ATHANASIUS
To była tylko jedna, dość krótka kłótnia. Nic aż tak
kluczowego, znaczącego, decydującego o ich związku. Podobnych sprzeczek zapewne
mieli przed sobą jeszcze całe mnóstwo i teoretycznie nie było w tym nic
nadzwyczajnego. Teoretycznie. Jednak każda z nich niosła za sobą pewne ryzyko,
że któreś z nich powie o jedno krzywdzące słowo za dużo. Że zrobi coś
nieodpowiedniego. Że popełni błąd, który będzie ważył znacznie więcej, niż im
się na początku wydawało.
Nieszczęsna tajemniczość polega na tym, że ilekroć człowiek
popełnia błędy, nie ma pewności, czy któryś z nich, choć pozornie mały, w
przyszłości nie okaże się krytyczny.
Athan też tego nie wiedział, a właśnie w tej jednej, jakże
stresującej chwili, kiedy stał w progu z naręczem kwiatów, skruszony, zaniepokojony
i do głębi zakochany, nie wiedział, co się wydarzy. Nic nie wiedział i właśnie
wtedy sobie to uświadomił. Nie wiedział, jak się zachowywać w tak prawdziwym,
poważnym związku. Nie wiedział, jak być dobrym partnerem. Nie wiedział, co
dokładnie powinien robić, by Aria czuła się przy nim szczęśliwa i spełniona.
Być może część rzeczy robił poprawnie — chyba tak, skoro jeszcze od niego nie
odeszła — ale wiele z pewnością miał jeszcze do naprawy. Ale co musiał
poprawić? Tego nie wiedział i miał nadzieję, że Aria kiedyś mu te błędy wskaże.
Lecz nie po to, by mu je wytykać, a po to, by razem byli jeszcze pewniejsi i
silniejsi. Trwanie razem przez pozostałą im nieskończoność było ogromnym
wyzwaniem i choć Athan nie był tego pewien, tak wierzył i miał nadzieję, że nie
tylko podejmą się tego wyzwania, ale przede wszystkim mu podołają.
I właśnie dlatego ulga niemal boleśnie w niego uderzyła, gdy
Aria bez słowa i chwili zawahania rzuciła mu się w ramiona. Bez zarzutów, bez
wznawiani kłótni, a jedynie z łagodnymi przeprosinami. Wysłuchując ich, w
Athanie urósł bunt, bo przecież całość była wyłącznie jego winą. Mimo to nie
odzywał się, podejrzewając, że wypowiedzenie tych słów było jej potrzebne.
— Zapomnijmy o tym — szeptał, mocno ją do siebie tuląc. —
Nie miałaś żadnej możliwości rozpoznać Beliala, więc nie ma w tym żadnej twojej
winy. Po prostu o tym zapomnijmy. O tym balu, o demonach — wymieniał cicho. —
Po prostu zapomnijmy.
Gdy Aria wpadła w typowy dla siebie humor, zalewając go
propozycjami spędzenia reszty dnia, Athan odetchnął z ulgą. Z największą
przyjemnością dołączy do swojej ukochanej w sprawianiu wrażenia, jakby żaden
bankiet ani kłótnia nie miały miejsca. Jednak nic nie odpowiedział na jej
pomysły; zamiast tego ujął delikatnie jej twarz i namiętnie pocałował, po
chwili wplątując jedną dłoń we włosy, a drugą układając na jej biodrze. Niespodziewanie
naszła go myśl, jak dawno nie mieli takiej chwili, tylko dla siebie. A teraz
byli sami w ogromnym domu, mając pewność, że nikt im nie przeszkodzi. Musieli
więc jakoś to wykorzystać i oboje wiedzieli, jak to zrobią.
Kilka następnych godzin było jak wyjętych ze snu. Nadzy,
zmęczeni i całkowicie odprężenie, leżeli na łóżku w sypialni, którą zwykle
zajmowała Aria, gdy tu pomieszkiwała. Zajadając się już zimnymi, ale nadal
bardzo dobrymi bułeczkami z cynamonem, starali się nie myśleć o niczym, co zakłóciłoby
ten ich błogi spokój.
Do swojego starego druha — niepokoju — Athan zamierzał
jeszcze tego dnia wrócić. Ale później.
— Aż mi się przypomniało — podjął z rozbawionym uśmiechem —
jak pomyliłaś kiedyś pokoje. Powiedz — zagadnął nagle, opierając się na łokciu
i spoglądając z żywą ciekawością na swoją ukochaną — to naprawdę był przypadek?
Czy niekoniecznie?
Był niemal pewny, że pomyłki było w tym znacznie mniej, niż wówczas
twierdziła. Bo choć scena, którą przywołał w pamięci, nie zakończyła się
najlepiej, tak z radością oboje mogli stwierdzić, że to już tylko wyblakłe, nic
nieznaczące wspomnienie
— Kiedy chcesz wracać? — spytał ze spokojem, sam się nad tą kwestią
zastanawiając. — Jutro? W sumie masz pracę. Ale jeśli chcesz zostać jeszcze
kilka dni, to nie widzę problemu. Nawet ja — dodał z lekkim uśmiechem —
obsesyjny domator, nie miałbym nic przeciwko.
Zawsze czuł się w posiadłości Cavendishów dobrze — tylko z
jednym wyjątkiem. Tuż po śmierci Gudrun Elijah i Marisa stwierdzili, że nie powinien
być sam, więc zaproponowali, by zamieszkał z nimi przez kilka tygodni.
Wytrzymał może półtora, nim Cavendishowie sami zauważyli, że czuł się tam jak w
klatce. Jednak poza tym jednym przypadkiem, Athan zawsze uznawał tę posiadłość za
swój drugi dom. I nawet teraz utrzymywało się to mgliste poczucie, nawet mimo
tragedii, która spotkała jej właścicieli.
— Wieczorem muszę coś załatwić — odezwał się po chwili. —
Nie martw się — dodał z rozbawionym uśmiechem, pochylając się nad Arią i całując
ją czule — nie wybieram się na sekretną randkę. Ale jak już jesteśmy na miejscu
i mamy czas, wypadałoby z niego skorzystać. Obiecuję — dodał, skradając jej
jeszcze jeden pocałunek — że to nie potrwa długo. Mam nadzieję, że nie masz mi
tego za złe?
Sam nie wiedział, dlaczego nie wyjawił Arii swoich planów. Z
pewnością zrobi to po powrocie, ale równie dobrze mógłby powiedzieć o wszystkim
od razu. A jednak na razie wolał trzymać swoje plany dla siebie — może przez
wrażenie, że sam nie wiedział, co z tego spotkania wyniknie. Może zupełnie nic
i nie było czym się zamartwiać. A może jednak ta rozmowa przyniesie jakieś inne
konsekwencje? Nie wiedział, ale już niedługo miał się przekonać.
Nienaturalny chłód przeszył cale jego ciało, gdy spoglądał
na ogromny, jakże piękny pałac zbudowany z czerwonej cegły. Teraz, w świetle
dnia, całość prezentowała się jeszcze inaczej niż wczoraj: ogromne gmachy nie
fascynowały już słodką tajemniczością, tylko górowały swoją potęgą nad każdym,
kto wchodził na ten teren. Smukłe wieżyczki, tak spokojne i niewzruszone,
starały się sięgnąć nieba, choć Athan, spoglądając na nie, cały czas miał jakieś
dziwne wrażenie, że gdy tylko się do nich zbliży, od razu na niego runą.
Brama była otwarta, a wokół nie było żywej duszy. Jednak to
nie przeszkodziło Athanasiusowi w odczuwaniu niepokojącego wrażenia, że był
obserwowany. Co więcej, miał pewność, że gdzieś wokół czaiło się wielu, którzy śledzili
każdy jego ruch. Demony? Być może, choć wampir pomyślał, że to byłoby dziwne,
aby którykolwiek z przedstawicieli tej jakże nielicznej rasy trudnił się czymś
tak trywialnym, jak ochrona posiadłości. Athan postanowił, że jeśli tylko będzie
czas, spyta o to Goro.
Na jakąkolwiek ochronę natknął się dopiero przy samym
wejściu. Z jednej strony był na to przygotowany, ponieważ to podstawowe środki
ostrożności. Ale z drugiej, stanowiło to pewien problem. Istniała bowiem
możliwość, że ochrona nie zechce go wpuścić, choć podobno był gościem honorowym
— i Athan miał wrażenie, że nie chodziło tylko o bal, ale o wszelkie spotkania.
I zamierzał z tego skorzystać.
Zamierzał. Ale nie musiał. Po przedstawieniu się, dwaj
ochroniarze tylko po sobie spojrzeli, po czym bez słowa wpuścili go do środka.
Jeden z nich odprowadził go nawet wprost pod gabinet Goro — dokładnie tak, jakby
wszyscy się tej wizyty spodziewali. To Athana nieco zmartwiło, ale ostatecznie
nie mógł narzekać — w końcu dostał się do środka i miał się za chwilę spotkać z
Goro, na czym naprawdę mu zależało.
— Pan Tismaneanu — Goro, wstając zza biurka, podszedł
bliżej, kłaniając się lekko. Nie ważył się wyciągnąć dłoni, najwyraźniej mając
pewność, że Athan jej nie uściśnie. — Cieszę się, że pana widzę. Proszę, zapraszam.
Athanasius rozejrzał się dookoła. Gabinet Goro był owalnym, niewielkim
pokojem o czarnej, marmurowej podłodze w ciekawy sposób kontrastującej z ciepłym
brązem drewnianych ścian i mebli. Poza dużym, dębowym biurkiem, pod ścianami
stały eleganckie, misternie rzeźbione komody o przeszklonych drzwiach, zza
których widniały cale rzędy książek. Po prawej znajdowała się niewielka sofa o złoto-brązowym
obiciu, po lewej zaś stał niski stoliczek zastawiony kilkoma otwartymi księgami.
Zajmując swoje miejsca, Goro odsunął na bok pergamin, który najpewniej zapisywał,
zanim nie przeszkodził Athan. I choć nie zamierzał się nad tym zastanawiać, pan
dworu natychmiast mu tę kwestię wyjaśnił.
— Może mi pan wierzyć lub nie — zaczął, sięgając po pergamin
— ale właśnie pisałem do pana list. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że
odpowiedniejsza byłaby osobista wizyta, ale… — Goro zawahał się chwilę,
spoglądając na Athana znacząco — nie sądzę, bym był mile widziany. W pełni to
rozumiem — zastrzegł — dlatego zdecydowałem się na korespondencyjną formę.
Zmarszczył brwi, zupełnie tym zaskoczony. Nie spodziewał się
jakiekolwiek kontaktu ze strony Goro, bo i nie wiedział, co demon miałby tam
napisać.
— W tym liście — kontynuował Goro, lekko markotniejąc — jak
i teraz, osobiście, pragnę najmocniej pana przeprosić za to, co wydarzyło się podczas
wczorajszego bankietu. Wszystko to wyłącznie moja wina, ponieważ to na mnie,
jako gospodarzowi wydarzenia, spoczywa odpowiedzialność za dobre samopoczucie
moich gości. Belial — Goro westchnął cicho — dostał wyraźny zakaz uczestnictwa
w bankiecie, właśnie z państwa powodu. Nie chciałem, by byli państwo narażeni na
jego obecność, a i ja sam planowałem trzymać się z daleka, aby nie psuć państwu
humoru swoją postacią.
Athan milczał, sam nie wiedząc, co o tym myśleć. Wprawdzie nie
sposób nie przyznać Goro racji, lecz przecież to on zjawił się tu po to, by
przeprosić. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, wyraźnie dawała do zrozumienia, że
obie strony były winne i ta myśl nieco Athanasiusa uspokoiła.
— Belial to stworzenie bardzo niesforne — mówił dalej Goro —
co, niestety, zapewne zdążył pan zauważyć. Trudno go pilnować, ponieważ nie
uznaje żadnych autorytetów. Mnie czasami posłucha, ale tylko dlatego, że się
przyjaźnimy. Myślałem — westchnął cicho — że tym razem też tak będzie. Ale
pokusa zabawienia się i popisania przed widownią była za duża.
Lodowate dreszcze szarpnęły nim z ogromną siłą na myśl, jak dobrze
to rozumiał. Choć starał się zapomnieć, pamiętał całą osobę Beliala i w jakiś
sposób wciąż pamiętał, a tym samym wiedział, jak demon zachowałby się w danych
sytuacjach — tak jakby cały czas tkwił w nim jakiś szablon Beliala. Athan
miał szczerą nadzieję, że kiedyś mu to minie.
— Proszę o wybaczenie — rzekł Goro — i obiecuję, że postaram
się to państwu wynagrodzić. Cóż — uśmiechnął się blado — ta lista zamiast
maleć, ciągle się wydłuża. Ale jesteśmy słowni — zapewnił.
Athan pokiwał w milczeniu głową, sam nie wiedząc, co jeszcze
powinien dodać. Jakoś wcale nie pocieszał go fakt, że demony były mu cokolwiek
dłużne. Jedyne, czego pragnął, to zapomnieć o ich istnieniu i dlatego choćby
działo się najgorzej, był pewien, że nie poprosi ich o pomoc.
— Czemu zawdzięczam tę wizytę?
Tismaneanu wstrzymał na moment oddech, przygotowując się do
podania powodu tych niespodziewanych odwiedzin. Nieco niezręcznie było mu o tym
zaczynać, kiedy Goro w zasadzie powiedział wszystko za niego. Ale powinien. Wiedział,
że powinien.
— Chciałem przeprosić — wyznał w końcu. Nie spodziewał się tego,
ale te dwa słowa z najprawdziwszym trudem przeszły mu przez gardło. — To, co
wydarzyło się wczoraj… zbyt gwałtownie zareagowałem. Nie chciałem popsuć
atmosfery na bankiecie. Biorę tę część winy na siebie.
Goro długo milczał. Bardzo długo, doprowadzając tym Athana
do szału. Siedzący naprzeciwko niego mężczyzna, na około max czterdziestoletni,
o szczupłej, wyraźnie zarysowanej kośćmi policzkowymi twarzy i czujnym, wnikliwym
spojrzeniu, zdawał się niespiesznie zastanawiać nad odpowiedzią. Był tu panem i
władcą, rozdawał wszystkie karty i Athan, choćby chciał, nie miał tu zbyt wiele
do gadania.
— To szlachetne z pana strony.
Wreszcie się odezwał! Athan jedynie kiwnął głową, nie
mając pojęcia, co na to odpowiedzieć.
— Nie dziwię się pańskiej reakcji — kontynuował ze spokojem
Goro. — Wbrew złożonej przeze mnie obietnicy i bez mojej wiedzy, Belial
zakłócił pański spokój. Pana gniew był więcej niż uzasadniony. Nie ma pan więc
za co przepraszać.
Sam się sobie dziwił, ale Goro potwornie go irytował. Drażniło
go, że był taki wyrozumiały, taki spokojny i taki bezproblemowy. Niby same
zalety, niby demon wydawał się naprawdę przyjaźnie nastawiony, ale Athan nie
umiał im zaufać. I nawet nie chciał. Być może ta rasa rzeczywiście była honorowa
i zaprowadzi tu porządek — radząc sobie znacznie lepiej niż Baltimore’owie. Może.
Jednak Athanasius nie był w stanie im uwierzyć ani się z nimi zaprzyjaźnić. Na
samą myśl rósł w nim jakiś opór.
Jeszcze chwilę milczeli i ta cisza była wyraźnym znakiem, że
rozmowa została zakończona. Zresztą Athan nie miał już nic do powiedzenia —
przeprosił, otrzymał przebaczenie. Jego sumienie zostało oczyszczone, więc mógł
w spokoju wrócić do Arii, starając się zapomnieć o tych cholernych demonach.
— Chciałbym zaproponować pani Vasco miejsce w Radzie.
Przez pierwsze kilka sekund Athanasius nie umiał ukryć
swojego szoku. Wybałuszając oczy, wpatrywał się w Goro z niedowierzaniem, będąc
pewnym, że się przesłyszał. Na pewno! Przecież to niemożliwe, by Goro naprawdę
zaproponował to, co wydawało mu się, że usłyszał.
— Słucham?
— Chciałbym, aby Aria Vasco dołączyła do Rady, o której
mówiłem na bankiecie.
Momentalnie poczuł, jak zrobiło mu się gorąco, zimno i słabo
jednocześnie. Wnętrze momentalnie rozpaliło mu jakiś znajomy, nieznośny gorąc,
który nie tylko nie pozwolił mu się uśmiechnąć, ale i w ogóle jakkolwiek zareagować.
Dziwne uczucie długo nie chciało zgasnąć, doprowadzając Athana do szału i wzbudzając
ogromy gniew.
— Arię? — szepnął z niedowierzaniem. — Dlaczego ją?
— Od dawna o tym myślałem — przyznał Goro, odchylając się w
krześle i błądząc wzrokiem gdzieś w okolicy sufitu. — Pani Aria jest kobietą
stanowczą, ale przede wszystkim ma swój rozum. Jest świadoma swojej siły i
uparcie trzyma się swojego zdania. Rada — Goro ponownie zwrócił swoje
spojrzenie ku Athanowi, tym samym pochylając się nad biurkiem — ma być organem
złożonym z silnych indywidualności. Nie zależy mi na tym, by wszyscy szli za głosem
jednego jak owieczki. Chcę Rady, która otwarcie omówi wszystkie za i przeciw
rzuconych pomysłów i zaproponuje swoje rozwiązanie, nie bojąc się przedstawić
własnego zdania.
Po tej serii zalet Arii, Athan wreszcie zdołał zrozumieć, czym
było to palące coś.
Było zazdrością.
Odkąd tylko Goro poruszył kwestię Rady na bankiecie,
Athanowi przeszło przez myśl, że demon zwróci się z tą sprawą do niego. W końcu
to poniekąd dzięki niemu Goro zasiadł na miejscu Mary, to wobec niego i przez
niego miał dług. Co więcej, to on był głową swojego rodu, toteż jasnym
pozostawało, że to on powinien decydować o losach wampirzej rasy — on lub inna głowa
wampirze rodziny. Ale nikt postawiony niżej! A jednak wybrano Arię, jego Stworzoną,
a nie jego — Stwórcę! Athan nie umiał i nie chciał tego zrozumieć, tym samym
zupełnie się z tym nie zgadzając. Coś wewnątrz niego kazało mu głośno zaprotestować
i w mniej lub bardziej dobitny sposób zasugerować, że jego kandydatura byłaby
odpowiedniejsza.
Sam nie wiedział, dlaczego milczał. I to wbrew sobie.
— Mówię o tym panu — tłumaczył ze spokojem Goro — zanim jeszcze
złożę oficjalną propozycji pani Vasco, ponieważ sądzę, że i pan powinien o tym
wiedzieć. A skoro już trafiła się okazja, szkoda byłoby nie skorzystać. Oczywiście
zdaję sobie sprawę — uzupełnił pospiesznie — że to kwestia, która wymaga omówienia,
ale właśnie dlatego wolę uczciwie pana ostrzec. Panią Vasco i tak osobiście o
tym powiadomię. Lub listownie — dodał uspokajającym tonem.
Wściekłość cały czas potwornie go paliła, przez co coraz
trudniej było się powstrzymać przed wypowiedzeniem o kilka słów za dużo. Jednak
musiał się opanować i pozbierać myśli do kupy, aby znaleźć najlepszy sposób na
odwiedzenie Goro od tego pomysłu.
— Więc jedno miejsce zostało już wybrane — rzekł cicho, siląc
się na spokój. — A co z resztą?
— Każda rasa będzie miała swojego przedstawiciela — wyjaśnił
prędko. — Niebawem zamierzam rozpocząć objazdy po najważniejszych rodach danych
ras. Trochę tego jest — zaśmiał się krótko — więc pewnie trochę to potrwa.
Można to porównać do… kampanii prezydenckiej — odparł, uśmiechając się delikatnie.
— Dlatego zanim Rada całkiem powstanie, minie jeszcze wiele miesięcy. Wszystko
to na razie wstępne założenia.
— Posada Arii również?
— Nie. Tego akurat jestem pewien. Chciałbym pana partnerkę w
Radzie. Bardzo mi na tym zależy.
Kurwa, pomyślał wściekle, choć sam nienawidził
uciekać się do tak niskich odzywek jak wulgaryzmy. Ale w niektórych sytuacjach
po prostu nie było innego wyjścia.
— I jak będzie dokonywany wybór tej reszty?
— Plebiscyt — wyjaśnił pokrótce.
— Poza wampirami? — doprecyzował Athan. — Wielu może to
uznać za pewnego rodzaju niesprawiedliwość. Oni mają stawać w szranki, a jedna
wampirzyca ma zapewnione miejsce z góry?
Goro uśmiechnął się szerzej, prychnąwszy lekko pod nosem.
Najwyraźniej ta uwaga go rozbawiła, co tylko jeszcze bardziej drażniło Athana.
— Pradze sobie z tym. Poza tym wierzę, a wręcz jestem
pewien, że pani Aria zyska szacunek całej swojej społeczności. Choć u wielu
zapewne już go sobie zaskarbiła.
Tu cię mam, pomyślał tryumfalnie Athanasius.
— To stare, dumne rody — odparł ze spokojem, którego dotychczas
u siebie nie doświadczył. — Proszę mi
wierzyć, że będą wysoce niezadowolone, jeśli się okaże, że decyzje za nie będzie
podejmował ktoś niższego urodzenia.
— Sugeruje pan — Goro łypnął na niego z ciekawością — że
pana Stworzona się do tego nie nadaje, ponieważ jest tylko Stworzoną? Aż
tak nisko ceni sobie pan swoją partnerkę?
Te słowa uderzyły w niego ze znacznie większą siłą, niż się
spodziewał. Tym samym zdawały się coś w nim odblokować; coś, co kazało mu
przerwać tę farsę, dając znać, że Athan był już o krok od oczerniania swojej ukochanej.
Przecież nie o to chodziło! Nie chodziło mu o umniejszanie jej zasług i
gaszenie zalet. Athan w pełni zgadzał się ze wszystkim, co Goro mówił o Arii,
więc… o co chodziło?
O to, że to ja powinienem zajmować to miejsce, nie ona,
szeptał cichy głosik upchany siłą gdzieś na samo dno świadomości.
— Sugeruję — odparł Athan z tak samo szerokim, co fałszywym
uśmiechem — że wampiry są rasą równie dumną, co demony honorową. Podobno —
dorzucił na koniec, wprost nie mogąc się powstrzymać.
Także i tym razem Goro długo milczał, z tą samą ciekawością
przyglądając się Athanasiusowi. Ten zaś był coraz bardziej wściekły, chcąc czym
prędzej stamtąd wyjść i zapomnieć o tej przeklętej rozmowie — a najlepiej o całej
demoniej rasie.
Wtem głos znowu zabrał gospodarz, zupełnie Athana szokując.
I brutalnie sprowadzając do parteru.
— Zapewne zastanawia się pan, dlaczego nie pomyślałem o
panu? Jeśli pan zechce, mogę to panu zdradzić. Ale... — Goro zamyślił się na
moment — naprawdę zależy mi na ugodzie między nami.
Athan uśmiechnął się kpiąco.
— Ugodę buduje się na szczerości. Proszę mówić — zachęcił z
udawaną uprzejmością — chociaż wiem, co chce pan powiedzieć. Belial pewnie
sporo rzeczy się naoglądał?
— Powiedzmy — odparł Goro w zamyśleniu, uprzednio milcząc dłuższą
chwilę — że sam pan najlepiej wie, przed kim chcielibyśmy bronić naszych braci
i siostry.
Choć spodziewał się tej odpowiedzi, poczuł się tak, jakby
ktoś kopnął go w żołądek. Blady i milczący, starał się stłumić rosnący w sobie
gniew, jednocześnie czując, jak zaczyna się w tym pomieszczeniu dusić. Miał
serdecznie dość tej rozmowy.
— Nie jest pan zbyt skory do kompromisów, prawda?
Athan uparcie milczał, nie chcąc już więcej wdawać się w te
demonie gierki.
— Pani Aria jest uparta — kontynuował niezrażony Goro — ale
zależy jej na zgodzie. Zależy nam na tym. Oczywiście — dodał po dłuższej chwili
— jeśli się pan nie zgodzi, podejrzewam, że nici będą z mojego pomysłu. Ale proszę
się nad tym zastanowić. Obaj jesteśmy zdania, że pani Aria to waleczna,
zawzięta kobieta. Obaj wiemy, że jest idealna na to stanowisko. Proszę to
przemyśleć — rzekł uprzejmie, uśmiechając się lekko. — Tylko tyle.
Był wściekły.
Nie pamiętał, jak wrócił do domu, ale to nie miało żadnego
znaczenia. To chyba cud, że się nie rozbił, skoro prowadził całkowicie pogrążony
w ponurych rozmyślaniach, ale także to było nieważne. Liczyło się tylko to, co
Athan usłyszał od demonów i to, co Goro zamierzał zaproponować Arii. Wściekłość,
zazdrość, żal i rozczarowanie paliły go od środka żywym ogniem, ponieważ, mimo
nielicznych i wątłych prób, Athan nadal nie mógł się z tym pogodzić. Ale
musiał. Dopiero gdy dotarł do domu, uzmysłowił sobie bowiem, że jeśli odmówi
tego Arii, znowu wybuchnie między nimi awantura. Musiał wybrać — albo ona i jej
współpraca z demonami, albo brak tych cholerstw, ale też brak Arii. Wybór
teoretycznie był prosty, ale i tak trudny do zniesienia.
Gdy jego dziewczyna wyłoniła się zza zakrętu, spoglądając na
niego z zainteresowaniem, Athan poczuł nagłe zmęczenie. Nie chciało mu się
niczego tłumaczyć, dlatego zdecydował się na same najważniejsze ogóły.
— Byłem u Goro — wyjaśnił pokrótce. Aria zapewne się domyślała,
po co tam pojechał, zwłaszcza że sam jej to komunikował, dlatego wyjaśnianie
tego wyjazdu pominął. — Chce cię mieć w Radzie.
Od razu po wypowiedzeniu tych słów odwrócił wzrok, nie mogąc
znieść jej ewentualnej radości. Był pewien, że w ten sposób wbije mu nóż w
plecy, bo marzeniem dla Athana byłoby, gdyby Aria odmówiła tej posady. Ale nie
odmówi, za dobrze ją znał. Dlatego nie mógł na to patrzeć.
— Osobiście mi o tym powiedział — kontynuował — i wygląda na
to, że jest tego pewny. Więc masz miejsce w Radzie — skwitował ponuro.
Nagle pomyślał gorzko, że ledwie niedawno dowiedzieli się o
istnieniu demonów, a już nie mogli się od nich odpędzić.
— Nadajesz się do tego — mruknął, nadal błądząc gdzieś wzrokiem.
— Przyda się tam ktoś stanowczy. Nie podoba mi się — dodał głośniej — że
będziesz się kręciła wokół demonów! Nie ufam im — podniósł głos, wreszcie
spoglądając na Arię — i po prostu się martwię! Ale wiem — burknął pod nosem —
że sobie poradzisz.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, podszedł do barku z
alkoholem, zastanawiając się, czy cokolwiek tam znajdzie. Na szczęście zostało
jeszcze kilka butelek z whisky, co Athan przyjął z prawdziwą ulgą. Musiał czym prędzej
przyjąć jak największe dawki tego trunku, bo inaczej szlag go na miejscu trafi.
— Tylko nie zwracaj na mnie uwagi przy podejmowaniu decyzji —
zaznaczył, spoglądając na nią z powagą. — Wiesz, że mi się to nie podoba, ale już
nie jestem twoim panem. — Niestety, pomyślał ponuro. — Jesteś dorosła,
robisz co chcesz. Chcesz zasiąść w tej Radzie? Chcesz, kochanie, oboje o tym
wiemy. Więc zasiadaj.
I nie przejmuj się, że za każdym razem będę szalał z
obaw, czy oby na pewno jesteś tam bezpieczna. W ogóle się tym nie przejmuj.
Wtem Athan pomyślał sobie, jakże naiwna była nadzieja, że teraz już wszystko ułoży się dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz