ROZDZIAŁ 233

 ATHANASIUS

To była tylko jedna, dość krótka kłótnia. Nic aż tak kluczowego, znaczącego, decydującego o ich związku. Podobnych sprzeczek zapewne mieli przed sobą jeszcze całe mnóstwo i teoretycznie nie było w tym nic nadzwyczajnego. Teoretycznie. Jednak każda z nich niosła za sobą pewne ryzyko, że któreś z nich powie o jedno krzywdzące słowo za dużo. Że zrobi coś nieodpowiedniego. Że popełni błąd, który będzie ważył znacznie więcej, niż im się na początku wydawało.

Nieszczęsna tajemniczość polega na tym, że ilekroć człowiek popełnia błędy, nie ma pewności, czy któryś z nich, choć pozornie mały, w przyszłości nie okaże się krytyczny.

Athan też tego nie wiedział, a właśnie w tej jednej, jakże stresującej chwili, kiedy stał w progu z naręczem kwiatów, skruszony, zaniepokojony i do głębi zakochany, nie wiedział, co się wydarzy. Nic nie wiedział i właśnie wtedy sobie to uświadomił. Nie wiedział, jak się zachowywać w tak prawdziwym, poważnym związku. Nie wiedział, jak być dobrym partnerem. Nie wiedział, co dokładnie powinien robić, by Aria czuła się przy nim szczęśliwa i spełniona. Być może część rzeczy robił poprawnie — chyba tak, skoro jeszcze od niego nie odeszła — ale wiele z pewnością miał jeszcze do naprawy. Ale co musiał poprawić? Tego nie wiedział i miał nadzieję, że Aria kiedyś mu te błędy wskaże. Lecz nie po to, by mu je wytykać, a po to, by razem byli jeszcze pewniejsi i silniejsi. Trwanie razem przez pozostałą im nieskończoność było ogromnym wyzwaniem i choć Athan nie był tego pewien, tak wierzył i miał nadzieję, że nie tylko podejmą się tego wyzwania, ale przede wszystkim mu podołają.

I właśnie dlatego ulga niemal boleśnie w niego uderzyła, gdy Aria bez słowa i chwili zawahania rzuciła mu się w ramiona. Bez zarzutów, bez wznawiani kłótni, a jedynie z łagodnymi przeprosinami. Wysłuchując ich, w Athanie urósł bunt, bo przecież całość była wyłącznie jego winą. Mimo to nie odzywał się, podejrzewając, że wypowiedzenie tych słów było jej potrzebne.

— Zapomnijmy o tym — szeptał, mocno ją do siebie tuląc. — Nie miałaś żadnej możliwości rozpoznać Beliala, więc nie ma w tym żadnej twojej winy. Po prostu o tym zapomnijmy. O tym balu, o demonach — wymieniał cicho. — Po prostu zapomnijmy.

Gdy Aria wpadła w typowy dla siebie humor, zalewając go propozycjami spędzenia reszty dnia, Athan odetchnął z ulgą. Z największą przyjemnością dołączy do swojej ukochanej w sprawianiu wrażenia, jakby żaden bankiet ani kłótnia nie miały miejsca. Jednak nic nie odpowiedział na jej pomysły; zamiast tego ujął delikatnie jej twarz i namiętnie pocałował, po chwili wplątując jedną dłoń we włosy, a drugą układając na jej biodrze. Niespodziewanie naszła go myśl, jak dawno nie mieli takiej chwili, tylko dla siebie. A teraz byli sami w ogromnym domu, mając pewność, że nikt im nie przeszkodzi. Musieli więc jakoś to wykorzystać i oboje wiedzieli, jak to zrobią.

 

Kilka następnych godzin było jak wyjętych ze snu. Nadzy, zmęczeni i całkowicie odprężenie, leżeli na łóżku w sypialni, którą zwykle zajmowała Aria, gdy tu pomieszkiwała. Zajadając się już zimnymi, ale nadal bardzo dobrymi bułeczkami z cynamonem, starali się nie myśleć o niczym, co zakłóciłoby ten ich błogi spokój.

Do swojego starego druha — niepokoju — Athan zamierzał jeszcze tego dnia wrócić. Ale później.

— Aż mi się przypomniało — podjął z rozbawionym uśmiechem — jak pomyliłaś kiedyś pokoje. Powiedz — zagadnął nagle, opierając się na łokciu i spoglądając z żywą ciekawością na swoją ukochaną — to naprawdę był przypadek? Czy niekoniecznie?

Był niemal pewny, że pomyłki było w tym znacznie mniej, niż wówczas twierdziła. Bo choć scena, którą przywołał w pamięci, nie zakończyła się najlepiej, tak z radością oboje mogli stwierdzić, że to już tylko wyblakłe, nic nieznaczące wspomnienie

— Kiedy chcesz wracać? — spytał ze spokojem, sam się nad tą kwestią zastanawiając. — Jutro? W sumie masz pracę. Ale jeśli chcesz zostać jeszcze kilka dni, to nie widzę problemu. Nawet ja — dodał z lekkim uśmiechem — obsesyjny domator, nie miałbym nic przeciwko.

Zawsze czuł się w posiadłości Cavendishów dobrze — tylko z jednym wyjątkiem. Tuż po śmierci Gudrun Elijah i Marisa stwierdzili, że nie powinien być sam, więc zaproponowali, by zamieszkał z nimi przez kilka tygodni. Wytrzymał może półtora, nim Cavendishowie sami zauważyli, że czuł się tam jak w klatce. Jednak poza tym jednym przypadkiem, Athan zawsze uznawał tę posiadłość za swój drugi dom. I nawet teraz utrzymywało się to mgliste poczucie, nawet mimo tragedii, która spotkała jej właścicieli.

— Wieczorem muszę coś załatwić — odezwał się po chwili. — Nie martw się — dodał z rozbawionym uśmiechem, pochylając się nad Arią i całując ją czule — nie wybieram się na sekretną randkę. Ale jak już jesteśmy na miejscu i mamy czas, wypadałoby z niego skorzystać. Obiecuję — dodał, skradając jej jeszcze jeden pocałunek — że to nie potrwa długo. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?

Sam nie wiedział, dlaczego nie wyjawił Arii swoich planów. Z pewnością zrobi to po powrocie, ale równie dobrze mógłby powiedzieć o wszystkim od razu. A jednak na razie wolał trzymać swoje plany dla siebie — może przez wrażenie, że sam nie wiedział, co z tego spotkania wyniknie. Może zupełnie nic i nie było czym się zamartwiać. A może jednak ta rozmowa przyniesie jakieś inne konsekwencje? Nie wiedział, ale już niedługo miał się przekonać.

 

Nienaturalny chłód przeszył cale jego ciało, gdy spoglądał na ogromny, jakże piękny pałac zbudowany z czerwonej cegły. Teraz, w świetle dnia, całość prezentowała się jeszcze inaczej niż wczoraj: ogromne gmachy nie fascynowały już słodką tajemniczością, tylko górowały swoją potęgą nad każdym, kto wchodził na ten teren. Smukłe wieżyczki, tak spokojne i niewzruszone, starały się sięgnąć nieba, choć Athan, spoglądając na nie, cały czas miał jakieś dziwne wrażenie, że gdy tylko się do nich zbliży, od razu na niego runą.

Brama była otwarta, a wokół nie było żywej duszy. Jednak to nie przeszkodziło Athanasiusowi w odczuwaniu niepokojącego wrażenia, że był obserwowany. Co więcej, miał pewność, że gdzieś wokół czaiło się wielu, którzy śledzili każdy jego ruch. Demony? Być może, choć wampir pomyślał, że to byłoby dziwne, aby którykolwiek z przedstawicieli tej jakże nielicznej rasy trudnił się czymś tak trywialnym, jak ochrona posiadłości. Athan postanowił, że jeśli tylko będzie czas, spyta o to Goro.

Na jakąkolwiek ochronę natknął się dopiero przy samym wejściu. Z jednej strony był na to przygotowany, ponieważ to podstawowe środki ostrożności. Ale z drugiej, stanowiło to pewien problem. Istniała bowiem możliwość, że ochrona nie zechce go wpuścić, choć podobno był gościem honorowym — i Athan miał wrażenie, że nie chodziło tylko o bal, ale o wszelkie spotkania. I zamierzał z tego skorzystać.

Zamierzał. Ale nie musiał. Po przedstawieniu się, dwaj ochroniarze tylko po sobie spojrzeli, po czym bez słowa wpuścili go do środka. Jeden z nich odprowadził go nawet wprost pod gabinet Goro — dokładnie tak, jakby wszyscy się tej wizyty spodziewali. To Athana nieco zmartwiło, ale ostatecznie nie mógł narzekać — w końcu dostał się do środka i miał się za chwilę spotkać z Goro, na czym naprawdę mu zależało.

— Pan Tismaneanu — Goro, wstając zza biurka, podszedł bliżej, kłaniając się lekko. Nie ważył się wyciągnąć dłoni, najwyraźniej mając pewność, że Athan jej nie uściśnie. — Cieszę się, że pana widzę. Proszę, zapraszam.

Athanasius rozejrzał się dookoła. Gabinet Goro był owalnym, niewielkim pokojem o czarnej, marmurowej podłodze w ciekawy sposób kontrastującej z ciepłym brązem drewnianych ścian i mebli. Poza dużym, dębowym biurkiem, pod ścianami stały eleganckie, misternie rzeźbione komody o przeszklonych drzwiach, zza których widniały cale rzędy książek. Po prawej znajdowała się niewielka sofa o złoto-brązowym obiciu, po lewej zaś stał niski stoliczek zastawiony kilkoma otwartymi księgami. Zajmując swoje miejsca, Goro odsunął na bok pergamin, który najpewniej zapisywał, zanim nie przeszkodził Athan. I choć nie zamierzał się nad tym zastanawiać, pan dworu natychmiast mu tę kwestię wyjaśnił.

— Może mi pan wierzyć lub nie — zaczął, sięgając po pergamin — ale właśnie pisałem do pana list. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że odpowiedniejsza byłaby osobista wizyta, ale… — Goro zawahał się chwilę, spoglądając na Athana znacząco — nie sądzę, bym był mile widziany. W pełni to rozumiem — zastrzegł — dlatego zdecydowałem się na korespondencyjną formę.

Zmarszczył brwi, zupełnie tym zaskoczony. Nie spodziewał się jakiekolwiek kontaktu ze strony Goro, bo i nie wiedział, co demon miałby tam napisać.

— W tym liście — kontynuował Goro, lekko markotniejąc — jak i teraz, osobiście, pragnę najmocniej pana przeprosić za to, co wydarzyło się podczas wczorajszego bankietu. Wszystko to wyłącznie moja wina, ponieważ to na mnie, jako gospodarzowi wydarzenia, spoczywa odpowiedzialność za dobre samopoczucie moich gości. Belial — Goro westchnął cicho — dostał wyraźny zakaz uczestnictwa w bankiecie, właśnie z państwa powodu. Nie chciałem, by byli państwo narażeni na jego obecność, a i ja sam planowałem trzymać się z daleka, aby nie psuć państwu humoru swoją postacią.

Athan milczał, sam nie wiedząc, co o tym myśleć. Wprawdzie nie sposób nie przyznać Goro racji, lecz przecież to on zjawił się tu po to, by przeprosić. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, wyraźnie dawała do zrozumienia, że obie strony były winne i ta myśl nieco Athanasiusa uspokoiła.

— Belial to stworzenie bardzo niesforne — mówił dalej Goro — co, niestety, zapewne zdążył pan zauważyć. Trudno go pilnować, ponieważ nie uznaje żadnych autorytetów. Mnie czasami posłucha, ale tylko dlatego, że się przyjaźnimy. Myślałem — westchnął cicho — że tym razem też tak będzie. Ale pokusa zabawienia się i popisania przed widownią była za duża.

Lodowate dreszcze szarpnęły nim z ogromną siłą na myśl, jak dobrze to rozumiał. Choć starał się zapomnieć, pamiętał całą osobę Beliala i w jakiś sposób wciąż pamiętał, a tym samym wiedział, jak demon zachowałby się w danych sytuacjach — tak jakby cały czas tkwił w nim jakiś szablon Beliala. Athan miał szczerą nadzieję, że kiedyś mu to minie.

— Proszę o wybaczenie — rzekł Goro — i obiecuję, że postaram się to państwu wynagrodzić. Cóż — uśmiechnął się blado — ta lista zamiast maleć, ciągle się wydłuża. Ale jesteśmy słowni — zapewnił.

Athan pokiwał w milczeniu głową, sam nie wiedząc, co jeszcze powinien dodać. Jakoś wcale nie pocieszał go fakt, że demony były mu cokolwiek dłużne. Jedyne, czego pragnął, to zapomnieć o ich istnieniu i dlatego choćby działo się najgorzej, był pewien, że nie poprosi ich o pomoc.

— Czemu zawdzięczam tę wizytę?

Tismaneanu wstrzymał na moment oddech, przygotowując się do podania powodu tych niespodziewanych odwiedzin. Nieco niezręcznie było mu o tym zaczynać, kiedy Goro w zasadzie powiedział wszystko za niego. Ale powinien. Wiedział, że powinien.

— Chciałem przeprosić — wyznał w końcu. Nie spodziewał się tego, ale te dwa słowa z najprawdziwszym trudem przeszły mu przez gardło. — To, co wydarzyło się wczoraj… zbyt gwałtownie zareagowałem. Nie chciałem popsuć atmosfery na bankiecie. Biorę tę część winy na siebie.

Goro długo milczał. Bardzo długo, doprowadzając tym Athana do szału. Siedzący naprzeciwko niego mężczyzna, na około max czterdziestoletni, o szczupłej, wyraźnie zarysowanej kośćmi policzkowymi twarzy i czujnym, wnikliwym spojrzeniu, zdawał się niespiesznie zastanawiać nad odpowiedzią. Był tu panem i władcą, rozdawał wszystkie karty i Athan, choćby chciał, nie miał tu zbyt wiele do gadania.

— To szlachetne z pana strony.

Wreszcie się odezwał! Athan jedynie kiwnął głową, nie mając pojęcia, co na to odpowiedzieć.

— Nie dziwię się pańskiej reakcji — kontynuował ze spokojem Goro. — Wbrew złożonej przeze mnie obietnicy i bez mojej wiedzy, Belial zakłócił pański spokój. Pana gniew był więcej niż uzasadniony. Nie ma pan więc za co przepraszać.

Sam się sobie dziwił, ale Goro potwornie go irytował. Drażniło go, że był taki wyrozumiały, taki spokojny i taki bezproblemowy. Niby same zalety, niby demon wydawał się naprawdę przyjaźnie nastawiony, ale Athan nie umiał im zaufać. I nawet nie chciał. Być może ta rasa rzeczywiście była honorowa i zaprowadzi tu porządek — radząc sobie znacznie lepiej niż Baltimore’owie. Może. Jednak Athanasius nie był w stanie im uwierzyć ani się z nimi zaprzyjaźnić. Na samą myśl rósł w nim jakiś opór.

Jeszcze chwilę milczeli i ta cisza była wyraźnym znakiem, że rozmowa została zakończona. Zresztą Athan nie miał już nic do powiedzenia — przeprosił, otrzymał przebaczenie. Jego sumienie zostało oczyszczone, więc mógł w spokoju wrócić do Arii, starając się zapomnieć o tych cholernych demonach.

— Chciałbym zaproponować pani Vasco miejsce w Radzie.

Przez pierwsze kilka sekund Athanasius nie umiał ukryć swojego szoku. Wybałuszając oczy, wpatrywał się w Goro z niedowierzaniem, będąc pewnym, że się przesłyszał. Na pewno! Przecież to niemożliwe, by Goro naprawdę zaproponował to, co wydawało mu się, że usłyszał.

— Słucham?

— Chciałbym, aby Aria Vasco dołączyła do Rady, o której mówiłem na bankiecie.

Momentalnie poczuł, jak zrobiło mu się gorąco, zimno i słabo jednocześnie. Wnętrze momentalnie rozpaliło mu jakiś znajomy, nieznośny gorąc, który nie tylko nie pozwolił mu się uśmiechnąć, ale i w ogóle jakkolwiek zareagować. Dziwne uczucie długo nie chciało zgasnąć, doprowadzając Athana do szału i wzbudzając ogromy gniew.

— Arię? — szepnął z niedowierzaniem. — Dlaczego ją?

— Od dawna o tym myślałem — przyznał Goro, odchylając się w krześle i błądząc wzrokiem gdzieś w okolicy sufitu. — Pani Aria jest kobietą stanowczą, ale przede wszystkim ma swój rozum. Jest świadoma swojej siły i uparcie trzyma się swojego zdania. Rada — Goro ponownie zwrócił swoje spojrzenie ku Athanowi, tym samym pochylając się nad biurkiem — ma być organem złożonym z silnych indywidualności. Nie zależy mi na tym, by wszyscy szli za głosem jednego jak owieczki. Chcę Rady, która otwarcie omówi wszystkie za i przeciw rzuconych pomysłów i zaproponuje swoje rozwiązanie, nie bojąc się przedstawić własnego zdania.

Po tej serii zalet Arii, Athan wreszcie zdołał zrozumieć, czym było to palące coś.

Było zazdrością.

Odkąd tylko Goro poruszył kwestię Rady na bankiecie, Athanowi przeszło przez myśl, że demon zwróci się z tą sprawą do niego. W końcu to poniekąd dzięki niemu Goro zasiadł na miejscu Mary, to wobec niego i przez niego miał dług. Co więcej, to on był głową swojego rodu, toteż jasnym pozostawało, że to on powinien decydować o losach wampirzej rasy — on lub inna głowa wampirze rodziny. Ale nikt postawiony niżej! A jednak wybrano Arię, jego Stworzoną, a nie jego — Stwórcę! Athan nie umiał i nie chciał tego zrozumieć, tym samym zupełnie się z tym nie zgadzając. Coś wewnątrz niego kazało mu głośno zaprotestować i w mniej lub bardziej dobitny sposób zasugerować, że jego kandydatura byłaby odpowiedniejsza.

Sam nie wiedział, dlaczego milczał. I to wbrew sobie.

— Mówię o tym panu — tłumaczył ze spokojem Goro — zanim jeszcze złożę oficjalną propozycji pani Vasco, ponieważ sądzę, że i pan powinien o tym wiedzieć. A skoro już trafiła się okazja, szkoda byłoby nie skorzystać. Oczywiście zdaję sobie sprawę — uzupełnił pospiesznie — że to kwestia, która wymaga omówienia, ale właśnie dlatego wolę uczciwie pana ostrzec. Panią Vasco i tak osobiście o tym powiadomię. Lub listownie — dodał uspokajającym tonem.

Wściekłość cały czas potwornie go paliła, przez co coraz trudniej było się powstrzymać przed wypowiedzeniem o kilka słów za dużo. Jednak musiał się opanować i pozbierać myśli do kupy, aby znaleźć najlepszy sposób na odwiedzenie Goro od tego pomysłu.

— Więc jedno miejsce zostało już wybrane — rzekł cicho, siląc się na spokój. — A co z resztą?

— Każda rasa będzie miała swojego przedstawiciela — wyjaśnił prędko. — Niebawem zamierzam rozpocząć objazdy po najważniejszych rodach danych ras. Trochę tego jest — zaśmiał się krótko — więc pewnie trochę to potrwa. Można to porównać do… kampanii prezydenckiej — odparł, uśmiechając się delikatnie. — Dlatego zanim Rada całkiem powstanie, minie jeszcze wiele miesięcy. Wszystko to na razie wstępne założenia.

— Posada Arii również?

— Nie. Tego akurat jestem pewien. Chciałbym pana partnerkę w Radzie. Bardzo mi na tym zależy.

Kurwa, pomyślał wściekle, choć sam nienawidził uciekać się do tak niskich odzywek jak wulgaryzmy. Ale w niektórych sytuacjach po prostu nie było innego wyjścia.

— I jak będzie dokonywany wybór tej reszty?

— Plebiscyt — wyjaśnił pokrótce.

— Poza wampirami? — doprecyzował Athan. — Wielu może to uznać za pewnego rodzaju niesprawiedliwość. Oni mają stawać w szranki, a jedna wampirzyca ma zapewnione miejsce z góry?

Goro uśmiechnął się szerzej, prychnąwszy lekko pod nosem. Najwyraźniej ta uwaga go rozbawiła, co tylko jeszcze bardziej drażniło Athana.

— Pradze sobie z tym. Poza tym wierzę, a wręcz jestem pewien, że pani Aria zyska szacunek całej swojej społeczności. Choć u wielu zapewne już go sobie zaskarbiła.

Tu cię mam, pomyślał tryumfalnie Athanasius.

— To stare, dumne rody — odparł ze spokojem, którego dotychczas u siebie nie doświadczył. —  Proszę mi wierzyć, że będą wysoce niezadowolone, jeśli się okaże, że decyzje za nie będzie podejmował ktoś niższego urodzenia.

— Sugeruje pan — Goro łypnął na niego z ciekawością — że pana Stworzona się do tego nie nadaje, ponieważ jest tylko Stworzoną? Aż tak nisko ceni sobie pan swoją partnerkę?

Te słowa uderzyły w niego ze znacznie większą siłą, niż się spodziewał. Tym samym zdawały się coś w nim odblokować; coś, co kazało mu przerwać tę farsę, dając znać, że Athan był już o krok od oczerniania swojej ukochanej. Przecież nie o to chodziło! Nie chodziło mu o umniejszanie jej zasług i gaszenie zalet. Athan w pełni zgadzał się ze wszystkim, co Goro mówił o Arii, więc… o co chodziło?

O to, że to ja powinienem zajmować to miejsce, nie ona, szeptał cichy głosik upchany siłą gdzieś na samo dno świadomości.

— Sugeruję — odparł Athan z tak samo szerokim, co fałszywym uśmiechem — że wampiry są rasą równie dumną, co demony honorową. Podobno — dorzucił na koniec, wprost nie mogąc się powstrzymać.

Także i tym razem Goro długo milczał, z tą samą ciekawością przyglądając się Athanasiusowi. Ten zaś był coraz bardziej wściekły, chcąc czym prędzej stamtąd wyjść i zapomnieć o tej przeklętej rozmowie — a najlepiej o całej demoniej rasie.

Wtem głos znowu zabrał gospodarz, zupełnie Athana szokując. I brutalnie sprowadzając do parteru.

— Zapewne zastanawia się pan, dlaczego nie pomyślałem o panu? Jeśli pan zechce, mogę to panu zdradzić. Ale... — Goro zamyślił się na moment — naprawdę zależy mi na ugodzie między nami.

Athan uśmiechnął się kpiąco.

— Ugodę buduje się na szczerości. Proszę mówić — zachęcił z udawaną uprzejmością — chociaż wiem, co chce pan powiedzieć. Belial pewnie sporo rzeczy się naoglądał?

— Powiedzmy — odparł Goro w zamyśleniu, uprzednio milcząc dłuższą chwilę — że sam pan najlepiej wie, przed kim chcielibyśmy bronić naszych braci i siostry.

Choć spodziewał się tej odpowiedzi, poczuł się tak, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Blady i milczący, starał się stłumić rosnący w sobie gniew, jednocześnie czując, jak zaczyna się w tym pomieszczeniu dusić. Miał serdecznie dość tej rozmowy.

— Nie jest pan zbyt skory do kompromisów, prawda?

Athan uparcie milczał, nie chcąc już więcej wdawać się w te demonie gierki.

— Pani Aria jest uparta — kontynuował niezrażony Goro — ale zależy jej na zgodzie. Zależy nam na tym. Oczywiście — dodał po dłuższej chwili — jeśli się pan nie zgodzi, podejrzewam, że nici będą z mojego pomysłu. Ale proszę się nad tym zastanowić. Obaj jesteśmy zdania, że pani Aria to waleczna, zawzięta kobieta. Obaj wiemy, że jest idealna na to stanowisko. Proszę to przemyśleć — rzekł uprzejmie, uśmiechając się lekko. — Tylko tyle.

 

Był wściekły.

Nie pamiętał, jak wrócił do domu, ale to nie miało żadnego znaczenia. To chyba cud, że się nie rozbił, skoro prowadził całkowicie pogrążony w ponurych rozmyślaniach, ale także to było nieważne. Liczyło się tylko to, co Athan usłyszał od demonów i to, co Goro zamierzał zaproponować Arii. Wściekłość, zazdrość, żal i rozczarowanie paliły go od środka żywym ogniem, ponieważ, mimo nielicznych i wątłych prób, Athan nadal nie mógł się z tym pogodzić. Ale musiał. Dopiero gdy dotarł do domu, uzmysłowił sobie bowiem, że jeśli odmówi tego Arii, znowu wybuchnie między nimi awantura. Musiał wybrać — albo ona i jej współpraca z demonami, albo brak tych cholerstw, ale też brak Arii. Wybór teoretycznie był prosty, ale i tak trudny do zniesienia.

Gdy jego dziewczyna wyłoniła się zza zakrętu, spoglądając na niego z zainteresowaniem, Athan poczuł nagłe zmęczenie. Nie chciało mu się niczego tłumaczyć, dlatego zdecydował się na same najważniejsze ogóły.

— Byłem u Goro — wyjaśnił pokrótce. Aria zapewne się domyślała, po co tam pojechał, zwłaszcza że sam jej to komunikował, dlatego wyjaśnianie tego wyjazdu pominął. — Chce cię mieć w Radzie.

Od razu po wypowiedzeniu tych słów odwrócił wzrok, nie mogąc znieść jej ewentualnej radości. Był pewien, że w ten sposób wbije mu nóż w plecy, bo marzeniem dla Athana byłoby, gdyby Aria odmówiła tej posady. Ale nie odmówi, za dobrze ją znał. Dlatego nie mógł na to patrzeć.

— Osobiście mi o tym powiedział — kontynuował — i wygląda na to, że jest tego pewny. Więc masz miejsce w Radzie — skwitował ponuro.

Nagle pomyślał gorzko, że ledwie niedawno dowiedzieli się o istnieniu demonów, a już nie mogli się od nich odpędzić.

— Nadajesz się do tego — mruknął, nadal błądząc gdzieś wzrokiem. — Przyda się tam ktoś stanowczy. Nie podoba mi się — dodał głośniej — że będziesz się kręciła wokół demonów! Nie ufam im — podniósł głos, wreszcie spoglądając na Arię — i po prostu się martwię! Ale wiem — burknął pod nosem — że sobie poradzisz.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, podszedł do barku z alkoholem, zastanawiając się, czy cokolwiek tam znajdzie. Na szczęście zostało jeszcze kilka butelek z whisky, co Athan przyjął z prawdziwą ulgą. Musiał czym prędzej przyjąć jak największe dawki tego trunku, bo inaczej szlag go na miejscu trafi.

— Tylko nie zwracaj na mnie uwagi przy podejmowaniu decyzji — zaznaczył, spoglądając na nią z powagą. — Wiesz, że mi się to nie podoba, ale już nie jestem twoim panem. — Niestety, pomyślał ponuro. — Jesteś dorosła, robisz co chcesz. Chcesz zasiąść w tej Radzie? Chcesz, kochanie, oboje o tym wiemy. Więc zasiadaj.

I nie przejmuj się, że za każdym razem będę szalał z obaw, czy oby na pewno jesteś tam bezpieczna. W ogóle się tym nie przejmuj.

Wtem Athan pomyślał sobie, jakże naiwna była nadzieja, że teraz już wszystko ułoży się dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^