalając Arii to wszystko przeanalizować. On sam zastanawiał się, czy to dobry moment, by powiedzieć o trzeciej, ostatniej rzeczy, jaka go dręczyła. Innego momentu nie było, ale on z jakiegoś powodu i tak miał obawy. Najpewniej dlatego, że miał niczego od niej nie oczekiwać, a jednak właśnie to zamierzał zrobić.

Postawić swój warunek.

— Zrobię wszystko, byś była przy mnie szczęśliwa — szepnął, raz jeszcze całując jej dłoń. — Naprawdę bardzo cię kocham, Ario. Każdego dnia coraz mocniej.

Krążysz wokół tematu.

— Ale… — zawahał się, wciąż niepewny. — Jeśli… jeśli mógłbym cię o cokolwiek prosić… wiem, to bezczelne — dorzucił gorzko — ale… mam tylko tę jedną prośbę. Tylko jedną.

Odetchnął, czując, że był prawie u mety. A jednak bardzo się bał tego, jak Aria na to zareaguje. Z jednej strony nie widział powodu, by Aria się na to nie zgodziła, ale z drugiej — przecież sam niedawno jej tłumaczył, że nie chce żadnego kompromisu, ponieważ to ona miała we wszystkim rację. Teraz poniekąd by temu zaprzeczył — ale musiał spróbować.

— Wiesz, jakie mam zdanie o demonach — zaczął ostrożnie. — Ale to nie oznacza, że ty masz mieć takie samo. Kwestię Rady już omówiliśmy: naprawdę chcę — podkreślił — byś do niej dołączyła i wiem, że ty też bardzo tego chcesz. Wiem też, że masz niezłe relacje z Goro i… i z…

To imię za nic w świecie nie mogło mu przejść przez gardło, a serce ścisnął irracjonalny strach na samą myśl o tym demonie.

— Cieszę się, że poszerzasz swoje horyzonty — wznowił mowę, choć czuł się wybity z rytmu — bo wiem, jak ci jest to potrzebne. Nie chcę, żebyś zrywała te znajomości ze względu na mnie. Nie rób tego, Aria, proszę. To do niczego nie doprowadzi i jeśli czujesz się przy nich dobrze i bezpiecznie, nie mam prawa mieć żadnych obiekcji. I nie będę ich miał. Ale…

Ciągle to cholerne „ale”!

— Ale proszę… — Mówiło mu się coraz trudniej. — Proszę… nie wspominaj o nich przy mnie.

Zdawał sobie sprawę, jak źle to brzmiało i że ta prośba w pewnym sensie mogła przekreślić wszystko, co powiedział wcześniej. Gdyby tak się stało, byłaby to najprawdziwsza tragedia, a wówczas Athan — jeśli tylko miał taką szansę — natychmiast zmieniłby zdanie i gotów byłby sam się ze wszystkimi demonami zaprzyjaźnić. Tylko po to, by zatrzymać przy sobie Arię. Wierzył jednak, że jego ukochana nie będzie aż tak radykalna i mimo tylu krzywd, które jej wyrządził, także jej zależało na tym, by Athan był szczęśliwy.

— Nie mówię o Radzie — zaznaczył od razu — bo to bardzo ciekawy temat i jestem pewien, że będziesz bardzo podekscytowana, gdy ten projekt już ruszy. Mówię tu o… o nich. Aria, kochanie, ja nie chcę ci niczego zarzucać, przysięgam — rzekł asekuracyjnie, patrząc na nią błagalnie — ale pewnie sama zauważyłaś, że nie czuję się dobrze, gdy o nich rozmawiamy i znasz tego powody. Nie będę tego ukrywał, bo to nie ma sensu: ja nienawidzę całej tej rasy. Wiem — przyznał, niecierpliwie kiwając głową — powinienem dać im szansę, pozwolić się poznać… Nie potrafię — wyznał ponuro. — Nie chcę. Po prostu nie chcę. Dla mnie to jest temat tabu. Nie mogę ich znieść. Ten demon… on niezmiennie, aż od tamtego czasu, po prostu mnie przeraża. A Goro nie kojarzy mi się najlepiej. Wiem, co powiesz — dodał pospiesznie — że to on wskrzesił Gudrun. Ale dzięki tobie. Postrzegam ten cud jako twoją zasługę, nie jego. Może to niesprawiedliwe, owszem — przyznał — ale trudno. To nie jest żaden wymóg ani warunek — uzupełnił. — To tylko prośba, z którą zrobisz co zechcesz.

Westchnął bezgłośnie, zastanawiając się, czy czasem nie zepsuł tą prośbą całego swojego wysiłku. Miał nadzieję, że nie, zwłaszcza że jeśli Aria odmówi, Athan nawet nie mrugnie, tylko zgodzi się z jej zdaniem i nic się nie zmieni — poza tym, że Athanasius będzie przeżywał wewnętrzne tortury ilekroć ktoś wspomni o demonach. Chyba jeszcze nigdy nikogo aż tak nie nienawidził. Nawet nienawiść do swoich rodziców smakowała inaczej. Tamta była naturalna, narastająca w nim powoli i jednostajnie, wobec czego była niemal niezauważalna, jakby oczywista. Ta nienawiść była mechaniczna, nabyta, bardzo intensywna i niemal bolesna. Athan czuł silny ucisk w żołądku, ilekroć padało to jedno zakazane imię, nie wspominając już o konieczności patrzenia na jego fałszywą twarz — oraz tę przerażającą, czarno-granatową otoczkę, czyli jego prawdziwą postać.

Liczył po prostu, że Aria to zrozumie. Choć po tym, co uczynił jej Athan, nie miała żadnego obowiązku godzić się na jakiekolwiek jego prośby. Mogła postawić mu własne warunki, a on nawet by nie mrugnął ani nie pisnął w geście protestu, dobrowolnie i z ochotą godząc się na wszystko.

Kompletnie się od niej uzależnił. I już wiedział, że żadnego kolejnego rozstania nie byłby w stanie znieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^