GORO
Musiał przyznać wprost — to wszystko było bardzo dziwne.
Wprawdzie Goro wraz ze swoją misją poznawania innych ras był świadom, że spotka
go mnóstwo dziwów i równie wiele nowej wiedzy, którą będzie musiał przyswoić i
do której będzie musiał przywyknąć. Nie sądził tylko, że te nowości zaatakują
go tak szybko i to w tak osobliwej postaci.
Wszystkiego, co mówiła mu Wiera, słuchał w pełnym skupieniu,
nie chcąc pominąć ani jednego szczegółu — każdy mógł być tak samo ważny. Poza
tym nie chciał jej urazić swoją ewentualną ignorancją — widać było, że Wiera
bardzo wiele przeszła i najpewniej potrzebowała wsparcia, a tym było także
zwykłe wysłuchanie. Lecz właśnie dlatego poczuł się tak nieswojo, gdy grisza
pokazała mu na własnej skórze, co potrafi. Kiedy przyjemne ciepło rozlewało się
po jego ciele, niespodziewanie poczuł zapach słodkiej cytryny, choć nie miał
pojęcia, dlaczego akurat ten. Odprężenie niemal boleśnie rozluźniało jego
mięśnie, jakby gwałtownie wyrywało zeń głęboko wbite szpilki. Lżejszy o worek kamieni
zdjętych mu z barków, niemal czuł, jak cera mu się rozświetla, oczy błyszczą, a
usta wykrzywiają się w szerokim, błogim uśmiechu, które już po chwili wydały z
siebie głośny, radosny śmiech. Tak szczęśliwy, spokojny, miał ochotę poddać się
największym głupotom, które mogłyby jeszcze bardziej przyćmić, ale ucieszyć jego
umysł. Roześmiany, oddychał pełną piersią, po raz pierwszy od wieków chowając
swój chłodny realizm do kieszeni, zastępując go najczystszym optymizmem.
Optymizmem pachnącym słodką cytryną.
Musiała minąć dłuższa chwila, nim zdołał się opanować. I
nawet gdy zapach zniknął, jego umysł oprzytomniał, a mięśnie ponownie lekko się
spięły, cały czas miał ochotę się śmiać i od czasu do czasu krótki chichot
umykał mu z krtani. Lecz w tamtym momencie już był średnio z tego zadowolony:
powinien zachować skupienie i powagę, a nie wygłupiać jak rozkochany
nastolatek. Względnie uspokajała go tylko myśl, że było to działanie
mechaniczne, a on sam raczej by się na coś podobnego nie zdobył.
— Muszę przyznać — odparł, wciąż jeszcze lekko uśmiechnięty —
że pani zdolności robią ogromne wrażenie. Nie pamiętam — wyznał wręcz ze
zdziwieniem — kiedy ostatnio się tak śmiałem.
Jednak to był jedyny optymistyczny akcent tej rozmowy, cała
reszta zaś była dużo bardziej ponura.
— Dobrze rozumiem? Ten, który był uznawany za głowę pani
rodu, poczuł się wzgardzony odrzuceniem jego oświadczyn, więc korzystając ze
swoich specjalnych umiejętności, spalił całą wioskę, ponieważ władzę nad nim przejęło
coś, co nazywają państwo Cieniem?
Tak naprawdę był pewien, że wszystko dokładnie zapamiętał,
jednak czuł potrzebę powtórzenia tego na głos. I, co nieco Goro rozczarowało,
obie wersje — wypowiedziana i pomyślana — brzmiały tak samo źle.
— Czy ten Cień można porównać do choroby psychicznej?
Oczywiście czysto teoretycznie. I czy taki Cień można… wygnać? Wyleczyć? — pytał.
Bardzo go te kwestie ciekawiły i miał nadzieję, że Wiera nie
będzie miała mu za złe tej dociekliwości. Jednak, jeśli miał jej pomóc, musiał dowiedzieć
się wszystkiego, co tylko możliwe. Zwłaszcza że, jeśli Wiera mówiła prawdę, to rzeczywiście
mogli mieć duży problem.
— Czy na miejscu znajdziemy dowody świadczące o tym, że za
pożarem stoi grisza, a nie wybuch gazu? Po czym to poznać? Proszę mi wybaczyć te pytania — odparł
niemal natychmiast. — Proszę nie myśleć, że pani nie wierzę. To zwyczajne
środki ostrożności, a ja chcę mieć pełen obraz zdarzeń i możliwości.
Goro natychmiast pomyślał, że będą musieli razem pojechać na
miejsce, aby zbadać całe otoczenie — tym razem po swojemu. Jeśli Wiera
rzeczywiście była świadkiem tych zdarzeń, w prosty sposób dosięgną prawdy, a
przynajmniej tej widocznej części. Jednak demon nie zamierzał już teraz mówić o
tym Wierze. Domyślał się, że informacja o powrocie na miejsce zbrodni może ją
zestresować, a tego potrzebowała jak najmniej.
— Mówi pani — podjął cicho — że Rumen może dalej podpalać.
Dlaczego miałby to robić? Sugeruje pani, że pani oprawca będzie panią ścigał,
aby się zemścić. Początkiem tej zemsty było spalenie wioski. Proszę mi wybaczyć
to pytanie… — zawahał się na moment, dumając nad tym, czy powinien o to
zahaczać — ale kto jeszcze wtedy zginął? Mówiła pani, że Rumen przejął władzę
po ojcu. Czy on nadal żyje? Czy mieszkał w tej wiosce? Zmierzam do tego —
uzupełnił — czy pod wpływem Cienia mógł skrzywdzić też swoich bliskich?
Orientując się, że jego herbata była już niemal letnia,
niespiesznie upił jej łyk, zauważając, że Wiera już dawno uporała się ze swoją.
Wiedział, że to trudne pytanie, dlatego Goro wolał zająć się swoim naparem i
dać kobiecie chwilę na zebranie myśli i znalezienie w sobie odwagi, by o
wszystkim opowiedzieć. Ale musiała to zrobić, jeśli prosiła o pomoc. Musiała mu
coś zaoferować w zamian za schronienie, a obecnie miała przy sobie tylko
prawdę. Mogła ją albo ujawnić, dzięki czemu byliby zdolni pomóc sobie nawzajem,
albo skryć pod płaszczykiem bólu, wstydy i żałoby.
— Proszę mi opowiedzieć o tym Rumenie — rzekł ostrożnie,
uważnie przyglądając się Wierze. — Łatwo wywnioskować, że to porywczy i
niebezpieczny człowiek, ale co jeszcze? Ma jakieś słabości? Jest coś, co na
niego działa, co go może unieszkodliwić? Łatwo go podejść? Po prostu: jaki
jest? Muszę to wiedzieć — wyjaśnił krótko. — Muszę wiedzieć, z kim mam
zawalczyć.
Grisza władający ogniem, przejęty przez Cień, który żywił
się złością i nienawiścią — właśnie tego mu było potrzeba na początku swoich samozwańczych
rządów. Jednak musiał przyjąć to z pokorą — tego rodzaju wyzwanie musiało być niczym
innym, jak próbą, która miała mu udowodnić, czy będzie w stanie zapanować nad
resztą czających się z każdej strony problemów. Poza tym, pomyślał nieco
ironicznie, ugodę z griszami miałbym z głowy.
No chyba że Rumen jakimś cudem zyska nad nim przewagę. Zabić
go nie zabije — to w oczywisty sposób niemożliwe — jednak Wiera pozostawała śmiertelna,
a jej śmierć z pewnością byłaby koszmarną klęską Goro.
Zakładając, że Wiera mówiła prawdę. A to chciał niebawem sam
sprawdzić.
— Nie mogę trzymać pani dłużej w niepewności — dodał, uśmiechając
się z łagodnym rozbawieniem — i przestawię pani mój wyrok. Z przyjemnością
udzielę pani wszelkiej pomocy, zarówno w zwalczeniu zagrożenia, jak w i
zapewnieniu schronienia. Tuż po naszej rozmowie — podjął nieco żywiej — polecę,
aby przygotowano pani sypialnię. Obiecuję zapewnić pani wszelkie wygody i pełne
bezpieczeństwo. Jednakowoż…
Odetchnął lekko, o mało co nie sięgając po filiżankę z
herbatą. Jednak przerwanie wypowiedzi w tak ważnym momencie — i to jeszcze
czymś tak trywialnym, jak upicie łyku — byłoby niegrzeczne, dlatego pochylił
się odrobinę w stronę Wiery, na której twarzy zatańczyła ogromna ulga, choć
skupienie i niepokój nadal lśnił w jej oczach.
— Proszę mi wybaczyć tłumaczenie tak oczywistych rzeczy —
podjął — ale nie znamy się i nie jesteśmy jeszcze w stanie sobie ufać. Pomogę
pani dokładnie tak, jak pani tego zapragnie, a musi pani wiedzieć, że obietnica
dla nas, demonów, jest rzeczą świętą. Jednak i od pani wymagam pełnej
szczerości. Toteż proszę mi wybaczyć, ale muszę nałożyć na panią pewne środki
ostrożności. Będzie pani pilnowana przez moich podwładnych. I nie — zaprzeczył
od razu — w żadnym razie nie będzie pani więźniem. Może pani odejść gdzie i
kiedy pani zechce. Jednak proszę mnie zrozumieć — rzekł z lekkim uśmiechem —
nie mam o pani pojęcia. A jeśli Rumen jest tak groźny, jak pani mówi, musi mieć
pani najlepszą ochronę. Te mury — Goro rozejrzał się znacząco po otoczeniu — choć
grube i dobrze zabezpieczenie, są tylko murami, które można łatwo pokonać. Dużo
bardziej niż im ufam swoim przyjaciołom.
Nie był pewien, jak Wiera zareaguje na wieść, że będzie
miała straż przy swojej sypialni, ale nie miał innego wyjścia. Ani myślał
odmówić jej pomocy i gościny, ale Goro musiał być ostrożny. Czysto teoretycznie
Wiera mogła współpracować z Rumenem, wobec czego prośba o pomoc byłaby tylko
podstępem. Czemu to miałoby służyć? Nie wiedział i wiedzieć nie chciał: wolał
wierzyć, że jego uroczy gość naprawdę potrzebował wsparcia.
— Dziś może się pani odprężyć, jest pani bezpieczna —
zapewnił Goro. — Tuż po tej rozmowie przyślę do pani służbę, która zrealizuje
wszystkie pani potrzeby. Proszę się tylko tej służby nie wystraszyć — dodał z
cieniem rozbawienia na twarzy — jest dość szorstka. Jednak jutro — podjął głośniej
stanowczym tonem — chciałbym, abyśmy się wspólnie udali do Bibury na oględziny terenu.
Wiem — zaznaczył z wyraźnie wybrzmiewającym w głosie żalem — że to będzie
trudne, ale proszę zrozumieć: musimy to zrobić. Z pani pomocą i moimi
umiejętnościami zyskamy tam wiele wskazówek, które z pewnością nam pomogą. Moja
świta panią obroni, więc proszę się nie bać. Zostanie pani otoczona wianuszkiem
demonów, a mamy tę całkiem wygodną właściwość — rzekł z szerszym niż dotychczas
uśmiechem — że jesteśmy zupełnie nieśmiertelni. Proszę się nad tym dobrze zastanowić
— dodał nieco łagodniej — i uwierzyć, że pani pomożemy i doprowadzimy tę sprawę
do końca.
Goro miał nadzieję, że w żaden sposób jej nie wystraszył i
naprawdę choć odrobinę uspokoił. Jego samego wizja oszalałego z zazdrości maga
władającego ogniem niezbyt pocieszała, ale nie dawał tego po sobie poznać.
Gdyby Wiera zobaczyła, że jej wybawiciel też się bał, raczej nie czułaby się zbyt
pewnie. Zresztą, to nawet nie był strach, a silny niepokój podsycający
wrażenie, że Rumen wywoła więcej zamieszania niż komukolwiek może się wydawać.
Goro musiał być na to przygotowany. I był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz