ATHANASIUS
Ten wieczór miał
przebiegać zupełnie inaczej. Miał przynieść inne doświadczenia, inne
znajomości. Miał się zupełnie inaczej skończyć.
Wbrew temu, co pokazał na
bankiecie, Athanasius naprawdę był ciekaw całej demoniej rasy. Wprawdzie nie
podchodził do niej z takim entuzjazmem jak Aria, ale przecież nie musiał im
ufać, by spróbować ich poznać. Athan uchodził za ograniczonego w kwestiach
towarzyszkach — ale nadal nie aż tak, by z miejsca znienawidzić absolutnie
każdego demona. I to z winy tylko jednego z nich.
Jednak nie umiał
powstrzymać gniewu, który w nim wybuchł na widok rozmawiających sobie radośnie
Arii i Beliala. Miał do nich obojga wiele zarzutów i choć Athan wiedział, że
część z nich była bezpodstawna, nakręcał się nimi, podbudowując swój gniew.
Dlatego sam nie wiedział, jak wytrzymał podróż powrotną: cisza panująca między
nimi w samochodzie była potwornie ciężka i duszna, a wystarczyła tylko mała
iskierka, by wybuchła głośna, mało przyjemna dyskusja. A jednak ta cisza nieco
Athana uspokoiła — ale tylko pod tym względem, że nagle stracił wszelką ochotę
na jakąkolwiek rozmowę z Arią. Ten nieudany bankiet i wisząca w
powietrzu kłótnia ze swoją dziewczyną odebrały mu wszystkie siły, przez co miał
ochotę zamknąć się w jakimś pokoju i tam przesiedzieć całą noc, najpierw
uparcie roztrząsając swoje żale, a potem spróbować dojść z nimi do
porozumienia.
Niestety, Aria miała inne
plany, atakując go ledwie po przekroczeniu progu posiadłości Cavendishów. Athan
poczuł jednocześnie zmęczenie, niechęć i energię: jeśli chciała się kłócić, to
proszę bardzo.
Nie interesowały go jej
zarzuty o wywołaniu skandalu i narobieniu wstydu. Może Aria zwracała na te
małostki jakąkolwiek uwagę, ale Athan żadnej, dlatego tylko prychnął kpiąco.
Tym samym spojrzał na nią z niemym niedowierzaniem, dziwiąc się, że zaczęła
kłótnię od tak idiotycznego zarzutu.
Te jeszcze większe
postanowiła wykorzystać Aria, a jej asem w rękawie była jedna z większych
słabości Athana. Na wzmiankę o Lakricii zrobi mu się lodowato zimno i gdyby
Aria w tym miejscu urwała, cały jego gniew momentalnie by wyparował, oszołomiony
bolesnymi wspomnieniami i faktem, że jego partnerka śmiała wykorzystać
przeciwko niemu tak delikatny, zakrawający o tabu argument. Ona jednak
postanowiła mówić dalej i, jak się okazało, znajdowała coraz więcej jego
przewinień, o które jawnie go oskarżała. A Athan im dłużej słuchał, tym
bardziej trafiał go szlag.
I tylko gdzieś bardzo
głęboko z tyłu głowy zaczaił się strach, że ją szarpał, dominował nad nią,
używał wobec niej siły i agresji. Coś biło w nim na alarm, że tak doskonale to
znał, dobrze wiedział, do czego to mogło prowadzić — a przecież właśnie tego
chciał uniknąć.
Coś, drzemiącego na samym
dnie jego ducha, rwało się i krzyczało, by zwrócił na to uwagę, ale Athan był
zbyt wściekły. Na tyle, że nie widział w tym szarpaniu niczego złego.
Jeszcze chwila, a zacznie
myśleć, że się jej należało.
W pewnym sensie już tak
myślał.
— Zamykam się i odwracam?
— warknął, coraz szybciej tracąc cierpliwość. — Zgodziłem się pójść na ten
przeklęty bal! Przywitałem się z Goro, rozmawiałem z gośćmi. Było miło! Ale
kiedy nagle — krzyczał, znacznie podnosząc głos — nie spodobało mi się, że wbrew
obietnicy, na sali przebywa demon, który raczej naszym przyjacielem nie
jest, to ja jestem tym, co się zamyka i odwraca?! Aria — jęknął wściekle — czy
ty w ogóle słyszysz, co mówisz?
Najpewniej nie — a jeśli
nawet, Athan aż za dobrze wiedział, że Aria była zbyt uparta, by odpuścić. Gdy
już wytworzyła się w jej głowie jakaś racja, nie umiała spojrzeć na nic obiektywnie
i musiało być tylko tak, jak ona sobie to ustaliła.
— Goro obiecał —
podkreślił — że Beliala tam nie będzie. To był JEDYNY POWÓD, dla którego się
zgodziłem tam iść, do cholery! — krzyczał, całkiem tracąc cierpliwość. — Bo,
wbrew temu, co ci się najwyraźniej wydaje, nie mam oporów przed
poznaniem innych! Ale z Belialem — wywarczał lodowatym tonem — mam raczej
nienajlepsze układy. I wolałbym go unikać, czego, zdaję się, nikt z was nawet
nie stara się zrozumieć. Nikt — podkreślił wściekle — ani Goro, ani ty.
Był wściekły i rozżalony,
a najbardziej w tym wszystkim drażniło go niezrozumienie Arii. Dla niej istotne
było wyłącznie to, że została ośmieszona w towarzystwie. Natomiast fakt,
że Athan musiał stanąć twarzą w twarz z Belialem w ogóle nie robiła na niej
wrażenia. Wtem przyszła mu do głowy okrutna myśl: jak bowiem zachowałaby się Aria,
gdyby spotkała Blome’a — i to uchodzącego nagle za wzór cnót? Athan byłby
ciekaw odpowiedzi, gdyby nie to, że ją znał. Ale nawet nie zamierzał się odzywać
— wiedział, że to nie zadziała, bo obecnie Aria była głucha na wszelkie
argumenty. I to doprowadzało go do szału.
— Nie winię cię za to, że
z nim rozmawiałaś — skłamał — bo to jasne, że nie mogłaś go rozpoznać. Ale...
No właśnie: ale co? Ale
tak czy inaczej jestem na ciebie zły?
— Ale ostatnim razem — warczał
przez zaciśnięte zęby — jak go widzieliśmy, cisnął tobą o ziemie! I to MOIMI
RĘKAMI! — ryknął wściekle. — Więc wyobraź sobie, kochanie — syknął — że
nie wspominam typa najlepiej! I to takie dziwne, że zareagowałem gwałtownie?! Najwyraźniej
— zakpił — moim przewinieniem jest palenie i narażenie cię na wstyd, a twoim
flirtowanie z demonem. I to ja mam spać na kanapie! — krzyknął wściekle. —
Wiadomo — mruknął, uśmiechając się złośliwie, choć w środku cały aż kipiał ze
złości — są przewinienia mniejsze i większe.
Więc idę na tę swoją
kanapę, pomyślał wściekle, gdy doszli już do takiego
momentu, w którym najlepiej było zdławić złość i zamilknąć na dłużej. Być może
czekały ich po tym ciche dni, ale gdy Athan kierował się w stronę gabinetu
Elijaha, w którym zamierzał spędzić całą noc, wciąż był potwornie wzburzony. I,
co ważniejsze, w niczym nie widział swojej winy. W prosty sposób usprawiedliwiał
swoje działania strachem o Arię i uzasadnioną niechęcią do Beliala. Athan nie
mógł pojąć, dlaczego nikt tego nie rozumiał. Czy oni wszyscy naprawdę
oczekiwali, że po całym zamieszaniu z Baltimore’ami, z opętaniem na czele, Tismaneanu
tak po prostu przejdzie nad tym do porządku dziennego? To nie był strach, panika,
obawy, tylko zwykła — jego zdaniem zrozumiała — niechęć do kogoś, kto kiedyś
sobie z niego tak okrutne zakpił, a teraz chciał sobie okręcić wokół palca jego
dziewczynę. Athan mógł się tylko domyślić, że demony potrafiły być bardzo
urzekające, jeśli tylko chciały coś osiągnąć. Nie wiedział, czego Belial mógł
chcieć od Arii, ale dreszcze przechodziły mu po plecach na samą myśl, do czego mogłoby
dojść, gdyby im nie przerwał. Zwłaszcza że Aria najwyraźniej nie była zainteresowana
ucięciem pogawędki z demonem.
Nie żałował swojego
zachowania. Jeszcze przesz kilka godzin, zanurzonych w ciemności i ciszy nocy,
nie żałował.
Zaczął dopiero nad ranem.
Towarzyszyło mu tylko
cykanie zegara i dźwięki nocnych żyjątek dobiegające go zza lekko uchylonego
okna. W teorii te spokojne, odprężające odgłosy wwiercały mu się w uszy, siejąc
istne spustoszenie w głowie.
Pierwsze były wątpliwości.
Czy może na pewno powinien tak agresywnie zareagować? Czy nie mógł zrobić tego delikatniej?
Przecież Aria nie wyglądała na zagrożoną.
Ale to Belial!,
krzyczał w myślach Athan, od razu odpierając ten jeden argument.
Ale może powinien to
rozegrać inaczej? Delikatnie ją odsunąć od demona, wyrazić spokojnie swoje
niezadowolenie z tego spotkania i przypomnieć o listownej obietnicy Goro. W
zasadzie nieco go to dziwiło — jeśli demony były tak obsesyjnie honorowe, dlaczego
Belial posunął się do tak niskiego podstępu, jak podszywanie pod kogoś innego?
Choć z drugiej strony — ledwie trzy miesiące temu wyrwał go ze snu, by tak po
prostu opętać.
Gdy tak o tym myślał,
jego wątpliwości bledły i znowu wracał do myśli, że jednak tak gwałtowna
reakcja nie była taka zła. O ile skierowana tylko w stronę Beliala — to owszem.
Ale myśl o tym, że najbardziej w całym tym przedstawieniu ucierpiała Aria,
potwornie mu doskwierał. Łagodniał na myśl, że przecież ostatnim, czego chciał,
była jej krzywda, zwłaszcza zadana z jego strony.
I właśnie wtedy niespodziewanie
zrobiło mu się potwornie zimno. Zmrożony, przejęty niemal bolesnymi dreszczami
i szaleńczo bijącym sercem, uświadomił sobie, co zrobił po raz pierwszy. Mimo
setek obietnic, obaw i mimo wieloletniej, obsesyjnej samokontroli. Po raz
pierwszy zrobił coś, czego miał nie zrobić nigdy w życiu.
W gniewie użył wobec Arii
siły.
Niby nic złego się nie
stało. Niby na jej ramieniu pewnie nie będzie nawet siniaka. Niby jej to jakoś
mocno nie zabolało i niby wprost się temu sprzeciwiła. Niby może nie będzie
miała mu tego za złe.
Niby nic złego się nie
stało.
Zawsze się od tego
zaczynało.
Nagle zerwał się z
miejsca, nerwowo krążąc po gabinecie. Pierwsze promienie słońca prześlizgiwały
się po idealnie wypastowanych panelach, dając marne pozory optymizmu, ale
przede wszystkim ulotności czasu. Jeszcze niedawno panowała głęboka noc, a za
chwilę Londyn znowu miał się obudzić do życia i zacząć irytująco szumieć. Także
Aria zapewne niedługo wstanie — i co wtedy? Jak jej spojrzy w oczy po tym, co
zrobił? Nieistotne już było spotkanie z Belialem, zrobienie afery przy gościach
i ich kłótnia po powrocie do domu. Liczył się tylko ten jeden, przeklęty gest. Tak
krótki, nagły, niemal niezauważalny, ale najważniejszy.
Athan się nad niczym nie
zastanawiał, gdy tak mocno chwycił ją za rękę. Ściskał ją jak najmocniej, byle
mu się nie wyrwała. Nie dbał o to, że mógł jej wtedy zadać ból. Jak mógł to
zignorować?! Co się z nim wtedy stało, że to pominął? Że z taką lodowatą, okrutną,
niemal dosłownie bolesną obojętnością potraktował kobietę, którą przecież tak
kochał? Głosik z tyłu głowy podszeptywał mu, by się uspokoił i przestał aż tak
to roztrząsać, ale on i tak panikował, że jeśli raz był do tego zdolny, będzie
i kolejny.
Bo wydarzenia na
bankiecie udowodniły mu, że jego gniew potrafił przysłonić wszystko. Nawet troskę
i strach o Arię.
Na pewno nadal była na
niego zła, dlatego Athan nie był pewien, czy to była właściwa pora na rozmowę.
Ale z drugiej strony — jaka była? Poza tym, co miał zrobić: unikać jej przez
resztę dnia? Udawać, że też ciągle się na nią gniewał? Pocieszało go tylko to,
że Aria pewnie przez niego nie płakała — bo była na niego tak zła, że jedyne,
co robiła, to na niego wyklinała. Zasłużył, choć nadal miał do niej skryty żal,
że nie rozumiała, dlaczego tak gwałtownie zareagował. Nawet mimo tego, że
rzeczywiście nie powinien.
Ogromny bukiet róż nie miał
żadnego znaczenia. Nie mógł uleczyć zadanych ran ani zagłuszyć wypowiedzianych
już słow. Nie mógł zatrzeć wspomnień ani cofnąć czasu. Athanowi wydało się
nagle wyjątkowo okrutne, że tylko tyle można było zrobić po kłótni: dać prezent
i ciepłe słowo, które niby coś zmieni, ale przecież nie zmieni nic. Przeszłości
nie da się zmienić.
Więc co takiego było w
tych kwiatach, że Athanasius musiał po nie pojechać? Po prostu musiał?
Symbol. Symbol delikatności, piękna, wrażliwości i głębokiego uczucia. Przeprosiny
z tak ważnym symbolem w rękach wyglądały lepiej niż takie puste, nieprzypieczętowane
żadnym dowodem. Kwiaty miały nim być. Marnym, ale jednak.
Nim zdecydował się na
kolejny krok, długo przyglądał się różom o ciemnoczerwonych płatkach.
Czerwonych niczym krew, która wciąż nie wypłynęła i która nigdy wypłynąć nie
mogła. Athan już zbyt wiele jej widział. Zbyt wiele miał jej na rękach.
Nadal jej nie zmył.
Płatki tych róż były dokładnie
tego samego koloru.
To też miało nie mieć
żadnego znaczenia. Więc dlaczego miało? Dlaczego tak nieważne rzeczy były
ważniejsze niż te kluczowe?
— Przepraszam…
Wraz z tym jednym słowem poczuł,
jak ulatuje z niego cały gniew i stres. Te jednak zastąpił niepokój, ponieważ
nagle Athan nie umiał odczytać niczego z oczu Arii. Kochał w nich tonąć, odkrywać
w nich wszelkie myśli, pragnienia i obawy. Kochał myśl, że zawsze były dla
niego jak otwarta księga — lecz ta została przed nim zatrzaśnięta, nie dając dostępu
do tego, co zwykle dawało Athanowi poczucie spokoju.
Wraz z tym trującym rozluźnieniem,
upuścił pod jej stopami, kilka, a może kilkanaście róż. Pozostałe kurczowo
ściskał w rękach, modląc się o to, by Aria je przyjęła. Ostre kolce kluły go w
dłoń, wydobywając spod skóry drobne kropel krwi.
Krew na rękach. Koloru
płatków róż, które wręczał Arii.
Dlaczego wszystko tak
okrutnie mu się zgrywało?
I co teraz? Przeprosił,
ale jak wyjaśni resztę? Nie umiał dobrać słów, język mu zrogowaciał, a gardło zacisnęło.
Z głowy wyfrunął cały, dokładnie ułożony scenariusz rozmowy, a improwizacja
była czymś, co zawsze go przerażało. Ale nie miał wyboru.
— Zachowałem się jak
idiota — wyznał skruszony. — Nie umiem nawet wyjaśnić, dlaczego… Nie — poprawił
po chwili — umiem. Bałem się. Ale nie o mnie. Nie tego demona. Bałem się tylko
o ciebie.
Pewnie mu w te słowa nie
uwierzy. Dlaczego by miała? Nie dał jej ku temu żadnego powodu, a nocną kłótnią
tylko dał do zrozumienia, że Athan nie miał sobie nic do zarzucenia, oskarżając
tylko ją.
— Przepraszam za zbyt gwałtowną
reakcję — szeptał, z trudem spoglądając jej w oczy. — Przepraszam, że naraziłem
cię na nieprzyjemności. Obiecuję, że osobiście zjawię się u Goro i przeproszę
go za swoje zachowanie. To wyłącznie moja wina i ja powinienem to naprawić.
Poza tym nie chcę, byś
tam wracała. Nie chcę, byś się do niego zbliżyła.
Nie wypowiedział tych myśli na głos, wiedząc, że tylko pogorszyłyby sprawę.
— Żałuję — kontynuował —
każdego słowa, które wypowiedziałem wczoraj w gniewie. Ale przede wszystkim…
Raz jeszcze lodowaty
strach szarpnął każdą cząstką jego ciała, gdy bardzo ostrożnie, niemal lękliwie,
ujął jej łokieć, brzegiem kciuka głaszcząc skórę w miejscu zgięcia. Nie było żadnego
śladu po uścisku: ani siniaka czy zaczerwienienia. W teorii Athan nie był tym
zaskoczony, ale musiał się upewnić, musiał to sprawdzić.
Co miał jej powiedzieć?
Nie wiem, dlaczego to
zrobiłem. Nie chciałem cię skrzywdzić, przysięgałem ci to. Ale nie wiem, ile te
obietnice są rzeczywiście warte.
— Nie chciałem — wyszeptał,
spoglądając jej w oczy.
Nie chciałem. I cóż z
tego? Co z tego wyniknęło? Jeśli czegoś nie chcę, to tego nie robię. Do tak
mocnego ściśnięcia jej ręki nikt mnie nie zmuszał. No to jak to w końcu:
chciałem czy nie chciałem?
— Nigdy więcej tego nie zrobię
— rzekł stanowczo. — Przysięgam. I raz jeszcze przepraszam…
Nigdy więcej? A już
wcześniej jej czegoś podobnego nie obiecałem? To ile w końcu są warte te moje obietnice?
Ten głos w jego głowie nie był nawet irytujący. On był przerażający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz