ROZDZIAŁ 265

 GORO

Wiera zdawała się przez chwilę nieobecna, wbijając spojrzenie gdzieś ponad jego ramię. Goro korciło, aby się odwrócić i sprawdzić, co było bardziej interesującego od niego, ale jakoś się powstrzymał. Ta rozmowa od początku nie przebiegała najlepiej, czego demon żałował — tym bardziej, że był gospodarzem i powinien traktować swojego gościa z należytym szacunkiem. Miał nadzieję to w najbliższej przyszłości naprawić, ale to jeszcze nie był odpowiedni czas — czego najwyraźniej Wiera, w przeciwieństwie do niego, nie rozumiała. Nie zmieniało to jednak faktu, że powinien być wobec niej bardziej łaskawy i Goro miał tego świadomość.

— Schlebia mi pani zainteresowanie i ja także bardzo chciałbym panią lepiej poznać, pani Wiero — rzekł, jak na znak lekko skinąwszy głową. — Proszę mi wybaczyć mój dystans, jednak uważam, że pora na bliższe zapoznanie się nadejdzie kiedy indziej, w bardziej spokojnych czasach.

Jego poczucie winy zaraz wyparowało, zastąpione znajomą już irytacją. Ta kobieta była albo przesadnie uparta, albo niedojrzała — albo jedno i drugie. Zachowywała się jak zbuntowana nastolatka, którą ktoś uraził, więc pogniewała się na cały świat. Podobne czepianie się słówek było poniżej wszelkiego poziomu, czego Goro nie zamierzał komentować, choć miał na to sporą ochotę. Nie chciał być niegrzeczny, lecz z drugiej strony musiał jakoś wyciągnąć z Wiery najważniejsze informacje. Bo tak to obecnie wyglądało — jakby musiał ją ciągnąć za język.

Kto, do cholery, potrzebował pomocy: ja czy ona? Więc niech pomoże zamiast utrudniać.

 Westchnął teatralnie, kiwając z politowaniem głową i na dłużej zatrzymując na Wierze swoje twarde spojrzenie. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego Wiera w tak krytycznym momencie zachowywała się jak rozpieszczona, urażona księżniczka.

— Robi pani co może, by udawać, że mnie nie rozumie — stwierdził srogim tonem. — Proszę zrozumieć, że jest czas na opowiadanie historii carskiej Rosji i poznawania się bliżej, ale później. Teraz najważniejsza jest pani siostra, dlatego proszę nie łapać mnie za słówka — spojrzał na nią znacząco — i podać mi wszystkie szczegóły i informacje, jakie są nam potrzebne. Przykro mi, że muszę panią ciągnąć za język — mruknął — w momencie, w którym idzie o życie pani siostry.

Komu bardziej na niej zależy: mnie czy pani? A komu bardziej powinno zależeć?, pomyślał gniewnie.

— Dlatego spytam jeszcze raz — rzekł spokojnie, mając nadzieję, że rozmowa nabierze wreszcie profesjonalnego tonu. — Dlaczego akurat ta chatka rybacka?

Dalej poszło nieco łatwiej, ponieważ Wiera zaczęła go bombardować potrzebnymi odpowiedziami. Goro wysłuchiwał tego z uwagą, czując rosnący niepokój. Wyglądało na to, że Jana była dość łatwym celem, więc tym bardziej musieli jak najszybciej zareagować. Niestety Wiera znowu wyskoczyła z argumentem o tłumaczeniach, czym ponownie wprowadziła go z równowagi. Zaciskając zęby powstrzymywał się od kąśliwego komentarza, choć z całą pewnością na niego zasługiwała.

Nie powiem? — powtórzył z niedowierzaniem. — To ma być pani pomoc? Tak pani chce walczyć o życie siostry? Mamy ze sobą współpracować, a nie gniewać się o słówka! Nie powie pani — stwierdził raz jeszcze, kiwając w zamyśleniu głową. — Więc jak, pani zdaniem, mam pomóc? Twierdzi pani, że lekceważę przeciwnika, bo go nie znam. Oczywiście, że go nie znam, pani Wiero — westchnął męczeńsko — a pani w niczym mi tego nie ułatwia, utajając informacje tylko dlatego, że nie ma pani na to ochoty. Naprawdę — dziwił się szczerze — nie widzi pani różnicy między opowiadaniem o romansach carów a podaniem informacji na temat naszego wspólnego rywala? Jak może pani tej różnicy nie widzieć?

Był wściekły, choć nie dawał tego po sobie poznać. Nie warczał, nie krzyczał, choć miał na to coraz większą ochotę.

— I nie, ja tu nie rządzę — sprostował. — Nie w tej sytuacji, kiedy to pani najlepiej zna wroga. Ja jedynie zapewniam pani pomoc i ochronę, ale tylko pani może zdecydować, jak będziemy postępować. Więc jeśli uważa pani, że mój pomysł jest wadliwy w związku z nieznajomością Rumena, z całą pewnością ma pani rację — przyznał, na potwierdzenie tych słów kiwając lekko głową. — Dlatego najlepiej wymienić się pomysłami. Jak pani sądzi, pani Wiero, co powinniśmy zrobić? I dlaczego nie możemy doprowadzić do złączenia jego rąk?

To akurat było bardzo ważne pytania i Goro wcale nie miał za złe Wierze, że zarzuciła mu zbyt pochopne planowanie. Wprost przeciwnie — burza mózgów była najlepszym, co teraz mogli zrobić. On sam uważał, że niektóre elementy jego pomysłu nie były złe, lecz Wiera znała Rumena znacznie lepiej i jeśli wiedziała, jak wykorzystać jego ewentualne słabości i jak go podejść, był to najlepszy — i jedyny — czas na to, by takie opcje ujawnić.

— Myślałem — podjął z wahaniem — że w przypadku największego zagrożenia mógłby wydostać Janę… moimi sposobami.

Nadal z jakiegoś powodu bał się kontynuować, zdając sobie sprawę, że Wiera na pewno się o to zdenerwuje. Wcale jej się nie dziwił, a jednak Goro miał pewność, że ten pomysł miał swoje zalety.

— Oczywiście wiem, jakie to… kontrowersyjne — przyznał — i nie tylko nie będę zdziwiony, jeśli się pani nie zgodzi, ale w pełni to zrozumiem. Jednak my, demony, mamy wielką moc i nawet w naszych ciałach niemożliwe jest nas zabić. Wprawdzie ciała te są najczęściej martwe, a gdyby nawet były żywe i w czasie naszego opętania zostały śmiertelnie uszkodzone, po uwolnieniu z opętania tego człowieka nie moglibyśmy już uratować.

Nagle urwał i zaśmiał się cicho, kiwając z niedowierzaniem głową. Nie zdążył nawet przejść do sedna — aż tak bał się jej reakcji — a jedyne, co zrobił, to krążył wokół tematu. Robił więc dokładnie to samo, co zarzucał Wierze, tym samym w pełni i z haniebnym opóźnieniem rozumiejąc swój błąd.

— Teraz to ja się tłumaczę — przyznał z uśmiechem zarówno na twarzy, jak i w oczach.

Ta chwilowa hipokryzja uświadomiła mu, że naprawdę bardzo źle zaczęli tę rozmowę, a przecież nie tak to powinno wyglądać. Wstydził się swojego zachowania i tego, że jego gość czuł się z jego winny niezręcznie.

— Pani Wiero — rzekł ze skruchą — proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny za moje zachowanie. Jest pani moim gościem i powinna się tu pani czuć wspierana. Powinno zależeć nam wyłącznie na pokonaniu Rumena, a ja winienem w pełni się zdać na pani wiedzę i intuicję. Nie miałem żadnych praw pani pouczać ani krytykować — wyznał pokornie — stąd proszę panią o wybaczenie, pani Wiero, oraz przyjęcie obietnicy, że więcej nie dopuszczę się takiego nietaktu wobec pani. Zależy mi, by czuła się tu pani dobrze, pewnie i bezpiecznie i abyśmy wspólnie pokonali Rumena.

Miał szczerą nadzieję, że Wiera nie chowała do niego aż tak dużej urazy, by nie przyjąć tych przeprosin. Ich spór nie był nikomu potrzebny, w niczym by im nie pomógł, a wiele mógłby napsuć. Poza tym Goro naprawdę nie miał takich intencji — z natury spokojny i ugodowy, nie lubił tworzyć konfliktów i zdecydowanie bardziej wolał dążyć do zgody. Nie inaczej miało być w tym przypadku.

— Tak czy inaczej — podjął z westchnieniem — wiem, jakie ma pani zdanie na temat opętań. Rozumiem urazę wynikającą z niedawnej próby opętania pani i wiem, że to sporny temat. Ale pomyślałem… — znowu się zawahał — że w przypadku największego niebezpieczeństwa, mógłbym opętać pani siostrę, aby znacznie wzmocnić jej siły. W takim przypadku pani Jana zachowałaby pełną świadomość — ja jednie użyczyłbym swych umiejętności, które, nieskromnie mówiąc, są naprawdę duże. Ale to tylko propozycja — zaznaczył ze spokojem — i chciałbym się dowiedzieć, jakie są pani pomysły. Musimy coś ustalić, a im szybciej, tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^