ROZDZIAŁ 267

GORO

W pewnym sensie dopiero wtedy poczuł współczucie do kobiety, którą miał przed sobą. Zupełnie osamotniona, pozbawiona najbliższych, otoczona obcymi oraz ścigana przez wyjątkowo niebezpiecznego maga — to było naprawdę wiele i niejeden by sobie z tym nie poradził. Wiera musiała, ale Goro miał wrażenie, że jej postawa silnej, niezłomnej kobiety przykryła w niej jakiekolwiek emocje, przez co trudno było demonowi jej współczuć. Tak zimni, wypruci z jakichkolwiek uczuć ludzie od razu kojarzyli mu się z Lucą oraz tym, co zrobił na sam koniec z jego Isalind. Ona również już wtedy wydawała się taka... papierowa. Łatwo zapomniała o tym, co ich kiedyś łączyło i co Goro poświęcił, aby ją ratować. Z tego powodu sam starał się nie zamienić w coś podobnego. Nie chciał zabijać w sobie tego wszystkiego, co czuł, nawet jeśli powodowało ogromny ból. Ale nie chciał! — nie chciał stać się robotem, bytem pustym, pozbawionym jakiegokolwiek sensu. Wprost przeciwnie, pielęgnował w sobie te wszystkie odczucia, aby zachować w sobie jak najwięcej czegoś, co powszechnie nazywano człowieczeństwem — nawet jeśli do niego jako demona niespecjalnie to określenie pasowało. Ale się starał, tym bardziej teraz, gdy miał przed sobą tak ważną misję zjednania wszystkich ras. Uważał, że ta emocjonalna strona mu w tym pomoże i że jawiąc się jako współczujący, wyrozumiały opiekun zdoła wzbudzić ich zaufanie.

Może dlatego zupełnie podświadomie odsunął od siebie Wierę. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że zobaczył w niej cień Luci i Isalind. Goro zdawał sobie sprawę, że był to bardzo niesprawiedliwy osąd i dlatego był tym bardziej rad, że zdołali z Wierą zakopać ten mały topór wojenny i, co ważniejsze, że demon wreszcie ujrzał w niej coś, co chciał zobaczyć od samego początku: emocje, uczucia. Chciał widzieć, że była żywą, czującą istotą i, co równie istotne, Cień jej w tym nie przeszkadzał. Wiera sama mówiła, że ten twór potrafił wypaczyć całą osobowość, więc może dlatego Goro tym bardziej tego poszukiwał.

W milczeniu słuchał jej wyjaśnień, zwłaszcza że zdradziły dość interesującą informację: słabością Rumena miała być samotność. Demonowi brzmiało to trochę zbyt powierzchownie, ale nie zamierzał się z tym kłócić — jeśli Wiera tak twierdziła, tak najpewniej było. Jednak mimo to na usta cisnęło mu się kilka pytań.

— Czy ktoś taki jak Rumen naprawdę może poczuć się zagubiony na myśl, że jest osamotniony? — spytał, usiłując ukryć powątpiewający ton. — Nie chodzi nawet o Cień, ale o pani wcześniejsze opowieści – według nich Rumen jest jednostką zdegenerowaną i to od dawna. Ktoś taki zwykle nie jest aż tak romantycznie wyczulony na bliskie relacje. Mam nadzieję, że się mylę. Ale... — urwał na moment — to poczucie winy... jest pani pewna, że takie jeszcze u niego istnieje? Proszę nie przeceniać ludzkiej natury, pani Wiero — przestrzegł ponuro. — Nie każdy ma w sobie te dobre cząstki i nie u wszystkich są one tak głęboko ukryte. Niektórzy nie mają ich wcale.

Pierwszy raz podczas tej rozmowy szczerze się zdziwił, kiedy Wiera dość spokojnie zgodziła się na to, by Goro opętał Janę. Spodziewał się większego buntu i zalania go swoimi wątpliwościami. Te ostatnie faktycznie się pojawiły, ale były absolutnie zrozumiałe i Goro je akceptował. A jednak Wiera podeszła do sprawy bardzo profesjonalnie i zrozumiała, że to najlepsze i najbezpieczniejsze wyjście, jakie mieli.

— Proszę się nie martwić, Jana będzie ze mną bezpieczna, obiecuję — zapewnił, na potwierdzenie swych słów kiwając lekko głową. — Zostawię jej świadomość, a sam pokierują nią tylko tak, byśmy znaleźli się jak najdalej od Rumena. Nie dopuszczę się niczego poza to, co obejmuje nasza umowa i moja obietnica. 

Jednak aż dotąd sądził, że ta dość łatwa zgoda będzie jedynym zaskoczeniem tej rozmowy. Zaraz jednak nastąpiło drugie, gdy Wiera dotknęła jego dłoni. Niemal wystraszył się tego gestu i chciał wyrwać rękę, choć nie miał ku temu żadnego powodu. Po chwili podziękował samemu w sobie, że coś go na ten moment sparaliżowało, dzięki czemu nawet nie drgnął. Jednak co Wierą kierowało? Dlaczego to zrobiła? Nie miał pojęcia i nie uważał, by powinien o to pytać.

Jednak to ciepłe wrażenie umknęło wraz z jej słowami, których przecież powinien się spodziewać, a które i tak lekko go zabolały. “Tylko” lekko, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że Wiera musiała t tak odbierać. On sam dosłownie przed kilkoma chwilami uświadomił sobie, dlaczego czuł do Wiery taką awersję i teraz, gdy minęła, mógł w spokoju skupić się na naprawianiu ich relacji czego, na szczęście, chcieli oboje.

— Wiero — Goro kiwnął głową na znak, że przyjmuje propozycję mówienia do niej po imieniu — powinienem być bardziej wyrozumiały. Zwykle jestem — dodał z lekkim, krzywym uśmiechem. — Nie musisz się mnie bać — zapewnił po chwili — nie śmiem zrobić ci krzywdy. Jesteś gościem w moim domu, a niewiele jest większych świętokradztw niż zaszczucie gościa pod dachem, który ma mu być miły i bezpieczny. I absolutnie nie żałuję, że udzieliłem ci pomocy. Nie robię tego na siłę — rzekł, uśmiechając się delikatnie — ani by się komukolwiek przypodobać. Pomagam ci, ponieważ znalazłaś się w kłopocie, a ja mogę ci pomóc. Mogę i chcę. Powody mojego dystansu... — zawahał się, zastanawiając nad tym, czy w ogóle powinien jej o tym mówić — są inne niż mogło ci się wydawać i zapewniam, że za nic nie chciałem ani nie chcę cię za nic ukarać. Proszę, nie martw się niczym. I nie musisz mi obiecywać, że się stąd wyniesiesz. Nie chcę tej obietnicy, ponieważ nie chcę, byś się czuła do czegokolwiek zmuszana. Zostań u nas jak długo tylko zechcesz — powiedział, spoglądając na nią ze szczerością i powagą. — Zostań tu tak długo, jak będziesz się czuła samotna i zagrożona. Zawsze znajdziesz w nas swych sojuszników.

Wiedział, że samą mową ją do tego nie przekona: w krótkim czasie wyrządzili tej relacji wiele złego. Dlatego, aby udowodnić, że mówił szczerze, należało przejść do konkretów, a tym niewątpliwie był plan uwolnienia Jany. Powtórzony przez Wierę rzeczywiście brzmiał prosto, by nie powiedzieć banalnie, ale miała rację: czasami tego typu rozwiązania działały najlepiej. W takiej chwili Goro tym bardziej się nie spodziewał, że grisza tak nagle zacznie płakać. Najwyraźniej dopiero wtedy uderzyły z nią wszystkie emocje — i to ze sporym opóźnieniem. Lecz właśnie to usilne powstrzymywanie ich sprawiło, że teraz nabrały ogromnych rozmiarów i zupełnie Wierę załamały. 

Tym razem nie wahał się ani chwili. I choć nie zrobił tego gwałtownie i natychmiast, a po chwili i ostrożnie, Goro był pewien, że tak właśnie należało postąpić. Dlatego przytulił ją do siebie lekko: ani tak, by czuła się osaczona, ani tak, by uznała to za lekceważący, nic nieznaczący gest. Odnalazłszy w tym złoty środek, lekko głaskał ją po ramionach, czekając, aż zacznie się uspokajać. To nastąpiło całkiem niedługo, dzięki czemu mogli się od siebie odsunąć. Goro chciał pozwolić Wierze zmierzyć się z tą niezręcznością, która zapewne ją chwyciła.

— Nie masz za co przepraszać — odparł łagodnie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. — Potrzebowałaś tego. Teraz, gdy jesteś oczyszczona z tego wszystkiego, co się w tobie gromadziło, możemy pomóc Janie. 

Nie powiedział nic więcej, ponieważ wiedział, że Wiera potrzebowała kilku chwil na dojście do siebie. Jednak miały to być ostatnie minuty ich pogawędki — jeśli wszystko ustalili, należało działać. Goro musiał wydać dyspozycje swoim podwładnym, następnie zaś musieli ruszyć we wskazane przez Wierę miejsce. To tam mieli znaleźć Rumena i to tam zamierzali go zabić.


Miejsce domniemanej skrytki Rumena prezentowało się nad wyraz malowniczo. Niewielkie wzgórze porośnięte było starym, gęstym lasem iglastym: naszpikowane igłami czubki drzew zdawały się sięgać samego nieba zasnutego jasnoszarymi chmurami. Zewsząd słychać było śpiew ptaków i wrzask dzikich kaczek. Te ostatnie krążyły wokół skrytego za kurtyną lasu jeziora o idealnie gładkiej, niezmąconej żadnym wiaterkiem tafli wody. Z pozoru idealnie okrągłe, brzeg miało porośnięte wysoką trawą i palkami wodnymi, co wskazywało na to, że mało kto już dbał o to miejsce. Ten wniosek podsycał widok małej rudery widniejącej na przeciwnym brzegu jeziora. Stara, drewniana chatka rybacka wyglądała tak, jakby miała się rozpaść pod wpływem mocniejszego podmuchu wiatru, lecz wyjątkowo sprzyjające okoliczności natury oraz spore oddalenie od najbliższej cywilizacji uczyniło to miejsce popularnym randkowym wyborem zakochanych nastolatków. 

Nie wiedzieli, jak i gdzie rozstawił się Rumen ze swoimi ludźmi, ale jeśli miał choć odrobinę oleju w głowie, otoczył całą chatkę. To samo zamierzali zrobić demony, atakując wroga z każdej strony. Same duchy, pozbawione ciała, mogły zaatakować także od frontu, co być może zaskoczy grisza — na co Goro bardzo mocno liczył. Wiera, tak jak poprzednio, była szczelnie otoczona, tym bardziej więc Goro się nie podobała myśl, że prędzej czy później czarodziejka będzie musiała wejść do chaty sama. Wiera zapewniała, że sobie poradzi, a najważniejszym celem było odzyskanie Jany. Rumena chciała wziąć na siebie i Goro, nawet gdyby chciał, nie miał prawa jej tego zabronić. 

Mieli się rozdzielić, rozchodząc na trzy strony: czwarta ekipa czaiła się po drugiej stronie, gotowa do zaatakowania chatki od tyłu. Prawa i lewa strona miały nadejść jako pierwsze, następnie, w ferworze ewentualnej walki, miały dołączyć drużyny czające się na tyle oraz bezcieleśni atakujący od frontu. Plan był dość prosty i wszyscy zdawali sobie sprawę, że trudniej zrobi się po dotarciu do chatki. Nikt się jednak nie spodziewał, że trudności nastąpią dużo szybciej.

Znajdowali się około dwudziestu metrów od chatki, kiedy nagle wszyscy z wyjątkiem Wiery padli na ziemię, chwytając się za głowę i boleśnie mocno zaciskając zęby. Przeraźliwe piski, jakie ich zaatakowały, zdawały się docierać i torturować nawet ich ducha, mając wrażenie, że go zniewolił i nie pozwolił opuścić ciała, aby ustrzec się przed tym koszmarem. Wszyscy aż drżeli od zadawanego zewsząd bólu, aż z gardeł wydobył się rozdzierający wrzask. Zdradzili tym swoją pozycję, ale to nie miało teraz żadnego zmęczenia: byli bezsilni i zniewoleni, czując się tak, jakby coś z zewnątrz koszmarnym bólem powstrzymywało ich od wydostania się z ciała.

Jego głowa ważyła co najmniej tonę. Goro zdołał zdusić w krtani swój krzyk, lecz wciąż aż się trząsł i ciężko dyszał, próbując złapać oddech. Miliony igieł wciąż wbijały się w jego ciało i zdawały się przeszywać je na wskroś, sięgając aż ducha, dlatego ledwie odwrócenie głowy kosztowało go niemal nadludzki wysiłek. Z trudem podnosząc się na dłoniach, spróbował zerknąć na swoich towarzyszy. Oni wszyscy cierpieli koszmarne tortury, a on nic nie mógł na to poradzić. Usiłując spojrzeć nieco w górę, zdołał dostrzec ledwie wyraźny, ciemnoróżowawy obłok unoszący się tuż przed nimi i rozciągający tak wysoko, jakby miał się stykać z samymi chmurami. Delikatny wiatr poruszający osłoną od czasu do czasu uwydatniał symbole migające delikatnym, jasnoróżowym pyłem, dzięki czemu Goro zdołał rozpoznać zaklęcie. Rumen przygotował się dużo lepiej niż przypuszczali i to ich zgubiło.

A, co gorsza, zaklęcie nie podziałało na Wierę, która zniknęła. Rozumiejąc, w jakiej sytuacji znalazła się jej ochrona, postanowiła sama stawić czoło Rumenowi i Goro miał ku temu jak najgorsze obawy. Przerażony tym, co może się jej stać, spróbował zmotywować i spiąć swoje mięśnie, aby ciało zaczęło jakkolwiek walczyć z zaporą. Każdy wysiłek podsycał wrażenie, jakby ubywało z niego powietrza. Płuca paliły go żywym ogniem, a głowa pękała od środka, lecz mimo to próbował wstać — jeśli to zrobi, będzie w stanie przełamać ochronę. Wiedział, że nikt nie będzie mógł mu w tym pomóc i że właśnie od jego siły woli zależało…

Cóż, w tamtej chwili — wszystko. 

Wtedy właśnie usłyszał krzyk. Przedarł się przez zaklęcie, przez upiorny szelest drzew i wrzask ptaków. Przemknął między innymi krzykami walczących z klątwą demonów i trafił dokładnie tam, gdzie miał trafić — do uszu Goro. Natychmiast rozpoznał ten krzyk i wyczuł w nim wszystko to, czego dziś chcieli uniknąć. Zrozpaczony i spanikowany, wyrywał się zaklęciu jak tylko mógł. Mięśnie zdawały się zaraz rozerwać od nadmiaru wysiłku, a myśli spalała gorączka, ale nic z tych rzeczy nie miało znaczenia. Musiał się wydostać, musiał przełamać zaklęcie, uwolnić swoich towarzyszy i ocalić siostry Woroncow.

A potem zabić Rumena. Teraz to był także jego interes.

Wraz z dźwignięciem się na nogi, wróciła do niego choć część sił — ale tyle wystarczyło, by przedrzeć się przez zaklęcie i niemal w całości je przełamać. Jednak Goro nie miał czasu wyczyścić go do końca — z tym już łatwo poradzi sobie reszta demonów, on zaś gnał jak na złamanie karku w stronę mizernej chatki rybackiej, bojąc się tego, co tam ujrzy. Biegnąc, nie myślał już o ryzyku: jeśli wpadnie na Rumena lub któregokolwiek z jego podwładnych, rozprawi się z nimi bezlitośnie. I nawet jeśli mag znał zaklęcia spowalniające demony, najwyraźniej i tak nie wiedział, z kim zadarł.

Gdyby wiedział, z pewnością by tego nie zrobił. 

Krzyk Wiery umilkł równie nagle, co się pojawił, co ani trochę go nie pocieszyło. Niemal nie zwrócił uwagi na fakt, że wokół nikogo nie było: nie wierzył, by Wiera tak szybko sobie ze wszystkimi poradziła, więc wniosek nasuwał się jeden: to nie było nic innego, jak zwykła pułapka. Gdy opadnie kurz, Goro wścieknie się na siebie, że tego nie przewidział i dał się złapać jak małe dziecko. Jednak teraz liczyły się tylko Wiera i Jana.

Gdy wpadł do chatki, najpierw odetchnął z ulgą, że Wiera była cała i zdrowa. Wyglądała na bezpieczną, nigdzie też nie było widać żadnych śladów krwi ani walki — choć być może winny temu był półmrok panujący w chacie. Mimo to Goro nie zamierzał się rozluźniać: wciąż czujny, rozglądał się dookoła, gdy podchodził do Wiery. Musiał się upewnić, że na pewno wszystko było w porządku.

Wtem właśnie zamarł. Krew odpłynęła mu od twarzy, a zrozumienie boleśnie wepchnęło mu się między myśli.

Zrozumienie, że nie, nic nie było w porządku.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^