ROZDZIAŁ 257

GORO 

Spodziewał się, że ta rozmowa nie będzie prosta, nie oczekiwał także od Wiery biernego wysłuchiwania jego zarzutów. Goro nie zamierzał jednak puścić w niepamięć tego kłamstwa, którym już na samym początku potraktowała go czarodziejka, co czyniło tę konfrontację jeszcze trudniejszą. I choć musiał przyznać, że nieco zaskoczył go jej zarzut o tłumaczeniu swoich demonów, tak niebawem Wiera zrujnowała tę ewentualną nić porozumienia.

— Proszę mi nie mydlić oczu różnicami między kłamstwem a przemilczeniem — odparł wciąż spokojnym tonem. Robił co mógł, by ta rozmowa postawała tylko rozmową, a nie niedojrzałą, nikomu niepotrzebną kłótnią. — O tak istotnych sprawach należało powiedzieć od razu. Czego się pani spodziewała? Prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw i prędzej czy później doszłoby do takiej rozmowy, jaką przeprowadzamy teraz. Kiedy zamierzała mi pani o tym powiedzieć? Jutro? Za tydzień? Po pokonaniu Rumena? — pytał, patrząc jej prosto w oczy. — Uważam, że postąpiła pani niewłaściwie. Zaoferowałem pani pomoc, więc oczekuje od pani pełnej współpracy. Podobne... przemilczenia jej nie służą.

Był zły na fakt, że Wiera próbowała to kłamstwo jakkolwiek tłumaczyć. Nie była małą dziewczynką, którą trzeba było ciągnąć za język. Była dorosłą kobietą, która była świadoma – a przynajmniej powinna być – tego, jak ważną informacją jest kwestia jej Cienia. Dziwiło go, że wolała przyznać się do tego później, niźli zrobić to od razu. Goro doceniłby szczerość Wiery na tym najwcześniejszym etapie ich współpracy i choć demon rozumiał jej obawy dotyczące odrzucenia współpracy, nic nie tłumaczyło tego kłamstwa.

Niemal się zdziwił czując, jak kiwa głową w przeczącym geście. Przypuszczał, że owy gest równie mocno zaskoczył Wierę, ale nie zamierzał tego zmieniać.

— Nie proszę pani, by puściła pani w niepamięć próbę opętania — stwierdził sucho. — To było niegodne, niewłaściwie i złe. Do czegoś takiego nigdy nie powinno dojść i o czymś takim nie powinni się zapominać. A i ja nie jestem w stanie zapomnieć o tym, że prosząc o pomoc, nie okazała pani chęci współpracy, za którą kryje się szczerość. Proszę się nie martwić — rzekł — i powtórzę raz jeszcze: to nie wpłynie na moją decyzję o pomocy. Ale jestem zawiedziony pani postawą.

Uśmiechnął się pod nosem słysząc tę jeszcze inną formą obrony. Tym razem był to zwyczajny atak, czym Wiera rozzłościła Goro, choć, jak zwykle, nie dał tego po sobie poznać.

— Oczywiście, że jesteśmy nieomylni. Nie jesteśmy bogami, a wręcz czymś rzekomo przeciwnym. Każdy popełnia błędy, my naturalnie też. Ale proszę pamiętać, że nie wymagam od pani bezwzględnej czystości duszy. Wymagam zwykłej, ludzkiej uczciwości.

Mimo to zamilkł, gdy Wiera, wbrew jego słowom, zaczęła się tłumaczyć. Musiał wówczas przyznać, że nie spodziewał się tak szlachetnego powodu, lecz z drugiej strony – skąd miał wiedzieć, że Wiera nie kłamała? Gdyby nie incydent podczas powrotu, Goro pod wpływem zbadania jej wspomnień upewniłby się, że grisza nie miała przed nim być do ukrycia i z łatwością uwierzyłby w jej tłumaczenia. Ale teraz nie był już tak ufny. 

— To rzeczywiście bardzo szlachetny powód — przyznał zupełnie szczerze. — I przykro mi, że nie udało się uratować pani ojca. W ten sposób rozumiem — przyznał — poświęcenie w postaci związania z Cieniem. 

Ani się nie uśmiechnął na jej żart o złym guście Baltimore’ów. Zamilkł więc na moment, by po chwili przymknąć powieki i odetchnąć. Musiał wreszcie coś zdecydować i choć z jednej strony nie było łatwo, tak z drugiej był tego pewien. 

— Raz jeszcze proszę mi wybaczyć ten haniebny atak ze strony jednego z moich demonów — wyznał — przykro mi także z powodów związania się z Cieniem. Ale moje zaufanie do pani — rzekł wreszcie — zostało nadszarpnięte. Liczę, że to ostatni konflikt tego rodzaju między nami, a od teraz skupimy się wyłącznie na Rumenie. A ciałami proszę się nie przejmować, choć zrobi pani jak pani uważa. To wszystko, może pani odejść i odpocząć. 

Zdawał sobie sprawę, że nie potraktował jej zbyt łagodnie, ale chciał zamknąć ten temat i skupić się wyłącznie na ich wspólnym zagrożeniu. Wybaczenie nie było problemem, ale Wiera nie mogła od niego oczekiwać, że tak po prostu zapomni o tym, że ta, która oczekiwała od niego pomocy, może na własną rękę manipulować faktami. Była albo z nim, albo przeciwko niemu – i nie istniała trzecia opcja. 


GUDRUN

Ostatnimi czasy życie w tym domu było nie do wytrzymania. I aż nadto było widać, że Athanasius był głową tej rodziny — jego posępny nastrój udzielił się całej reszcie domowników. I wprawdzie Jehanne i Ish mogli umknąć do siebie i skupić się na własnym związku, tak wyraźnie żałowali tego, co wydarzyło się między Athanem a Arią. Nawet Ish miał nadzieję, że niebawem wszystko się ułoży, mimo tego że — nietrudno było to zauważyć — nie bardzo przepadał za Arią. Wkrótce jednak się okazało, co było przyczyną tego stanu i wprost się przyznał, że to on doniósł Athanowi o spotkaniu Arii z Belialem. Jehanne mocno się o to na niego wściekła, ale Ishmael przyjął tę złość z pokorą, sam przyznając, że postąpił źle, żałował tego i gdyby wiedział, jaką aferą się to skończy, na pewno by się z tym wstrzymał. Jehanne miała do niego żal, że mógł przewidzieć tak oczywiste konsekwencje, ale i tak żadne z nich nie mogło nic zrobić, więc wszyscy domownicy starali się żyć w miarę normalnie. 

Nawet Athan, mimo że wyglądał tak, jakby uszła z niego połowa życia. Blady, ponury, starał się uśmiechać tylko w towarzystwie Gudrun. Wciąż spędzał z nią mnóstwo czasu, ale te spotkania diametralnie różniły się od tych jeszcze sprzed kilku dni. Wtedy oczy aż mu lśniły i widać było, że aż się powstrzymywał od tego, by chwycić ją w swoje ramiona i potaż setny wyściskać, powtarzając w kółko, jaki jest szczęśliwy i wdzięczny losowi, że ją odzyskał. 

To wszystko bardzo Gudrun schlebiało. Choć to może nawet zbyt łagodne słowo — ona była zachwycona zainteresowaniem, które okazywał jej Athan. Dziewczyna zdawała sobie bowiem sprawę, jak źle się zachowywała na początku ich znajomości: coś nieprzyjemnie kłuło i ściskało jej żołądek, ilekroć sobie przypominała, jak na siłę kłóciła się z Athanem, jak wykrzykiwała mu, że go nienawidzi i życzy sobie, by jak najprędzej zdechł. Tego rodzaju odzywki były na porządku dziennym i choć widziała że, ku jej ówczesnej radości, jej opiekuna bardzo bolały te słowa, w kółko je powtarzała. A potem uciekła, sądząc, że nie potrzebuje jego nauk, po czym pod wpływem krwawego szału zagryzła kobietę mieszkającą na obrzeżach pobliskiej wioski. Mieszkała tuż przy lesie. Wyszła akurat aby rozwiesić pranie lub nakarmić zwierzęta, Gudrun już nie pamiętała szczegółów. Sama nie widziała, jak to się stało, że zdołała się opanować i odejść, ale potem jeszcze długo krążyła po okolicznych lasach i polach, byle z dala od jakichkolwiek ludzi. Aż wreszcie nastała noc, potem następny ranek, a ona nie wiedziała, co zrobić. Albo raczej wiedziała — ale się bała. Domyślała się, że gdy Athan ją zobaczy, najpewniej ją zabije, potem na nią nawrzeszczy, a na końcu wygna za próg i zabroni wracać – kolejność zdarzeń obojętna. A jednak, gdy wreszcie stanęła w drzwiach, Athan po prostu chwycił ją w ramiona, mocno ściskając. Nic nie mówił, ale Gudrun nigdy nie zapomni tej wyraźnie wymalowanej na jego twarzy ulgi. A potem głębokiego zawodu, którym ją raczył, ilekroć na nią spojrzał. Czuła się wtedy tak strasznie źle, tak koszmarnie było jej wstyd. Obiecała sobie, że postara się to naprawić, choć nie sądziła, by jej się udało. Wiedziała, że Athanasius już nigdy jej nie zaufa, że już zawsze będzie ją miał za zbuntowaną, rozwydrzoną, niegodną szacunku i starań nastolatkę. Myślała sobie wtedy, że jakby kiedyś nagle zniknęła, jej opiekun może przez chwilę poczuje smutek, ale nie będzie za nią szczególnie płakał. Bo niby czemu by miał? Nawet mimo tego, że przecież kochał ją jak córkę, od dawna to wiedziała. Nawet jeśli i ona kochała go jak ojca. Pamiętała, jak po raz pierwszy chciała mu to udowodnić: zbliżał się dzień ojca, a Gudrun chciała mu coś z tej okazji podarować. Nie miała pojęcia, co mu dać, skoro miał wszystko, więc padło na spinki do krawatów. Podobno liczył się sam gest i tego Gudrun zamierzała się trzymać, choć panicznie się bała, że przesadzała, a Athan po prostu każe jej przestać się wygłupiać. Kiedy więc tego sądnego dnia weszła do jego gabinetu, kolana jej się trzęsły jak galareta. Blada, przerażona, wymamrotała życzenia i wręczyła mu podatek. W swoich najśmielszych wyobrażeniach wyobrażała sobie, jak się mocno cieszy, jak ją do siebie tuli i powtarza, jak mocno kocha swoją małą córeczkę. Ale nie powiedział niczego takiego: zamiast tego spojrzał na nią z zaskoczeniem, wyraźnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Już samo to przekreśliło te radosne wizję Gudrun, sprawiając, że momentalnie pożałowała tego, co zrobiła. Athan zaś uśmiechnął się, podziękował i spytał uprzejmie, z jakiej to okazji. Przerażona, wystraszona, nie mogła wydobyć z siebie ani słowa, więc wymamrotała coś — nie pamiętała już nawet, co — i tak po prostu uciekła. Była na siebie wściekła i we łzach modliła się do wszystkich bogów, aby Athan nigdy nie spojrzał do kalendarza, by sprawdzić, jaki wtedy mieli dzień. Ale sprawdził i to natychmiast — zaraz ją dogonił, przytulił i mniej więcej zrealizował te śmiałe, piękne wyobrażenia Gudrun. Powiedział jej, że byłby bardzo szczęśliwy gdyby Gudrun zechciała uznać go za swojego ojca, ponieważ on już od bardzo dawna postrzegał ją jako swoją córkę. 

Od tamtego czasu było już tego lepiej, ale cała rzecz polegała na tym że Gudrun mimo wszystko nie mogła uwierzyć, że była Athanowi aż tak bliska. Aż nagle zdarzyła się tragedia trwająca trzydzieści pięć lat. To szmat czasu, po którym żałoba już dawno mija, a wspomnienia o zmarłym się rozmazują. Łatwo nauczyć się żyć od nowa, bez towarzystwa zmarłego, choćby nie wiem jak był bliski. A ona — ot, niesforny wyrzutek, cóż mogła dla niego znaczyć? A jednak znaczyła. I nigdy nie zapomni jego wyrazu twarzy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy od tych przeklętych trzydziestu pięciu lat. Widziała tę miłość, tę tęsknotę i rozpaczliwą wręcz radość w każdym jego geście, w każdym uścisku, słowie i uśmiechu. 

W życiu by nie pomyślała, że jej radość przekuje się na nieszczęście innych. Zwłaszcza tego, który był jej najbliższy. 

Choć cały dwór zanurzony był w nieszczęściu, złości i posępności Athanasiusa, mieszkańcy starali się normalnie funkcjonować. Zwłaszcza Gudrun z tego korzystała, wciąż przerażona ilością nowości, jakie miała do nadrobienia. To co najważniejsze, czyli dokumenty, już miała, a skoro prawnie istniała, to mogła zająć się resztą. Każdego dnia miała „lekcje” z Ishem, który był zachwycony zapoznawaniem Gudrun z nowinkami technologicznymi, na których znał się jak nikt. Jehanne zaznajamiała ją z internetem oraz filmami i serialami, które jej zdaniem obowiązkowo musiała nadrobić, a pani Adrianna uczyła ją gotowania, bo odkąd Aria o tym wspomniała, Gudrun postanowiła że się nauczy. Wprawdzie początki jak to początki, były bardzo trudne, szybko odkryła, że to lubi, co według pani Adrianny było najlepszą prognoza na przyszłe sukcesy. 

Tylko jej ojciec wyjątkowo często zamykał się w gabinecie albo uciekał do tego przerażającego posągu, który stał tam od zawsze. Gudrun nie mogła na niego patrzeć w tym stanie, a im dłużej Athan był zły, smutny, rozczarowany i rozłączony — i tak na zmianę — tym gorzej czuła się z tym Gudrun. Kłótnię jej ojca z Arią słychać było w całym domu, a jej imię padało tam całe mnóstwo razy. Pokłócili się między innymi o nią, co potwornie jej dokuczało i wzbudzało ogromne poczucie winy. Dotąd sądziła, że Aria nawet ją lubiła — w końcu to ona ją wskrzesiła, a przynajmniej się do tego przyczyniła. Poza tym wiele o sobie słyszały, dlatego Gudrun miała nadzieję, że się zaprzyjaźnią. Ale potem mina coraz bardziej jej rzedła, a serce atakowało bolesne wrażenie, że jednak nie była przez nią mile widziana w tym domu. A potem nastała ta kłótnia — jeśli Athan brał ją w obronę, co było raczej oczywiste, to Aria musiała stąd po przeciwnej stronie i ją atakować lub o coś obwiniać. O co? Nie była pewna, ale miała przypuszczenia, które mocno ją przerażały. Czy naprawdę Aria sądziła, że Gudrun zajmowała Athanowi czas, który uprzednio należał tylko do jego ukochanej? Czy zarzuty ojca o tym, że Aria była zazdrosna, były zasadne? Gudrun miała nadzieję, że nie, bo naprawdę nie chciała zrobić niczego złego! Tymczasem czuła się jedyną winną ich kłótni, co sprawiało, że łzy stawały jej w oczach. Gdyby się nie pojawiła, wszystko byłoby między nimi dobrze. Gdyby Arii nie przyszło do głowy jej wskrzeszać, przywołała by kogoś innego — równie bliskiego, ale nie aż tak „inwazyjnego”. Ten ktoś nie stanąłby między nimi i nie doprowadził do rozpadu ich związku. Gudrun naiwnie sądziła, że będą sobie tu żyć wspólnie: Aria i Athan rozkwitaliby było gdyby swojej miłości, a ona by temu przyklaskiwała, rada z ich wspólnego szczęścia. Naprawdę nie chciała stanąć między nimi i cokolwiek zepsuć i było jej z tego powodu tak potwornie wstyd, że zwykle wtedy zamykała się w swojej sypialni i zadręczała wyrzutami sumienia. 

Najgorsze było to, że żadne z nich nie robiło nic, by to naprawić. Athan się ciągle boczył, a Aria nie odzywała. Ale co mogli zrobić, skoro to była wina wyłącznie Gudrun? Ona to zepsuła i ona musiała to naprawić. Tylko jak? Z ojcem już próbowała rozmawiać, ale błyskawicznie ucinał temat, a nade wszystko nie chciała to rozzłość — limit rozczarowywania to i doprowadzania do szału wykorzystała już dawno temu i nie chciała do tego wracać. W związku z tym pozostawała jeszcze druga możliwość — rozmowa z Arią. Tylko problem polegał na tym, że Vasco najpewniej jej nie cierpiała i zapewne także obwiniała o rozpad jej związku. Gdy ją ujrzy w progu pewnie po prostu zatrzaśnie jej drzwi przed nosem, ale Gudrun musiała coś zrobić, inaczej wyrzuty sumienia zeżrą ją do reszty. 

Zwłaszcza że miała pewien problem na rozwiązanie tego kłopotu. Dla niej wprawdzie był dość bolesny, ale mógł pomóc związkowi Arii i Athana, a o to tylko teraz chodziło. 

Drugim, który tak mocno obwiniała się o wyprowadzkę Arii, był Ishmael. A że Gudrun bardzo się z nim polubiła, postanowiła wtajemniczyć go w swój plan. W związku z głośnymi krzykami łatwo było wychwycić, że Aria zamierzała zatrzymać się u Marisy i to tam należało się udać. Jednaj ojciec w życiu by jej tam samej nie puściła, nawet mimo tego, że była przecież dorosła i samodzielna. Wciąż minęło zbyt mało czasu, by jego nadopiekuńczość zaczęła choćby odrobinę wygasać, więc Ish skłamał, że zabiera Gudrun do Muzeum Nauki, z góry zaznaczając, że jadą tam tylko we dwoje i koniec. Na szczęście poszło jak z płatka — Athan cieszył się, że chociaż z tym domownikiem Gudrun miała tak dobre relacje, więc bez cienia podejrzeń życzył im dobrej zabawy. 

Co do tego niestety Gudrun miała spore wątpliwości. 

Gdy dojechali na miejsce, wampirzyca była dosłownie przerażona. Drżała jak osika na wietrze, spodziewając się, że zaraz zostanie wygnana i tyle będzie z ich planu. Ish od razu zastrzegł, że powinna iść tam sama, ponieważ jego obecność nie tylko nic nie pomoże, ale może wiele zepsuć. Gudrun była tak zestresowana, że zdobyła się jedynie na krótkie skinienie głową, po czym ruszyła do drzwi.

Istniało ryzyko, że nie zastaną Arii na miejscu, o czym Gudrun przez swoje nerwy w ogóle nie pomyślała. Jednak gdy drzwi się otworzyły, ukazując jej doskonale znaną twarz wypełnionym zaskoczeniem, a potem delikatnym gniewem, Gudrun skurczyła się w sobie jak małe, przerażone dziecko, rozumiejąc, że popełniła ogromny błąd. 

— Cześć... — wydukała drżącym głosem. — Przysięgam — zwołała lękliwie — że to nie ojciec mnie przysłał! On nie ma pojęcia, że tu jestem; myśli, że jesteśmy z Ishem w Muzeum Nauki! O, tam siedzi — wskazała za siebie ręką — w samochodzie... To znaczy Ish — krzyknęła, przerażona tym, że Aria mogła opacznie zrozumieć jej słowa — nie ojciec! Ale... — zawahała się na moment — możemy porozmawiać? To dla mnie bardzo ważne... Proszę. 

Zgoda Arii była pierwszym sukcesem: to, że nie została wyrzucona za drzwi, delikatnie uskrzydliło Gudrun. Gdy zasiadła w fotelu, odmawiając wszelkich napojów, pojęła, że musiała załatwić to jak najszybciej, bez zbędnych wstępów: miała wrażenie, że Arii takie owijanie w bawełnę by się nie spodobało. Poza tym Gudrun w tamtej chwili dosłownie bała się Arii. 

— Ja tu tylko na chwilę — dukała niepewnie. — Po prostu... Ja wiem, że pokłóciliście się z tatą przeze mnie — wymamrotała z żalem. — To znaczy... między innymi... chyba. Nie wiem, nie chcę w to wnikać, ale... Czuję się temu winna — wyznała, spuszczając wzrok. — Wlazłam z brudnymi butami w wasze życie i obróciłam je do góry nogami. A tata... Sama wiesz, jaki on jest nadopiekuńczy. To dlatego spędza ze mną tyle czasu i mogłaś się pewnie przez to poczuć odsunięta... Tata chyba tak tego nie postrzega, ale to facet — mruknęła z bladym uśmiechem — a oni są pod tym względem tacy ograniczeni... 

Odetchnęła, motywując samą siebie do kontynuowania rozmowy. Skoro już zaczęła, musiała skończyć. Jak przestanie mówić, zostanie już tylko podjęcie decyzji przez Arię. I nawet jeśli się nie zgodzi, Gudrun miała nadzieję, że to choć odrobinę złagodzi jej wyrzuty sumienia — bo próbowała. 

— Wiesz... — zaczęła niepewnie —jeszcze przed... no wiesz, wypadkiem... Hm, kilkanaście lat przed tym mieszkałam sama, w Norwich. Wcześniej miałam też kilka takich epizodów, więc nie mieszkałam z tatą cały czas. Tak bez przerwy to chyba niecałe dwadzieścia lat, a potem raz w Norwich, raz w Blickling. Nigdy nie wychylałam się dalej, bo wychowałam się w Norwich i jakoś zawsze lubiłam to miasto. Oczywiście często odwiedzałam tatę — doprecyzowała — ale jednak mieszkałam sama. Kiedyś — wzruszyła lekko ramionami — też się wyniosę, czy się to ojcu podoba czy nie. I pomyślałam... 

Przymknęła powieki, naprawdę coraz bardziej bojąc się wypowiedzieć to, co od dawna krążyło jej po głowie. Ale musiała to zrobić; musiała postawić kropkę nad i. 

— Pomyślałam może, że... Chciałabym, żebyś wróciła — wyznała wreszcie. — Ojciec też, uwierz mi! Nadal jest nadąsany, ale przecież go znasz, on już taki jest! Poza tym cię kocha — rzekła błagalnym tonem. — Najlepiej by było, byś wróciła. On cię powita z otwartymi ramionami, a ja... Ja bym wam nie przeszkadzała — dokończyła, choć sprawiło jej to większy trud, niż myślała. — Wyniosłabym się do Nowrich. Może nie od razu, bo namawianie ojca do tego, że to dobry pomysł trochę potrwa, ale... ale mielibyście przestrzeń tylko dla siebie — dokończyła cicho, znowu spuszczając wstydliwie wzrok. — Odwiedzałabym was, żeby nie robić przykrości ojcu, ale... To ty jesteś dla niego najważniejsza — wyznała, spoglądając na Arię z pełną mocą — i to ty powinnaś trwać u jego boku. Ja sobie poradzę — mruknęła, wzruszając ramionami — bo przecież najważniejsze, że żyję i mam się dobrze. Ale naprawdę... przepraszam — wydukała na koniec. — Ja naprawdę nie chciałam nic między wami psuć... 

Nie wiedziała, co jeszcze mogła powiedzieć. Zrobiła, co było w jej mocy, teraz zaś pozostawało czekać na wyrok. Pod stolikiem skrzyżowała palce, mając nadzieję, że bogowie dostrzegli te modły o pomyślność. 

Proszę, zgódź się!, myślała błagalnie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^