ATHANASIUS
Pożałował tego po ledwie kilku minutach. Po tych ledwie kilku minutach przymknął ze zmęczeniem powieki, przeklinając samego siebie za swoją porywczość. Ostatnimi czasy zdecydowanie najpierw mówił, potem myślał i za każdym razem przynosiło to opłakane skutki.
Nie wiedział jeszcze, jak to się odbije na Arii i na związku z nią, ale mógł chociaż spróbować zażegnać ten prawie-konflikt z Gudrun. Wtem właśnie przyszło Athanasiusowi do głowy, że to niemal groteskowe: cały ich kłopot wynikał z tego, że nie mógł mieć jednocześnie córki i kochanki. Miała zostać tylko jedna, ale właśnie niewiele brakowało, by nawet ona się od niego odwróciła.
Zasłużył sobie, tego akurat był pewien.
Gdy zapukał do drzwi jej sypialni, nie odpowiedziała, ale nigdy tego nie robiła, więc Athan wiedział, że mógł wejść — przynajmniej taką miał nadzieję. Gudrun siedziała na swoim łóżku, otoczona małymi karteczkami będącymi zapiskami Jehanne. Miała to być swoista instrukcja obsługi smartfona wraz z najważniejszymi informacjami: jak go odblokować, jak wykonać połączenie i napisać wiadomość, a dalej jak posługiwać się konkretnymi aplikacjami. Gudrun zwykle wolała uczyć się sama, ale tym razem przytomnie stwierdziła, że nowości jest za dużo, by samej się o nich dowiadywać, dlatego chętnie korzystała z pomocy domowników.
To zajęcie nieco uspokoiło Athana: jeśli Gudrun miała ochotę bawić się telefonem, to znaczy, że niezbyt przejęła się ich niedawną rozmową. Gdy zaś ujrzała go w progu, westchnęła bezgłośnie, po czym ponownie skupiła się na komórce.
— Wiem, chcesz mnie przeprosić — mruknęła niemal obojętnym tonem, który odrobinę Athana zakłuł. — Nie gniewam się za to, że się wkurzyłeś, bo pewnie też bym się wściekła. Ale nie żałuję — spojrzała na niego hardo — tego, co zrobiłam, bo wygląda na to, że o twój związek walczą tu wszyscy poza tobą! Więc cię za to nie przeproszę! Zresztą, już to zrobiłam — burknęła — ale chyba nie zrobiło to na tobie większego wrażenia.
Jej słowa, choć w teorii neutralne, podszyte prawdą i logiką, zabolały Athana bardziej niż przypuszczał. Siadając na skraju jej łóżka, spuścił na moment wzrok, nie wiedząc, co powinien jej powiedzieć. Dlatego zamiast słów, zdecydował się na czyny: rozsiadł się wygodniej na łóżku, przysunął do córki i mocno lekko ją objął. Gudrun na szczęście nie protestowała, co Athan przyjął z ogromną ulgą, a już po chwili oboje oparli się lekko o ścianę, milcząc, zbierając się w sobie i czekając, aż słowa zaczną wypływać. Ale jego nie chciały; nadal nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał brzmieć tak, jakby jej cokolwiek zarzucał, nie chciał też wymuszać na niej zrozumienia swojej strony, tak jak to zrobił z Arią. Ale jak inaczej miał zacząć?
— Bardzo doceniam to, co zrobiłaś — szepnął, sam zadziwiony, że wreszcie zdołał się odezwać – nawet jeśli cały czas miał obawy, co z tego wyniknie — bo wiem, dlaczego się na to zdecydowałaś. Dziękuję — szepnął — i naprawdę przepraszam, że tak się uniosłem. Nie powinienem i nie chciałem, ale… —Urwał na moment, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. — Ale wystraszyłem się — podjął nieco głośniej — że mogłabyś się wplątać w ten konflikt. Naprawdę, Gudrun, ja nie chcę, byś miała z tym cokolwiek wspólnego i się tym zamartwiała i…
— Jak mam się nie zamartwiać — odparowała natychmiast — skoro chodzisz jak struty? Chciałam ci jakoś pomóc! Tato… — mruknęła znacznie ciszej, na moment milknąc — dlaczego nic nie robisz? Nie zależy ci już na niej? Przecież wiem, że zależy!
Westchnął ciężko, ledwie wyraźnie kiwając głową. Co do tego jednego stwierdzenia nie było najmniejszych wątpliwości. Niestety, niewiele ono zmieniało, przynajmniej na ten moment.
— Oczywiście, że mi na niej zależy — wydusił słabo. — Ale powiedzieliśmy sobie wiele złych rzeczy i… i…
I co?
— I wyjaśnienie sobie tego na szybko nic by nie dało — dokończył z wyraźnym trudem.
Zerkając kątem oka na Gudrun widział, że nie zrozumiała tego, co jej powiedział. Wcale się jej nie dziwił plótł trzy po trzy i przeskakiwał między kolejnymi absurdalnymi sprzecznościami. Całe szczęście, że Gudrun nie wie, co się dzieje w mojej głowie, pomyślał ponuro.
— To… co wybuchło między nami — zaczął powoli, wciąż z trudem — narastało w nas od dawna. I ja wiem, co myślisz, Gudrun — zaznaczył, spoglądając na nią znacząco. — Myślisz, że to przez ciebie się pokłóciliśmy. Nie — zaprzeczył z całą mocą. — Problemy między nami pojawiały się już od dawna, a ja… a ja…
Nagle poczuł się tak, jakby spłynęło na niego jakieś jasne, niemal rażące w oczy, choć chłodne światło. Czuł, jak łaskocze go po policzkach, jak wdziera się do głowy i przegania z jego myśli ciężkie, ciemne chmury. Tam, pod nimi, kryło się coś na wzór wiosennego, wczesnego poranka: świt piękny, choć rześki i spowity mgłą, którą niedługo miały rozwiać pierwsze promienie słońca. Orzeźwiony właśnie tym wrażeniem, otworzył szerzej oczy, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Jakże dziwnym uczuciem było zrozumienie. A może to nie było tak dosłownie zrozumienie – a jedynie dopuszczenie do siebie prawdy, którą Athan widział cały czas, ale której uparcie nie chciał widzieć?
— A ja — podjął, wciąż wpatrzony pustym wzrokiem przed siebie — zamiast stawić im czoła razem z Arią, uciekłem do ciebie. Tak bardzo się cieszyłem – i nadal cieszę! – z twojego powrotu i z największą ochotą… a może nawet świadomością — dorzucił markotnie — uciekałem do tej radości przed Arią i kłopotami, które się czaiły nad naszymi głowami. Aria znalazła sobie na to własny sposób i uciekała do demonów. Może myślała — zastanawiał się na głos — że wzbudzi w tym moją zazdrość. Ale ja byłem tak w ciebie zapatrzony, że nie przejmowałem się niczym innym. Oczekiwałem, że Aria do tej radości dołączy, ale… bolało ją — wydusił głosem pełnym emocji — że na upartego nie chciałem zauważyć, że coś między nami jest nie tak. A potem sam zacząłem ją oskarżać — dodał wyjątkowo gorzkim tonem.
Z trudem ocknął się z zadumy, podnosząc głowę i rozglądając się po sypialni tak, jakby ujrzał ją pierwszy raz w życiu. To wrażenie zaraz minęło, ale w jego głowie cały czas czaiła się jakaś dziwna świeżość: wszystko, na co patrzył, przez najmniejszy ułamek sekundy wydawało mu się obce, by dopiero po chwili docierało do jego jaźni.
— Oboje potrzebujemy czasu — wyznał znacznie głośniej i pewniej niż dotąd. — Musimy sobie to wszystko przemyśleć. Ja — wskazał dłońmi na siebie — musiałem zrozumieć, co robiłem nie tak. A Aria…
Serce zabiło mu mocniej, a pierś boleśnie ukłuł strach, gdy w głowie zrodziła się myśl równie potworna, co prawdopodobna.
— A Aria musi się zastanowić, czy chce w ogóle próbować to skleić. Bo ja — dodał ze smutnym uśmiechem —na jej miejscu już dawno bym zrezygnował.
Czuł na sobie zszokowane spojrzenie Gudrun, która nie mogła uwierzyć, co właśnie usłyszała, zwłaszcza że być może mylnie zinterpretowała te słowa. Tę tezę zaraz potwierdził jej okrzyk, co sprawiło, że Athan wprost nie mógł się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się lekko.
— Chcesz z nią zerwać?!
— Nigdy w życiu. Jestem już na to za stary — wyznał dosadnie szczerze, wzruszając lekko ramionami. — Robiłem to dostatecznie często. Dostatecznie często decydowałem za nas dwoje. To ja decydowałem — wymieniał gorzko — kiedy się schodzimy, kiedy panują między nami ciche dni i kiedy się rozchodzimy. To ja decydowałem, kiedy Aria tu mieszka, a kiedy nie. Takl naprawdę wiecznie kazałem jej wybierać — dodał z westchnieniem — albo ja i bezwzględne przypasowanie się do moich reguł, albo ona, jej pasje i życie tak, jak zawsze tego chciała. Aria byłaby w sanie to pogodzić — przyznał cicho i ponuro — ale mi się to nie podobało, więc się przystosowywała. Jak zawsze — dodał z rozdzierającymi go od środka smutkiem i tęsknotą.
— Myślisz… — zaczęła cicho i niepewnie Gudrun — że Aria do ciebie nie wróci?
— Nie wiem — odparł z lekkim uśmiechem. Dlaczego się uśmiechał? Dlaczego jego wyraz twarzy wyglądał tak, jakby było mu już wszystko jedno?
Podobno jest taka granica smutku, za którą zaczyna się uśmiech.
— Nie wiem — powtórzył — ale… ale chyba trochę bym tego chciał.
Tym razem już nie zwracał uwagi na kompletnie osłupiałą Gudrun, ale i ona nie ważyła się przerwać, domyślając się, że Athan sam zechce rozwinąć tę myśl. I miała rację.
— Od bardzo dawna najbardziej na świecie pragnąłem trzech rzeczy — rzekł spokojnym tonem, poprawiając się nieco na łóżku i mocniej tuląc do siebie Gudrun. — Wszystkie trzy były zupełnie niemożliwe – i to nie dlatego, że w to nie wierzyłem, tylko to dosłownie było niemożliwe. A jednak – mruknął z lekkim zaskoczeniem — jedna z tych rzeczy się spełniła. Bo pragnąłem — szepnął, spoglądając z czułością na Gudrun, ujmując w palce jeden z jej cieniutkich warkoczyków — choć raz jeszcze ujrzeć moją małą córeczkę. Niemożliwe, prawda? — szepnął, uśmiechając się moment nieco szerzej. Chwilę później jeszcze mocniej ją przytulił i pocałował delikatnie w skroń, a gdy i Gudrun bardziej się w niego wtuliła, Athan na krótki moment poczuł odprężenie, którego nie zaznał już od wielu dni. — A jednak się wydarzyło. Ale pozostałe dwie… to rzeczy dość proste i jak najbardziej możliwe – ale całkowicie sobie sprzeczne. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastka — tłumaczył — a i ja w oczywisty sposób nie mogłem mieć tych obu rzeczy naraz.
Przerwał na moment, zerkając na Gudrun i sprawdzając, czy uważnie słuchała i czy była ciekawa ciągu dalszego. Była, Athan widział to od razu, tym bardziej, że jego mała córa od zawsze cechowała się nadzwyczajną wścibskością.
— Z jednej strony chciałem — podjął cicho — być z Arią do końca moich dni. To miłość mojego życia — szepnął z nikłym uśmiechem, walcząc z wdzierającym się do głowy wzruszeniem. — Nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham kogoś równie mocno, co ją. Ba!, ja wiem, że już nigdy nikogo nie pokocham. Wiem — wymieniał stanowczym tonem — że tylko z nią u boku chciałbym przeżyć nasz czas i wiem, że nie wyobrażam sobie tego inaczej. Ale…
No właśnie. „Ale”.
— Ale zawsze też wiedziałem, że Aria powinna być z kimś innym. Brzmi płytko — mruknął niemal obojętnie, wzruszając ramionami — wiem o tym. Ale Bóg mi świadkiem, że ja bym chciał, żeby Aria kiedyś znalazła sobie kogoś innego. I żeby była z nim szczęśliwa — zaznaczył — rzecz jasna. Po prostu może to mój pesymizm, może jakieś przeczucie, a może jedno i drugie, ale czuję… czuję — wyznał, spoglądając na Gurun z pełną powagą — że ona nigdy nie będzie ze mną tak w pełni szczęśliwa. Tak jak ona by tego chciała. I tak jak ja bym tego chciał dla niej.
Jakże by chciał, by było inaczej i by to rzeczywiście nie było przeczucie, tylko zwykły pesymizm, z którym po prostu aż za bardzo się oswoił. Może oboje muszą się uczyć trwać ze sobą i może nigdy się tego nie nauczą. Może Aria będzie sobie doskonale z tym radziła, ale nie będzie mogła patrzeć, jak on się mota i tak rozpaczliwie nie umie być właściwym partnerem. Bo nie umiał. Chciał się nauczyć, ale na razie nadal nie umiał.
— Wolałbym się cieszyć z jej szczęścia, które dzieli z kimś innym, niż sam brać tę odpowiedzialność na barki, bo sama widzisz, że sobie z tym nie radzę. I uwierz mi — dodał ze smutnym uśmiechem — poprzednio też szło mi raczej marnie. I właśnie dlatego — podsumował — Aria potrzebuje czasu, żeby się nad tym wszystkim zastanowić. Więc rozumiesz… tych dwóch pragnień nie da się połączyć. Ale na jakiekolwiek by nie padło, będę w jakiś sposób szczęśliwy. A może nawet będą się przeplatać — dumał wzruszając ramionami. — Kto wie.
Oboje długo milczeli. Czuł, że Gudrun nie śmiała się odezwać, choć pewnie nie zgadzała się z większością rzeczy, o których jej powiedział. Miała takie prawo, ale Athan nic na to nie poradzi — te myśli były zbyt mocno utrwalone w jego głowie, by tak po prostu zniknęły.
I nawet jeśli Aria jakimś cudem zechce dać mu ostatnią szansę, i tak się tego strachu nie pozbędzie.
GORO
Nie próżnował — nie miał na to ani czasu, ani ochoty. Bywały bowiem takie dni, kiedy sam się zastanawiał, czy nie wziął zbyt wiele na swoje barki, ale wtedy irytował się na siebie za tak bzdurne myśli, tym samym jeszcze bardziej podsycając rosnącą w nim motywację. Nie chciał przecież żadnych tytułów i braw, nie chciał, by stawiano mu pomniki i uznawano za wybawiciela. Choć nim właśnie chciał być — ale w cieniu, ze spokojem obserwując, jak o swoim losie decydują jedyni, którzy winni być dopuszczeni do podejmowania tego rodzaju decyzji.
Tak więc Goro nie próżnował; wiedząc, jak wiele przed nim, nie mógł sobie pozwolić na bierne przesiadywanie w zamku. Oczywiście miał pod opieką Wierę, ale nie był tam sam i podczas gdy on wyruszył na zapoznawanie się z kolejnymi rasami i ich rodami, podwładne mu demony zadbają o to, by jego gościowi choćby włos z głowy nie spadł. Sam nie mógł skupić się wyłącznie na kontakcie z nią, tym bardziej, że po ich ostatniej sprzeczce Wiera stroniła od dłuższych rozmów. Nie miał jej tego za złe, ale właśnie dlatego postanowił skupić się na czymś równie ważnym.
Hanna Irankowa była jedną z niewielu przedstawicielek boginek słowiańskich na Wyspach, nazywanych Świetlikami. Wszystko w związku z porami dnia, w których są najbardziej aktywne: w samo południe, gdy słońce wisi wysoko i przy pełni księżyca, a więc gdy natura ofiarowywała im najwięcej światła. Ich przedstawicielka, młoda, wysoka szatynka o nadzwyczajnej urodzie i wyrazistym uroku osobistym, przywitała go jak najlepszego przyjaciela, z wielką ochotą i dumą opowiadając o swojej rasie. Tłumaczyła, że była jedynym szczepem tego rodzaju rusałek, który opuścił rodzinne strony i od przeszło dwustu lat mieszkali na terenie Anglii. Byli zbyt nieliczni, by jakkolwiek korzystać z dobrodziejstw swojej rasy, dlatego kryły się w cieniu i starały się żyć jak zwykli ludzie, będąc przekonanym, że czasy łowów prędzej czy później nadejdą. Dlatego z taką nadzieją przyjęły propozycję Goro, zapewniając, że chcą się w ten projekt zaangażować.
A im więcej ras i rodów Goro poznawał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że postępował słusznie.
Niedane mu było jednak odpocząć po podróży, ponieważ ledwie kilka godzin później odwiedziła go Wiera. Było to o tyle zaskakujące, że jak dotąd starała się go omijać, a teraz wpadła jak burza do jego prywatnej sypialni, najwyraźniej za nic mając czyjąkolwiek prywatność. Goro nie zamierzał oczywiście kłuć jej tym w oczy, zwłaszcza że podejrzewał, iż Wiera nie zakłócałaby mu spokoju byle błahostką.
I niestety miał rację.
O ile tak nagłe zdjęcie koszuli nocnej odsłaniające jej plecy mocno go zaszokowało, tak ukazana na nich wiadomość wprawiła go w zupełne osłupienie. To jednak trwało tylko chwilę i już w następnej sekundzie Goro uważnie przyglądał się wiadomości. Poruszyła go wieść o zniknięciu siostry Wiery, choć ona sama nie wyglądała na zbyt przejętą. Zmotywowaną, aby ją znaleźć — owszem, ale nic poza tym. Goro nie zamierzał tego w żaden sposób oceniać, choć brak choćby smutku w jej oczach nieco dziwił.
Lecz nie na tym winni się skupiać, a na wiadomości wydrapanej na plecach.
— Brutalny sposób korespondencji — przyznał, wciąż nie odrywając wzroku od wiadomości. — Nigdy o nim nie słyszałem. Jaki w tym sens? — spytał bez ogródek. — Po co zadawać sobie krzywdę? Chyba że to było swego rodzaju oznaczenie. Coś jak klątwa, ostrzeżenie… ukaranie. Dobrze to rozumiem?
Musiał przyznać, że ten rodzaj przesyłania wieści zainteresował go bardziej, niż powinna, zwłaszcza w tak nieszczęśliwych okolicznościach. Dlatego musiał przywołać się do porządku i w pełni skupić na kolejnym kłopocie, który się przed nimi rozrysował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz