ROZDZIAŁ 245

 ATHANASIUS

— Nie! Nie zgadzam się.

Wystarczającym problemem było zorganizowanie kolacji, która miała służyć nie tylko powitaniu Gudrun, ale i podziękowaniu Goro za jej wskrzeszenie. I choć Athan dobrze wiedział, że tak było — wskazywały na to wszelkie „logiczne” dowody — tak wampir, choć usiłował, nie umiał być demonom wdzięczny za ten cud. Wszystko mimo- i dobrowolnie zawdzięczał tylko Arii. To w niej widział tę, która odpowiadała za sprowadzenie tu jego córki. To ona wyszła z inicjatywą, to ona wszystkiego dopilnowała i doprowadziła Gudrun do domu. Co więcej, opowieść o tym, że Goro tak po prostu, bez większych emocji, wskrzesił ją nad kubkiem kawy, w całości ujmowały temu zjawisku jakiejkolwiek klasy, wartości i szacunku, co Athan z łatwością miał demonowi za złe.

Wobec tego, nadal znajdował więcej powodów, by ich nienawidzić, nawet mimo tego, że odzyskali jego ukochaną, utraconą przed laty córkę. I o ile Goro byłby w stanie znieść, gdyby zacisnął zęby i pięści, tak Belial był już całkiem nie do przyjęcia.

— Wasz pomysł jest absurdalny­­ — wycedził wściekle. — Przecież dobrze wiecie… ty nie wiesz — poprawił natychmiast, spoglądając na Gudrun — ale ty wiesz — zwrócił się gniewnie do Arii — jak głęboką nienawiścią darzę tego faceta! Moment, w którym tak okrutnie sobie zakpił i ze mnie, i z nas wszystkim, był ostatnim, w którym jego noga postała na tym terenie!

Potwornie drażnił go upór obu jego kobiet. I o ile Gudrun jeszcze mógł zrozumieć, tak entuzjazm Arii koszmarnie go raził i przeszkadzał. Nie chciał jej tego wytykać, ponieważ znowu by wyszedł na zaborczego i przesadnie zazdrosnego — ale taki właśnie był, do diabła!, i jeśli Aria chciała z nim być, musiała mieć tę świadomość. Athana bowiem najzwyczajniej w świecie bolał fakt, że jego luba tak łatwo zaprzyjaźniła się z kimś, kto niegdyś go tak oszukał i wykorzystał. Tak jakby jego wysoce nieprzyjemne doświadczenia i traumy nie robiły na niej większego wrażenia. Brakowało już tylko tego, by się o nich pokłócili — Aria by się zarzekała, że demony są w porządku, a on nie chciałby się z tym zgodzić.

I tak poniekąd właśnie było, nawet w tamtej chwili. Na szczęście krzyczał tylko on.

— A mimo to — kontynuował ze wyburzeniem, resztkami silnej woli próbując nie wybuchnąć — wpadłyście na cudowny pomysł, aby go tutaj zaprosić. Beliala — podkreślił z równie szerokim, co fałszywym i wściekłym uśmiechem. — Tego Beliala. Jak chcecie się na mnie za coś zemścić — warczał — to mnie w piszczel kopnijcie albo przytrzaśnijcie mi palce klapą klawiatury!

Naprawdę nie chciał urządzać przy nich takich scen, a zwłaszcza przed Gudrun, ale nie miał wyjścia — uparte sugerowanie, że Belial powinien się pojawić na kolacji, było poniżej pasa. Obie w kółko tłumaczyły, że ten drań towarzyszył Goro i Arii we wskrzeszeniu Gudrun, a skoro pomógł, powinien dostać zaproszenie. Athan miał na ten temat zgoła inne zdanie.

— Dlaczego ty ciągle tak dramatyzujesz? — jęknęła ze znudzeniem Gudrun, wywracając oczami. Po chwili westchnęła, wyprostowała się i spojrzała na ojca buntowniczo.  — To kolacja dla mnie, tak? Na moją cześć, tak? W takim razie to ja powinnam układać listę gości. A skoro tak, to chcę tam tego kumpla Chińczyka! Nie był miły — przyznała, kiwając lekko głową — ale ja też nie. A teraz będzie musiał być miły, ponieważ przyjdzie tu dla mnie — podkreśliła stanowczo — poza tym będzie miał obok siebie szefa. Bo ten Chińczyk wyglądał na jego szefa.

Athan wbił w Gudrun mordercze spojrzenie, wnet przypominając sobie, jak potwornie uparte było to dziecko.

— Nie masz pojęcia — wysyczał — kim jest ten facet. I co zrobił.

— No to mi wyjaśnij!

— Nie.

— Cholera jasna! — wrzasnęła wściekle. — Nie chcesz, to nie mów! Ale w takim razie musisz go zaprosić! A jak nie, to ja i Aria to zrobimy, a ty się będziesz mógł dąsać, ile będziesz chciał!

— GUDRUN!  — syknął wściekle Athan. — Mimo wszystko: nie pozwalaj sobie!

Gudrun wyglądała na wściekłą i obrażoną i w tym akurat Athan ją doskonale rozumiał, bo czuł się podobnie. Jednak najgorsze było to, że żadne z nich nie zamierzało odpuścić, co oznaczało jedno: znajdował się na przegranej pozycji. Bo nawet jeśli Athanasius się uprze i nie zgodzi na Beliala, będzie miał na głowie dwie pogniewane panny, które urządzą mu takie piekło, że na długo je popamięta. Musiał poddać tę walkę, choć jednocześnie nie miał pojęcia, jak zniesie tę katorgę.

— No ale pozwól mi — jęczała, najwyraźniej nadal dostrzegając swoją szansę — zaprosić kogo chcę! Daj mi zawierać nowe znajomości, poszerzać horyzonty — wymieniała ze sztucznym zaangażowaniem — i przestań nade mną wisieć jak…

— GUDRUN!

— ATHAN! — odgryzła się, udając, że robi bardzo groźną minę.

Mieszkała z nim ledwie od kilku dni, a już zaczęły wracać stare zwyczaje, kiedy to Athan podczas kolejnej z tak bezsensownych sprzeczek miał ochotę szarpnąć się za włosy i wyrwać je wszystkie, co do jednego. Zacisnął zęby, wziął głęboki oddech, odliczył do dziesięciu, a potem wziął jeszcze kilka głębokich oddechów.

— I nie — odpowiedziała na niezadane jeszcze pytanie — nie przestanę się zachowywać jak rozwydrzona nastolatka mimo swoich prawie stu lat! I dobrze o tym wiesz! Czy ty mnie kiedyś przegadałeś?

— Gudrun — jęknął, w błyskawicznym tempie tracąc cierpliwość.

— No więc?!

No nie wytrzymam z nią, pomyślał z udręką. Lecz wraz z tą myślą niespodziewanie naszła go przedziwna ulga wraz ze świadomością, że oto wszystko naprawdę wróciło do normy. Mógłby się użerać z Gudrun do końca życia i naprawdę wyskubać się co do jednego włoska, byle tylko ją przy sobie mieć i nigdy więcej nie stracić. To nieco go rozluźniło, zwłaszcza że i tak przegrał. Mimo to i tak był podirytowany, a myśl o Belialu paradującym w jego domu w niczym nie pomagała.

— Tylko trzymajcie go ode mnie z daleka — wycedził przez zaciśnięte zęby.

Wtem ze złością uświadomił sobie, że zgadzał się na zaproszenie Beliala już nie tylko po to, by Gudrun przestała mu jazgotać nad uchem, ale przede wszystkim po to, by nie wszczynać kłótni z Arią. Wiedział, że byli o trzy słowa od sprzeczki, a ten podły, parszywy demon z pewnością nie był godny zostania powodem ich sporu. Co więcej, Athan cały czas miał do niej żal, że tak tego drania broniła i buzowała w nim ogromna ochota wykrzyczenia jej wszystkiego, co psuło mu jego chwilowy spokój ducha. Ale naprawdę nie chciał się kłócić, a już na pewno nie z Arią, dlatego postanowił się dla niej w ten sposób poświęcić.

Skup się na Gudrun, powtarzał sobie w myślach. To ma być jej wieczór, nie jego. To jej obecnością masz się cieszyć, nie jego. Nie pozwól, by Belial stał się ważniejszy niż Gudrun.

— To jaka jest jeszcze lista gości? — zagadnęła Gudrun takim tonem, jakby sprzeczka sprzed dosłownie chwili nigdy nie miała miejsca. Ta dziewczyna zawsze miała talent do gwałtownego niwelowania wszelkich sporów i swobodnego przechodzenia do kwestii prostszych i lżejszych. — Chińczyk i ten dru… no już przestań się tak boczyć! CHIŃCZYK — podkreśliła podniesionym tonem, specjalnie robiąc mu na złość — i ten drugi. Dalej: David, jego znam. Ale jakiegoś Matta nie znam, nieważne. Ciotka z wujkiem… a właśnie! Oni zdążą wrócić? Uroczystość bez nich to żadna uroczystość. Kto tam był jeszcze? — Gudrun zmarszczyła brwi, wytężając pamięć. — A, no i Ishmael, tak? Ishmael i Jehanne. Wiedziałam, że o kimś zapomniałam i chyba o nich zapomniałam. To wszystko? Hej! Co macie takie miny? O co chodzi?

Gudrun wlepiała w nich swoje zdzwione spojrzenie, nie rozumiejąc, dlaczego tak nagle pobladli i zamilkli. Athan był na siebie zły, że nadal jej nie powiedział o Cavendishach, ale najpierw nie chciał jej dołować takimi wieściami, kiedy z błyskiem w oczach chłonęła nowości, a potem sam nie potrafił się w sobie zebrać. Mówienie o tym było wyjątkowo trudne i gdyby tylko mógł, najchętniej by tego Gudrun oszczędził. Ale wiedział, że nie powinien ukrywać przed nią czegoś tak ważnego.

— Usiądź — mruknął cicho, wskazując na sofę. Sam nawet nie drgnął, mając wrażenie, że jeśli choćby drgnie, momentalnie uleci z niego odwaga, aby wreszcie przeprowadzić tę rozmowę.

Gudrun spełniła jego polecenie, ale była wyraźnie nieufna i widziała, że zaraz usłyszy coś bardzo złego. Zapewne domyślała się najczarniejszych scenariuszy, ale starała się je wykluczyć. A szkoda, pomyślał ponuro, może wtedy szok byłby mniejszy.

— Gudrun, słońce… — zaczął ostrożnie, z trudem przełykając wielką gulę, która zaległa mu w gardle. Milczał jeszcze chwilę, nie wiedząc, jak się za to zabrać, aż wtem poczuł nagłą potrzebę wyrzucenia z siebie tego jak najszybciej. Musiał; czuł, jak ta wieść go dławi i im dłużej siedzi w jego głowie, tym bardziej staje się trująca. — Elijah… Elijah został zamordowany. Pół roku temu.

Momentalnie spuścił oczy, czując gwałtowne ukłucie smutku, złości i żalu na samą myśl o zmarłym przyjacielu oraz o jego mordercy, którego wielokrotnie tu gościł, uznając za przyjaciela. I, co mocno Athana rozczarowało, wypowiedzenie tych słów wcale nie przyniosło ulgi. Żadnej.

— Jego morderca został schwytany — wyjaśnił cicho, nadal z największym trudem zerkając na przejętą szokiem Gudrun — ale Marisa, jak się pewnie domyślasz, bardzo źle to zniosła. Po drodze wydarzyło się jeszcze więcej bardzo złych rzeczy… Opowiem ci o nich kiedyś, ale to jeszcze nie czas. Po prostu… — westchnął z trudem. — Marisę to wszystko załamało. Pod koniec kwietnia zapadła w hibernację.  

Nie powiedział już ani słowa. Czuł, że więcej nie było trzeba, a Gudrun musiała się z tym zmierzyć. Mimo to nie zamierzał zostawić jej z tym samej i zaraz usiadł tuż obok, lekko obejmując ją ramieniem. Po cichutku wyraził żal, że wcześniej jej o niczym nie powiedział. Najchętniej zrobiłby to po kolacji, żeby nie psuć jej humoru, ale brak ciotki i wujka, jak to ich nazywała, prędzej czy później zrodziłaby nie tylko pytania, ale i niezręczności.

Zresztą, sądząc po liście gości, Athan podejrzewał, że cała ta kolacja będzie jedną wielką niezręcznością.

 

Gdy ujrzał pomięty bukiet czerwonych róż, który Aria otrzymała od tego drania, zapłonął w nim gniew tak ogromny, że z trudem się powstrzymał od zerwania z miejsca. Athan wprost marzył, żeby do niego podejść, dać mu w ryj i wywrzeszczeć, że ma się tu więcej nie pokazywać. Następnie zapewne nawarczałby na Arię, uznając przyjęcie kwiatów za zdradę, przy okazji zupełnie się nie przejmując napiętą atmosferą przy stole.

A im dłużej wpatrywał się w postać, nad którą unosił się nikły, ciemno-granatowy cień demona, tym bardziej miał ochotę to wszystko uczynić. Mimo to milczał, poddając się lodowatym dreszczom i zimnemu potowi, jaki wstąpił na jego czoło. Bał się, do diabła, on się naprawdę go bał! Jakież to było niskie i absurdalne! Kwestia, która ich zwaśniła, została już dawno rozwiązana, a dzięki „dyplomacji” Arii, można było ich uważać niemal za przyjaciół. To akurat miał swojej wybrance ogromnie za złe, ale póki co milczał, nie chcąc wszczynać kłótni.

Bał się. Bał się, ilekroć spoglądał w te ciemne, fałszywe, skradzione komuś oczy. Skradzione tak samo, jak kiedyś skradziono je i jemu. I choć starał się, próbował, usiłował sobie wytłumaczyć, że nic mu nie grozi, a Beliala winien już tylko nienawidzić, nie mógł powstrzymać chłodu przeszywającego go na wskroś, ilekroć myślał, jak bardzo ten demon był groźny, jak bardzo przerażający.

A teraz musiał siedzieć naprzeciw niego, znosząc jego obecność na życzenie swoich ukochanych kobiet. Robił to tylko dla nich, choć męczarnie, jakie przeżywał, były nie do opisania.

Wtem niespodziewanie przyszła mu do głowy myśl podszyta smutkiem i rozczarowaniem, że Aria z pewnością tego nie zauważy. Będzie jedynie dumna, że się „przemógł”, a po wszystkim będzie mu powtarzała, że jednak nie było aż tak źle.

Było. Było wprost koszmarnie. Wino odrzucało swoją wonią, krew nie syciła, a potrawy smakowały jak papier. Śmiech brzmiał agresywnie, a szepty podejrzanie; jego najbliżsi zdawali się nieobecni albo co najmniej oddzieleni od niego grubym murem: on stał po jednej stronie, a demony, Aria i Gudrun po drugiej. Ściany domu, w którym czuł się tak bezpiecznie, teraz widniały mu jako klatka, w której uwięziono go razem z tym, który pierwszy raz od setek lat wzbudził w nim dziecięcy strach.

Nawet wyznanie miłości brzmiało jakoś płytko i nieszczerze. I choć Athan robił co mógł, by uśmiechnąć się do Arii i jakoś jej odpowiedzieć, nie był w stanie. Zamiast tego wlepił wzrok gdzieś obok, zdobywając się jedynie na niemrawe kiwnięcie głową. Jego myśli, miast rozmyślać o odwzajemnionym uczuciu, skupiały się tylko na tym, który go tak przerażał.

Ale nie było wcale tak źle. Prawda?

 

Dusił się.

 

Prawie nie uczestniczył w rozmowie, nie mogąc znieść widoku roześmianej Arii, tak dumnej ze zorganizowanej kolacji. W równym stopniu nie mógł patrzeć na roześmianą Gudrun, której najwyraźniej wesołe usposobienie Beliala bardzo przypadło do gustu. Dramatyzował, ale czuł się tak, jakby obie wbijały mu kolejne noże w plecy, najpierw nie dostrzegając jego katorgi, a potem się nią bawiąc. Dlatego usiłował jedynie przetrwać. Zamyślony i ponury, rozglądał się po salonie, wyglądał przez okno, próbował skubać jakieś potrawy i tylko od czasu do czasu zamienił słówko z Mattem i Davidem — jedynymi osobami, które jawiły mu się jako neutralne i które nie piały z zachwytem na widok demonów. Ale i oni z czasem go opuścili, coraz bardziej zainteresowani naturą tych nowopoznanych stworzeń. Aria była tym wyraźnie zadowolona: zachowywała się tak, jakby była ich ambasadorką, wychodząc z siebie, aby wszyscy zachwycali się tą rasą tak samo, jak ona. I, co gorsza, doskonale jej się to udawało.

 Widzisz? Jest całkiem sympatycznie.

Brakowało niewiele, by Athan uśmiechnął się kpiąco. Powstrzymał ten gest i tylko w oczach zatańczyły mu gniewne ogniki, których, miał nadzieję, Aria nie dostrzegła. Drgnął i ocknął się dopiero w momencie, w którym wspomniała o Goro. Przez to wszystko Athan zapomniał o najważniejszym elemencie i głównym celu tego spotkania: okazania demonowi wdzięczności za wskrzeszenie jego córki. Gdyby tylko mógł, najchętniej by tę część pominął, ale nie wypadało, a Athanasius, mimo swojej głębokiej niechęci, nie mógł zapomnieć, że to przede wszystkim dzięki niemu znowu miał przy sobie Gudrun.

Goro, na szczęście i nieszczęście, od razu zgodził się na rozmowę i z jak zwykle nieodgadniętym wyrazem twarzy dał się poprowadzić do gabinetu. Gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi, ogarnęła ich błogosławiona cisza, która przez chwilę napełniła Athanasiusa ogromną ulgą. Ta jednak zaraz minęła, gdy uświadomił sobie, kto stał tuż za nim. Niespodziewanie wstrząsnął nim silny dreszcz na samą myśl o tym, co Goro mógłby mu zrobić. Według Athana, demon był cykającą bombą: niebezpieczną, nieokiełznaną, gwałtowną i śmiertelną. Niemal niebezpiecznym było żywić do niego gniew, ale tego Athan, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, wyzbyć się nie potrafił.

Gdy już zasiedli po obu stronach biurka, Athanasius zdał sobie sprawę, że nie wiedział nawet, od czego zacząć rozmowę. Od zwykłego, prostego „dziękuję”? Tak zapewne byłoby najprościej, lecz nie w jego stylu. Dlatego mocno go zdziwiło, gdy usłyszał, jak Goro odzywa się pierwszy.

— Dziękuję za zaproszenie — rzekł ze spokojem, kiwając lekko głową. — Zdaję sobie sprawę, że to nie jest dla pana łatwe, dlatego tym bardziej doceniam gest.

Athan, nieco oszołomiony, a nawet lekko rozgniewany tym przejęciem inicjatywy przez demona, pokiwał tylko lekko głową, dając znak, że usłyszał i zrozumiał przekaz.

— Miło też było ujrzeć pana córkę w swoim domu, tak radosną i pewną siebie — wyznał, uśmiechając się delikatnie. — Z życiem bardzo jej do twarzy.

Prychnął lekko, choć nie powstrzymał cienia radości, jaki rozbłysnął mu w oczach na dźwięk tych ostatnich słów. Z tym bowiem musiał się zgodzić — i zgadzał się w pełni. Być może właśnie ta pozorna zgoda nieco odblokowała Athanasiusa, bo wyprostował się w krześle i odetchnął pełną piersią, zbierając się do przemowy.

— Dziękuję ci za uratowanie Gudrun — wyznał ze spokojem i szczerością, której się po sobie nie spodziewał. — Jestem ci za to dozgonnie wdzięczny. Nawet nie wiem — westchnął — jak mógłbym to zrobić…

Goro uśmiechnął się delikatnie, cały czas czujnie obserwując Athana. To spojrzenie mocno go deprymowało, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać.

— Zaczęło się od tego — rzekł ze spokojem — że to my mieliśmy dług wobec was. Wskrzeszenie to dużo — dodał po krótkiej chwili ciszy — i dlatego można spokojnie powiedzieć, że długi zostały wyrównane. Nie jesteśmy już wobec siebie niczym zobowiązani. To powinno pana uspokoić.

Uspokajałoby, gdyby tylko po tej rozmowie demony bezpowrotnie zniknęły z jego życia. Ale wiedział, że dzięki Arii to niemożliwe, co potwornie go męczyło. Ale i to starał się ukryć. Tym bardziej, że ta rozmowa miała przebiegać pokojowo, chociaż ten jeden raz.

— Wskrzeszenie to dużo — powtórzył w zamyśleniu Athan. Wtem w jego głowie zabłysnęła czerwona lampka. Może był przewrażliwiony, ale dostrzegał w tym pewien szwindel, a skoro miał okazję, chciałby to zweryfikować. — Nie wiem, czy nie za dużo, jak na tak znikomą pomoc z naszej strony.

Poza tym, że zostali wciągnięci w ten konflikt bez ich wiedzy, nie zrobili wiele. Tyle tylko, że Aria została zmuszona do morderstwa. Ale to właśnie było jedno ze słów kluczy: zmusić. Byli zmuszani, ubezwłasnowolnieni, pozbawieni własnej woli. Idąc tym tokiem rozumowania, demony nad nimi władały, miały ich w garści — i obie strony doskonale to wiedziały. Wobec tego, dlaczego niby miałyby się odwdzięczać? Dlaczego mówili o długu, skoro, gdyby tylko zechcieli, nie musieliby go spłacać? Czyżby rzeczywiście chodziło o tę mityczną honorowość, o której tyle się mówiło?

Honorowość, powtórzył w myślach kpiąco. Dlaczego Athan wciąż nie mógł w nią uwierzyć?

Goro jednak nie wyglądał ani na urażonego, ani na zaskoczonego tym dość subtelnym zarzutem. Długo natomiast milczał, wbijając w gospodarza swoje ciemne oczy. Zawsze był taki skupiony i opanowany, jakby w ciągu tych ledwie sekund przeszywał swego rozmówcę na wskroś, analizował pod każdym kątem, odczytywał duszę. Może rzeczywiście to robił; Athanasius nie miał pojęcia, jak daleko sięgają umiejętności demonów, ale brak tej wiedzy ani odrobinę go nie uspokajał.

— Nie patrzymy na to w ten sposób. — Gdy Goro wreszcie podjął temat, jego ton był tak samo opanowany, lecz słyszalna była w nim nutka zadumy. Po chwili widać to było także na twarzy: demon wzniósł oczy ku górze w geście głębokiego, choć pospiesznego zastanowienia się nad odpowiedzią. — Wskrzeszenie jest tylko jedną z naszych umiejętności, która dla nas straciła jakikolwiek smak. Tłumaczyłem to pani Arii. Powód — Goro pochylił się lekko do przodu — dla którego nie mogłem przywołać innych państwa przyjaciół, jest równie prosty, co okrutny. Nie jesteśmy wszechpotężni — wyznał z dobitną szczerością. — Mamy swoje liczne ograniczenia; a im więcej umiemy i możemy, tym bardziej te ograniczenia przeszkadzają. Niech pan sobie wyobrazi — rzekł z czujnym, skupionym opanowaniem — że może pan latać. To jest wpisane w pana naturę i jest pewnym, że posiada pan tę umiejętność. Ale żeby to zrobić, potrzebuje pan skrzydeł, których pan nie ma. Czy wówczas myśl o lataniu jest tak samo słodka? Nie — odparł pospiesznie, a jego wyraz twarzy odrobinę spochmurniał. — Wtedy nie myśli pan o lataniu jak o darze. Myśli pan o lataniu z zawiścią i niechęcią. Widząc swych latających braci nie myśli pan, jak to cudownie, że inni latają. Myśli pan, że to podłe, że pan nie może. Proszę mi wybaczyć użycie w tej opowieści pana osoby — dodał, uśmiechając się przepraszająco — ale chcę panu zobrazować, czym dla nas jest to choćby wskrzeszanie.

I choć przez całą tę przemowę miało się wrażenie, że Goro będzie kontynuował, nagle zamilkł, odwracając wzrok. Wyglądał tak, jakby nagle zaatakowały go jakieś bolesne wspomnienie i nie był pewien, czy powinien o nich opowiadać. Athan zaś, zupełnie wbrew sobie, był tak poruszony tą mową, że nie śmiał przerywać, na poły cierpliwie i niecierpliwie czekając na ciąg dalszy.

— Wmieszałem w to państwa z powodu mojej Isalind — wyznał cicho, nadal z niewidzącym wzrokiem wbitym gdzieś w przestrzeń — która była dla mnie jak te skrzydła. Umiem wskrzesić kogokolwiek — prychnął, a Athanasius po raz pierwszy dostrzegł pospiesznie przemykające przez jego twarz cienie gniewu — a jednak nie umiałem pomóc kobiecie, którą kochałem. Na co mi ta moc, jeśli nie mogę jej używać dla własnych celów? Najchętniej bym się jej pozbył — zagrzmiał, krzywiąc się gniewnie — i w tej zawiści i niechęci do wszystkich, których mogę wskrzesić, choć ich nie znam zapomniał o tym, że mogę igrać ze śmiercią. Milej żyłoby się ze świadomością — westchnął ponuro — że nie mogłem nic dla Isalind zrobić. Bo nie mogłem. Choć jednocześnie mogłem.

Tym razem cisza unosząca się między nimi była ciężka i duszna, niczym powietrze nad granatowym niebem zwiastującym burzę. Jakaś nadzwyczajna magia tej rozmowy zdawała się wyrwać z demona wszystkie emocje, jakie nim szarpały i wetknąć pomiędzy to, czym oddychali. Być może tak było, bo widząc zamyślone, rozżalone oblicze Goro, Athanowi niespodziewanie zrobiło się go żal. Zaraz potem mu przeszło i nawet zdążył się na siebie za to wkurzyć, lecz nie zmieniało to faktu, że w postaci Goro było coś niezaprzeczalnie… szczerego. I nawet jeśli Athanasius nie ufał demonom, wtem przez głowę, zupełnie wbrew jego woli, przemknęła myśl, że jemu by zaufał. Tak jakby nie było żadnej innej możliwości, choćby nawet człowiek bardzo tego pragnął.

— Z tego powodu brutalna prawda jest taka — podjął cicho; także i tym razem Athan nie ważył się mu przerwać, czując, że to nadal nie koniec — że wskrzeszenie pana córki wcale nie było wysoką ceną. Jak mogłoby być — pytał zrezygnowanym tonem — jeśli dla mnie jest bezwartościowe?

Uśmiechnął się smutno, lecz nagle zmarszczył brwi, sprawiając wrażenie, jakby właśnie mu się coś przypomniało. Lecz nawet w tym momencie zachował spokój i opanowanie.

— Proszę sobie nie myśleć — zaznaczył — że wskrzeszenie pana córki dla mnie nic nie znaczy. Znaczy, ale nie w takim sensie jak dla pana, co, zdaje się, jest oczywiste. I stąd też nie czuję, by ta cena była na wyrost. Uważam, że spełniłem prośbę pani Arii w nadziei, że zdoła to doprowadzić nasze stosunki do co najmniej neutralnych. To nie jest przekupstwo — dodał z lekkim uśmiechem. — To dar, bo prawda jest taka, że w żaden inny sposób nie potrafię wyjawić, jak bardzo mi przykro z powodu przykrości, jakie na państwa spadły z naszego powodu.

Nawet na to Athan jakimś cudem nie potrafił odpowiedzieć. Powinien wykorzystać sytuację i wypluć, że owszem, jego rasa sprawiła im wiele kłopotu i bólu. Tak w istocie było, zwłaszcza że Athanasius cały czas miał mdłe i męczące ducha wrażenie, że demony były jakąś ukrytą, jeszcze do końca nie odkrytą bruzdą na jego związku z Arią. Tak jakby różnica w ich podejściu do tej rasy poróżniało ich bardziej niż powinna.

Goro postanowił wykorzystać tę chwilę ciszy i sam podjął kolejny temat. Wtem Athan łypnął podejrzliwie na niego, zastanawiając się, czy demony czasem nie potrafią dodatkowo czytać w myślach.

— Ofiarowałem jedno, ale zabrałem drugie — odparł demon z delikatnym, rozbawionym uśmiechem, w którym nie było ani krztyny wesołości — spokój. Czy propozycja dołączenia pani Arii do Rady była zbyt pochopna? Z pewnością — odpowiedział sobie na zadane pytanie – a jednak jej nie żałuję. Żałuję jedynie tego, że Rada stała się ością niezgody. Tym bardziej, że jej założeniem jest łączyć, a nie dzielić.

Czyli czytał w myślach, zażartował ponuro. Cholerna Rada — Athan już prawie zdążył o niej zapomnieć, ale ten temat wracał jak przeklęty bumerang, nie dając mu spokoju. Był to najwyraźniej znak, że nie było od owej Rady ucieczki, a więc musiał się zgodzić na uczestnictwo Arii. Tym bardziej, że i tak już dawno temu minęły czasy, w których Athan miał na swoją lubą jakikolwiek wpływ.

— Nie mogę zaprzeczyć — odparł w końcu, po raz pierwszy od dawna zabierając głos. — Jak na obietnicę, że dacie nam spokój, dość często się ostatnio widujemy.

Goro sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego tymi słowami i być może dopiero wtedy, gdy jasnym się stało, że Athanowi nie udało się go obrazić, wampir poczuł zażenowanie tym atakiem. Odetchnąwszy lekko, próbował odzyskać nad sobą panowanie, zwłaszcza że to on był gospodarzem i nie powinien traktować swoich gości bez szacunku — kimkolwiek by nie byli.

Oczywiście poza Belialem.

— Przepraszam — rzekł cicho — za te słowa…

— Słowa były szczerze. Za prawdę nie powinno się przepraszać.

Athan kiwnął machinalnie głową. Dlaczego miałby udawać, że było inaczej, skoro w istocie demony obiecywały im spokój, który stale łamany? Niestety spory w tym udział miała Aria, która sama do nich lgnęła jak ćma do światła. Ta myśl niezmiennie atakowała go ukłuciem złości i żalu do swojej wybranki.

— Jestem wam… jestem tobie — poprawił — ogromnie wdzięczny za zwrócenie mi Gudrun. Jeśli twierdzisz, że to za mało, zapewniam, że wprost przeciwnie. Ale… — Athan zawahał się na moment. — Nie wspominam najlepiej początków naszej znajomości. Byłbym spokojniejszy, gdybyście sprawowali władzę zamiast Baltimore’ow tam, w Londynie. Z dala… z dala od Blickling.

Goro na moment spuścił wzrok, a przez jego bladą twarz prześlizgnął się nieco szerszy niż dotychczas uśmiech.

— Czy to znak — podjął, podnosząc pewnie głowę — by zrezygnować z miejsca w Radzie dla pani Arii?

— Nie mogę za nią decydować.

— A gdyby pan mógł?

— Nie pozwoliłbym jej na to.

Goro pokiwał ze zrozumieniem głową, przez chwilę milcząc w zadumie. Nie wyglądał na urażonego w żaden sposób, a wprost przeciwnie: jego ciemne oczy wyrażały głęboką wyrozumiałość. Athana niespodziewanie to rozdrażniło, a przede wszystkim fakt, że Goro był tak bardzo inny od tego, jak sobie go wyobrażał. Trudno było nienawidzić kogoś, kto miał w sobie tyle klasy, cierpliwości i… wielkoduszności.

— Przepraszam, że nalegam — odparł nagle z mocą, jakiej Athan jeszcze w jego głosie nie słyszał — ale nalegać będę, dopóki nie usłyszę konkretnej odmowy.

— Naprawdę aż tak zależy ci na Arii?

— Nie zgadza się pan z tym? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Sądzi pan, że popełniam błąd?

Athan milczał, nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Najlepiej prawdę, lecz ta nie zgadzała się z tym, co wampir chciał osiągnąć, co wprawiało go w rozdrażnienie i rozkojarzenie.

— Proszę mi powiedzieć — zaczął Goro, poprawiając się lekko w krześle; ton głosu zdradzał, że demon spodziewał się tej ciszy, a tym samym wcale nie czekał na odpowiedź Athanasiusa — pan ją zna lepiej. Czy uważa pan, że pani Aria, wbrew mojej, dość powierzchownej ocenie, się do Rady nie nadaje? Sądzi pan, że nie ma potrzebnych cech charakteru ani kwalifikacji? Czy to możliwe, by nie umiała pomóc temu projektowi? Wszak rzecz ludzka się mylić — przyznał — a my, choć nieco zmodyfikowani, wciąż, na szczęście, tymi ludźmi pozostajemy.

W ten oto sposób niespodziewanie zrodziła się okazja, aby zadać kres pomysłowi dołączenia Arii do Rady. Wystarczyłaby odrobina półprawdy, może szczypta jakiegoś kłamstewka, podkolorowanie kilku faktów i mógłby skutecznie zniechęcić Goro do zabierania mu Arii. I Bóg mu świadkiem, że chciał to zrobić, a w pierwszych sekundach jego duszę rozświetliła radość na myśl, że znalazł sposób na ten niespodziewany problem. Powinien powiedzieć demonowi, że Aria jest złą kandydatką, że sobie nie poradzi, a oni powinni poszukać kogoś innego. Już nawet nie jego – pal licho dumę i poczucie wyższości, które tak go korciło — ale byle nie ją.

Drażniło go przeciągające się z jego strony milczenie. Drażniło go, że nie umiał wydobyć z siebie ani słowa. Drażniło go, że coś go blokowało, jakby serce i miłość, jaką darzył Arię, nie pozwalały mu wypowiedzieć tych wszystkich kłamstw. Dlatego, na poły z ulgą i rozczarowaniem, zrezygnował, by wyrzec tylko to, co powinien. I, najwyraźniej, także to, co chciał.

— To kobieta o złotym sercu i twardym charakterze — odparł Athan zgodnie z prawdą, która zdawała mu się wyjątkowo gorzka. — Jest w pełni zaangażowana we wszystkie swoje projekty, a pomaganie traktuje nie tylko jak zwyczajną dobroć, którą powinno się czynić, ale wręcz misję. Albo wręcz jak wyzwanie. Możliwość pomagania innym napełnia ją niesamowitą energią i ogromną satysfakcją. Nigdy się nie poddaje, zawsze uparcie walczy o swoje, choć rzadziej walczy o siebie, częściej o innych. To sprawia, że miewa skłonności do… hm — Athan zastanowił się chwilę — poświęcania się. Łatwo i często spycha swoje potrzeby na rzecz uszczęśliwienia innych…

Urwał na moment, ponieważ po usłyszeniu własnych słów napadła go niepokojąca myśl. A jeśli Aria postępowała tak także z nim? Jeśli wcale nie była szczęśliwa w ten czysty, swobodnie egoistyczny sposób? Jeśli dostrzegała własne szczęście tylko w jego radości, swoje spełnienie mając za nic? Czyż nie usidlił jej tak, jak jej obiecał, że nie będzie tego robić? Czyż Aria nie przesiaduje teraz w domu, krążąc między Blickling a Norwich i nigdzie dalej? Ona, miłośniczka podróży i przygód, tkwiła w posiadłości jak zasuszony, uwięziony pod szkłem motyl.

A co, jeśli ona w głębi ducha nie była szczęśliwa, ponieważ radowała się jego radością?

A co, jeśli ona nie była szczęśliwa?

Z trudem wybudził się z tej zadumy, uświadamiając sobie, że za długo milczał, wprawiając swojego gościa w zakłopotanie. Poprawił się więc w fotelu, dając tym samym znak, że wrócił myślami na ziemię, po czym wznowił swoją mowę.

— Jeśli szukacie kogoś, kto ma pomagać innym, bronić słabszych przed silniejszymi i szukać sposobów na lepszy żywot nas, nadnaturalnych, nie rezygnujcie z niej. Jej zapał, upór, pasja, otwartość serca i stal charakteru zagwarantują wam sukces.

Goro spojrzał na niego z łagodnym uśmiechem, jakby rozumiejąc tę walkę, którą niedawno stoczył Athan w swoich myślach. Jednak nawet nie ukrywał, jak bardzo ucieszyła go opinia Athana.

— A więc się nie pomyliłem — odpowiedział z uśmiechem. — Jednak… — Goro zamyślił się na powrót, choć było w tym geście coś udawanego — dziwne rzeczy pan mówi — rzekł nieco weselszym niż zwykle tonem — jak na kogoś, kto od początku był temu pomysłowi przeciwny.

— To nie do końca tak — przyznał Athan nieco pokrętnie. — Przeciwny jestem...

— Przeciwny pan jest przede wszystkim nam. To zrozumiałe — dokończył ze szczerą łagodnością i wyrozumiałością podszytą spowodowanym tą tezą żalem.

Athan nie odpowiedział, tym samym potwierdzając słowa demona. Jednak nie był na niego zły. Wprost przeciwnie, tym bardziej, że w głowie zagnieździła mu się bardzo dziwna myśl.

Dlaczego mam wrażenie, że tylko Goro mnie rozumie?

Tylko on. Demon. Ten, z którym miał walczyć, którego nienawidził i od którego chciał uciec. Rozumiał go on. Nie Aria. Nie jego wybranka, nie ta, z którą chciał spędzić całe życie. Ona go nie rozumiała i Athan nie wiedział, czy w ogóle próbowała. Nie rozumiała go Gudrun, nie rozumiał Ish ani Jehanne.

Tylko on. Co za ponury absurd!, pomyślał ze złością.

— Owszem — odpowiedział w końcu, choć z pewnym oporem i zawahaniem. — Właśnie tak jest. Ale, jak zapewne zdołałeś zauważyć, jestem w tym poglądzie jedyny.

Może jakby was wszystkich po kolei opętali, to byście zmienili zdanie!

— Nie powinienem do tego wracać — odezwał się nagle Goro — i jeśli pana urażę, proszę mi wybaczyć i natychmiast mi przerwać. Ale bardzo żałuje tego — śmiało spojrzał Athanowi w oczy — że pozwoliłem Belialowi na tak brudne zagranie. Miałem pełną świadomość, jak to się może skończyć i jestem tego tak samo winny, jak Belial. Wciąż jesteśmy tylko ludźmi — rzekł cicho, nadal nie spuszczając z Athana czujnego spojrzenia — nawet jeśli odrobinę zmodyfikowanymi. Człowieczeństwo nakłada na nas wiele ograniczeń i jednym z nich są po prostu nasze wady. Istota idealna nigdy nie pozwoliłaby na tak haniebny czyn. My zaś nie sądziliśmy, że spotkamy się jeszcze kiedykolwiek — przyznał zupełnie szczerze. — Jeszcze wtedy traktowaliśmy to miejsce jak zwykły przystanek. Nikt nie przewidział, że nasze losy zostaną tak ze sobą splecione i że jeszcze się zobaczymy. Gdybym tylko wiedział…

— Ale nie wiedziałeś — przerwał cichym warknięciem. — I potraktowaliście mnie jak byle pionka w waszej śmiesznej grze.

Goro milczał, tym samym przyznając Athanowi rację.

— I mimo to — kontynuował z lekkim wzburzeniem — pozwalacie, a wręcz sami doprowadzacie do tego, by te losy dalej się ze sobą plotły.

— Nie mogę powiedzieć, że tego żałuję…

Athan prychnął gniewnie.

— Zrobiłem to, co musiałem.

— To, co chciałeś!

— Tak. Zrobiłem to, co i pan zrobiłby dla pani Arii. Nie przełożyłby pan życia, szczęścia i spokoju jakiegoś obcego człowieka nad życie drugiej polowy swojej duszy. Nie przełożyłby pan.

Athanasius raz jeszcze prychnął, lecz tym razem bez złości, a raczej ze zrezygnowaniem, ponieważ w tym musiał przyznać demonowi rację. Wściekał się o coś, co zrobił mu Belial, lecz kimże on był dla Beliala i Goro? Obcym. Wykorzystali do swoich celów kogoś zupełnie sobie nieznanego i nic dziwnego, że nic ich to nie obchodziło. Tym bardziej, że i Athan postępował tak dziesiątki, jak nie setki razy. Tak łatwo zanurzało się w oparach hipokryzji, które zasłaniały całą, często dość bolesną prawdę, a wynurzenie się stamtąd było jak wyjście na mroźną, nieprzyjazną noc.

— Nie przełożyłbym — przyznał gorzko.

Właśnie wtedy zrobił coś, czego się po sobie nie spodziewał, a co zrobił zupełnie automatycznie, tym samym będąc pewnym, że postępuje słusznie. Wstał więc z krzesła, spoglądając na swojego gościa z góry. Ten zaś nie drgnął, spokojny i opanowany jak zawsze, ciekawy kolejnych ruchów Athana.

— Dziękuję.

Wyciągnąwszy przed siebie otwartą dłoń oczekiwał, że Goro ją uściśnie. I choć zapewne ten dotyk niemal go oparzy, czuł, że powinien tak zrobić — choćby dla własnego spokoju. I ku radości Arii, którą z pewnością ten rozejm ucieszy. Owa zgoda nie oznaczała żadnej przyjaźni, a Athan zamierzał pozostać silny w swojej niechęci do demonów, ale tym podaniem dłoni nakazywał sobie tę niechęć w sobie ukrywać.

Tak jak się tego spodziewał, Goro natychmiast wstał, bez choćby wahania ściskając dłoń gospodarza. Lekkie potrząśnięcie, wymiana równie krótkich, co bladych uśmiechów pozwoliła im się nieco uspokoić i nabrać przekonania, że ta rozmowa, jakkolwiek przebiegała, zakończyła się wyjątkowo wręcz pomyślnie. Dzięki temu mogli wrócić do reszty gości, gdzie atmosfera wyraźnie się rozluźniła, a głośne krzyki i śmiechy słychać było aż na korytarzu. Najgłośniejszy był, o zgrozo, Belial, więc gdy Athan wszedł do jadalni, robił co mógł, byle tylko na niego nie patrzeć. Zamiast tego błyskawicznie zajął swoje miejsce obok Arii, aż nie mogąc się doczekać, aż jej opowie o przebytej niedawno rozmowie.

— Ja też cię kocham. Bardzo — szepnął, zdając sobie sprawę, że znowu tak karygodnie spóźnił się z tym wyznaniem. I nie miało znaczenia, że poprzednie spóźnienie wynosiło dziesiątki lat, a to niecałą godzinę. — Przepraszam, że jestem taki nieobecny. Postaram się włączyć w spotkanie. I… — zawahał się na moment — i nie tylko. Obiecuję.

Po tych słowach pocałował ją lekko w skroń, zaraz odwracając się w stronę gości, aby nie okazać im zbytniego lekceważenia. Musiał zacząć się wreszcie zachowywać jak gospodarz, bo na razie nie wychodziło mu to najlepiej.

— Pani Ario — zagadnął Goro kulturalnym tonem — jak idą prace nad pani Bestiariuszem?  Jeszcze raz powtórzę, że według mnie to wspaniały pomysł i chętnie pomogę i posłużę swoją wiedzą.

David łypał z wielkim zainteresowaniem to na demona, to na Arię i wyraźnie było widać, że i jemu „spis potworów” bardzo się spodobał.

— Księga dziwów? — zagadnął, zawzięcie szarpiąc się za swój nieco podkręcony wąs. — A to ci dopiero! I kogo ty tam już masz, poza wampirami i demonami? Pytam zupełnie niesarkastycznie! — wybronił się nagle, widząc na poły oceniające i karcące spojrzenie siedzącego obok Matta. — Toć ja sam nie wiem, ilu nas, dziwolągów, na tym świecie żyje!

— Na razie tylko na Wyspach — doprecyzował Athan z lekkim uśmiechem.

— A co my mamy powiedzieć? — mruknął Belial z udawanym znudzeniem. — Tyle lat zamknięci w puszce albo skitrani gdzieś pod kamieniami, ewentualnie w ciałach jakichś pustelników. Tam, gdzieśmy się chowali, nawet plotki nie docierały, nie mówiąc o gazetach czy innych cudach przekazu informacji. Wszędzie się tylko od tych durnych ludzi roiło — burknął. — Migreny szło dostać: gdzie się nie obejrzysz, to te sieroty łaziły. I ani śladu swoich czy, no właśnie, innych! Także, złotko…

Belial wybałuszył oczy, zdając sobie sprawę z wielkości błędu, jaki popełnił. Także Athan doznał szoku, a wtem momentalnie do twarzy napłynęła mu krew, barwiąc policzki na intensywną, wściekłą czerwień. A wściekły był, oj był!

— Nie złotko — poprawił się momentalnie, unosząc otwarte dłonie w poddańczym geście. — Nie złotko! Ale ty, Aria — kontynuował, udając, że „złotko” wcale nie było skierowane do Vasco — bierz się lepiej do roboty, bo, sama widzisz, zainteresowanych jest wielu. A ty myślisz, że ile my na to będziemy czekać, co? Wiedza to potęgi klucz, pamiętaj!

Gudrun zmarszczyła brwi, A Athan przymknął na moment powieki, odliczając do dziesięciu. Mniej więcej przy siódemce wyobraził sobie, jak topi Beliala w jeziorze, przez co od razu zrobiło mu się jakoś milej. Nie chcąc zgubić tego względnego spokoju ducha, odwrócił się w stronę Arii, posyłając jej ciepły uśmiech. Po chwili chwycił jej rękę i lekko ucałował jej wierzch.

I właśnie wtem, wraz z dotykiem jej dłoni, przeszło mu przez głowę coś tak obcego i absurdalnego, że po wszystkim Athan nie był pewien, czy to oby na pewno jego myśl.

Czuję, jakbyś nie była już moja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^