ROZDZIAŁ 255

GORO

— Ty, a jak inni też mają te swoje całe Cienie? Wyobraź to sobie. Jest sobie, nie wiem, wilkołak jakiś czy coś, niby normalny, ogarnięty, czasem tylko do księżyca powyje, aż nagle coś go od środka skręca i zagryza sobie pół miasteczka. Jak tak, to ty się może wycofaj póki możesz, co? Bo ty może nawet nie wiesz, w coś się wpakował. No co? A wiedziałeś że wiedźmy jakieś Cienie w sobie mają? No właśnie!

— Milcz, Belial.

Goro nie miał ochoty wysłuchiwać belialowych mądrości spod lady, nawet mimo tego, że miał rację. Rzeczywiście nie spodziewał się, że już na samym początku spotka go aż taki problem i miał nadzieję, że rzeczywiście mało kto budził w sobie ten Cień. Z jednej strony chyba nie, skoro niewiele się o tym słyszało. Ale z drugiej – Wiera sama wspominała, że zostali wygnani z Rosji. Jakiś powód musiał być, a za spokojne życie pod kamieniem na pewno nie próbowaliby się ich pozbyć. Goro podejrzewał, że na zewnątrz musiało uwolnić się więcej Cieni, a skoro jeden był tak groźny, to co dopiero reszta. W ten sposób Goro wcale się nie dziwił, że grisze żyły w ukryciu, a pocieszający był tylko fakt, że według Wiery, niewielu miało odwagę podpisać tego rodzaju pakty, które mogły obudzić ichniejsze Cienie. 

Cóż, jedno było pewne – mieli mnóstwo do roboty. 

Gdy po południu byli już gotowi, a cały demoni zastęp był gotów bronić ich gościa, czekali już tylko na Wierę. Gdy zaś wreszcie się pojawiła, wyglądała zupełnie inaczej i Goro był w stanie stwierdzić, że była to zupełnie inna kobieta niż ta, którą widział wczoraj. Tym razem była ubrana w czarny, elegancki komplet, który doskonale na niej leżał, włosy miała delikatnie upięte, oczy zaś lekko podkreślone kredką, tuszem i cieniem. Jednak najbardziej uwydatnione były usta: krwista czerwień szminki doskonale wyróżniała się na gładkiej, opalonej twarzy. Z szarej myszki zamieniła się w groźną, pewną swojej wartości czarodziejkę, która śmiało mogła – i z pewnością chciała – pomścić swoich najbliższych. 

Belial gwizdnął cicho pod nosem w geście zachwytu. Gdy Goro to usłyszał, spojrzał na niego groźnie i lekko ścisnął pięść, wywołując czar. Skutek był natychmiastowy: Belial syknął z bólu i spiął się mocno, łapiąc pod boki. Całość trwała tylko chwilę, a gdy męczarnie minęły równie nagle, co się pojawiły, jego przyjaciel uśmiechnął się z ulgą i momentalnie wyprostował, w ogóle nieporuszony tą małą karą. 

— To jest ta biedna, przestraszona wiedźma, o której mówiłeś? — szepnął z szerokim uśmiechem, pochylając się nad uchem Goro. — No kurwa! Faktycznie przestraszona — przyznał z wyraźną kpiną w głosie. — Musisz się nią koniecznie zaopiekować! 

Goro raz jeszcze spojrzał na Beliala wilkiem, lekko poruszając swoją prawą dłonią, którą niedawno zaatakował demona. Bel, choć zrozumiał przekaz, nijak się tym nie przejął, nadal z szerokim uśmiechem przyglądając się zbliżającej do nich Wierze.

— Dzień dobry — odparł Goro z łagodnym uśmiechem. — Mam nadzieję, że dobrze pani spała? Cieszę się widząc, że jest pani w lepszej kondycji. Zanim ruszymy, chciałbym pani przedstawić mojego druha Beliala... 

— Rączki całuję — rzekł zalotnie, kłaniając się w pas i delikatnie ujmując dłoń Wiery, aby musnąć ją wargami. Goro wywrócił oczami. 

— Przepraszam za niego — mruknął, uśmiechając się szeroko – tylko po to, by Belial zrozumiał, jak wiele wstydu mu przynosi. — Możemy ruszać? 

Czarne wozy ruszyły kolumną na zachód, wzbudzając wśród przechodniów zaciekawione spojrzenia. Goro zabierał ze sobą dużą ferajnę, ale całość służyła przede wszystkim ochronie Wiery. Ryzyko, że Rumen pojawi się na miejscu, było zbyt duże, zwłaszcza że zbrodniarze mieli skłonność do powracania na miejsce zbrodni. Choć Goro dręczyło pytanie, które już wczoraj postawiła Wiera: dlaczego Rumen nie szukał jej w tunelach? Dlaczego pozwolił jej uciec, skoro to ona była przyczyną całej tragedii? Chciał, by najpierw dostrzegła ogrom konsekwencji odrzucenia oświadczyn? Chciał, by wpierw cierpiała po stracie bliskich? Nie miał pojęcia, ale im więcej mieli czasu, tym dla nich lepiej. 

Wiera wyjaśniła im, że nie ma sposobu, aby rozróżnić atak griszy od zwykłego wypadku, jak chociażby wybuchu gazu. Dlatego się dziwiła, dlaczego Goro tak zależało na odwiedzeniu miejsca zdarzenia – i to jeszcze w jej towarzystwie. Na szczęście nie protestowała, dzięki czemu po niecałych dwóch godzinach byli na miejscu. Wciąż kręciło się tam wielu ludzi, głównie strażaków walczących z poczerniałymi gruzami. Dzięki wszelkim bogom, Belial choć w tym momencie zdołał trzymać zamknięty dziób i nie uczynił na temat tych zgliszczy żadnej uwagi. Widać bowiem było, że Wierze bardzo trudno się na to wszystko patrzy, czemu zresztą nikt się nie dziwił. Wszyscy odczekali jeszcze chwilę, pozwalając griszy przeżyć swoją rozpacz w ciszy. Goro zdawał sobie sprawę, że mógł w tym przeszkadzać otaczający ją wianuszek demonów, ale Goro nie mógł ryzykować narażenia jej na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. 

— Wiero... — odezwał się cicho po dłuższej chwili milczenia, chcąc wreszcie przejść do rzeczy. — Czy możemy...? 

Na szczęście czarodziejka szybko doszła do siebie, oznajmiając swoją pełną gotowość do pomocy. Wciąż nie rozumiała, w czym byłaby potrzebna i to niegasnące w jej oczach zdziwienie i zaciekawienie niespodziewanie wywołało na twarzy Goro rozbawiony uśmiech. Z przyjemnością jej pokaże, do czego była tu potrzebna. 

— Czy zgodzisz się — podjął, cały czas delikatnie uśmiechnięty — bym teraz to ja pokazał ci małą sztuczkę? Twoja była nadzwyczajna i trudno będzie ją przebić, ale pozwól, że spróbuję. 

Wiera pokiwała głową, jeszcze bardziej zaciekawiona, co też Goro chciał jej pokazać. Demon zastanawiał się, czy powinien wyjaśnić Wierze, na czym to polega, czy niego ją zaskoczyć. Ostatecznie jednak stwierdził, że to ani nie miejsce, ani nie pora i okoliczności na strojenie sobie żartów, a oni wszyscy winni zachować pełną powagę i ostrożność. 

— Chciałbym ujrzeć twoimi oczami wszystko, co wydarzyło się tej felernej nocy. Kiedy przyłożę dłoń do twojego czoła, poczujesz na twarzy lekkie mrowienie, a w wyobraźni ujrzysz wszystkie te wspomnienia nienaturalnie wyraźnie. Dzięki temu będę mógł wszystko dokładnie obejrzysz. Wiem — przyznał cicho — że te wydarzenia są dla ciebie bolesne, ale wszyscy tu chcemy ci pomóc — wyznał, spoglądając na nią z uwagą. — Ale muszę wiedzieć wszystko, co tylko możliwe. Mogę...? 

Wiera wyglądała na nieco niepewną, co wcale Goro nie dziwiło, lecz ostatecznie kiwnęła lekko głową. Wtem demon podszedł do niej i bez zbędnych wstępów przyłożył jej otwartą dłoń do czoła, przymykając przy tym powieki. Efekt był natychmiastowy: Goro czuł, jak Wiera momentalnie sztywnieje. Zadarła lekko głowę, a gałki oczne przekręciły się nieco, ukazując jedynie białka. Jej ciałem szepnął delikatny dreszcz i już po chwili to samo spotkało Goro, któremu na moment brakło tchu w piersi. Nagle zaatakował go smród popiołu i spalenizny, a policzki połaskotał gryzący, gorący dym. Uszy zaatakowały wrzaski mieszkańców i upiorny szelest sięgających nocnego nieba płomieni. Goro to wszystko czuł, a gdy otworzył oczy skryte w wyobraźni, ujrzał zatrważający obraz zniszczenia. 

Teraz, gdy posiadł zdolność sterowania wspomnieniami Wiery, mógł wreszcie dokładnie ujrzeć, co się wydarzyło. Jego umiejętność była ograniczona miejscem i mógł ujrzeć tylko to, co wydarzyło się właśnie tutaj – lecz biorąc pod uwagę słowa Wiery o tym, że mieszkańcy rzadko opuszczali swoją miejscowość, Goro miał duże pole do popisu. Dlatego z łatwością cofnął się do wspomnień sprzed pożaru. Ujrzał wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o szerokich barkach, czarnych, gładko ulizanych włosach i kwadratowej, silnie zarysowanej szczęce przyprószonej ciemnym zarostem. W jego szarych oczach błyszczała stal i buta, które nie ustępowały nawet gdy Wiera odmówiła mu małżeństwa. Goro widział wszystko, o czym opowiadała czarodziejka, upewniając się, że mówiła prawdę. Widział upokorzenie Rumena, widział jego atak, widział płonącą wioskę i uciekającą Wierę. Wspomnienie zaczęło się urywać, gdy kobieta znacznie oddaliła się od swojego miejsca zamieszkania, co świadczyło o końcu wizji. 

Gdy Goro odjął swoją dłoń od czoła Wiery, oboje odetchnęli z ulgą, odrobinę zmęczeni tym dziwnym doznaniem. Naprawdę nie chciał narażać Wiery na przeżywanie tej tragedii jeszcze raz, ale musiał się upewnić. 

— A więc wiemy już wszystko. Raz jeszcze panią przepraszam — odparł cicho, mając nadzieję, że Wiera mu to wybaczy. — Musiałem mieć sto procent pewności. Teraz ją mam i na własne oczy widziałem, z jak niebezpiecznym człowiekiem mamy do czynienia. Rozumiem, że nic więcej na miejscu nie znajdziemy. Czy chce pani tu jeszcze zostać, aby oddać część zmarłym? Czy chce pani już wracać?

Wystarczyła chwila namysłu, by Wiera stwierdziła, że nie chce dłużej zostać w tym miejscu. Goro przyjął jej decyzję skinieniem głowy, po czym zarządził powrót, zgarniają wszystkie swoje demony do wozów. 

Powrót miał być równie prosty co przyjazd. Kolumna samochodów ruszyła, a Goro w milczeniu rozpamiętywał to, co ujrzał w wyobraźni Wiery. Pocieszyło go, że nie ujrzał tam niczego poza tym co grisza sama mu powiedziała, co znaczyło, że nie miała przed nim żadnych tajemnic. To zwiastowało udaną współpracę, na którą Goro bardzo liczył. 

Te rozmyślania przerwał głośny huk, który jeszcze długo dzwonił mu w uszach, powodując nagły i silny ból głowy. Nie rozumiejąc, co się dzieje, spojrzał najpierw na siedzącą z tyłu Wierę, upewniając się, że nic się jej nie stało. Na szczęście była jedynie oszołomiona, wobec czego Goro nakazał jej zostać w samochodzie, a sam błyskawicznie wyskoczył na zewnątrz rozglądając się dookoła. 

Długo nie musiał szukać przyczyny. Jęzory ognia w duecie ze słupami dymu wydobywały się z jednego z ich wozu, umieszczonego w samym środku kolumny. Gdy już po chwili wybuchło kolejne auto, Goro wrzasnął do wszystkich siedzących w środku, by natychmiast wysiedli. Zakleszczeni w wąskiej uliczce jakiegoś niewielkiego miasteczka, nie mieli wielkiego pola do manewru. Świadkowie zdarzenia wrzeszczeli, samochody trąbiły, a to wszystko maksymalnie przeszkadzało demonowi w zebraniu myśli. Na szczęście reszta myślała za niego, bo natychmiast otoczyła Wierę, właściwie wykonując wydany wcześniej rozkaz. Do Goro zaraz doskoczył Belial, po raz pierwszy od bardzo dawna przybierając poważny wyraz twarzy.

— Co do, do kurwy nędzy, było?! — wrzasnął, rozglądając się dookoła.

Goro już miał odpowiadać, że nie ma pojęcia, gdy wtem owionął ich gorący podmuch, a w następnej chwili ich wszystkich coś zmiotło jak pionki z planszy. Upadkowi na ziemię towarzyszył kolejny ogłuszający huk i jeszcze więcej wrzasków spanikowanych ludzi. Zszokowany, a następnie wściekły, że dał się tak łatwo podejść, Goro dźwignął się na ziemię, uważnie rozglądając się po otoczeniu.

Wtem go ujrzał. Dumnego, górującego nad nimi, stojącego na jednym z samochodów, w którym płonęły ciała opętane przez kilku demonów. Jego szeroki uśmiech i szaleńcze błyski w oczach mówiły aż za wiele.

— Zabrać stąd Wierę! Natychmiast! — wrzasnął, wciąż mając kobietę w zasięgu wzroku. Nie mogła tu dłużej zostać, choć Goro martwił fakt, że Rumen w łatwy sposób mógł uszkodzić cielesne powłoki jego demonów. Wprawdzie znalezienie innego człowieka nie było problemem, zwłaszcza że wokół roiło się ich całkiem sporo, ale to wszystko zajmowało czas, którego nie mieli. Z tego powodu wielu porzucało swoje ciała: te padały bezwładnie na ziemię, a ciemno-granatowe duchy płynęły w stronę oprawcy starając się do niego dotrzeć. Jednak Rumen musiał od dłuższego czasu śledzić Wierę, ponieważ skutecznie ochronił się przeciwko demonom. Goro znał te zaklęcia i wiedział, jak je złamać, ale to także potrzebowało czasu. Zbyt dużo czasu. 

Rumen zdawał się czytać mu w myślach, bo natychmiast posłał w ich kierunku kolejne strumienie ognia. Jednak celował w demony, a nie w Wierę — ją wręcz omijał, każąc jej po prostu obserwować zniszczenie, jakie siał. To wszystko miało być jedynie psychologiczną gierką; zwykłą pokazówką mającą dać im do zrozumienia, jak groźnym był przeciwnikiem.

— Szukać go! — ryknął Goro, wściekły na to, jak łatwo Rumen nad nimi zapanował. 

Ten rozkaz tylko sprawiał wrażenie, jakby Rumen się go wystraszył, ponieważ tuż po tym nastąpił kolejny wybuch, odgradzając demony od griszy słupem ognia i dymu. Jednak gdy demony przedarły się przez tę osłonę, próbując zniszczyć zaklęcie, nie było już kogo atakować: Rumen zniknął. I jeszcze długo trwała cisza, która ich omiotła, pozwalając szokowi zagnieździć się w ich umysłach. To trujące milczenie przerwał Belial — bo któżby inny — wymachując przy tym rękami, jakby doznał nagle jakiejś dziwnej nadruchliwości.

— I co to, kurwa, miało być?! — ryknął wściekle Belial. — Zniszczył kilka samochodów, spalił nam kilka ciał i spierdolił?! Co to, pytam, kurwa mać, miało być?! 

Goro milczał, mimo że pytania przyjaciela były trafne. Lecz i odpowiedź była prosta, choć demon nie miał ochoty tego tłumaczyć: był zbyt rozeźlony tą porażką. 

— I czemu jej — Belial rozejrzał się dookoła, szukając Wiery — od razu nie próbował zajebać? Widziałeś to, nie? On się nami, chuj jebany, bawił! Odstawił pokazówkę i spierdolił! Co on myślał, kurwa, że się go wystraszymy? Czy jaki chuj? No ja pierdole! 

— Opanuj się — westchnął Goro, z trudem wydobywając z siebie głos. 

Zaraz odwrócił się plecami do przyjaciela, szukając spojrzeniem Wiery. Na szczęście nic się jej nie stało, choć była zszokowana. Temu się nie dziwił, choć miał wrażenie, że coś jeszcze było nie tak. Jej oczy lśniły jakoś inaczej i może demonowi się wydawało, ale widział tam jakiś zarzut. Zaraz jednaj zrozumiał, że zapewne wynikał on z tego, że tak łatwo wpadli w zasadzkę Rumena. 

— Nic pani nie jest? Przepraszam, zbyt łatwo daliśmy się zaskoczyć — wyznał stanowczym, choć podszytym żalem tonem. — Wracajmy. Tym razem będziemy bardziej ostrożni. 

Uprzątnięcie całości zajęło wiele godzin, lecz całość Goro zlecił swoim demonom — zwłaszcza tym, którzy stracili swoje ciała i znaleźli sobie nowe, głównie żywe. To miała być dla nich kara, że zdobyli się na tego rodzaju swawolę, wiedząc, jak mocno Goro za tym nie przepadał. Wiedział jednak, że nie mieli wyjścia i obiecali, że po wszystkim opuszczą ciała żywych i znajdą sobie jakichś martwych. Dzięki temu to oni zostali na miejscu, a Goro, Wiera, Belial i reszta demonów mogli wrócić do Londynu. 

Tak jak się tego spodziewał, powrót przebiegł bez większych komplikacji. Rumen osiągnął swój cel: nastraszył ich, a zwłaszcza Wierę, a także dał pokaz swojej siły. Osiągnął cel, zdając sobie sprawę, że nie miał szans sięgnąć otoczonej demonami Wiery. Dlatego gdy wreszcie dotarli do posiadłości, odetchnęli z ulgą, czując się wyjątkowo zmęczeni ostatnimi wydarzeniami. 

— Proszę odpocząć — polecił Wierze. — Później o tym porozmawiamy i opracujemy plan działania. Na razie musimy się wszyscy uspokoić. I proszę pamiętać: jest pani tu bezpieczna. 

Na szczęście Wiera nie protestowała, mimo że sprawiała wrażenie, jakby koniecznie chciała omówić wszystko, co zaszło. Goro wcale się temu nie dziwił, ale chwilowo nie miał ochoty na żadne dyskusje. On sam musiał odpocząć, dlatego od razu zamknął się w swoim gabinecie, chcąc zupełnie się wyciszyć i uspokoić swoje nadszarpnięte nerwy. 

Najchętniej poszedłby spać. W takich chwilach podwójnie żałował, że demony nie były do tego zdolne.

Niestety, jego spokój nie trwał długo, bo ledwie po kilkunastu minutach ktoś zapukał do drzwi. Poirytowany, zastanawiał się chwilę, czy by czasem nie przegnać gościa, ale zaraz odrzucił od siebie tę myśl, mamrocząc niechętne „proszę”. Był pewien, że za chwilę do środka wkroczy Wiera, dlatego mocni się zdziwił, gdy ujrzał Paimona. Wyglądał dość niemrawo, jakby coś go trapiło. To odkrycie od razu mocno zainteresowało Goro, więc dźwignął się z niewielkiej sofy na której dotychczas leżał i zasiadł za biurkiem, wskazując demonowi drugie krzesło. 

— O co chodzi? — spytał krótko, słysząc w swoim głosów ogromne zmęczenie. 

— Panie... — zaczął niepewnie demon, wyraźnie nie mogąc się zabrać za wypowiedzenie tego, co ciążyło mu w myślach. — Muszę ci się do czegoś przyznać... 

— Więc słucham.

Paimon wiercił się nerwowo w krześle, co coraz bardziej niepokoiło Goro. Demon przeczesał pospiesznym ruchem swoje krótkie, rudawe włosy, po czym odetchnął głęboko, najwyraźniej gotowy do mówienia. 

— Panie... Mówiłeś, że mamy bronić pani Woroncow za wszelką cenę, prawda? No właśnie... A kiedy ten magik nas zaatakował, a my nie mieliśmy gdzie uciekać... Widziałeś, co się wtedy działo z panią Woroncow? Była zszokowana. Bałem się, że jeśli nie zacznie uciekać, to może jej się coś stanie. Więc... więc... — Demon zamilkł na moment, coraz silniej zaniepokojony. — Więc usiłowałem ją opętać, żeby ją odciągnąć i... no, żeby miała większe szanse... Gdyby już była bezpieczna, zaraz bym wrócił do swojego ciała — zapewnił pospiesznie. — Chciałem realizować rozkazy, choć zdaję sobie sprawę, że ten zamiar był haniebny i jestem gotów ponieść za to karę. 

Goro poczuł, jak coś się w nim gotuje. Wprost nie mógł uwierzyć, że ktoś z jego ramienia postąpił tak nieodpowiedzialnie i inne opętał griszę. Nawet nie chciał myśleć, co pomyślała sobie o tym Wiera, ale jako gospodarz popełnił niewybaczalny błąd. 

— Za zamiar? — wycedził wściekle. — Odpowiesz za czyn, nie zamiar! 

— Ale... — dukał z przerażeniem — właśnie rzecz w tym, że do opętania nie doszło! 

Goro wpatrywał się w Paimona bez zrozumienia. Tak się stresował przyznaniem do czegoś, czego nie zrobił? Oczywiście, sam pomysł był głupi, ale jeśli ostatecznie go nie zrealizował, nie było o czym mówić. 

— Nie doszło? — powtórzył ze zdziwieniem. — Więc dlaczego mi o tym mówisz? 

— Bo ja próbowałem ją opętać — tłumaczył żywiołowo — ale się nie dało! 

— Co...? 

— Nie dało! — powtórzył, spoglądając na Goro z pełnym przekonaniem. — Odbijałem się od niej, jakby coś już w niej siedziało! Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Nie miałem do niej żadnego wstępu. Wiesz, Panie, jak jest, nawet do czystej duszy możemy próbować się wedrzeć, choć zwykle zaraz zostajemy wypychani. Ale u niej to coś innego — odbijałem się jak od szkła! To było takie samo uczucie — mówił, wyraźnie podnieciony swoją opowieścią — jakbym próbował opętać kogoś już opętanego! Mówię ci o tym, panie — rzekł nieco spokojniej — bo uznałem, że to ważna informacja. Jeśli pani Woroncow cię o tym, panie, ostrzegła, to... 

— Nie ostrzegła. 

Demon najpierw wybałuszył oczy, po czym spuścił głowę uśmiechając się ledwie wyraźnie. Najwyraźniej był rad, że przekazał swemu panu tak ważną i przydatną informację, która wyraźnie Goro zaszokowała. Zwłaszcza że już wiedział, dlaczego nie dało się jej opętać. Odpowiedź w pewnym sensie podała mu sama Wiera. 

— Dziękuję ci za tę informację — rzekł nieprzytomnym tonem. — Możesz już odejść. 

— A kara, panie...? 

— Jesteś wolny. 

Paimonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać: błyskawicznie się skłonił i równie szybko umknął z gabinetu, jakby w obawie, że Goro zdąży zmienić zdanie. Nie zamierzał, zwłaszcza że dzięki temu na jaw wyszło kłamstwo Wiery – i go jak wielkie i znaczące! Był głęboko rozczarowany, bo sądził, że pomagając jej w walce z Rumenem, mógł liczyć na jej szczerość. Nie mógł i o tym Goro powinien pamiętać zawsze — nie mógł ufać nikomu. A już na pewno nie komuś, kogo znał pół dnia. 

Nie chciał rozmawiać z Wierą tak od razu. Mimo tego kłamstwa, nie zamierzał łamać złożonej już obietnicy — zresztą nawet by już nie mógł, został nią związany. Był ciekaw, czy Wiera o tym wiedziała, ale nie zamierzał jej o tym mówić, coby nie dostarczać jej wygodnej broni przeciwko demonom. Ale właśnie z tego powodu chciał pozwolić Wierze odpocząć. Jeszcze zdąży z nią porozmawiać. 

Jednak prędko się okazało, że o dłuższym odpoczynku nie było mowy. Po kolejnych kilkunastu minutach znów ktoś zapukał do drzwi, a Goro znów musiał podnosić się z sofy. Lecz tym razem nie zdążył nawet wpuścić gościa, bo uprzedziło go charakterystyczne skrzypnięcie drzwi, zza których wyłoniła się Wiera. Czarodziejka najwyraźniej nie potrzebowała zaproszenia, a sądząc po jej twardym spojrzeniu, łatwo było się domyślić, o czym chciała z nim porozmawiać.

— Cieszę się, że panią widzę — rzekł spokojnie, zasiadając za biurkiem. — Proszę usiąść i przyjąć moje najszczersze przeprosiny z powodu tego, co się wydarzyło podczas powrotu. Miała pani rację — przyznał, kiwając ponuro głową — to silny przeciwnik. Ani przez chwilę nie zamierzałem go lekceważyć, lecz teraz jeszcze bardziej rozumiem, dlaczego ten stwór wywołuje w pani tyle obaw. Obiecałem, że pani pomogę i słowa dotrzymam. Ale…

Urwał na moment, lecz widząc, że i Wiera zbierała się do zabrania głosu, zaraz ja uprzedził.

— Liczyłem, że będzie pani ze mną całkowicie szczera. Poczułem się wielce zawiedziony, gdy się okazało, że to nieprawda.

Odrobinę rozbawiło go zaskoczenie malujące się na twarzy griszy, ale i tym razem Goro nie zamierzał zostawić wiele miejsca na ciszę.

— Proszę mi wybaczyć za ten niegodny dżentelmena czyn ze strony jednego z podwładnych mi demonów — odparł spokojnie. — Paimion nigdy nie powinien choćby pomyśleć o tym, by panią opętać. Proszę mi uwierzyć, zwykle tego nie robimy, a Paimon, choć chciał użyć zbyt inwazyjnej metody, miał dobre intencje. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — rzekł, wstając z miejsca i okrążając biurko, stając tuż za krzesłem, które zajmowała Wiera. — Dzięki temu mogłem uzupełnić o pani resztę informacji. Zwłaszcza tę część, którą pani przede mną ukryła. 

Jego ton wciąż był opanowany, mimo że w środku nerwy coraz bardziej dawały o sobie znać. Na szczęście miał nad nimi doskonałą kontrolę i nie pozwalał się im uwidocznić. Poza tym obawy irytacji tylko przeszkadzały w skupieniu, a wróg mógł łatwo to wykorzystać. Wprawdzie Wiera nie zasłużyła sobie na tytuł wroga, ale szansę na przyjaźń skutecznie zaprzepaściła.

— Raz jeszcze powtórzę — kontynuował, choć ton mu się zmienił: był twardy i chłodny — że obiecałem pani pomóc i słowa z ochotą dotrzymam. Jednak sądziłem, że wyraziłem się jasno, gdy powiedziałem, że oczekuję od pani szczerości. Opowiadając o tym, jak niebezpieczny jest Cień, popisała się pani godną pogardy hipokryzją — tłumaczył, nadal w pełni opanowany — ukrywając tak ważną informacje, jak związanie się z pani Cieniem.

Nie zamierzał czekać na jej tłumaczenia, bo wiedział, że takich nie było. Wiera ukryła informację o swoim Cieniu, aby odgrywać rolę ofiary — wyłącznie ofiary, a nie potencjalnego zagrożenia. Z wiedzą o Cieniu Goro mógłby odmówić jej pomocy, całkowicie słusznie uznając ją za niebezpieczną. Lecz czy rzeczywiście by jej tej pomocy odmówił? Nie, tego Goro był pewien. Podjąłby to ryzyko, wierząc, że w duszy Wiery wciąż gnieździło się wystarczająco dużo dobra, aby nie dopuścić do siebie Cienia. Ale tego Wiera nie miała szansy się już dowiedzieć — sama ją zaprzepaściła.

— Wierzę, że jest w pani tyle silnej woli, że nigdy nie będziemy musieli polować na panią. Jak już pani wspominałem, my, demony, jesteśmy nieśmiertelni. Nas nie da się pokonać — wyjaśnił znacząco, na dłużej zatrzymując wzrok na Wierze — wobec czego nasza strona zawsze jest zwycięska. Ma pani szczęście, że stoi pani po właściwej stronie. Jest pani naszą sojuszniczką. Lecz kłamstwa nie toleruję. Szkoda — przyznał szczerze. — Liczyłem, że wzajemna pomoc to dobre podwaliny pod przyjaźń. Ale tej nigdy nie buduje się na kłamstwie. To zbyt kruche i przegniłe fundamenty. 

Z tymi słowy obszedł drugą połowę biurka, kończąc na swoim krześle, które po chwili zajął. 

— Nie chcę pani tłumaczeń — stwierdził stanowczo. — Mój podwładny jest winny próby opętania, a pani jest winna kłamstwa. Oboje mamy minus na swoim koncie i oboje cały czas chcemy tego samego: pokonania Rumena. Proponuje trzymać się tylko tego. Prywatne niesnaski odłóżmy teraz na bok. Jednak jeśli jest jeszcze coś — Goro pochylił się lekko do przodu — co pani zechciała przede mną ukryć, to dobry moment, by to wyjawić. Co więcej, chciałbym się dowiedzieć jak najwięcej o pani Cieniu. O tym, w jakim jest… stanie. To wszystko.

Naprawdę żałował, że ta znajomość zaczęła się tak źle, ale musiał przyznać samemu sobie rację: należało skupić się tylko na Rumenie, na nikim i niczym więcej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^