ROZDZIAŁ 231

 ATHANASIUS

Ten wieczór miał przebiegać zupełnie inaczej. Miał przynieść inne doświadczenia, inne znajomości. Miał się zupełnie inaczej skończyć.

Wbrew temu, co pokazał na bankiecie, Athanasius naprawdę był ciekaw całej demoniej rasy. Wprawdzie nie podchodził do niej z takim entuzjazmem jak Aria, ale przecież nie musiał im ufać, by spróbować ich poznać. Athan uchodził za ograniczonego w kwestiach towarzyszkach — ale nadal nie aż tak, by z miejsca znienawidzić absolutnie każdego demona. I to z winy tylko jednego z nich.

Jednak nie umiał powstrzymać gniewu, który w nim wybuchł na widok rozmawiających sobie radośnie Arii i Beliala. Miał do nich obojga wiele zarzutów i choć Athan wiedział, że część z nich była bezpodstawna, nakręcał się nimi, podbudowując swój gniew. Dlatego sam nie wiedział, jak wytrzymał podróż powrotną: cisza panująca między nimi w samochodzie była potwornie ciężka i duszna, a wystarczyła tylko mała iskierka, by wybuchła głośna, mało przyjemna dyskusja. A jednak ta cisza nieco Athana uspokoiła — ale tylko pod tym względem, że nagle stracił wszelką ochotę na jakąkolwiek rozmowę z Arią. Ten nieudany bankiet i wisząca w powietrzu kłótnia ze swoją dziewczyną odebrały mu wszystkie siły, przez co miał ochotę zamknąć się w jakimś pokoju i tam przesiedzieć całą noc, najpierw uparcie roztrząsając swoje żale, a potem spróbować dojść z nimi do porozumienia.

Niestety, Aria miała inne plany, atakując go ledwie po przekroczeniu progu posiadłości Cavendishów. Athan poczuł jednocześnie zmęczenie, niechęć i energię: jeśli chciała się kłócić, to proszę bardzo.

Nie interesowały go jej zarzuty o wywołaniu skandalu i narobieniu wstydu. Może Aria zwracała na te małostki jakąkolwiek uwagę, ale Athan żadnej, dlatego tylko prychnął kpiąco. Tym samym spojrzał na nią z niemym niedowierzaniem, dziwiąc się, że zaczęła kłótnię od tak idiotycznego zarzutu.

Te jeszcze większe postanowiła wykorzystać Aria, a jej asem w rękawie była jedna z większych słabości Athana. Na wzmiankę o Lakricii zrobi mu się lodowato zimno i gdyby Aria w tym miejscu urwała, cały jego gniew momentalnie by wyparował, oszołomiony bolesnymi wspomnieniami i faktem, że jego partnerka śmiała wykorzystać przeciwko niemu tak delikatny, zakrawający o tabu argument. Ona jednak postanowiła mówić dalej i, jak się okazało, znajdowała coraz więcej jego przewinień, o które jawnie go oskarżała. A Athan im dłużej słuchał, tym bardziej trafiał go szlag.

I tylko gdzieś bardzo głęboko z tyłu głowy zaczaił się strach, że ją szarpał, dominował nad nią, używał wobec niej siły i agresji. Coś biło w nim na alarm, że tak doskonale to znał, dobrze wiedział, do czego to mogło prowadzić — a przecież właśnie tego chciał uniknąć.

Coś, drzemiącego na samym dnie jego ducha, rwało się i krzyczało, by zwrócił na to uwagę, ale Athan był zbyt wściekły. Na tyle, że nie widział w tym szarpaniu niczego złego.

Jeszcze chwila, a zacznie myśleć, że się jej należało.

W pewnym sensie już tak myślał.

— Zamykam się i odwracam? — warknął, coraz szybciej tracąc cierpliwość. — Zgodziłem się pójść na ten przeklęty bal! Przywitałem się z Goro, rozmawiałem z gośćmi. Było miło! Ale kiedy nagle — krzyczał, znacznie podnosząc głos — nie spodobało mi się, że wbrew obietnicy, na sali przebywa demon, który raczej naszym przyjacielem nie jest, to ja jestem tym, co się zamyka i odwraca?! Aria — jęknął wściekle — czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?

Najpewniej nie — a jeśli nawet, Athan aż za dobrze wiedział, że Aria była zbyt uparta, by odpuścić. Gdy już wytworzyła się w jej głowie jakaś racja, nie umiała spojrzeć na nic obiektywnie i musiało być tylko tak, jak ona sobie to ustaliła.

— Goro obiecał — podkreślił — że Beliala tam nie będzie. To był JEDYNY POWÓD, dla którego się zgodziłem tam iść, do cholery! — krzyczał, całkiem tracąc cierpliwość. — Bo, wbrew temu, co ci się najwyraźniej wydaje, nie mam oporów przed poznaniem innych! Ale z Belialem — wywarczał lodowatym tonem — mam raczej nienajlepsze układy. I wolałbym go unikać, czego, zdaję się, nikt z was nawet nie stara się zrozumieć. Nikt — podkreślił wściekle — ani Goro, ani ty.

Był wściekły i rozżalony, a najbardziej w tym wszystkim drażniło go niezrozumienie Arii. Dla niej istotne było wyłącznie to, że została ośmieszona w towarzystwie. Natomiast fakt, że Athan musiał stanąć twarzą w twarz z Belialem w ogóle nie robiła na niej wrażenia. Wtem przyszła mu do głowy okrutna myśl: jak bowiem zachowałaby się Aria, gdyby spotkała Blome’a — i to uchodzącego nagle za wzór cnót? Athan byłby ciekaw odpowiedzi, gdyby nie to, że ją znał. Ale nawet nie zamierzał się odzywać — wiedział, że to nie zadziała, bo obecnie Aria była głucha na wszelkie argumenty. I to doprowadzało go do szału.  

— Nie winię cię za to, że z nim rozmawiałaś — skłamał — bo to jasne, że nie mogłaś go rozpoznać. Ale...

No właśnie: ale co? Ale tak czy inaczej jestem na ciebie zły?

— Ale ostatnim razem — warczał przez zaciśnięte zęby — jak go widzieliśmy, cisnął tobą o ziemie! I to MOIMI RĘKAMI! — ryknął wściekle. — Więc wyobraź sobie, kochanie — syknął — że nie wspominam typa najlepiej! I to takie dziwne, że zareagowałem gwałtownie?! Najwyraźniej — zakpił — moim przewinieniem jest palenie i narażenie cię na wstyd, a twoim flirtowanie z demonem. I to ja mam spać na kanapie! — krzyknął wściekle. — Wiadomo — mruknął, uśmiechając się złośliwie, choć w środku cały aż kipiał ze złości — są przewinienia mniejsze i większe.

Więc idę na tę swoją kanapę, pomyślał wściekle, gdy doszli już do takiego momentu, w którym najlepiej było zdławić złość i zamilknąć na dłużej. Być może czekały ich po tym ciche dni, ale gdy Athan kierował się w stronę gabinetu Elijaha, w którym zamierzał spędzić całą noc, wciąż był potwornie wzburzony. I, co ważniejsze, w niczym nie widział swojej winy. W prosty sposób usprawiedliwiał swoje działania strachem o Arię i uzasadnioną niechęcią do Beliala. Athan nie mógł pojąć, dlaczego nikt tego nie rozumiał. Czy oni wszyscy naprawdę oczekiwali, że po całym zamieszaniu z Baltimore’ami, z opętaniem na czele, Tismaneanu tak po prostu przejdzie nad tym do porządku dziennego? To nie był strach, panika, obawy, tylko zwykła — jego zdaniem zrozumiała — niechęć do kogoś, kto kiedyś sobie z niego tak okrutne zakpił, a teraz chciał sobie okręcić wokół palca jego dziewczynę. Athan mógł się tylko domyślić, że demony potrafiły być bardzo urzekające, jeśli tylko chciały coś osiągnąć. Nie wiedział, czego Belial mógł chcieć od Arii, ale dreszcze przechodziły mu po plecach na samą myśl, do czego mogłoby dojść, gdyby im nie przerwał. Zwłaszcza że Aria najwyraźniej nie była zainteresowana ucięciem pogawędki z demonem.

Nie żałował swojego zachowania. Jeszcze przesz kilka godzin, zanurzonych w ciemności i ciszy nocy, nie żałował.

Zaczął dopiero nad ranem.

Towarzyszyło mu tylko cykanie zegara i dźwięki nocnych żyjątek dobiegające go zza lekko uchylonego okna. W teorii te spokojne, odprężające odgłosy wwiercały mu się w uszy, siejąc istne spustoszenie w głowie.

Pierwsze były wątpliwości. Czy może na pewno powinien tak agresywnie zareagować? Czy nie mógł zrobić tego delikatniej? Przecież Aria nie wyglądała na zagrożoną.

Ale to Belial!, krzyczał w myślach Athan, od razu odpierając ten jeden argument.

Ale może powinien to rozegrać inaczej? Delikatnie ją odsunąć od demona, wyrazić spokojnie swoje niezadowolenie z tego spotkania i przypomnieć o listownej obietnicy Goro. W zasadzie nieco go to dziwiło — jeśli demony były tak obsesyjnie honorowe, dlaczego Belial posunął się do tak niskiego podstępu, jak podszywanie pod kogoś innego? Choć z drugiej strony — ledwie trzy miesiące temu wyrwał go ze snu, by tak po prostu opętać.

Gdy tak o tym myślał, jego wątpliwości bledły i znowu wracał do myśli, że jednak tak gwałtowna reakcja nie była taka zła. O ile skierowana tylko w stronę Beliala — to owszem. Ale myśl o tym, że najbardziej w całym tym przedstawieniu ucierpiała Aria, potwornie mu doskwierał. Łagodniał na myśl, że przecież ostatnim, czego chciał, była jej krzywda, zwłaszcza zadana z jego strony.

I właśnie wtedy niespodziewanie zrobiło mu się potwornie zimno. Zmrożony, przejęty niemal bolesnymi dreszczami i szaleńczo bijącym sercem, uświadomił sobie, co zrobił po raz pierwszy. Mimo setek obietnic, obaw i mimo wieloletniej, obsesyjnej samokontroli. Po raz pierwszy zrobił coś, czego miał nie zrobić nigdy w życiu.

W gniewie użył wobec Arii siły.

Niby nic złego się nie stało. Niby na jej ramieniu pewnie nie będzie nawet siniaka. Niby jej to jakoś mocno nie zabolało i niby wprost się temu sprzeciwiła. Niby może nie będzie miała mu tego za złe.

Niby nic złego się nie stało.

Zawsze się od tego zaczynało.

Nagle zerwał się z miejsca, nerwowo krążąc po gabinecie. Pierwsze promienie słońca prześlizgiwały się po idealnie wypastowanych panelach, dając marne pozory optymizmu, ale przede wszystkim ulotności czasu. Jeszcze niedawno panowała głęboka noc, a za chwilę Londyn znowu miał się obudzić do życia i zacząć irytująco szumieć. Także Aria zapewne niedługo wstanie — i co wtedy? Jak jej spojrzy w oczy po tym, co zrobił? Nieistotne już było spotkanie z Belialem, zrobienie afery przy gościach i ich kłótnia po powrocie do domu. Liczył się tylko ten jeden, przeklęty gest. Tak krótki, nagły, niemal niezauważalny, ale najważniejszy.

Athan się nad niczym nie zastanawiał, gdy tak mocno chwycił ją za rękę. Ściskał ją jak najmocniej, byle mu się nie wyrwała. Nie dbał o to, że mógł jej wtedy zadać ból. Jak mógł to zignorować?! Co się z nim wtedy stało, że to pominął? Że z taką lodowatą, okrutną, niemal dosłownie bolesną obojętnością potraktował kobietę, którą przecież tak kochał? Głosik z tyłu głowy podszeptywał mu, by się uspokoił i przestał aż tak to roztrząsać, ale on i tak panikował, że jeśli raz był do tego zdolny, będzie i kolejny.

Bo wydarzenia na bankiecie udowodniły mu, że jego gniew potrafił przysłonić wszystko. Nawet troskę i strach o Arię.

Na pewno nadal była na niego zła, dlatego Athan nie był pewien, czy to była właściwa pora na rozmowę. Ale z drugiej strony — jaka była? Poza tym, co miał zrobić: unikać jej przez resztę dnia? Udawać, że też ciągle się na nią gniewał? Pocieszało go tylko to, że Aria pewnie przez niego nie płakała — bo była na niego tak zła, że jedyne, co robiła, to na niego wyklinała. Zasłużył, choć nadal miał do niej skryty żal, że nie rozumiała, dlaczego tak gwałtownie zareagował. Nawet mimo tego, że rzeczywiście nie powinien.

 

Ogromny bukiet róż nie miał żadnego znaczenia. Nie mógł uleczyć zadanych ran ani zagłuszyć wypowiedzianych już słow. Nie mógł zatrzeć wspomnień ani cofnąć czasu. Athanowi wydało się nagle wyjątkowo okrutne, że tylko tyle można było zrobić po kłótni: dać prezent i ciepłe słowo, które niby coś zmieni, ale przecież nie zmieni nic. Przeszłości nie da się zmienić.

Więc co takiego było w tych kwiatach, że Athanasius musiał po nie pojechać? Po prostu musiał? Symbol. Symbol delikatności, piękna, wrażliwości i głębokiego uczucia. Przeprosiny z tak ważnym symbolem w rękach wyglądały lepiej niż takie puste, nieprzypieczętowane żadnym dowodem. Kwiaty miały nim być. Marnym, ale jednak.

Nim zdecydował się na kolejny krok, długo przyglądał się różom o ciemnoczerwonych płatkach. Czerwonych niczym krew, która wciąż nie wypłynęła i która nigdy wypłynąć nie mogła. Athan już zbyt wiele jej widział. Zbyt wiele miał jej na rękach.

Nadal jej nie zmył.

Płatki tych róż były dokładnie tego samego koloru.

To też miało nie mieć żadnego znaczenia. Więc dlaczego miało? Dlaczego tak nieważne rzeczy były ważniejsze niż te kluczowe?

 

— Przepraszam…

Wraz z tym jednym słowem poczuł, jak ulatuje z niego cały gniew i stres. Te jednak zastąpił niepokój, ponieważ nagle Athan nie umiał odczytać niczego z oczu Arii. Kochał w nich tonąć, odkrywać w nich wszelkie myśli, pragnienia i obawy. Kochał myśl, że zawsze były dla niego jak otwarta księga — lecz ta została przed nim zatrzaśnięta, nie dając dostępu do tego, co zwykle dawało Athanowi poczucie spokoju.

Wraz z tym trującym rozluźnieniem, upuścił pod jej stopami, kilka, a może kilkanaście róż. Pozostałe kurczowo ściskał w rękach, modląc się o to, by Aria je przyjęła. Ostre kolce kluły go w dłoń, wydobywając spod skóry drobne kropel krwi.

Krew na rękach. Koloru płatków róż, które wręczał Arii.

Dlaczego wszystko tak okrutnie mu się zgrywało?

I co teraz? Przeprosił, ale jak wyjaśni resztę? Nie umiał dobrać słów, język mu zrogowaciał, a gardło zacisnęło. Z głowy wyfrunął cały, dokładnie ułożony scenariusz rozmowy, a improwizacja była czymś, co zawsze go przerażało. Ale nie miał wyboru.

— Zachowałem się jak idiota — wyznał skruszony. — Nie umiem nawet wyjaśnić, dlaczego… Nie — poprawił po chwili — umiem. Bałem się. Ale nie o mnie. Nie tego demona. Bałem się tylko o ciebie.

Pewnie mu w te słowa nie uwierzy. Dlaczego by miała? Nie dał jej ku temu żadnego powodu, a nocną kłótnią tylko dał do zrozumienia, że Athan nie miał sobie nic do zarzucenia, oskarżając tylko ją.

— Przepraszam za zbyt gwałtowną reakcję — szeptał, z trudem spoglądając jej w oczy. — Przepraszam, że naraziłem cię na nieprzyjemności. Obiecuję, że osobiście zjawię się u Goro i przeproszę go za swoje zachowanie. To wyłącznie moja wina i ja powinienem to naprawić.

Poza tym nie chcę, byś tam wracała. Nie chcę, byś się do niego zbliżyła. Nie wypowiedział tych myśli na głos, wiedząc, że tylko pogorszyłyby sprawę.

— Żałuję — kontynuował — każdego słowa, które wypowiedziałem wczoraj w gniewie. Ale przede wszystkim…

Raz jeszcze lodowaty strach szarpnął każdą cząstką jego ciała, gdy bardzo ostrożnie, niemal lękliwie, ujął jej łokieć, brzegiem kciuka głaszcząc skórę w miejscu zgięcia. Nie było żadnego śladu po uścisku: ani siniaka czy zaczerwienienia. W teorii Athan nie był tym zaskoczony, ale musiał się upewnić, musiał to sprawdzić.

Co miał jej powiedzieć?

Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie chciałem cię skrzywdzić, przysięgałem ci to. Ale nie wiem, ile te obietnice są rzeczywiście warte.

— Nie chciałem — wyszeptał, spoglądając jej w oczy.

Nie chciałem. I cóż z tego? Co z tego wyniknęło? Jeśli czegoś nie chcę, to tego nie robię. Do tak mocnego ściśnięcia jej ręki nikt mnie nie zmuszał. No to jak to w końcu: chciałem czy nie chciałem?

— Nigdy więcej tego nie zrobię — rzekł stanowczo. — Przysięgam. I raz jeszcze przepraszam…

Nigdy więcej? A już wcześniej jej czegoś podobnego nie obiecałem? To ile w końcu są warte te moje obietnice?

Ten głos w jego głowie nie był nawet irytujący. On był przerażający.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^