ROZDZIAŁ 232

Aria Vasco

Obudziła się wcześnie, ale długo jeszcze pozostała w łóżku, analizując wszystko, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Bankiet zakończył się gorzej niż źle i musiała przyznać, że nie była to jedynie wina Athanasiusa. Powinna być bardziej uważna, powinna dostrzec w Marou osobę Beliala i wygarnąć mu, co o nim myśli. Powinna od razu iść do Goro i przypomnieć mu o słowach zawartych w liście, choć domyśliła się, że gospodarz nie miał pojęcia o swawolnym zachowaniu Bela. Teraz natomiast wiedziała, że demon nie był wcale taki straszny i głupi, za jakiego miała go do tej pory, więc trudno będzie jej wygarnąć mu cokolwiek. Za kłamstwo oberwie bez dwóch zdań, ale co do reszty już nie była taka pewna. Polubiła tego skurczybyka! Wszystko to, czego dowiedziała się o naturze tej rasy sprawiło, że zupełnie inaczej postrzegała pewne sprawy i to właśnie przysłaniało jej fakt, że Athan nadal był w kiepskim stanie i najwyraźniej nie był gotowy na pojednanie. Nie miała do niego o to pretensji, sama nie chciałaby uczestniczyć w przyjęciu, w którym udział brałby Blome. Poniekąd tych dwóch można było porównać, a opętanie Athana było czymś w rodzaju uwięzi. Dostrzegała przecież zagrożenia związane z demonami, wiedziała że byli o wiele silniejsi od wampirów, a nawet mogli być najpotężniejszą rasą wśród nadprzyrodzonych. Belial bez problemu mógłby zabić Athanasiusa jedną ręką, a jednak tego nie zrobił, choć ten nie przebierał w słowach. Wolała żyć z nimi w komitywie i wcale nie musiała udawać sympatii. Miała o to trochę do siebie żal, czuła się tak, jakby zdradzała Athana.

Zimny prysznic był tym, czego potrzebowała i skutecznie rozbudził jej ciało i umysł. Ubrała się luźno, bo nie zamierzała opuszczać dziś posiadłości Marisy i w jeszcze wilgotnych włosach, zeszła do kuchni. Odprawili służbę zaraz po decyzji Pani Cavendish, więc byli w domu zupełnie sami, co w tej sytuacji było nieco krępujące. Świadomość, że Athan jest gdzieś tam, zły na nią, sprawiała, że czuła się paskudnie, tym bardziej że zachowała się wobec niego nie najlepiej. Chciała jakoś załagodzić napiętą atmosferę i dać do zrozumienia, że nie chce się już kłócić, dlatego zabrała się za przyrządzenie jego ulubionego śniadania i zaparzenia świeżej kawy. Zrobili zakupy po drodze do Londynu, więc miała wszystko, czego potrzebowała. Niedługo później na całym parterze czuć było zapach słodkich bułeczek z cynamonem. Wampir pewnie od razu domyśli się, że Aria chce go przeprosić i miała nadzieję, że nie odbierze tego, jako formę przekupstwa, czym poniekąd owe śniadanie było. Chciała zrobić dla niego coś miłego i przeprosić, jak należy, zwłaszcza że miała za co. Na samo wspomnienie słów, jakie wczoraj do niego skierowała, robiło jej się słabo. To był cios poniżej pasa i doskonale zdawała sobie sprawę, jak podziała. Chciała tego, chciała by cierpiał i obwiniał się, że zadał jej ból, choć w rzeczywistości po szarpaniu nie było nawet śladu.

Kiedy Athan wszedł do kuchni z naręczem czerwonych róż, kobieta omal nie zemdlała z wrażenia. Wpatrywała się w niego zaskoczona, a kwiaty zupełnie jej nie obchodziły. Chciała jedynie znaleźć się już w jego ramionach i zapomnieć o wszystkim, co się między nimi stało. Od razu zauważyła, że był przybity i dobrze wiedziała, co było tego powodem. Nie chodziło tylko o kłótnię, bo mężczyzna zadręczał się najbardziej tym, że ją szarpał, na co zwróciła mu wczoraj uwagę, mało delikatnie. Była bezwzględna, chciała aby dostrzegł swój błąd i to, jak źle się zachował nie tylko wobec niej, ale i innych. Ktoś, kto widział całe zajście mógłby sobie o nim źle pomyśleć, bo wyglądało to dość groźnie. Bardzo nie chciała, aby Athan postrzegany był, jako przemocowiec lub tyran, który się nad nią znęca. Był przecież taki kochany i troskliwy, obchodził go los innych i nigdy w życiu nie podniósł na nią ręki.

- To ja przepraszam. Nie powinnam nigdy wykorzystywać pamięci o twojej narzeczonej. I naprawdę mi przykro, że nie potrafiłam rozpoznać Beliala. Gdybym wiedziała, że to on, to zareagowałabym zupełnie inaczej. – przyznała ze skruchą. Spojrzała na Athana, ujmując w dłonie jego twarz, by stanąć zaraz na palcach i delikatnie go pocałować. Uśmiechnęła się do niego, dając tym samym do zrozumienia, że wybacza mu wszystkie winy i miała cichą nadzieję, że działało to w dwie strony. Zebrała kwiaty i rozdzieliła je na dwa bukiety, układając je do dwóch wazonów.

- Zrobiłam dla ciebie bułeczki. Liczę na to, że zasłodzę cię nimi i wybaczysz mi moje wczorajsze zachowanie i to, co powiedziałam - wtuliła się w niego mocno, splatając dłonie na jego plecach i wcisnęła twarz w koszulkę. Nie czuła brzydkiego zapachu nikotyny, co bardzo ją ucieszyło. Nie pasował do niego, chociaż starała się nie narzekać, bo rozumiała, że było to skutkiem ubocznym opętania. Wbrew pozorom, wbrew temu, co myślał, rozumiała wiele rzeczy i na wiele przymykała oko. Nie dostrzegał tego, widząc ją jedynie wtedy, gdy robiła coś innego niż to, czego chciał i czego od niej oczekiwał.

- Zróbmy sobie dziś leniwy dzień. Co ty na to? Zamówimy jakieś dobre jedzenie, będziemy się obżerać, oglądać filmy i się kochać. To brzmi, jak doskonały plan. Właściwie, to możemy zacząć od końca tej listy – zakomunikowała, szczerząc się do niego zaczepnie. Uwielbiała ten moment, gdy wszystko między nimi stawało się znowu takie zwyczajne, gdy pokonywali kolejny problem i ruszali dalej. Przyszło jej jednak na myśl, że gdyby faktycznie wybrano ją do Rady to Athan by się na to nie zgodził. Widywałaby Beliala i Goro, a tego zapewne nie chciał, co dał jasno do zrozumienia. Jak to dobrze, że zupełnie się do tego nie nadawała. Musiała przyznać jednak przed samą sobą, że wczorajsze słowa Bela miło połechtały jej ego. W końcu ktoś dostrzegł w niej coś więcej niż Stworzoną Tismaneanu. Zastanawiała się, czy Elijah lub Marisa widzieli w niej ją samą, czy dostrzegali kim była naprawdę. Gdy wracała wspomnieniami do swoich początków, jako wampirzyca, zawsze przedstawiana była w sposób, który dopiero teraz wydał się jej dziwny i dość krzywdzący. To Stworzona Athana. Nie była Arią Vasco, nikogo to nie obchodziło. Każdy kiwał z uznaniem głową i oceniał poprzez pryzmat Stwórcy. Oczekiwano od niej nieskazitelnej postawy, dobrych manier i łagodnego usposobienia. Miała być ozdobą Athanasiusa, jego lustrzanym odbiciem. Gdy tylko wyginała się w drugą stronę, łamano ją i wciskano w odpowiednie ramy. Athan by się za ciebie wstydził. Wyprostuj się. Dobrze, że Athan tego nie widzi. Kobieta powinna mieć długie włosy. Coś ty zrobiła. Co Athan by na to powiedział. Ta suknia jest nie odpowiednia. Nie możesz nosić spodni. Oceniania i kontrolowania nie było końca. Nadszedł czas, że i ona zaczęła postrzegać się jedynie, jako Stworzona i zapomniała, że przede wszystkim była Arią Vasco. Liczyło się dla niej tylko to, co powie Athanasius, czy będzie z niej dumny, czy spełniła jego oczekiwania. On jednak nigdy nic nie mówił, nigdy jej nie chwalił, co utwierdziło ją w przekonaniu, że była do niczego. Nigdy nie zdoła go zadowolić, nigdy nie będzie wystarczająco dobra. Nigdy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^